Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2019, 22:28   #2
Erissa
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I

Królestwo Namerii, kupiecki trakt leśny, szlak w kierunku zamku Frydlant

Dni w kupieckiej karawanie mają to do siebie, że wszystkie są łudząco podobne, różnią się jedynie twarzą klienta, pogodą i rozmiarami obsługującej w zajeździe dziewki. Nie jest to jednak wysoka cena za złoto, które można zbić na tym interesie. Takie właśnie zdanie miał Kruger Getenbah, rudy krasnolud o krzaczastych brwiach, który przez kolor swej czupryny i posturę wyglądał niczym płonąca beczka tocząca się pomiędzy tłumem jadących przez las osób. Kerbah, bo tak nazywali go przyjaciele, zajmował się podróżowaniem przez trzy braterskie kraje i handlowaniem tam ze swoimi wspólnikami. Interes kręcił się doskonale, a tajemnicę sukcesu stanowiła różnorodność usług świadczonych przez jego kontrahentów: od zarządców kopalń, przez kowali, skupujących broń możnowładców czy nawet wytwórców dżemów, cukierników i wielu innych. Cokolwiek ktoś miał w posiadaniu ten krasnolud potrafił sprzedać lub kupić.


Na fali łaski fortuny przedsiębiorczy Kruger założył wreszcie Getenbah & S., znane w całej centralnej części kontynentu. Wielu zastanawiało się nad pochodzeniem tajemniczego "S.", po kilku głębszych można było jednak usłyszeć, że jego historia była bardzo trywialna… Nazwa "Getenbah & Synowie" nie zmieściła się na wozie, a obcięta do "Syn" powodowała niepotrzebne konflikty między latoroślami rudzielca. W czasie jednej z niezliczonych awantur senior zdrapał farbę pozostawiając samo "S.".
Bez względu na nazwę kontrakt dotyczący ochrony karawany Kerbaha był czymś bardzo dużym, takiej okazji się nie przepuszczało. Obecnie mijał już dwudziesty trzeci dzień owej okazji, piąty w lesie, a humory całej zbieraniny wozów i osobowości znacznie się popsuły z dala od miękkiego łóżka oraz kufla zimnego ale. Najbliższy przystanek kompania ustaliła na zamek Frydlant, dlatego też zgodnie przyznano, że najlepiej będzie ruszyć traktem leśnym, który pozwalał zaoszczędzić znacznie na czasie. Getenbah, jako grubsza ryba w stawie, już dawno przestał kusić się na zatrzymywanie w pomniejszych wioskach, zysk tam zwykle był niewielki, więc w myśl zasady "czas to pieniądz" wolał drogi krótsze, omijające rozkrzyczanych wsiowych natrętów. Tym razem miało być jednak inaczej
- Dupa mnie już boli… - mruknął rudzielec poprawiając się ostentacyjnie na koźle - Mam dość tego bzyczącego dziadostwa - odgonił wielką dłonią latającego przy nim insekta - Odbijamy na północ, niedaleko stąd powinna być wieś. I niech mi przodkowie świadkami, jeśli nie będą mieli porządnej karczmy… - towarzystwo nie usłyszało jednak co się wtedy stanie, bo koń ciągnący wóz zarżał głośno skierowany na rozwidleniu w ścieżkę wiodącą ku przerzedzeniu drzew.

***

Wczesnojesienne słońce powoli kierowało się ku zachodniemu krańcowi widnokręgu gdy najemnicy jadący na czele karawany zaczęli zauważać majaczące w oddali zabudowania. Widok ten wywołał na twarzy każdego mimowolny uśmiech. Wszyscy, zmęczeni spaniem na wilgotnych posłaniach z szyszkami wbijającymi się w plecy, tęsknili za odrobiną cywilizacji. W bezgłośnym porozumieniu całe towarzystwo przyspieszyło widząc oczami wyobraźni nęcące zapachem pieczyste i piwo stawiane na stole.


Kapitan Fergus Westfir stał na czele kompanii od wielu lat. Zasłużony i doświadczony przez liczne walki stanowił dla swych podwładnych wzór rycerza, budził szacunek samą swoją postawą. Każdy z podległych mu najemników wiedział, że liczyli się dla niego wszyscy, jako grupa i jako jednostki, nigdy nie wysłałby ich na pewną śmierć. Traktował ich jak rodzinę i, choć nie była to grupa wcale mała, próbował z każdym nawiązać nawet niewielką znajomość. Lata spędzone w drodze odcisnęły na nim mocne piętno: siwy, poznaczony bliznami i ze zmęczonym spojrzeniem wyglądał na znacznie starszego niż był w rzeczywistości, nie umniejszało to jednak jego umiejętnościom. Niczym hartowane przez czas dębowe drewno wciąż wykazywał zwinność ciała jak i umysłu.
Odsuwając od ust fajkę stanął w strzemionach i z uwagą przyjrzał się celowi podróży.
-Jerdis - zwrócił się do młodzika strzegącego boku wozu Getenbaha, kawałek za jego plecami - Jedź przodem, powiadom mieszkańców, że przybędziemy.
Chłopak skinął jedynie głową i popędził konia wzbijając kurz na wydeptanej przez wielu podróżnych drodze.
- Chaty wyglądają okazale, widać mieszkańcy nie biedują - kompania usłyszała ponownie niski głos kapitana
- Oczywiście, że nie. Przebiega tędy szlak kupiecki, potrafili to wykorzystać, psubraty - krasnolud splunął, choć nie do końca było wiadomo co miał na myśli. Fergus, uznając, że charakterny krasnolud najprawdopodobniej wplątał się w jakiś konflikt, przestał drążyć temat.
Dookoła rozmowy rozbrzmiewały coraz głośniej, czuć było radosną ekscytację, którą podszyte były obietnice co kto zrobi gdy tylko zsiądzie z konia, gdy…
- Kapitanie! - Jerdis wyprysnął galopem spomiędzy budynków zatrzymując się dopiero przy dowódcy
- Meldujże! - na spokojną do tej pory twarz wtargnął lekki przebłysk niepokoju
- Wieś… ona jest… pusta - oczy młodzika przeskakiwały w dziwnej mieszance emocji po kolejnych osobach - Tam nie ma nikogo, ani żywej duszy. Pukałem do drzwi, zaglądałem przez okna. Pusto. Nic.
Zatroskany Fergus spuścił spojrzenie marszcząc brwi, zawsze to robił gdy się nad czymś zastanawiał.
- Wy - zatoczył okrąg dłonią - zostajecie z wozami, pilnujcie ich jak oka w głowie, pozostali za mną! - ruszył w kierunku osady
Centralny punkt wsi stanowił mały placyk, na którym stały trzy stragany, najprawdopodobniej sprzedawano tam jakieś wyroby, kiedyś, gdy jeszcze byli tu jacyś ludzie. Teraz, zgodnie z wcześniejszymi słowami Jerdisa, było tu zupełnie pusto, lecz całość wydawała się utrzymana w doskonałym stanie
- Musieli opuścić wieś bardzo niedawno - Fergus czujnym okiem oceniał każdy szczegół otoczenia - Ale dlaczego? I gdzie są? - powoli przeszedł wzdłuż ciągu straganów - Rozglądnijmy się, ale dyskretnie - przestrzegł kładąc dłoń na rękojeści ukrytego w pochwie miecza.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline