Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2019, 12:18   #17
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
9 Września, RMS Scythia, godzina 8:00
Jack stawił się w kajucie Anny punktualnie około godziny ósmej, celem zabrania obu pań na krótki spacer górnym pokładem, który dzielił kabiny pierwszej klasy od mesy, w której zwyczajowo już jedli śniadania. Lily zachowywała się poprawnie, i obiecała solennie nie wychodzić poza uczęszczane przez pasażerów miejsca na statku. Młoda dziewczyna zamierzała dziś siedzieć w mesie, która wydawała się wyjątkowo uczęszczana. Nie było w tym nic dziwnego. Pogoda nie dopisała. Scythia przebijała dziobem ogromne fale, wiatr wiał z dużą prędkością, wyganiając wszystkich do mesy, w której właśnie podawano ciepłą kawę i świeżo pieczone rogaliki. Nawet rozgrywki shuffleboarda, tak lubiane przez pasażerów przeniesiono na scenę, którą wieczorami okupowała grupka muzyków. Stewardzi mieli dziś ręce pełne roboty, by obsłużyć taki tłum i plan Lily wydawał się bardzo rozsądny. Szczególnie, że zmianę miał dziś uczynny steward, który podzielił się wcześniej z Anną i Jackiem numerem pokoju i wydawało się, że za odpowiednią opłatą jest w stanie załatwić dosłownie wszystko.

Ann dała Lilly niewielkie kieszonkowe by ta mogła sobie swobodnie kupić coś ciepłego do jedzenia i picia. Sama także z przyjemnością napiła się kawy. Skorzystała też z okazji by zapytać kelnera czy nie widział może mężczyzn w zawojach na głowie, wyraźnie sugerując, że taka informacja wpłynie na wysokość napiwku.Mężczyzna nie zauważył jednak obu nieznajomych, od czasu jak wspomniał, pierwszego pytania o nich. Jakby zapadli się pod ziemię, lub unikali celowo mesy.

Biblioteka Scythii była raczej niewielka, biorąc pod uwagę większość pomieszczeń rozrywkowych na statku. Zajmowała powierzchnię kilku pasażerskich kabin i zastawiona była dosyć ciasno metalowymi regałami, przyśrubowanymi do podłogi, na których rzędami stały rozmaite książki. Regały, zaopatrzone w poprzeczne relingi uniemożliwiały książkom wypadnięcie w czasie sztormu, lub niepogody, która panowała dziś na Atlantyku. Śledzący Annę "ochroniarze", tym razem nie byli specjalnie nachalni i pozwolili im nawet na swobodne wejście między regały, sami pozostając na pokładzie, stawiając wysokie kołnierze swoich płaszczy i kuląc się na zimnie panującym na zewnątrz. Księgozbiór nie należał do najambitniejszych. Ciekawa kolekcja opowiadań przygodowych, nieco powieści kryminalnych, romansów i książek podróżniczych służyła raczej zabawie, niż naukowym studiom.
Anna z czystej ciekawości sprawdziła, czy też na półkach biblioteki nie ma nic godnego uwagi po czym rozejrzała się za drugim wyjściem, które umożliwiłoby jej wyjście spod kurateli ochrony.
Wystarczyło poczekać na kilka większych podmuchów wiatru, i aby jeden z marynarzy po prostu schował się przed kąsającym go zimnem, aby dało się bezpiecznie opuścić niechciane towarzystwo ochrony. Anna widząc okazję pochwyciła Jacka i wyprowadziła go z biblioteki.
- Jestem ciekawa czy tamten ołtarzyk nadal tam jest… Jak myślisz, skąd wzięli krew? - Obejrzała się na mężczyznę, korzystając z okazji by upewnić się, że nikt za nimi nie idzie.
- Były tam jakieś pióra...może złapali jakąś mewę? Albo gdzieś w ładowni mieli jakieś ptaki w jakiejś skrzyni… - zauważył Jack - mnie bardziej ciekawi, po jaką cho… - chciał zakląć ale skrygował się w obecności Anny - po co im ta kapliczka była.
- To muszą być jacyś wyznawcy… i to czegoś co ma związek z Glierem i jego rosyjskim przyjacielem. - Ann zeszła pod pokład i ruszyła w kierunku ładowni, planowała raz jeszcze, na spokojnie przyjrzeć się kapliczce. - Zastanawiam się, czy stworzą nową… czy jeszcze raz zapolują na jakiegoś ptaka by złożyć go w ofierze… wtedy można by ich zlokalizować, a mam obawę, że mogą być to ci sami ludzie, co ci którzy na nas polują.
- Też mam takie wrażenie Anno. To nie może być tylko zbieg okoliczności…- zgodził się z nią Jack.
- Do tego te zakrwawione fotografie… zupełnie jakby. - Lockhart zamyśliła się i przez chwilę w ciszy szła po schodach. - … jakby rzucili na nas klątwę? - Obejrzała się z obawą na swojego towarzysza.
