| Biuro Wywiadu
Godzina była już późna, nieco po północy. Jeszcze niedawno zatłoczone Biuro Wywiadu opustoszało. Po rozmowie, którą przeprowadził Law z porywaczami Rubena, wszyscy potrzebowali zrobić sobie przerwę. Zniknęła nawet Yoshiaki, która dla odstresowania postanowiła przyjrzeć się uszkodzonemu dronowi. Pewnie domyśliła się, że będzie na jutro potrzebny.
Decyzja zapadła. O siódmej rano mieli się spotkać z… No właśnie, z kim? Z Alvarezem? Na to liczyli, ale nie mogli być tego pewni. Było to już jednak postanowione i Law, jako dowódca operacji, dostał zgodę zwierzchnictwa. Teraz musiał tylko dopracować szczegóły. - Chciałeś mnie widzieć - rzeczowy głos żołnierza bardziej stwierdził, niż zapytał. Do biura wszedł Zygfrid Mortz, odziany w nienagannie ułożony mundur. Stukając ciężkim obcasem, zbliżył się do skanera, stając w lekkim rozkroku z podniesioną brodą. Może byli równi stopniem jako kierownicy działów, ale to „Amadeo” znalazł się na terytorium skanu. - Tak, tak, proszę, siadaj - odparł zamyślony Law i wskazał towarzyszowi miejsce obok przy swoim biurku. W porównaniu do żołnierza, wyglądał jak wychudzony student do starego wuefisty.
„Amadeo” skinął głową i zajął fotel, po czym podsunął się bliżej ekranu, przy którym siedział Law. Wyświetlona na nim została mapa okolicy „River City Casino”, gdzie miało dojść do spotkania. - Planuję wysłać mojego człowieka, Georga - zaczął haker i wstukując parę komend na klawiaturze, podświetlił na mapie molo, które zostało wspomniane w rozmowie przez telefon. - Odkryty teren - stwierdził oczywiste „Amadeo”, badając uważnie mapę. - Wiem, że bez ryzyka się nie obejdzie i nawet wy nie zapewnicie mu bezpieczeństwa. Chcę jednak, byście udzielili mu wsparcia na tyle, na ile uda wam się nie rzucać w oczy - powiedział Law, zerkając na żołnierza. - Mogę wysłać grupę obserwatorów. Powiedzmy, trójka ludzi. Jeden w pojeździe, pozostali gdzieś się ulokują, skąd będą mieli dobry widok.
Japończyk nie odpowiedział, tylko pokiwał głową, jakby rozważał słowa Mortza. - Jakiś wysoki budynek, może żuraw - kontynuował zachęcony brakiem dezaprobaty „Amadeo” i zaczął wskazywać palcem różne punkty na mapie. - „Dunkierka” jest świetnym strzelcem. Na takim dystansie tylko ona będzie mogła coś zdziałać, żeby wspomóc twojego negocjatora. Posłałbym z nią „Juniora” jako plecy. Strauss może już nie jest żwawy jak kiedyś, ale za kółkiem sprawdzi się doskonale. - Brzmi dobrze. Jeśli zachowamy dystans, powinni nas nie zauważyć. Zresztą, jeśli biorą nas na poważnie, to muszą spodziewać się kogoś od nas w terenie. Postraszyli nas tylko po to, żeby ograniczyć nasze siły w tym rejonie - westchnął Law i potarł dłonią skroń. - Pytanie tylko, czy oni pojawią się tam sami, czy nie napuszczą na nas Advent - mruknął niezadowolony „Amadeo”. - Wątpię, że chcieliby to zrobić, a już na pewno nie na ich terenie. Co by nie było, z Adventem ciężko się współpracuje i prędzej czy później trzeba przyjąć ich zwierzchnictwo albo dać się zabić. - Słyszałeś może o prawie Murphego? - zagaił żołdak, zerkając z ukosa na skanera. Ten tylko uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. - Puścimy w teren dron, da nam większe pole widzenia. Twoi ludzie wezmą furgonetkę i zaparkują kilka przecznic dalej. Tak na wszelki wypadek. Negocjator pojedzie sam osobówką. - Brzmi rozsądnie - skinął Zygfrid. - Przekażę rozkazy moim ludziom. Do rana będą gotowi. - Doskonale. Nie będę was pouczał, ale nie zapomnijcie o granatach dymnych i innych zabawkach, które pomogą wam się stamtąd wydostać. - I słusznie. Nie pouczaj nas - zgrzytnął „Amadeo”, jednak zaraz klepnął Lawa w ramię i wstał. - Prześpij się też. Może nie będziesz na polu walki, ale ta operacja potrzebuje wypoczętego i skupionego na swoim zadaniu dowódcę. - Dzięki - odparł skaner, również wstając z miejsca. Pożegnał się z szefem zbrojnych i odprowadził go spojrzeniem. Ruben - Alvarez, jak mniemam - odpowiedział Ruben, powstrzymując się przy tym od jakiegoś żartu. Co jak co ale jeszcze nie pozbył się instynktu przetrwania. - Szef się ucieszy, że w końcu cię znalazłem. Chciał z tobą porozmawiać. Wiedział, że działasz w okolicy, ale nie miał do ciebie dojścia - zaczął opowiadać Graham. Usiadł przy tym nieco wygodniej, na ile to było możliwe i mówił równym tempem. Nie miał zamiaru robić z siebie jakiegoś ciecia, którego ściągnięto z ulicy. Nadal był Rubenem „Ace” Grahamem. - Wpadliśmy na ten warsztat i pomyśleliśmy, że należy do ciebie. Jak widać się nie pomyliliśmy. Nie chcieliśmy jednak od razu wypytywać o ciebie, żeby nie spłoszyć twoich ludzi. Stąd te podchody i tak dalej… - wyjawił Ruben, bo i też nie było powodu już dłużej tego ukrywać. Zawsze to lepiej, jak twój więzień zaczyna mówić z sensem. - Raczej to nie ja miałem przeprowadzać z tobą tę rozmowę, moim zadaniem było tylko cię znaleźć, ale cóż… Mój szef… Moi przełożeni są zainteresowani współpracą z tobą. Wiesz, jak sąsiad z sąsiadem… przeciw trzeciemu sąsiadowi.
Ruben wciąż walczył z tym, żeby nie wygadać się o X-COM. Może i nie był jakimś wielkim patriotą, ale zapisał się dobrowolnie. Dlatego nie miał zamiaru wydawać swoich ludzi bez wcześniejszej konsultacji z Lawem, a ten pewnie by dostał zawału, gdyby ktoś się o nich dowiedział. Cholerny nerd, patrzy tylko komputerów i najchętniej by się za nimi chował przed światem. - Chodzi o Advent, szkodzi naszym interesom. I waszym jak mniemam też - powiedział, bo czymś podzielić się musiał. - Ale ja nie znam szczegółów. Mówię, jestem tylko pośrednikiem. Chcesz konkretów, to pozwól mi skontaktować się z szefem, na pewno ustali jakieś miejsce spotkania i tam wszystko przedyskutujecie.
Co więcej miał powiedzieć, żeby zainteresować Alvareza ale przy tym się nie zdradzić? Cholera, jak ten mafioza się wkurzy, to i tak pewnie wezmą go na tortury, a wtedy siłą rzeczy wszystko wyśpiewa. Ale może nie będzie nachalny i zechce sam wszystkiego się dowiedzieć?
Szlag by to. Ostatni raz zatrudnił się u żółtka. Kwatera Lawa
Kierownik skanerów leżał ubrany na swoim posłaniu i gapił się sufit. Po jego głowie krążyły setki myśli, wszystkie związane z jutrzejszą misją. Bał się, że straci kolejnego człowieka. Nawet nie wiedział, czy Ruben żyje a już posyłał Georga na misję niemal samobójczą.
Szanował wszystkich swoich ludzi równo, ale Bitterstone był jego najlepszym, jak nie jedynym przyjacielem. Wiele razem przeżyli i nawet obecna różnica w hierarchii ich nie poróżniła. Nie wiedział, co by bez niego zrobił.
Więc dlaczego wybrał jego? Dlaczego sam się nie zgłosił? Jasne, był kierownikiem działu, ale tylko kierownikiem, a było ich w tej placówce niemało. Powinien był przyjąć to zadanie.
Jednak nie mógł się teraz zadręczać. Tak jak powiedział „Amadeo”, potrzebowali skupionego dowódcy. I on nie miał zamiaru ich zawieść.
Zastanawiało go jeszcze, jak to wyglądało w starym X-COM. W tym, w którym pracował jego ojciec. Czy on również każdego dnia podejmował decyzje, na szali których było życie ludzi? Jak sobie z tym radzili? Czy wizja zwycięstwa dodawała im sił i sprawiała, że byli gotowi do największych poświęceń?
Jedno było pewne, wtedy mieli większe szanse, niż oni teraz. A mimo to wciąż tu byli. Do ostatniego żołnierza.
Alvarez chciał zobaczyć, jaki to z nich X-COM. No to zobaczy. Zobaczy prawdziwy X-COM.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |