- Nikt nie znajdzie naszych dokumentów - pochwalił się kudłaty i niedługo potem wyszedł, odprowadzając pod ramię starca z rady. Karczmę opuścili zresztą wszystkie niziołki oprócz Mirko.
- Odkąd zabrano niziołki stąd, nie ma się kto zajmować tym miejscem. Rzadko z niego korzystamy. Chyba będziecie musieli spać tu w tej sali, sienniki się powinny znaleźć w pokojach - zasugerował. Rzeczywiście były, niezbyt czyste i świeże. I małe, nie było ani jednej dużej jego wersji, więc trzeba było układać po kilka dla wszystkich oprócz Luny. - Nie wiemy czy są inne osady niziołków, ale jestem pewien, że są inne osady. Kto tam mieszka… - wzruszył ramionami i zmienił temat. - Słyszeliśmy harpie, więc zadęliśmy w róg. To chyba ryk smoka albo czegoś, ON nam go dał, abyśmy mogli przeganiać stwory.
Po skonsumowaniu chleba i wypiciu wody dziękowali losowi, że mieli jeszcze swoje jedzenie. Przynajmniej było ciepło, choć dym unosił się wszędzie i zatykał jak zwracało się na niego uwagę. Luna na spółkę z Girlaen zajęli się rannymi i nie pozostało nic innego jak tylko położyć się spać. Elvin zarządził warty, nieufny jak zawsze, ale jak się okazało - niepotrzebnie. Na swojej Luna zdołała nawet dowiedzieć się więcej o swoim dziwnym, włochatym płaszczu. I nawet go wypróbowała, zęby miały dobre osiem centymetrów! Z takimi to nawet chleb od niziołków nie wydawał się straszny.
***
Dzień wstał tak ciemny, że aż mroczny. Dopiero po chwili zorientowali się, że to przez dym unoszący się z tych wszystkich kuźni. Od Mirko, którego spotkali przelotnie, dowiedzieli się, że ci od NIEGO pojawią się lada chwila, trzeba się było więc przygotować. Kto wie co tamci będą przeszukiwać i robić? Mieszkańcy wioski znosili właśnie wszelkiego rodzaju broń i zbroje pod bramę, pracując bez wytchnienia - kobiety czy mężczyźni, bez różnicy. Dzieci nie było widać nigdzie.
Nagle rozległo się głośne walenie do bramy, którą już niziołki w pośpiechu otwierały. Stanął w niej
wielki stwór uzbrojony w równie wielką maczugę. Niziołki wyglądały przy nim jak bardzo małe dzieci, a nawet człowiek czy ork sięgaliby zaledwie trochę powyżej pasa.
- Ładować towar! - zadudnił i ignorując mieszkańców wioski ruszył w jej głąb, rozglądając się uważnie. Za nim przez bramę wpychano wozy ciągnięte i pchane przez orków, pilnowanych przez kilku pobratymców tego co przemówił, niewiele albo i wcale od niego nie mniejszych.