Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2019, 23:11   #59
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Blokada policyjna… feels like… home?
Maybe…
Brudne uliczki Belfastu, godzina policyjna, nagłówki w gazetach.
Poczucie zagrożenia.
Znajome klimaty. Coś czym Healy żył.

- Oj tam… marudzisz. Dzięki temu poczujemy się bardziej jak w domu. - zagaił żartobliwie do gnoma Patrik pocierając kciukiem szkiełko zmontowanego wcześniej pierścienia i pogwizdując. Szykował się na wywołanie wpływu na policjanta. Wpływu określonego jednym słowem : prawdomówność.
- Dobry wieczór. Co tu się właściwie stało? Czemu ten objazd? - zapytał Healy tonem “zatroskanego obywatela”, przedstawiciela władzy kierującego ruchem.
Policjant zamrugał oczami. Technomanta miał wrażenie, że w zasadzie nie była nawet potrzebna Nauka aby wymusić na tym jegomościu prawdomówność. Albo miał słabość do ślicznej buźki Patricka albo po prostu magnetyzm osobowości Irlandczyka Jeśli dodać do tego wpływ magy...
- Szkoda gadać - policjant machnął ręką - w centrali gadają, że kolejny zamach, ale na moje wygląda to na kolejne strzelaniny czarnych z tutejszą mafią. Problem jest takich, że jak nasi goście poczują rozróbę, to zaczynają podpalać zamieszki, bo źli europejczycy ich biją. W dupie mają, że to zbiry ze zbirami się strzelają…
Stojący obok stróża prawa, drugi policjant wytrzeszczył oczy tak bardzo, iż wyglądał bardzo groteskowo. Chyba zabrakło mu słów.
- Jest tak źle? Wiadomo coś więcej? Panie władzo… bo… moja dziewczyna tam mieszka. Rozumie pan więc moją sytuację? - zapytał z troską Healy, nie musiał przy tym udawać zaniepokojenia. - A co to za tutejsza mafia? Przecież to Lillehammer, a nie Nowy York. Przemycają ciasteczka z cannabis z Danii, czy co?
- Raczej cukier i inny syf - jegomość skrzywił się - plus dziwki i inne rzeczy o których krawężnik nie wie. Jeśli nie wyjdzie z domu, powinna być bezpieczna.
- Rozumiem… to jaki obszar obejmują te zamieszki? Gdzie nie powinienem się zbliżać?- Healy trzymał się roli dobrego posłusznego obywatela.
- Wystarczy za szlabany nie ruszać się, postawiliśmy je wszędzie.
- Dziękuję za informację.- stwierdził z uśmiechem Healy i ruszył dalej, by nie tamować ruchu. Odjechał kawałeczek i wjechał w boczną uliczkę. Wyjął z kieszeni miedziany drucik, umieścił dwie końcówki w stacyjce, po czym zaczął oplatać pętelkami z niego dwie opornice. Zagwizdał cicho uderzając lekko konstrukcję, która zawibrowała. Teraz samochód powinien wymuszać na każdym kto go mijał obojętność wobec siebie. “Nic ciekawego”.
To powinno go ochronić przed kradzieżą.
Patrick uśmiechnął się do siebie i zabrał za przygotowania. Na dłoń założył rękawicę, rewolwer ze schowka włożył do kieszeni. Oprócz tego miał mnóstwo “ognistych” gadżetów, które przygotował na wypadek, gdyby negocjacje z wampirami nie wyszły pokojowo.
Na szczęście nie tylko wampiry nie lubiły ognia.
Po dokonaniu tej zmiany Healy wysiadł i znów z drucika i przełącznika zrobił kolejny przedmiot. Umieścił go w zamku drzwi i pogwizdując przełączył. Po czym patrzył jak fala magyi kształtuje jego pojazd, przemieniając go w stary wrak.
Teraz było trudniejsze… Irlandczyk ruszył w kierunku kamienicy której ściana ukryta nieco w mroku znajdowała się poza polem widzenia sąsiadujących ze sobą patroli policyjnych.
Druciki, miernik… połączone i wbite w szczeliny cegieł. Kolejny czar. Patrick pogwizdując przekręcił miernik i patrzył jak ściana ulega dziurawieniu, tworząc wygodną trasę wspinaczką. Po co bowiem narażać się na kłopoty z policjantami skoro można przejść nad nimi?
Patrick zaczął się więc wspinać po wnękach na górę budynku. Co mu zresztą poszło bardzo szybko i zwinnie. Nic dziwnego… miał w tej kwestii sporo doświadczenia i teoretycznie mógłby sobie poradzić bez ułatwień. Teoretycznie, ale w dzień.
Gdy zaś znalazł się na dachu, sięgną do kieszeni po parę soczewek, kilka sztywnych pręcików i naprędce zaczął sobie montować lunetę, by za jej pomocą się rozejrzeć w tym co się dzieje.
Z dachu rozpościerał się ciekawy widok. Najpierw, oglądając wszystko zwyczajnym wzrokiem, Irlandczyk mógł dokonać ogólnych oględzin. Zza policyjnymi blokadami widział teraz dokładniej dwa małe pożary. Jeden tyczył domu, a drugi parkingu aut. Przybliżenie obszaru lornetką pozwoliło dostrzec brak akcji gaśniczej ale też jakiegoś większego poruszenia ludzi. Nie było gapiów.