- Widziałem kiedyś, jak pewien szaman pajutów rzucał klątwy. Wyglądało to poważnie. Też zarzynał ptaka, jego krwią rysował jakieś symbole...tańczył i śpiewał. Czary mary - powiedział poważnym głosem Jack, jakby opowiadając straszną historię i nawet na chwilę zawiesił teatralnie głos, aby po chwili kontynuować - niestety, efekt był rozczarowujący. Nic nikomu nie wyrosło, nikt nawet nie pobiegł do wygódki. Całość zakończyła się w namiocie staruszka, gdzie zapaliłem całkiem przyjemną fajeczkę z szamanem, a czarów...cóż, zależy w co się wierzy - Jack obejrzał Annę od stóp do głowy - no...nic Ci nie wyrosło - zaśmiał się - więc to chyba nie klątwa.
O dziwo to nawet poprawiło kobiecie nieco humor.
- Nie sprawdziłeś dokładnie to nie wiesz. - Pozwoliła sobie na dwuznaczny żart, choć przy jej braku doświadczenia w tego typu sformułowaniach wyszedł dosyć sztywno. - Czuję, że cokolwiek odkrył Gliere niebezpiecznie dotyka to jakiejś prawdy i niepokoi mnie, że ci ludzie posługują się tym by zrobić nam krzywdę. - Spojrzała na drzwi do ładowni. - Jesteśmy w stanie jakoś to zabezpieczyć by nas znów tu nie zamknięto?
- Oczywiście - uśmiechnął się szelmowsko i zaczął grzebać w kieszeni wewnętrznej marynarki, wyciągając po chwili jedną z niewielkich łyżeczek do herbaty, najpewniej wziętą z mesy. Włożył ją pod zamek drzwi, niemal całkowicie chowając ją pod jedną zastawką i uderzył drzwiami, pokazując, że nawet silny ruch nie miał większych szans na ich zatrzaśnięcie - W młodości wkładaliśmy pod zapadki patyki, gwoździe i inne takie jak chcieliśmy w nocy wymknąć się z kolegami na miasto - wyjaśnił niewinnie.
- Ciekawe w jakim celu. - Ann weszła pewnym krokiem do ładowni i ruszyła w kierunku odnalezionego poprzedniej nocy ołtarzyka.
Ołtarzyk wciąż tam był, ale już pierwszy rzut oka wystarczył Annie do stwierdzenia, że ktoś pod ich nieobecność tu myszkował. Większość symboli była zatarta, i jedynie nieznaczne smugi ciemnej czerwieni obecne wciąż na nitach ściany świadczyły, że ktoś tu coś umieścił. Świece zniknęły, co wydawało się naturalne, bo wcześniej zgasili i zabrali większość z nich. Gdzieniegdzie walały się jeszcze jakieś pióra i kłaczki puchu, ale większość zamieciono, lub wepchnięto między skrzynie. Symbol zaś pozostał, zatarty jednak i niemal niewidoczny w blasku przedpołudnia, wpadającego przez jeden z pobliskich bulajów. - Co o tym sądzisz? - zapytał Annę Jack.
- Ktoś tu był… jestem ciekawa czy bylibyśmy w stanie sprawdzić kto. - Ann podniosła jedno z piór i przyjrzała się mu. - Hm… ciekawe gdzie na pokładzie trzyma się drób. Może nasz ulubiony kelner będzie wiedział.
- Tu. To ładownia a zwierzaki przewozi się właśnie w ładowni. Może to okrutne, ale jak są większe, to ładuje się do klatek i załoga dokarmia. Upchać kurę czy kaczkę do skrzynki może każdy… - powiedział Jack - no, psy najczęściej z właścicielami się zostawia. - dodał uspokajająco, z pewnością mówiącej Annie, że Jack niejeden rejs musiał już widzieć.
- Cóż… to pozostaje zastanowić się gdzie mogli założyć kolejny ołtarzyk. To musi być odosobnione miejsce. - Lockhart opuściła piórko i rozejrzała się po ładowni nasłuchując odgłosów ptactwa. Nie była przyzwyczajona by rytuałach używano martwej zwierzyny.
Poza odgłosem dudnienia silników, jak przy poprzedniej wizycie w ładowni Ann nie słyszała już niczego więcej. Może, poza bardziej intensywnych chlupotaniem wody za burtą, co wydawało się dosyć oczywiste przy tym stanie morza.
- Gdzie oni mogli się ukryć? Szalupy? Są jeszcze jakieś odludne miejsca poza ładownią czy maszynownią? - Obejrzała się na jacka mając nadzieję, że jego doświadczenie w podróżach nieco pomoże.
- Zęza, lub kambuz… - myślał na głos Jack - ale tam raczej zostaliby zauważeni,a w zenzie nie ma chyba aż takich warunków. Czasem pełno tam wody. A w kambuzie szybko ktoś by nakrył takiego szaleńca z jego ołtarzykiem.
- Myślałam o odludnych miejscach… pewnie są jakieś magazyny… miejsca dostępne tylko obsłudze gdzie się rzadko zagląda. - Ann westchnęła. - Wolałabym znaleźć ich nim oni znajdą nas.
- Możemy przetrząsać statek po kolei, pokład po pokładzie, korytarz po korytarzu… - Jack zdał sobie sprawę, jak bardzo tytaniczny będzie to wysiłek - albo może jakaś zasadzka…
- Pytanie czym by ich wyciągnąć. - Lockhart obejrzała się na swojego towarzysza.
Jack spojrzał na Annę przez chwilę, jakby się zastanawiając - Nie...to głupi pomysł - zawyrokował wywalając z głowy kolejny koncept który mu zaświtał. Nie chciał ryzykować życia i zdrowia ani Lily, ani Anny i wolał jednak siedzieć w kabinie u kapitana niż wystawiać je na niebezpieczeństwo.
- Jack… nie chcę by mi strzelono w plecy gdy będę schodzić z pokładu. - Ann przyglądała się swemu towarzyszowi badawczo. - Jeśli masz jakiś pomysł to mi go zdradź.
- Jedynym wyjściem jest się im wystawić na przynętę. Musiałbym znaleźć jakieś ustronne miejsce i poczekać na ich atak. Wy musiałybyście się schować i czekamy, aż wykonają jakiś ruch… - podsumował Jack - ale wolałbym, abyście nie musiały ryzykować i jest bezpieczniejsza opcja. Oddać się pod opiekę kapitana do końca rejsu.
- Chyba lepiej wystawić się na atak w dogodnym dla nas miejscu niż dać się zaskoczyć tak jak ostatnio w sypialni, prawda? - Ann westchnęła ciężko. - Do tego opieka kapitana niestety dotyczy tylko rejsu, a co później?
- W mieście łatwiej ich zgubić, więcej też miejsc publicznych, gdzie nie powinni ryzykować ataku - dywagował Jack i Ann mogła wyczuć w jego głosie lekką niepewność - Cóż, to tylko teoria. Nie wiem, jak bardzo są zdeterminowani aby się nas pozbyć.
- Wobec tego powinniśmy spróbować. - Ann nie miała takich wątpliwości. - Możemy to ustawić tak by w pobliżu byli marynarze na wypadek strzelaniny.
-Hmm...pokład? Czy gdzieś pod pokładem? - zapytał Jack - Lily powinna zostać - zasugerował - serce by mi pękło, gdyby biedaczce coś się stało. I tak chyba wmieszaliśmy ją w coś, co jej nie dotyczy.
- Tak.. lepiej jej nie mieszać. - Lockhart zamyśliła się. - Pewnie pod pokładem będą większe szanse, na to że się ujawnią.
- No dobra… - Jack nie wyglądał na specjalnie przekonanego, ale kiwnął głową - trzeba znaleźć miejsce na te wariactwo.
Ann przytaknęła i ujęła go pod ramię.
- Wobec tego poszukajmy. - Uśmiechnęła się do mężczyzny i ruszyła w kierunku wyjścia z ładowni.

Anna i Jack przeszli się jeszcze po pokładach i korytarzach statku, szukając odpowiedniego miejsca do zasadzki, która jednocześnie wystawiłaby na łaskę napastników, jak i oferowała miejsce do walki z nimi, i oddania ich w rychłe ręce załogi.
Po prawie godzinnym spacerze po statku znaleźli trzy odpowiednie miejsca, każde posiadało zarówno wady, jak i zalety. Pierwszym miejscem były okolice tylnego pokładu, pustego przy tej pogodzie ale jego część pozostawała widoczna dla chodzących po górnych pokładach marynarzy. Ann lub Jack mogli przyczaić się za niewielkim składzikiem narzędzi do czyszczenia pokładu, lub za dużą szalupą. Pokład dawał wystarczająco dużo miejsca na ewentualną strzelaninę i trzymanie napastników na dystans, a wiatr i hałas wzburzonego morza powodował, że strzały mogły być mało słyszalne. To jednak było też wadą bo istniało duże ryzyko, że walka skończy się na tyle szybko, że żaden marynarz na górnym pokładzie po prostu nie zauważy ani napastników, ani Anny czy Jacka i nie będzie w stanie przybyć im na pomoc.

Drugie miejsce, które wydało im się odpowiednie zlokalizowane było w okolicach klatki schodowej, prowadzącej do ładowni. Anna oceniła, że wykręcenie jednej żarówki zapewni odpowiedni poziom cienia, umożliwiający każdemu ukrycie się w kącie za szafką z kapokami. Osoba stojąca na środku schodów przyciągałaby uwagę napastników, jeśli byliby na pokładzie lub w pobliżu mesy, a ewentualne strzały byłyby słyszalne w zlokalizowanej w pobliżu mesie dla załogi, jak również na pobliskim mostku, gdzie rezydował kapitan, lub oficerowie pełniący wachtę. Pytanie brzmiało, czy napastnicy zaryzykują tak otwarty atak i chwycą przynętę, ponieważ miejsce było całkiem często używane przez pasażerów, głównie trzeciej klasy którzy szli tą klatką schodową zamierzając skorzystać z licznych atrakcji na górnych pokładach.

