Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2019, 17:37   #17
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Wejście było wąskie. Kapitan na czworakach z szablą w dłoni ruszył do przodu. Pozycja była niewygodna. Ale gdy tylko kapitan się zagłębił w jaskinię dostrzegł stertę niewielkich kufrów i beczułek oraz kilka zwojów na wierzchu, owiniętych w impregnowaną skórę - wyglądały na dobrze zabezpieczone mapy.
Przed nim rzeczywiście połyskiwało parę rozsypanych monet, które wypadły z sparciałego worka opierającego się o stos kuferków. Nie woreczka… ale WORKA, pełnego złotych monet! Ruszył szybciej.. Nie zauważył linki rozciągniętej tuż nad ziemią. Położył na niej rękę, wyczuł jednak opór. Zamarł bez ruchu…

Kapitan zawołał:
- Pułapka, kurwa! Nie podchodzić bliżej, psubraty!
Po czym rozejrzał się wokół powoli, próbując ocenić, czy pozostali piraci nie będą w stanie nastąpić na linkę i czy mógłby rozbroić rzecz sam.

Kapitan wychylił się do przodu i rozglądnął po pomieszczeniu do którego miał się właśnie wczołgać. W bladym świetle zobaczył nad swoją głową wielki głaz. Przełknął głośno ślinę. Cienka linka łączyła dwa kliny blokujące głaz nad głową. Wystarczyło szarpnąć linkę, a kliny by wypadły a głaz runąłby na tego, kto próbował by przejść. Ale z drugiej strony wystarczyło przeciąć linkę. Kapitan wycofał się do tyłu i przekręcił delikatnie ostrze, by naciągnięta linka oparła się o ostrą krawędź szabli. Kapitan zamknął oczy i zamarł… Oczekiwał huku… jednak nic się nie działo. Nieco przerażony zajrzał do środka. Kliny pozostały na miejscu. Głaz wydawał się zabezpieczony. Kapitan nabrał dużo powietrza i wczołgał się do środka. Pomieszczenie było niewielkie. Nie mógł w nim się wyprostować. Zaraz za nim do pomieszczenia w czołgali się pierwszy oficer i bosman. W pomieszczeniu zrobiło się tłoczno.

Kapitan wskazał wielki głaz i powiedział
- Ostrożnie. Ruszymy coś i możemy tu zostać na dłużej.

Zaczęli się rozglądać po ukrytym skarbcu. Worek z monetami był duży i ciężki. Ale rozpadał się w rękach. Monety trzeba było do czegoś przepakować.
Kuferki były wykonane z solidniejszego drewna. Było ich sześć. Wszystkie dość podobne. Były dość ciężkie i zamknięte. Nigdzie nie znaleźli kluczy.

Beczułki również były zabite i na pewno nie zawierały wody sądząc po ciężarze i metalicznym odgłosie jaki z siebie wydawały. Oprócz 4 ciężkich beczek było jeszcze 3 inne zdecydowanie za lekkie ale jednocześnie znacznie lepszej jakości, opatrzone jakimiś opisami, ale starł je czas i w tak marnym świetle ciężko było coś próbować odczytać.

Nawigator ostrożnie wziął tuby, zaglądnął do środka - w środku rzeczywiście były mapy. Choć było tutaj zdecydowanie zbyt mało miejsca, by choć próbować je wyciągnąć. .

Nagły huk przeszedł przez jaskinię, a wszyscy poczuli delikatny wstrząs. Ze ścian posypal się pył.

Cała trójka spojrzała w kierunku głazu. Kliny były na miejscu. Ale mogli przysiądz że drgnęły delikatnie…

- Sprawdźmy co to - powiedział bosman - nic nam po złocie jak się kamienie na łeb nam zwalą.
I ruszył do wyjścia, ostrożnie mijając pułapkę.

- Ruszmy się - rzekł kapitan. - Wyciągnijmy czym prędzej beczki, skrzynki i całą resztę.