Trochę na zachód od pożaru parkingów dostrzegł większą, arabską grupę poruszającą się przez miasto. Byli uzbrojeni, na ich czele poruszał się kuśtykający jegomość. Wyglądał na poparzonego.
Gdzieniegdzie Patrick widział pojedynczych arabów, natomiast nie widział możliwej drugiej strony zamieszek, chociaż nie mógł wykluczyć, iż po prostu ich nie dostrzegł. Natomiast był pewny, iż nie dostrzegł ani jednego policjanta.
Patrick do lunety dołożył jeszcze jedną, wyjątkową soczewkę bo kryształową. Pogwizdując zaczął używać lunety, tak by przez nią zobaczyć aury, owych trzech miejsc konfliktu. Trudno było dojrzeć dominującą aurę domu ogarniętego pożarem poza czymś ciemnym i obcym. Parking pokrywało szkarłatne podniecenie konfliktu. Natomiast bojowa grupa skąpana była w niepokoju, poczuciu obowiązku oraz jakimś silnym odczuciu skierowanym ku przewodzącemu im mężczyźnie.
- Cudnie…- westchnął pod nosem Patrick oceniając gdzie powinien udać się wpierw. Na parking, czy w kierunku domu. Uznał, że… pójdzie, tam gdzie będzie bliżej. Po czym przeszedł powoli i ostrożnie na drugą stronę dachu, szukając dogodnego zejścia z budynku.
To znalazł. Na szczęście ten budynek miał z tyłu schody przeciwpożarowe. Chwilka na zejście z dachu, po czym myk schodami i… zeskok zakończony syknięciem z bólu. Kolano się odezwało. Gdy był już na ziemi, ruszył do celu umieszczając w gniazdach diody i cewki, potem schował dłonie do kieszeni, chwytając za rewolwer. Był gotowy na konfrontację… i miał nadzieję, że Ćwikła też.


Patrick znalazł się przed domem. Na miejscu dym gryzł w oczy.


Całe szczęście, że budynek był oddalony od innych zabudowań na tyle, iż ryzyko rozpowszechnienia się ognia było marginalne. Chociaż, stojąc bliżej, syn eteru zaczynał mieć wątpliwości. Łuna ciepła wydawała się być w stanie podpalić niektóre materiały na odległość. Poczuł, iż coś go obserwuje. Jakiś niewyraźny kształt, zbyt rozmyty jak na ostre cienie rzucane w świetle pożaru.
- Hej… ty tam… co się kryjesz? Ja nie gryzę. - rzekł mag przyjacielsko, choć uśmiechał się mało przyjaźnie.- Chyba się mnie nie boisz, co?
Odpowiedziała mu głucha cisza. Nie był w stanie dostrzec jakiejś głębiej, duchowej aktywności w okolicy, mimo to tutejsza umbra wydawała się lekko emanować czymś niepokojącym w kierunku fizyczności. Rękawica była słabsza.
- Super… niemowa się trafiła. -westchnął Healy wyciągając gogle z kieszeni. Pozbawione szkieł, w jednym umieścił kryształową soczewkę… a w drugie zwyczajne szkło, oplótł je jednak drucikiem i połączył te szkła montując pospiesznie przełącznik. Tak gotowe szkiełka założył na nos i pogwizdując przełączył wizję w tryb wykrywania… innego świata. Niestety, mimo, iż wykrywanie działało bez szwanku, Patrick z całą pewnością widział ślady zawirowań kwintesencji obecnych w płomieniach świadczących, iż mogą się tam palić nieco bardziej nadnaturalne przedmioty, to jednak nie dojrzał wprost szpiega. Mimo, iż czuł, że gdzieś tutaj się kręci.
- Ty nie chcesz gadać… to pogada ktoś inny.- burknął pod nosem Mag i sięgając do kieszeńi po kamerton owinął go miedzianym drucikiem, wplatając kryształ w zwoje kryształ.
Uderzył kamertonem o ziemię gwizdając cicho, a drżenie przeszło przez umbrę.
- Hej? - zapytał próbując zaprosić do rozmowy ducha ognia przebywającego w miejscowym pożarze.
Patrick poczuł odpowiedź ducha żywiołu. Nie były to słowa, raczej przyjemne, rozgrzewające ciepło wypełniające ciało od środka. Poczuł melancholię ducha, odczucia jakże dalekie od ognistego szału i gniew jakże charakterystycznych dla jego rodzaju. Czuł, że ducha bardzo chce się przytulić. Do niego, do aut, do benzyny czy innych budowli. Był samotny.
- Obawiam się, że mógłbym cię przytulić i zabrać ze sobą tylko w małej formie i w dodatku w zamknięciu. Nie sądzę byś tego chciał… wiesz co tu się stało? Kto cię tu przywołał? -zapytał cicho Healy.
Duch nie do końca rozumiał. Trzaski pożaru układały się w jakiś dziwny język którego eteryk nie potrafił zidentyfikować. Wydawało się mu, że duch sam nie wie, ale nie był pewny czy to tylko nadinterpretacja.