Trzecim miejscem, były korytarze na dziobie, pod pokładem. Wijące się, omijające windy kotwiczne i skupioną na dziobie maszynerię, stanowiły całkiem zgrabny labirynt, a bliska obecność kambuza i umiarkowana bliskość mesy dla załogi powodowały, że ewentualna walka mogła zostać całkiem szybko zauważona. Ciasnota miejsca była jednak zauważalna, a Anna nie uważała się za osobę mogącą długo powstrzymać napastnika wręcz. Jack ułomkiem nie był, ale pytaniem było, czy poradziłby sobie samodzielnie z dwoma napastnikami, uzbrojonymi co najmniej w noże?

Ann zaprosiła jacka po spacerze do siebie by móc na spokojnie porozmawiać przy lampce czegoś dobrego i by uniknąć niepowołanych uszu. Lockhart nalała im whiskey i podała szklankę Jackowi.
- Najchętniej zaryzykowałabym starcie w okolicach klatki schodowej. - Przysiadła na fotelu naprzeciwko Jacka. - Tylko co zrobić by ich tam ściągnąć…
- Pewnie sami nas niebawem znajdą. To co, gotowa na zabawę w chowanego? - zapytał Jack.
Ann zaśmiała się.
- Tak. - Upiła nieco ze swojej szklanki. - Jak na razie zabawa w berka całkiem dobrze nam wychodzi. Czas na odmianę.

Anna i Jack przystąpili do realizacji swojego planu. Jack po prostu szwendał się samotnie po klatce schodowej, udając, że czeka na Annę i co rusz patrzył na zegarek, podczas gdy Anna po wykręceniu żarówki z lampy ukryła się za szafkami z kapokami, przygotowując broń do strzału. Po długich minutach czekania, które rozciągnęły się do kilku kwadransów nudnego stania za szafką, Anna dostrzegła napastników, kręcących się po górnym pokładzie. Ich białe szaty targał ostry wiatr i widać było, że pokazują sobie klatkę schodową, rozmawiając i żywo gestykulując. Potem odeszli w głąb pokładu i po kilku minutach, które mogłyby im zająć dotarcie do schodów, Ann miała pewność, że nie zaryzykują konfrontacji w takim miejscu.
Lockhart schowała broń i podeszła do Jacka.
- Widziałam ich… ale chyba będziemy musieli spróbować w innym miejscu. - Cały czas zerkała ku górnemu pokładowi, ciekawa,w którym kierunku udali się mężczyźni… może ktoś ich widział. - Chodź.
Pociągnęła mężczyznę za ramię. Jeśli ktoś tam był i widział ich prześladowców… może wskaże kierunek, w którym się udali.

Pobiegli w stronę górnego pokładu, wspinając się szybko po metalowych schodach. Wiało już całkiem mocno. Pogoda nie rozpieszczała i niemal biczowała Annę mokrymi, przenikającymi ciało i ubranie podmuchami. Poły marynarki Jacka łopotały na wietrze, podobnie do szat napastników. Schody i pokład lśniły od wody, nawiewanej z wysokich fal za burtą. Ann zobaczyła zachmurzone, czarne niebo. Błysnęło.
Lockhart poczuła jak jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. SPanikowana wtuliła się w Jacka nie mogąc się za bardzo ruszyć.
-Co się dzieje? To tylko burza! - Jack musiał prawie przekrzykiwać hulający na pokładzie wiatr.
Ann pokręciła przecząco głową i wtuliła się jeszcze mocniej. Musieli uciec! Jak najdalej! Jednak nogi były jakby z waty, nie była w stanie nimi poruszyć. Drżąc na całym ciele starała się schować pod marynarką mężczyzny.
Jack widząc co się dzieje z Anną nie miał wielkiego wyboru. Otulił ją marynarką i sprowadził do pobliskiej mesy, gdzie siedziało już sporo ludzi, racząc się ciepłymi napojami. Zamówił gorącą czekoladę i spokojnie czekał, aż kobieta się uspokoi
- Co się stało? - zapytał w końcu.
Lockhart ściskała w dłoniach kubek z ciepłym napojem, wzdrygając się za każdym razem gdy z oddali dochodziły do niej odgłosy piorunów.
- Nie… przepadam za burzami. - Kusiło ją by podkulić nogi, jak zazwyczaj robiła w domu, ale takie zachowanie nie przystało damie i to jeszcze siedzącej w mesie.
Jack przytulił ją mocniej - Nie ma sensu uganiać się za nimi w taką pogodę. Nie martw się. - pocieszał ją jak mógł, próbując rozgrzać jej zimne ramiona.
- Chcę wrócić do pokoju… - Jej głos był słaby. Upiła nieco czekolady i wzdrygnęła się przy kolejnym uderzeniu pioruna. Nie dość, że była burza to byli jeszcze na jakimś przeklętym statku.
Jack nie oponował tylko zaprowadził Annę do jej kajuty. Widok własnych rzeczy nieco uspokoił antykwariuszkę, ale to niestety nie było to samo co dom i gabinet ojca. Zaciskając dłonie na zdobycznej marynarce Jacka stała na środku pokoju nie do końca wiedząc co ma z sobą zrobić.
- Zostaniesz ze mną? - Odezwała się cicho niepewnie zerkając na mężczyznę.