Kapitan rozglądał się jeszcze przez pewien czas, nie będąc do końca pewnym, czy przejście, którym weszli do skarbca nie było jedynym, które do niego prowadziło. Nie chciał przegapić tej okazji, choć jeśli miało się okazać, że było inaczej, postanowił pomóc reszcie w wynoszeniu skrzyń.

- Ruszać się żwawiej nim wszystko zawali nam się na głowy, Zbierać dobytek przepatrzy się go na statku! - krzyknął Dario chowając do skawy tuby. oraz chwytając jedną ze skrzynek. rzucił też jeden ze worków, które zabrał ze sobą kapitanowi. -[i] Przyda się by wsadzić do niego ten worek ze złotem.

Bosman wypełzł na zewnątrz. Cała załoga była już na nogach czujnie obserwując otoczenie z dobytą bronią. Ziemia znowu się zatrzęsła. Zupełnie jakby coś z całej siły uderzyło o skałę jaskini - pomyślał bosman opierając się o skałę by utrzymać równowagę.

Kapitan omiótł jaskinię. Pomysł był naprawdę zacny. Skarbczyk przetrwał schowany wiele lat. Zapewne nikt nie zainteresowałby się śmieciami wywalonymi pod ścianą. Kolejny wstrząs przetoczył się po jaskini. Była to wykuta pieczara bez żadnego wyjścia, chyba, że za stertą skarbów znajdowało się kolejne wydrążone pomieszczenie... Wtedy w jego ręce wylądował worek podany przez nawigatora. Nim się obejrzał nawigator złapał kufer i z trudem przeciskał się już w wejściu próbując upchać zawadzające o wszystko tuby.

Kapitan założył rzucony od nawigatora worek od góry na sparciały worek z monetami i przewrócił go tak by nie uronić żadnej wysypującej się monety. Wzniósł się tuman kurzu, a ziemia zatrzęsła się ponownie. Kapitan widział, że jeden z klinów wysunął się o cal a wielki głaz zachwiał się niebezpiecznie. Kapitan zaczynał się zastanawiać czy uda mu się dopchać worek do wyjścia zanim głaz upadnie.

Bosman oderwał się od ściany, wzorem towarzystwa dobył broni i podszedł gotowy na walkę do linii wody. Wtedy zobaczył wzbierającą falę odskoczył i wtedy ziemia zatrzęsła się ponownie. Ze sklepienia posypały się głazy które z pluskiem wpadły w toń jeziora. Bosman mógłby przysiądz, że na sklepieniu pojawiły się głębokie pęknięcia.

- Pomóż mi kto z tym worem – kapitan rzekł, po czym zaklął siarczyście. - Skarb mus nam wynieść!

- Pomóż kapitanowi - rozkazał najbliższemu maryna zowi bosman. Obserwował w skupieniu strop.
- Czas nam się kończy, zaraz zacznie się to walić w diabły.

Nawigator z trudem wypełzł z tunelu Kapitan złapał mocno worek i rzucił nim do przejścia. Sam skoczył za nim. Zaraz za nawigatorem do tunelu wskoczyła Wrona i na spółkę z bratem wytargali na zewnątrz wór złota. W tym momencie jaskinia zatrzęsła się ponownie.

Sklepienie jaskini rozbłysło dziwnymi blado żółtymi symbolami. Wyglądały jak połączone wzory geometryczne opisane runami w jakimś dziwnym języku. Symbole zamigotały i zaczęły powoli gasnąć.

Nawigator przełknął ślinę. Domyślał się tylko, że jaskinia pełniła rolę magicznego więzienia a teraz magiczne kraty pękały zupełnie jak strop i skały jaskini.

Nagły łoskot odwrócił uwagę wszystkich. Wielki głaz spadł blokując przejście do skarbca.

Fala przekleństw rozeszła się wśród marynarzy. Jednak zagłuszył ją kolejny wstrząs. Wzory na sklepieniu rozbłysły jeszcze ostatni raz zostawiając powidoki po czym zgasły, a z sufitu zaczęły się sypać głazy wpadające do wód jeziora i wywołując wielkie gejzery. Z sekundy na sekundy pęknięcia się powiększały, a jaskinia zdawała się walić.

- Skryć się przy ścianie! - zawołał kapitan do reszty, sam szukając wnęki lub alkowy w grocie, gdzie mogliby się ukryć marynarze.
- Musimy przetrwać, do ścian. Nic po złocie gdy jesteś karma dla robaków - krzyknął Dario poszukując wzrokiem bezpiecznych kryjówek.
Zaaran także starał się ukryć w jakiejś wnęce przy ścianie.

Załoga przypadła do ściany. Cała jaskinia drżała w posadach, a pęknięcia na stropie rozprzestrzeniały się niczym na kruszejącym lodzie. Nagle z sufitu osunął się gigantyczny kawałek skały i runął wprost do jeziora. Podniosła się fala, która zalała całą jaskinię, nie pozostawiając suchej nitki na załodze.

Na chwilę wszystko ucichło, wszyscy odwracali twarze ociekające wodą. Jaskinia teraz była idealnie oświetlona przez wielką dziurę w suficie. Jezioro było znacznie większe aniżeli się wydawało w pierwszej chwili. Cała przeciwległa ściana pokryta była siatką pęknięć. Wody jeziora się uspokoiły, nikt nie oderwał się od ściany niepokój w sercach narastał. Nigdzie nie było widać wraku statku, musiał zatonąć.

Wody jeziora zafalowały, zupełnie jakby coś poruszało tuż pod jego powierzchnią. Nagle spod wody wystrzeliła jedna wielka macka, za nią kolejną i następna. Wszystkie uderzyły jednocześnie z potworną siłą w skałę. Zaraz za nimi z wody na wpół wynurzyło się potężne cielsko, które uderzyło z rozpędu w ścianę jaskini. Siłą uderzenia była tak olbrzymia, że ziemia niemal uciekła spod stóp załodze. Ściana zaś z łoskotem runęła w wodospadzie kamieni, skał pyłu i gruzu. Ponownie jaskinia wypełniła się potężną falą, tym razem ludzie nie ustali. Potężna fala rzuciła nimi o skały i rozrzuciła po całej jaskini.

Gdy tylko kurz i woda opadły, a załoga Wiedźmy doszła do siebie. Ujrzeli że Jaskinia otwarła się na wspaniały widok bezkresnego morza. W ścianie jaskini pojawiła się gigantyczna wyrwa o poszarpanych brzegach, przypominająca rozwarty pysk jakiejś bestii.

Uspokajająca się woda ponownie zafalowała tak jakby coś poruszało się tuż pod jej powierzchnią. Załoganci przygotowali się na widok mackowatej bestii, jednak ponownie zamarli w szoku gdy z odmętów wyłonił się wrak. Z jego poszarpanych przegniłych burt wylewała się strugami woda. Mimo poszarpanych przegniłych żagli i braku wioseł parł do przodu jakby ciągnięty niewidzialnym holem. Jednak najbardziej przerażająca była pojedyncza samotna postać stojąca na dziobie okrętu. Nawet z tej odległości niemal wszyscy poznali Mnicha…

Wtedy ponad nimi rozległ się na wpół zwierzęcy na wpół ludzki skowyt. Jako pierwszy wzrok tam skierował Bosman, w jednej z większych wyrw nad nimi pojawiła się paskudna przegniła gęba jakiegoś umarlaka. Od razu zrozumiał… to coś co powstrzymywało umarlaków przed wejściem do jaskini zniknęło…

Kapitan zaklął wyjątkowo szpetnie. Po czym wyjął szablę.