- A czujesz tu jeszcze kogoś oprócz mnie? Kogoś kogo można by było przytulić?- zapytał Patrick.
Duch przelewał swe odczucia: drzewo, domy, tłumy. Chciałby ogrzać cały zimny i smutny świat.
- Nie ma tu nikogo innego ? - Healy był trochę rozczarowany. Ale cóż… on był od łomotu, cele wskazywali mu zazwyczaj inni magowie.
Wszystko zimne. Trzeba ogrzać. W zimnie trudno patrzeć. Wyglądało na to, że płomienie oraz skrajne temperatury były dla ducha tym, czym dla ludzi jest światło.
Healy sięgnął po telefon komórkowy chcąc zadzwonić do batiuszki, bo ta sprawa zdecydowanie przerastała jego możliwości. Był od likwidowanie zagrożeń. Za rozpoznanie terenu i namierzanie celów odpowiadali zwykle inni magowie. Wzrok mężczyzny skupił się na budynku, by przez soczewki dostrzec, czy w budowli pozostało jeszcze coś wartego uwagi i jak kształtują się na niej wzorce kwintesencji. Nie dostrzegł nic wartego uwagi. Był też pewny, że raczej nic wartego tam nie było.
- Słucham - zimny, na pewien sposób odrzucający, cichy głos ojca Iwana dobiegł z telefonu.
- Tu Healy… jestem przy palącym się domu, w którym kopcą się resztki nadnaturalnych przedmiotów. W miejscu zamieszek toczących się w arabskiej dzielnicy… tylko na razie widziałem jedną stronę sporu. I jakiś szpieg się do mnie przystawił.- wyjaśnił Patrick.-Chciałem wiedzieć, czy u was wszystko w porządku?
- Niekoniecznie. Inkwizytor poczuł się gorzej, jestem u niego. Nie wiem co u mistrza Jonathana.
- Jak to poczuł się gorzej? Tak trzeba by się skontaktować z mistrzem Jonatanem.- rzekł Healy podchodząc bliżej płonącego budynku. Poczuł żar bijący od ducha i jego radość. Ale trzymał się poza zasięgiem płomieni, gdzie żar choć znaczny… nie był zabójczy.
- Nie ma co wnikać. Porozmawiam z mistrzem. Obserwuj zamieszki, mogę przysłać ci ojca Adama jako wsparcie.
- Przydałby się bardziej ktoś radzący sobie lepiej z wykrywaniem. Drugiej pary spluw nie potrzebuję- odparł cicho Patrick wyjmując drugą dłonią z kamertonu zamontowany w nim kryształ.
- Jeśli możesz poczekać pół godziny, to jeśli w hotelu jest spokojnie, mogę się do ciebie wybrać, jeśli uważasz, że sprawy tego wymagają.
-Dobrze, poczekam.- stwierdził Patrick po czym zapytał uprzejmie ducha, czy nie mógłby machnąć podmuchem ognia, na obszarze dookoła niego. Duch wydawał się w tej chwili za bardzo skupiony na sobie oraz smutku spalania, aby pozwolić sobie na taką aktywność.
- Dam znać… w tej sprawie. A co właściwie się dzieje z mistrzem Jonatanem?- dopytywał się Patrick rozczarowany efektami swoich działań. Odpuścił sobie dalsze rozglądanie się po tym domu, jak i zignorował szpiega nie mając sposoby by go w tej chwili dopaść. Ruszył rozmawiając cicho w kierunku kolejnego celu… parkingu. Arabską ruchawkę zostawił sobie na deser.
- Zaraz się dowiem. Rozłączę się, zadzwonię za kilka minut.
-Nie ma sprawy.- rzekł Healy ruszając z miejsca, machnięciem dłoni pożegnał duszka ognia. A potem zaczął zaplatać drucik na goglach i gwizdając wzmocnił swój wzrok pozwalając przebić otaczający go mrok spojrzeniem. Nie dostrzegł jakieś widocznych obserwatorów, co było osobliwe. Poczuł się jednak pewniej.

Ciemna uliczka w której zakręcił się syn eteru nie wyglądała na tak ciemną jak można myśleć. Nie chodziło nawet o oświetlenie lecz ogólny, pseudo-przytulny klimat. Czuł się pewniej i swojsko. Może dlatego, że przestał czuć cudzą obecność?
Telefon zadrgał w kieszeni. Dzwonił mistrz Iwan. Tylko, że został zablokowany. Sieć wykryła zbyt duże wydatki, blokując numer.
- Co za… cyrki tu się odstawia.- Patrick na razie skupił się na pstrykaniu palcami po klawiszach komórki. Spojrzał za siebie nie bardzo wiedząc, czy powinien się czuć lepiej z powodu braku wyczuwalnej obecności, czy też nie. Zabrał się za sprawdzanie czemu jego smartfonik nie działa. W końcu tani nie był. Niestety… wyglądało na to, że ktoś mu się włamał na konto za pomocą wirusa, trojana… albo diabli wiedzą czego. Tak czy siak nie potrafił tego naprawić. Cała ta informatyka… nigdy nie była jego działką. Wolał przeprowadzać zmiany na fizycznej materii zamiast na liczbach. Schował komórkę i sięgnąwszy do kieszeni, wyjął z niej metalowy łańcuszek, do którego doczepił z jednej strony tranzystor podłączony do diody, z drugiej zaś strony opornik, wraz z pomniejszym szkiełkiem. Taką “ozdobę” zawiesił sobie przy pasku, zwiększając za jej pomocą prawdopodobieństwo niezauważenia… wspomagając tym wrodzoną tajemniczość.
I ruszył żwawo w kierunku drugiego źródła jego zainteresowania wesoło sobie pogwizdując.
Coś było nie tak… łańcuszek nie wibrował tak jak powinien. Ale Patrick nie poddawał się tak łatwo. Mała kalibracja opornika i ponowne uaktywnienie łańcuszka nastąpiło już bez przeszkód.
Telefon Healy schował do kieszeni. Umieścił trzy tryby w gniazdach rękawicy.
- Creatio…- mruknął pod nosem dla większego efektu “wow”... w końcu styl jest ważny. Wyciągnął dłoń w górę i krzyknął. - Creatio.-
.. jeszcze raz.. by stworzyć potrzebny mu przedmiot. Nowy telefon. Niemal słyszał trzask rzeczywistości. Jak pękające blachy, luzujące się nity, śruby które ktoś ukręcił. Był to bardzo dobry dźwięk. Dźwięk własnego tryumfu. W ręce syna eteru pojawił się nowy iPhone, w pełni działający, o ustawieniach fabrycznych. Idealnie przelał idee telefonu, za pomocą swej wiedzy przekuł ją do bardziej ziemskiej formy i zmusił do pozostania permanentną. W środku była już nowa karta sim. Poczuł przy tym coś… oślizgłego pełzającego po jego skórze, coś jakby owijającego się wokół niego niczym niematerialny serpentis. Znał dobrze to uczucie.
Droga do drugiego, interesującego punktu bardzo się dłużyła.
Zadzwonił więc do batiuszki podążając do kolejnego celu swojej podróży.
Słucham - głos Iwana wydawał się bardzo upiorny.
Tu Healy. Tam u was wszystko… w porządku?- zapytał ostrożnie Patrick.
Niepokoiłem się brakiem kontaktu - ton głosu przebudzonego zrobił się przychylniejszy.
Coś mi telefon zbiesił. Nie wiem czemu. Wy też tak macie?- zapytał Healy i zaczął raportować.- Na razie szpieg zszedł mi z pleców i podążam w stronę konfliktu, który widziałem przez lunetę.
Nie, wszystko u mnie działa. Jestem w pobliżu miejsca zamieszek. Gdzie się spotkamy?
Healy opisał na ile był w stanie położenie miejsca do którego zmierzał.


Pośrodku mroku nocy, w świetle jednej działającej latarni w promieniu kilku metrów, stał przyodziany w czerń starzec. Nie były to szaty duchownego, lecz po prostu eleganckie spodnie oraz czarna, ciepła kurtka. Mocno zaciśnięte wargi Iwana nadawały jego obliczu zawziętego wyrazu twarzy. Patricka dojrzał po dłuższym czasie, tak, iż syn eteru mógłby spokojnie się do niego zakraść i zaatakować.
- Przyszło nam żyć w ciekawych czasach, Patricku. Brzmi to poniekąd jak klątwa - duchowny podał technomancie zimną dłoń, uśmiechając się lekko.
- Mój mentor też tak twierdził.- odparł z uśmiechem Healy oddając uścisk dłoni.- Poza jednak palącym się domostwem ze spopielaną w nim wiedzą i niewidzialnym szpiegiem… na razie nic bardziej ciekawego od zepsutej komórki mi się nie przytrafiło.
- Waleria miała wizytę Sabatu. Wiele wskazuje, iż Mervi podobnie. Z tego co mi wiadomo, u nich jest w porządku. Inkwizytor jest niedysponowany, a uczeń w ciszy… Hobgobliny. To bardzo ciekawa noc. Jaki masz plan, Patricku?
- Czyli… do czegoś potrzebują magów… i bynajmniej nie do współpracy. Uznali że kobiety łatwiej będzie im capnąć.- zadumał się Healy i podrapał po głowie.- Ja bym złapał takiego sabatnika, porządnie przesłuchał, a potem uwolnił jego duszyczkę, raz a dobrze.
- Słabe, samotne kobiety nie mieszkają same w lesie - Iwan skomentował kwestię Walerii. - Zatem, masz plan? Poza przebadaniem okolicy i szukaniem guza.
- Skoro zaatakowali naszych magów, to chyba byłoby niegrzecznym z naszej strony pozostawić to bez odpowiedzi, prawda? Nie mogą wszak nas uznać za zwierzynę łowną.- wyjaśnił swoją logikę Syn Eteru.
- Jeśli można, wstrzymaj się od pochopnych działań. Osobiście wolę walczyć w pełnym świetle. Pozwoliłem sobie poprosić duchy Tkacza o nasłuchiwanie. Wydają się zdenerwowane. Powiedziały mi o sporym zamieszaniu na południe stąd - Patrick skojarzył to z dużą grupą ludzi których widział przez lornetkę - oraz czymś na zachód od tego zamieszania. Jak to duchy Tkacza, odpowiedziały wszystko bardzo dokładnie i tak perfekcyjnie, że kompletnie nic z tego nie wynikało. Inne duchy wydają się lekko wystraszone, szczególnie te bardziej emocjonalne.
- Cóż… ty tu jesteś szefem. Jeśli uważasz, że nie należy wpadać na imprezę strzelając d wszystkiego co się nawinie pod lufę.- Healy wyjął rewolwer i przekręcił bębenkiem sprawdzając, czy gładko chodzi… i Ćwikła jest w dobrym humorze.- ... To się powstrzymam od strzelania. Ale w razie czego mam trochę ognistych gadżetów, które przyszykowałem na wypadek, gdyby spotkanie z naszym wampirzym kontaktem przebiegło źle.
Iwan kiwnął głową stanowczo. Ruszyli w stronę maszerującej grupy, tam gdzie widział ich ostatnio Patrick. Dzielnica wydawała się lekko wyludniona. Gdzieś, na skraju wzroku przemykali pośpieszni przechodnie chcąc oddalić się od chaosu zamieszek. Co znamienne, nie zauważyli ani jednego policjanta. Trochę miejskich szumowin i innych przedstawicieli marginesu którzy mieli dość rozsądku aby ich nie zaczepiać, pomniejsze grupy arabów podpalające śmietniki (naliczyli trzy) czy zabłąkana grupa skinheadów szukająca zabawy. Czuć było, iż zmierzają ku centrum tego sztormu.
I wtedy, pod wybitymi szybami sklepiku dojrzeli ich. Z pozoru zwykłe, białe oprychy. Zbyt blade, jeden ciężko ranny, dwójka w lepszym stanie, acz też trochę poturbowana. Mieli przy sobie pistolety, przynajmniej dwójka z nich. Wyglądali jakby zastanawiali się nad dalszym scenariuszem postępowania.
- Wygląda na to, że możesz mieć okazję na realizację swego szalonego planu. Powiedz mi, poznałeś tutaj już imię jakiegoś ducha ognia? Przydałby się.
- Ten z którym rozmawiałem, okazał się… no… smętną ciapą.- Healy założył swój pierścień i spoglądał na dwójkę uzbrojoną w pistolety. - Nie spytałem się go o imię, bo poza natrętną potrzebą spopielenia miłością nie wykazywał entuzjazmu do współpracy.
- Szkoda - Iwan mówił bardzo cicho, lecz jednocześnie zdecydowanie wychodząc do przodu, ku krwiopijcom - widzisz Patricku, mam taką słabość serca. Nienawidzę wampirów i demonów. Bierz rannego.
Patrick poczuł ciepło. Wręcz gorąco, jakby żar z samego piekła wybił gdzieś w okolicy. Fala omiotła ich, przebudzeni spocili się momentalnie, tylko po to aby pomknąć dalej. Patrick zrozumiał dokładnie co się stało gdy trójka wampirów padła na ziemię wyjąc w niebogłos jakby byli obdzierani ze skóry. Wydawało się mu nawet, że płaczą. Biło od nich ciepło, na skórze zaczęły pojawiać się pęcherze przeradzające się w czarne plamy spalenizny. Niekiedy małe ogniki lizały sylwetki potencjalnych Sabatników, aby po chwili zniknąć. Podchodząc bliżej, widział oczy wampirów. Pełne bólu, strachu oraz… ognia. Wydawało się mu, iż biała ich oczu stanowią szklaną kopułę wypełnioną piekłem.
Mistrz Iwan był spokojny. Patrick rozumiał. Stary mag zwołał duchy pobliskich pożarów i zamknął je w ciałach wampirów. Być może też je wzmocnił, chociaż przy takich warunkach, nie było to bardzo konieczne. Efekt był przerażający. Skuteczny, zasadniczo przypadkowy. I okrutny.
Ciało wampirów płonęło od środka. Żar ogarniać ich ciało, umysł, duszę i zmysły. Ogień od którego nie uciekniesz.
Healy nie podzielał jego nienawiści dla wampirów, ponieważ takie emocje mogły zakłócać osąd. Nie odczuwał też nienawiści wobec Technokracji. To były tylko przeciwnicy… oszem, raz czy dwa zdarzało mu się odczuwać strach. Ale nigdy gniew. Teraz… patrząc na te płonące postacie… odczuwał żal. Nie wyglądało to na szybki zgon.
- Miejmy nadzieję, że to Sabat… bo głupio by było, gdyby to była druga strona.- rzekł w stronę batiuszki podchodząc do rannego z wyciągniętym rewolwerem.
- Ciężka noc, co? - zagadnął kucając jednakże w odpowiedniej odległości od niego.
Wampir telepał się jak w febrze. Jego kompani dogorywali, on chyba trzymał się jeszcze tylko z powodu kaprysu Iwana. Wyglądało, że zdaje sobie z tego sprawę. Wzrok wbijał w chórzystkę, pełen lęku, nienawiści i strachu.
- Wiedziałem, że w mieście są potwory…
- Jak w każdym. Nie słyszałeś miejskich legend? Faceci w czerni i te sprawy... Co się właściwie tu dzieje?- odparł z zafrasowanym uśmiechem Patrick.
- Diabły. Zabierzecie mi duszę?
Healy wyciągnął rękę ku szyi mężczyzny sprawdzając czy ma tętno.
- Na to już za późno chłopie. Ktoś już ją ci zabrał. Opowiesz coś o sobie i o tym wszystkim dookoła? - zapytał z uśmiechem, pocierając dłonią pierścień i próbując zaszczepić jedno słowo… sympatia.
Udało się, gdyby nie jeden szczegół. Wampir był zbyt wystraszony, obolały oraz, poniekąd, nawykły do starć, iż emocja powędrowała do jego umysłu tylko po to aby utonąć w burzy pasji jakie ogarniały krwiopijcę. Irlandczyk dostrzegł kątem oka Iwana. Twarz mnicha nie wyrażała nienawiści czy wrogości, lecz jakąś wręcz niewyobrażalną determinację, zawziętość graniczącą z fanatyzmem. Czy kimś takim trzeba się stać aby tą samą wolę kruszyć rzeczywistość.
- Zabijecie mnie?
Spojrzał pewnie na Patricka. Delikatne płomienie ciągle przebiegały po jego skórze jakby były drobnymi iluzjami. Trząsł się z bólu.
- Patricku, on jest twój. Możesz go nawet puścić.
Iwan powiedział powoli, cicho. Avatar Patricka mruknął tylko pod nosem, że brakowało gest obmywania rąk.
- Sądząc po tym jak wyglądasz… nie musimy. Jeśli sam nie umrzesz, albo nie dopadną cię ci co cię tak pokiereszowali to… pewnie wykończy cię słońce jak już wstanie.- odparł Healy drapiąc się po podbródku.- Ale wiesz… Jak powiesz nam co tu się właściwie stało, to możemy zostawić cię w spokoju. I może będziesz miał trochę szczęścia tej nocy. Więc jak, pogadamy?
Człowiek, wampir, każda istota potrzebuje nadziei. Wiedzieli o tym naziści w swych katowniach, wiedzieli komuniści, wiedzą służby specjalne, i wiedziano dawnej. Dziś i Patrick wykorzystał potęgę nadziei.
Wampir spojrzał czujnie.
- Zwykły szturm. Przejmujemy to miasto, trzeba wytłuc sługi przedpotopowców. Zasadzaliśmy się na assamitę.
- Pod czyim przewodem? Assamita brzmi jak assasin…. czyli to raczej twarda sztuka. Nie bardzo na gości z rewolwerami.- ocenił Healy zamyślony.
- Było nas więcej. Dzik przewodzi. Parszywy syn Haqima zasłania się tym bydłem… - wampir zamilkł, fale gorąca przyprawiły go o dreszcze.
- Wiemy dość, Patricku. Pora to zakończyć - Iwan jak zwykle mówił przyciszonym głosem.
- Duchy coś mówią? - zapytał Healy nieco zdziwiony. Bądź co bądź szło im nieźle. Wampir dał języka bez perswazji i przymusu.
- To gdzie wy uderzyliście? Tutaj cię tak pokiereszował? Czy wycofaliście się stamtąd?- zapytał Irlandczyk zwracając się do wampira.
- Tutaj atakowaliśmy…
Wampir wykasłał. Dziwne, że nieumarły mógł kaszleć. Był to pewnie jakiś odruch związany z żarem trawiącym trzewia. Iwan milczał, wyglądał na zaniepokojnego. Nie był to niepokój szczególny, bardziej forma uzasadnionego zniecierpliwiania.
- Nie poszło wam za dobrze… uciekł, czy też was wybił?- Healy rozejrzał się po polu bitwy.
- Wybito… Rozeszliśmy się po dzielnicy. Proszę… - prośba ledwo przeszła mu przez gardło, jakby wraz z długością rozmowy odzyskiwał dumę - ...puśćcie mnie. Z każdą chwilą będzie mi trudniej uciec.
- Jasne… powodzenia. I… radzę nas unikać. Może wyglądamy na słabeuszy, ale sam widziałeś co spotkało twoich kompanów. Na twoim miejscu… zwiałbym z Lillehammer i poszukał sobie nowej sfory. Ta tutaj… cierpi na syndrom kiepskiego przywództwa.- Patrick wstał i podszedł do Iwana. - Wygląda na to, że nie będziemy musieli wybierać. Po tej nocy, niewiele zostanie ze sfory Sabatu. -
Sabatnik zaczął się odczołgiwać. Z trudem powstał, jego skóra dymiła. Nie pomyślał nawet o wzięciu broni, jakby w obawie przez ostrą reakcją nieznajomych. Wyglądał na kogoś w wielkim szoku.
- Powinniśmy go zabić Patricku. Być może zapłacimy bardzo dużo za puszczenie go żywcem. Jednak szanuję twą decyzję - Iwan przyglądał się Irlandczykowi odrobinę zbyt długo - widziałeś to?
- Mordowanie z zimną krwią, nawet takich stworzeń… to droga Technokracji bardziej niż nasza.- zadumał się Healy i zaprzeczył ruchem głowy. - Nie bardzo wiem o czym mówisz. Nie jestem tak uduchowiony.
- Też jesteśmy ich obrońcami, ludzi. Naprawdę nie chciałbym aby ziemia stała się krwawym zagajnikiem praw przyrody jak niektóre Tradycje uważają w swej idei wolności. Zatem nie widziałeś. Coś było w ich ciałach. Na chwilę zrobiło mi się słabo gdy chciałem to podejrzeć. Było we krwi, w kościach, w szpiku, w płucach, trochę w wątrobie. Tak jakby jakaś zmora przyjęła postać zarazy, albo ktoś wlał im do trzewi papkę z demonów. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz moją silną reakcje. Potrzebowałem czegoś, co zadziała na podobnym poziomie. Ogień jest dobry, przynosi prawdę.
Chórzysta zamilkł, dając wyraźnie czas Patrickowi na dokładne przemyślenie swoich słów.
- Sfera życia i powiązania z naturą… zawsze były mi obce.- wyjaśnił Irlandczyk i podrapał się po głowie.- No nie wiem. Trudno ocenić. Może będzie na odwrót? A jeśli ta… zaraza przenosi się na pijawki tylko? Może zostawiając go przy życiu, przynosimy im śmierć?
- Obawiam się, że to nie jest takie proste. Radziłbym unikać wspomnianego assamity. Jeśli brać za dobrą monetę słowa tego wampira, mamy pewien ogląd sytuacji. Może byłoby dobrze wyśledzić tego osobnika, który was szpiegował.
- Ja go zgubiłem. Wiemy natomiast że Dzik zaatakował Camarillę i poszło mu… niespecjalnie dobrze. Zastanawiam się skąd u niego ten pośpiech.- zamyślił się Patrick. - Po co mu magiczki? Bo zaatakował tylko je, prawda? Nikogo innego? Przydałoby się złapać i przycisnąć ich maga. Bo coś tu… mi nie gra.- wzruszył ramionami Healy.- No… ale trzeba rozróżnić co przydałoby się od tego co możnaby zrobić. A my możemy albo szukać dalej, albo wracać i nie wiem, naradzić się, przegrupować? Odpocząć?
- Wolałbym zostać tutaj. Przeczekać do świtu. Policja nie jest tutaj szczególnie widoczna, a mogą ucierpieć niewinni. Tak, to też jest podejście Technokracji - staruszek uśmiechnął się delikatnie.
- Tak. Możemy się przejść po okolicy i starać się zminimalizować zniszczenia. - zgodził się z nim Healy i gestem wskazał losowy kierunek.- Może tam najpierw?
- Kierunek dobry jak każdy inny.


Nie tak wyobrażał sobie spacer Patrick, nie ze starym, zawziętym zakonnikiem o fanatyczynym usposobieniu. Jednakże, pewną naukę wyniósł z tego. Widział jak Iwan rozmawiał z duchami. Co prawda większość tych rozmów była niewerbalna, to jednak znaczną część syn eteru rejestrował poprzez emocjonalne halo i przebłyski. Iwan do niektórych duchów zwracał się protekcjonalnie, do innych z pewną czułością. Słabszym po prostu kazał szukać. Nie było w tym jednak okrucieństwa czy buty, a raczej pewność siebie oraz znajomość istot tamtego świata. Staruszek doskonale wyczuwał które istoty się nie sprzeciwią, a nawet będą chętne do pomocy, a do których należy być łagodniejszym. Rozmawiał głównie z najsłabszymi mieszkańcami świata duchowego, większośc nie była nawet na tyle świadoma aby formułować swe myśli w słowa, a raczej używały proto-emocjonalnej papki wymieszanej z mową ciała i symbolizmem.
Irlandczyk poczuł delikatną woń ozonu. Na chwilę, jeden ułamek sekundy. Poczuł się też nieswojo. Minęło to szybciej niż się pojawiło. Syn eteru poprowadził ich, wiedziony przebłyskiem natchnienia, w miejsce, w którym czuł silna aurę emocjonalną.
I sprowadził w cień latarni, pomiędzy zdemolowanym samochodem a płonącym koszem na śmieci leży dwie kobiety oraz dziecko. Klęczał przy nich jakiś człowiek, wyglądał na przestraszonego. Ręce miał we krwi.
Healy westchnął smętnie. Nie miał za bardzo wiedzy medycznej, a i magyia życia się go nie imała. Więc on nie mógł pomóc. Ale kto wie czy batiuszka nie poradzi.
- Ojcze Iwanie! -krzyknął Patrick, sam z sykiem bólu przyklękając przy leżących osobach, by sprawdzając ich tętno ustalić, czy jeszcze tlą się w nich iskierki życia.
Mnich nie wyglądał na pośpieszonego. Kobiety nie wykazywały oznak życia, nie trzeba było do tego magyi. Patrick zauważył, iż dziecko lekko rusza klatką piersiową. Około dziesięcioletni chłopiec. Mężczyzna klęczący przy zwłokach wyglądał na nieobecnego. Szlochał. Miał na dłoniach krew, lecz Patrick nie widział jej nigdzie więcej niż na ubraniach jegomościa.
Iwan dostrzegł coś więcej. Fachowo chwycił mężczyznę, czy raczej poprowadził dłońmi jego postawę tak, aby ten się odsłonił, wszak staruszek nie miał dość sił. Tors i ręce jegomościa były zaorane pazurami, w postaci głębokich, lecz nie będących śmiertelnymi, ran.
- Potwór - szepnął patrząc błędnie na nich.
- Opatrz go, Patricku - Iwan wstał, rozglądając się po miejscu. Zaczął doglądać dziecka.
- Raczej… jakiś szaleniec na dopalaczach. Ostatnio… się tacy trafiają.- odparł cicho Irlandczyk zabierając się niezdarnie za udzielanie pierwszej pomocy, korzystając z materiału sukienki i rozerwanej koszuli mężczyzny, jako prowizorycznych opatrunków. Niestety, opatrunki Irlandczyka wyglądały gorzej niż miernie. W zasadzie to co nazwał opatrunkami, było to luźno związanymi szmatami zbierającymi krew. Niektóre mogły być nawet za ciasno związane. Iwan mamrotał coś pod nosem przy dziecku. Irlandczyk zastanawiał się co to za język, przypominał łacinę lub włoski, lecz zdawał się nie być żadnym z nich. Było w tym też trochę rosyjskiego. Healy mu w tym nie przeszkadzał sam zajmując się “poprawianiem” opatrunków, które poczynił. Był na tym bardziej skupiony, niż na słowach batiuszki. Irlandczykowi przypomniały się docinki Mervi o tym, że spał na lekcjach.
Chłopiec zaczął oddychać głębiej, spokojnie, rytmicznie. Iwan zabrał się za opatrunki, czyniąc to odrobinę bardziej fachowo, lecz również bez przesadnej biegłości. Wskazał technomancie chłopca, aby się nim zajął.
- Ktoś was napadł. Zna pan te kobiet?
Duchowny zapytał spokojnie, cichutko. W jego szepcie było coś niepokojące kojącego.
- Diabeł… Nie, napadł na mnie. Uderzył mnie, padłem półprzytomny... Potem one…
Healy zaczął sięgnięcia po szkiełko i oplecenia je pospiesznie drucikiem. Pogwizdując cicho, zaczął od zbadania stanu mentalnego dziecka i myśli. Dziecko wyglądało na nieprzytomne. Nie do końca w sensie fizycznym, chociaż to też, ale również mentalnie, jakby jego umysł zatrzasnął się od środka. Healy pogłaskał delikatnie dziecko pogłowie, poprzez pierścień wzbudzając delikatny impuls, zachęcając dzieciaka do sięgnięcia do miłych wspomnień, by mógł łatwiej otrząsnąć koszmaru jaki zafundowała mu ta noc. Irlandczyk nie dojrzał widocznej zmiany u dziecka poza głębokim przekonaniem, że jego własna magya działa, ten dowód słuszności powinien mu wystarczyć.
Iwan lekko skrzywił się.
- Najlepiej byłoby wezwać pogotowie. Zakładam jednak, że nie przyjadą. Daleko mieszkasz?
Spojrzał na okaleczonego jegomościa. Pokręcił głową.
- Mam samochód… niedaleko.- zamyślił się Healy. - Ale nie przebije się przez blokady… może jednak policja pomoże, jeśli dowiedzą się o sytuacji.
- Zadzwonię po ojca Adama. Zobaczymy.
Rosjanin odszedł na chwilę, telefon był krótki i treściwy, zwiastując, iż z pomocy drugiego duchownego w tej chwili raczej nici.
I wtedy Patrick usłyszał grzmot. Eterometr w jego kieszeni, mierzący fluktuacje pierwszej siły, pękł. Zakręciło się mu w głowie, poczuł też strach. Strach jaki czuje mniejszy drapieżnik przed większym, pierwotną panikę zapisaną w ludzkim DNA. Ojciec Iwan wyglądał na podobnie przejętego.
Coś poruszało się ze wschodu na zachód, w kierunku głównych zamieszek. Było blisko, może pięćdziesiąt, sto metrów od nich. Irlandczyk wiedział jedno. Lepiej było tego nie spotkać. Choć… z drugiej strony, jego przekorna natura… chciała zmierzyć się z potężniejszym przeciwnikiem. Sprawdzić się. Nie był tu jednak sam. Byli tu też ranni Śpiący… osoby które należało chronić.
Healy rozejrzał się po okolicy za sprawnym, a przynajmniej nie wymagającym za wiele magyi do użycia samochodem.
- Pobiegnę po samochód.- zaproponował więc Irlandczyk zwracając się do Iwana. Uznał że nie ma co tłumaczyć sytuacji staruszkowi, który był bardziej wrażliwy duchowo na okolicę od niego.
Iwan potwierdził kiwając głową. Wyglądał na zamyślonego.
Healy ruszył więc biegiem. Kolano bolało, ale Patrick zignorował jego ból. Był wszak wojownikiem. Ból towarzyszył mu często, ale adrenalina go nieco tłumiła.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:29.
abishai jest offline