- Zostanę. Nie bój się - powiedział cicho Jack i zamknął drzwi.
Pomieszczenie zrobiło się nagle przyjemnie ciasne. Odgłosy piorunów zagłuszało nieco trzeszczenie statku. Ann podeszła do mężczyzny zdejmując z siebie jego marynarkę i podała mu ją. Czuła jak jej ciało drży w przemoczonej sukni, a jednak przy Jacku nie było jej zimno.
- Przepraszam chyba ją przemoczyłam.
- Wysuszy się… - mruknął odkładając marynarkę na bok i patrząc na Annę.
- Czy… chciałbyś wrócić do tego co przerwano nam wczoraj rano? - Lockhart poczuła jak rumieniec rozlewa się na jej twarzy.
- Marzę o tym - wyszeptał cicho zbliżając się ustami do jej ucha.
Lockhart przywarła do mężczyzny całym ciałem czując jak jej suknia lepi się do jego koszuli.
- Zostawimy tu… - Sięgnęła drżącymi palcami do guzików mężczyzny i zaczęła go pomału uwalniać z ubrania. - ...mokre rzeczy?
- Świetny pomysł. - mruknął a jego ręce robiły dokładnie to samo z przemoczoną suknią Anny, błądząc po zapięciach na plecach i po chwili uwalniając dziewczynę z przemoczonego ubrania, które plasnęło na podłogę kabiny.
Lockhart zadrżała czując na swojej skórze powiew chłodnego powietrza. Zsunęła z Jacka mokrą koszulę i sięgnęła do zapięcia jego spodni.
- Ja… nigdy nie myślałam, że… będziemy z sobą w ten sposób. - Pozwoliła przemoczonym spodniom mężczyzny osunąć się na ziemię.
- Ja też nie. Wciąż pamiętam cię jako małą dziewczynkę, z długimi warkoczami… - zachichotał Jack gładząc ją powoli po ramionach.
- A ja ciebie jako chłopaka z wiecznie przetartymi spodniami. - Mówiąc to sięgnęła do bielizny mężczyzny i choć ta była raczej sucha, także skończyła na podłodze.
- Moja mała Anna… - powiedział jakby do siebie Jack i zatopił usta w jej szyi, całując pachnące jej perfumami, wilgotne od deszczu miejsce nieco poniżej ucha.
Lockhart przymknęła oczy poddając się pieszczocie.
- Chyba… powiedzenie mały Jack.. byłoby teraz nieodpowiednie, prawda? - Niepewnie sięgnęła do męskości mężczyzny, badając ją swoimi palcami.
- Absolutnie…nieodpowiednie - mruknął i zjechał palcami na jej biodra, zsuwając jej, całkiem suchą bieliznę na podłogę. Gładził przez chwilę jej zimne pośladki, jakby próbował rozgrzać ją swoim dotykiem.
Lockhart przywarła do męskiego ciepłego ciała, więżąc pomiędzy ich brzuchami męskość Jacka.
- Ale… chyba odpowiada mi ta zmiana. - Wyszeptała całując obojczyk mężczyzny.

Jęknął cicho, pieszcząc wciąż jej szyję, obejmując ją mocno i przywierając do niej jeszcze bardziej, jakby chciał ją pochłonąć. Jego ręce zaczęły błądzić po jej biodrach, talii, krążąc po ramionach i znów wędrując wzdłuż pleców, jakby mężczyzna chciał zapamiętać każdy cal jej ciała. Lockhart drżała pod jego dotykiem, nie były to jednak już te nieprzyjemne dreszcze, które czuła w przemoczonym ubraniu. Czuła jak jej ciało rozpala się w miejscach, które badał Jack i jak każda z tych stref zaczyna promieniować na sąsiednie. Pocałowała ponownie obojczyk mężczyzny, jego szyję i stanęła na palcach by wargami musnąć jego podbródek.
Dotyk ust Anny elektryzował. Jej delikatne pieszczoty, nieśmiałe, dziewczęce, były szalenie podniecające. Przymknął oczy i oddał się na chwile jej pocałunkom, niczym kot podsuwający się pod głaszczącą go rękę. Długo nie wytrzymał, i chcąc powstrzymać te doprowadzające go do szaleństwa usta, złapał je w pocałunku. Miała miękkie i chętne usta, jakby zapraszające by je całować i pieścić.
Lockhart poddała się pocałunkowi zarzucając ręce na ramiona mężczyzny. Zanurzyła dłoń w mokrych włosach Jacka, na chwilę przypominając sobie w jakim stanie tu dotarli. teraz gdy było jej tak potwornie gorąco, wydawało się to być jedynie odległym wspomnieniem.
Całując się, powoli, niczym drepcząc dokoła siebie niczym tancerze znaleźli łóżko. Zimna pościel działała otrzeźwiająco, jednocześnie podkręcając chęć do przytulenia się do siebie i oddania się namiętnym pieszczotom. Jack pamiętał jedynie, by nogą kopnąć swoje spodnie bliżej łóżka. Przezornie zabezpieczył się na tą okazję. Skarcił się w myślach, że być może tylko niecnie się nią bawi, ale sam czuł patrząc na nią, że to musi być coś więcej. Nie była przecież tą małolatą z dawnych czasach, tylko poważną kobietą, której wady zaczynały go strasznie rajcować. Irytujące czasem zachowanie, które najchętniej oglądałby codziennie, bawiąc się nim i ciesząc z nich.
Czyżby się zakochał? Zadał sobie to pytanie w duchu, zajęty jej białą, smukłą szyją. Zresztą dlaczego nie? Uśmiechnął się sięgając rękoma między jej szczupłe uda. Anna posłusznie rozchyliła nogi, świadoma tego że ten ruch może ją doprowadzić do tej samej przyjemności, jak ta, której doświadczyła przedwczoraj. Przyglądała się Jackowi starając się wyczytać z jego spojrzenia o czym myśli. Była ciekawa czy ciągnie go do niej jak ją do niego. To szalone, ale teraz byłaby w stanie wyruszyć z nim na jedną z tych jego głupich eskapad. Choćby po to by poszukać tej gryzącej Wielkiej Stopy.
Jak wydawał się jednak zbyt pochłonięty kobietą, i najwyraźniej nie wyglądał w obecnej chwili na myśliciela. Pochłaniał ją pieszczotami, jakby nic dokoła niego nie istniało.
Ann objęła go delikatnie nogami zachęcając by skrócił dzielący ich dystans. Ciepło wypełniające jej wnętrze było nie do zniesienia, ale teraz już wiedziała jak z nim wygrać.
Jack uśmiechając się, widząc reakcję kobiety powoli, nie spiesząc się bawił się jej kobiecością, z lubością gładząc jej gładką skórę, czując jej miękkość i chłonąc jej kobiecy zapach. Palcami zagłębił się w jej rozkoszny zakamarek, sycąc oczy jej podnieceniem, jakby chciał go zobaczyć, zbadać i opisać.
Lockhart poczuła jak nagle zabrakło jej oddechu. Palce były przyjemne, ciepłe, ale to nie było to. Czuła jak podniecenie zamiast się uspokoić zaczyna dalej narastać wyduszając z jej ust coraz głośniejsze.. lubieżne odgłosy.
Jack wydawał się nie przejmować, a wręcz przeciwnie, jakby jego ruchy stały się pewniejsze i bardziej stanowcze, jakby każde jej westchnienie było przyzwoleniem na to, co jej robił. A Jack posłusznie to pozwolenie wykorzystywał, obsypując pocałunkami jej kobiece pagórki, schodząc coraz to niżej, przez drżący od pocałunków brzuszek, aby w końcu złożyć jej hołd, jak heros jakiejś pogańskiej bogini, klęczący na kolanach przed źródłem swojej miłości.
Ann zasłoniła dłońmi usta słysząc, że jej jęki stają się coraz donośniejsze. Czuła jak jej nogi zaczynają drżeć, a biodra nieśmiało napierają na twarz kochanka i nie była w stanie pojąć skąd w niej ta cała lubieżność i głód. Potrafiła myśleć tylko o tym by wziąć więcej, by domagać się więcej.
I dostała. Mężczyzna oddawał się zapamiętale pieszczotom, mrucząc z zadowolenia, widząc jak pręży się i drży, kiedy jego język i usta drażniły jej ciało. Jego ręce sunęły po jej smukłych udach, a palce bawiły się krawędzią jej pończoch. W końcu jednak mężczyzna, najwyraźniej nie mogąc doczekać się swojej kochanki, opadł na łóżko, spragniony jej dotyku, gorącego oddechu i wilgotnej kobiecości, którą znalazł. Mruczał jak kot i wzdychał przeciągle, w spokojnym, stanowczym rytmie ich ciał. Rękami gładził jej szyję, policzki i usta, jakby chciał zachować każdy kontur jej twarzy. Lockhart chwyciła się jego ramion wbijając w nie paznokcie i poddając się atakom kochanka. Nie była w stanie zapanować nad swoim głosem, ale w tej chwili… nie miała też do tego głowy. Pojękiwała głośno wijąc się pod mężczyzną, starając się jeszcze bardziej pogłębić ich zbliżenia.
Jack zaciskał zęby, czując ból, który jednak z jakiegoś powodu sprawiał mu przyjemność. Anna okazała się bardzo temperamentną kochanką, i mężczyzna do końca nie miał pewności, czy rzeczywiście był tym pierwszym, czy tylko udawała niedostępną. W obecnej chwili nie miał jednak głowy zajmować się dłuższymi rozmyślaniami, które umykały z każdym jej ruchem z jego głowy, rozpływając się falami gorąca. Łaskotanie, które czuł w plecach i pośladkach odbierało zmysły, ukłucia jej paznokci jeszcze bardziej pobudzały. Jej jęki i westchnienia zagłuszały coraz bardziej dochodzące zza okna huk piorunów i szum gwałtownie rosnącej fali, atakującej burty statku. Przez moment zdawało się, że w tej kabinie sztorm szalał również na łóżku, w którym oboje leżeli.
Annie odgłosy z zewnątrz zagłuszało bicie jej własnego serca i wyrywające się z pomiędzy warg okrzyki rozkoszy gdy dochodziła w ramionach kochanka. Bo tym się nagle stał Jack. Nie tylko przyjacielem z dzieciństwa. Szczytując objęła go mocno nogami, dociskając do siebie.
Szaleństwo namiętności trwało jeszcze przez jakiś czas, i choć Jack nie dogonił swojej kochanki, spełnienie przyszło w końcu, eksplodując rozkoszą i łaskoczącymi falami przyjemności, odbierającej oddech. Jack długo trzymał Annę w ramionach, a ich ciała uspokajały się po tych igraszkach, kołysane rytmem fal.

Lockhart wtulała się w mężczyznę z uśmiechem zaciągając się jego zapachem. Niestety tuż po szczycie zaczęła do niej powracać rzeczywistość w tym piekło, które właśnie rozgrywało się poza ścianami kajuty.
- Takie burze… długo trwają? - Spytała niepewnie, słysząc kolejny piorun.
- Różnie. Dzień, dwa, kilka dni. Czasem całe tygodnie.. - Jack popatrzył na Annę - nie bój się. Statek jest za duży aby burza zrobiła mu cokolwiek. A Atlantyk nie jest jakiś straszny. Pacyfik...ten to potrafi dać w kość… - powiedział cicho Jack sięgając do spodni po papierosy.
- Chyba.. wolałabym nie.. - chciała powiedzieć, że nie chce wychodzić z kajuty, ale wiedziała, że nie wytrzyma tyle w tym miejscu. Chyba że z Jackiem w łóżku, ale do tego nie wypadało się jej przyznać. - Nie wychodzić na pokład.
- Nie lubisz sztormu? Masz rację. Też go nie lubię. Pada, wieje, jest mokro i zimno
- uśmiechnął się próbując wydłubać papierosa, ale ręce mu się lekko trzęsły i po chwili zaklął i dał sobie z tym spokój, odrzucając paczkę na podłogę.
Ann westchnęła ciężko. Poprawiajac włosy wstała z łóżka i wzięła paczkę by po chwili wydobyć z niej papierosa, a resztę odłożyć na stolik. Lubiła gdy wszystko było na swoim miejscu.
Jack uśmiechnął się i podniósł się na łokciu, patrząc się na nią znacząco.
Lockhart wydobyła jeszcze zapalniczkę i przyklęknęła okrakiem nad mężczyzną wsuwając mu papierosa do ust. Teraz… jakoś wszystko znalazło się tam gdzie powinno.
- Boję się burz. - Powiedziała odpalając mężczyźnie papieros.
- Widzę - odpowiedział wydmuchując dym gdzieś do góry - Widzę, jak starasz się wszystko kontrolować. To jest… - szukał słowa - podniecające - uśmiechnął się.
Ann spojrzała na niego odrobinę zaskoczona. Odłożyła jego zapalniczkę na stolik równolegle do paczki z papierosami i krawędzi stolika.
- Powinieneś palić coś co mniej … coś co inaczej pachnie. - Zeszła z mężczyzny i usiadła na łóżku, przyglądając się swojemu kochankowi. - Co w tym jest podniecającego?
- Po prostu… - wzruszył ramionami - to urocze. Nie umiem tego wyjaśnić, po prostu mi się podoba.- stwierdził Jack - a z paleniem...w ogóle powinienem rzucić. - zaśmiał się - ten nałóg podłapałem w wojsku. Uspokaja. - wyjaśnił.
- Czasami mam wrażenie, że mężczyźni po prostu muszą palić. - Ann otuliła się kołdrą przysiadając obok mężczyzny na łóżku.
- No...wiesz...mamy stresującą pracę… - zażartował Jack - te wszystkie strzelaniny, pościgi..sama widzisz.
- Moja do tej pory była raczej spokojna. - Lockhart odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk przyglądając się mężczyźnie. Musiała przyznać, że był to całkiem przyjemny widok.
Jack patrzył się na Annę, odkładając papierosa - Książki potrafią być chyba całkiem ekscytujące. Tak sądzę.
- Tak sądzisz? - Lockhart zaśmiała się i sięgnęła dłonią do piersi mężczyzny przesuwając po niej palcami tak jak zazwyczaj robiła to z książkami. - Często.. dotykam tak okładek. Delikatnie… starając się ich nie uszkodzić. Faktura.. materiał.. uszkodzenia… zdradzają, co książka przeszła. Gdzie była. Ile może mieć lat. Moment, w którym to wszystko się ujawnia.. jest bardzo ekscytujący.
- Moment ujawniania się jest ekscytujący - przytaknął Jack - odkrywania jakiejś dawno zagrzebanej przez świat tajemnicy. Czasem niebezpiecznej dla odkrywcy… - mężczyzna przyciągnął Annę bliżej, gładząc ją palcem po biodrze, delikatnie wodząc nim po jej gładkiej skórze
- Książki są o tyle… bezpieczne, że zawsze można je zamknąć. - Ann ułożyła się wygodnie na Jacku . - Tamtych mężczyzn… też trzeba by zamknąć.
- Właśnie… - Jack przypomniał sobie o problemie, a właściwie dwóch problemach chodzących najpewniej po statku - Najchętniej nie wyłaziłbym z kajuty aż do końca rejsu...tylko Ci dwaj wciąż będą nas niepokoić… - myślał szukając rozwiązania.
Lockhart ułożyła głowę wygodnie na piersi Jacka.
- Tak długo jak jest burza… będę miała problem by.. zrobić coś sensownego. - Westchnęła ciężko po tym jak z trudem wydusiła z siebie te słowa. - Ale nie chcę by zrobili nam krzywdę podczas zejścia na ląd lub co gorsza podążali za nami w Atenach.
- W takim razie przeczekajmy ją. Morze Śródziemne jest nieco spokojniejsze, a przynajmniej tak słyszałem. Może do tego czasu sami nas znajdą… - powiedział uspokajającm tonem - byle nic nie zrobili nikomu innemu.
- Chcemy ryzykować? - Ann uniosła głowę, ale zobaczyła tylko podbródek kochanka. - Ja… mogę być przynętą. Może gdy będę taka słaba.. skuszą się na atak.
- Nie zaryzykuję ani ciebie, ani Lily. Wolę wystawić się sam niż pozwolić którejkolwiek z was na coś tak ryzykownego. Dorwiemy ich. Jak nie na statku, to przecież muszą w końcu z niego zejść - uśmiechnął się
- Jack… toż będziesz obok nic mi się nie stanie. - Lockhart uniosła się na przedramionach. - A nie chciałabym ich spotkać w ciemnej uliczce w obcym mieście.
- Pochlebiasz mi dziewczyno… - mruknął - ale naprawdę wolałbym nie ryzykować żadnej z was. Myślę, że warto poczekać na okazję.
- Ale nie wiesz czy oni nie dostrzegą okazji gdy na przykład będziemy tu same z Lilly. - Ann przesunęła się po męskim ciele by spojrzeć Jackowi w oczy. - Widzisz jak łatwo jest nam uciec od tych marynarzy. Równie dobrze ktoś może obok nich przejść.
- Faktycznie. Raczej się nie przykładają. Wiesz...nie chcą siać paniki. Rozumiem co mogłoby się dziać, gdyby reszta pasażerów dowiedziała się o dwóch zbirach z nożami grasujących po pokładach i strzelaninach po kajutach. To rozsądne, że nic nie wiedzą.
- Zmieniasz temat. Chodzi mi o to, że mogą tu wejść… widziałeś co się ostatnio stało gdy wpadli do mojej kajuty, a byłeś obok. - Ann przesunęła palcem po niewielkim opatrunku.
- Zaskoczyli nas - zafrasował się Jack - ale masz rację. Może powinniśmy skorzystać z propozycji kapitana? Dałby nam większą kajutę. Miałbym was obie na oku, w dodatku zbiry by nie podeszły? Pogadam z nim. - dodał na koniec - może nie będzie tak strasznie?
Anna się naburmuszyła.
- Wolałabym ich złapać. - Rzuciła krótko wyraźnie niezadowolona z pomysły przeprowadzki.
- No...nie złość się. Powiedz, jak chcesz to zrobić - Jack odgarnął jej włosy opadające na ucho i pogładził ręką po policzku.
- Powiedziałam, ale ty upierasz się by nie wystawiać mnie na przynętę, a doskonale wiesz że twój atak z zaskoczenia byłby na pewno dużo skuteczniejszy niż mój. - Głos Anny złagodniał gdy tylko poczuła dotyk mężczyzny. Jack działał na nią w niepokojący sposób i pozostawało mieć nadzieję, że nie zorientuje się zbyt szybko jak duży może mieć na nią wpływ.
-Hmm… - Jack zamyślił się, analizując plan Anny - No...nie wiem…
Lockhart przysunęła się tak, że jej nos spotkał się z nosem mężczyzny.
- Będziesz miał mnie cały czas na oku… podczas burzy potrafię krzyczeć głośniej niż zwykle. - Mówiła cicho nie odrywając oczu od kochanka. - Więcej osób zareaguje słysząc nawołującą kobietę.
- Potrafisz krzyczeć głośniej niż zwykle? - zachichotał Jack lekko szczypiąc ją w pośladek - no,no...brzmi jak plan.
- Ej… - Ann zadrżała od uszczypnięcia i nie mogąc zrobić wiele więcej delikatnie pstryknęła mężczyznę w nos. - To… spróbujemy?
- Potrafisz przekonywać, co? - uśmiechnął się, nieco udając złość - Spróbujemy. Może na tylnym pokładzie. Przynajmniej mogę Cię tam przywiązać do relingu i nie wypadniesz - zaśmiał się i przytulił ją - ale wciąż się boję i to bardzo, bardzo zły pomysł - popatrzył jej w oczy - bardzo.
- Jedynie… odrobinę niebezpieczny. - Ann nie pozwoliła mu kontynuować protestów znów więżąc jego wargi w pocałunku.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 28-01-2019 o 12:21.
Asmodian jest offline