- Pierwszy, przy mnie - rzekł. - Wyrąbiemy sobie drogę przez dżunglę, jeśli będzie trzeba. Jaskinia spękała, niech ludzie przepatrują, czy gdzieś jeszcze nie ma. Niech ludzie wezmą wór ze złotem. Niech mnie wszyscy diabli wezmą, jeśli z tej wyspy nie uniosę chociaż złamanego szeląga. Płynąć nie możemy, wór zbyt ciężki, a i bestia w wodzie pożre nas. Musimy iść powierzchnią. Tymczasem, walczmy, do kurwy nędzy okrętowej!

Zwarli szyki, obici, odrapani i przemoczeni. Jako łup mieli dość ciężki wór złota niewielki kuferek oraz tuby z mapami. Niewielki zysk biorąc pod uwagę bogactwo jaskini, którą zostawili za sobą. Ruszyli w górę w kierunku wejścia. Byli już niemal na samej górze, zmęczeni i zrezygnowani. Wtedy kapitan obrócił się by ostatni raz spojrzeć na jaskinię i to przeklęte jezioro, choć teraz już otwarcie połączone z morzem. Wtedy to dostrzegł.. Żagle niedaleko dziury w ścianie. Znajome żagle… Na wszystkich przeklętych Tricarnijskich Bogów!! TO WIEDŹMA!!

Zaraan podążył wzrokiem za spojrzeniem kapitana i także dostrzegł Wiedźmę.
- Jeśli nas dostrzegą powinni dać radę tu wpłynąć. - Powiedział do kapitana.

- Odsuńcie się. Błysk wybuchu powinien zwrócić uwagę naszej załogi. - powiedział odtraczając flaszkę z miksturą wybuchu. Odczekał dłuższą chwilę, potem cisnął flaszką w miejsce, które wybrał, z którego będzie najlepiej widoczny, dla załogi będącej na “Wiedźmie”.
Eksplozja wstrząsnęła jaskinią. Nagły rozbłysk w zacienionej części musiał przyciągnąć uwagę załogi wiedźmy. Natychmiast z jej pokładu rozległ się przeciągły głos rogu, a dziób statku skierował się w stronę wyrwy. Wiosła opadły i zagarnęły wodę wznosząc za sobą białe pióropusze.

Morska Wiedźma zatrzymałą sie w połowie jeziora i spuścili na wodę szalupę. Jeden z marynarzy dziarsko wiosłował by szybko dobić do brzegu.

Wszyscy zeszli niżej. Morale załogi na widok ich statku od razu podskoczyło. Na twarzach zagościły uśmiechy. Nawigator zobaczył stojącą przy burcie Marice, była tam też Mamba za kołem sterowym. Wyglądały na zdrowe. Rozległy się znajome powitania.

Wtedy zza ich pleców rozległ się znajomy skowyt nieumarłych mieszkańców wyspy, zagłuszając radosne powitanie. Zobaczyli pierwszego zombie stojącego na szczycie przejścia. Musiał się przecisnąć przez wąskie przejście… Zaraz za jego plecami wyłonił się kolejny i ruszył w dół.

- Po moim trupie - wycedził kapitan przez zaciśnięte zęby. - Złoto trafia na Wiedźmę!

Po czym wypuścił pierwszą strzałę z łuku do zombie.

- Pierwsi idą najbardziej ranni, reszta odpiera. Do wody nie płynąć, któż wie, co tam czeka? Pierwszy ze mną, Zaaran - jeśli czujesz się na siłach. Kufer wędruje na statek razem z pierwszymi!

- Kto jeśli nie ja ma być na siłach, Kapitanie - odparł bosman. - Do łodzi wejdzie 6 osób, a nas dziewiątka. Trójka niech płynie ze skrzynią.

Dario przygotował kolejny eliksir wybuchowy.
- Wycofywać się. wybrał miejsce i cisnął tak by nie ranić swoich ludzi.

Na czoło wyłonił się alchemik podbiegł do przodu i rzucił z całych sił. Butelka z wybuchowym eliksirem wzniosła się za wysoko. Uderzyła w skałę za nadciągającym wrogiem. Jednak wybuch przyniósł nieoczekiwany skutek. potężna eksplozja odbita od ściany dosłownie zdmuchnęła dwa nadciągające stwory zrzucając ich płonące szczątki w dół.

Kapitan wymierzył z łuku i posłał strzał. Strzała uderzyła z ponurym chrupnięciem w czaszkę rozłupując ją. Umarlak potknął się o własne nogi i sturlał się po ścieżce.

Drugi z potworów był za daleko dla stojącego nieco dalej Auliesa pocisk uderzył pod nogi stwora, który tego nie zauważył zbiegając na dół. Zaraz za nim wyłoniły się kolejne dwie nieumarłe na wpół przegniłe poczwary zbiegające w dół.

Bosman rzucił okiem w tył. Szalupa już praktycznie dobijała do brzegu. Berch z Ferusem podnieśli już wór ze złotem i ruszyli w kierunku wody. Za nimi szedł Caledorn niosąc kufer.

- Wrona! Do szalupy, przygotujesz wszystko do wyruszenia jak tylko wrócimy na pokład. - Zawołał - Dzikus, Berch wy też. Bez dyskusji.
- Kapitanie, zdejmujesz pierwszego zombiego, Aulies drugiego. - komenderował - Ferus bierzesz podbiegających na tarczę, ja docinam. Nawigatorze cofnij się i rzucaj tak by trafić dwóch naraz. Jesli masz jakąś ognistą miksturę może rzucisz w tamto miejsce skąd wyłażą. Może spalą się zanim przejdą.

- Plan może być, ale jak zejdziesz, to twoje szable zabieram ja - mruknął kapitan i wypuścił kolejną strzałę. - Wrona, jak bosman gadał, na pokład. Aulies, szyjesz dalej. Jeśli przełamią blokadę, następny wejdę z szablą ja. Reszta, wynocha do szalupy.

- Została mi ostatnia! - zawołał pędząc do łodzi. - rzucę gdy już będziemy odpływali by ich zniechęcić do brodzenia w wodzie i wywrócenia szalupy. Podbiegł do Caledorna pomógł mu nieść kufer.
- Szybciej mamy jeszcze zemstę na parszywym mnichu! - krzyknął do niego.

Szalupa jeszcze nie dobiła do brzegu a na jej pokładzie wylądował wór ze złotem i kufer. Berch z pomocą Ferusa wdrapał się na pokład, podobnie Wrona, choć jej milczenie i złe spojrzenie nie wróżyło nikomu niczego dobrego. Wilhelm znał swoją siostrę i wiedział, że ostatnią rzeczą jaką zrobi jest przyjęcie opieki od kogokolwiek. Sama sobie ze wszystkim radzi i fakt, że Kapitan ją odesłał spowoduje, że Wrona na kimś się wyżyje… Dzikus wgramolił się ochoczo, zdecydowanie wolał się stąd zabrać na pokład wiedźmy. Nawigator stwierdził, że jak na dzikusa to ma najzdrowsze podejście do rzeczywistości.

Kapitan nie zwracał na to uwagi dobył kolejną strzałę. Przymierzył. Nabrał powietrza, zamarł i delikatnie spuścił cięciwę. Strzał z furkotem wystrzeliła do celu. Prosto w głowę potwora odrywając ją od korpusu.

Aulies próbował powtórzyć manewr swojego kapitana. Naciągnął łuk… chyba zbyt mocno bo cięciwa pękła, uderzając niczym bicz w policzek łucznika. Ten jęknął, a na jego twarzy wyrosła niemal momentalnie jasno czerwona pręga od szyi przez policzek aż po czoło. Aulies cofnął się do tyłu i złapał za twarz…
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline