Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2019, 10:46   #159
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Avitto+Phil

- Coś złego? Cóż, moi towarzysze twierdzą, że ktoś może chcieć wykorzystać zamieszanie do porwania mieszkańców waszego miasteczka. Nic nie słyszałem o łowcach niewolników w tym rejonie, ale kto wie, może to i racja.

* * *


Harald poczuł nagły przypływ adrenaliny, gdy Liz wskazała palcem na niezgrabne postacie powoli przemieszczające się przez mokradła w stronę Siegfriedhofu. Atak na miasto rozpoczął się! Ożywione trupy mogły podejść niezauważone prawie pod same mury, na szczęście wokół nich ciągnął się dość szeroki pas wykarczowanej i osuszonej ziemi. Rycerz wytężał wzrok, ale mało co widział. Robiło się już ciemno, mgła gęstniała, a do tego bagniska porastały tataraki i pojedyncze, powykrzywiane drzewa.

- Ilu? – szepnął w stronę wojowniczki.

- Mniej, niż dziesięciu.

Grossheim usłyszał jednak cichy plusk, gdzieś dalej na południe. Wskazał ten kierunek Liz, która szybko przyjrzała się kolejnej grupce zombich.

- Z tymi będzie tuzin, mniej więcej.

- Wyciągnijcie choć kilku w tę stronę, na twardy grunt.
– Morryta wiedział, co może stać, gdy wjedzie w grząski teren. – Spróbujemy sobie z nimi poradzić, a potem dopaść resztę między bagniskiem, a murami. Wartownicy niech powiadomią strzelców w mieście, niech ustawią się za blankami. Macie łuczników w mieście, prawda?

Liz potwierdziła kiwnięciem głową. Kapłan natomiast naprostował rycerza.

- Nie wychodź przed szereg, wojowniku. Choć zgadzam się, że możemy napaść tych nieumarłych to nie na twoich zasadach.

Z torby na ramieniu wydobył kilka drewnianych kołków.

- Jest nas niewielu. Nie mamy wsparcia, a głównie musimy pilnować cmentarza. Czuję przewodnika tych zombie. Jest w mieście. I jest czymś zajęty. Spróbujemy więc wybić tylu, ilu się da bez zwracania na siebie uwagi. Musicie mnie ubezpieczać - nakazał spoglądając dwójce towarzyszy głęboko w oczy.

- Muszę móc podejść cicho do pojedynczego umarlaka. Unieszkodliwię go, ruszamy na następnego i tak dalej, póki będzie to bezpieczne i nie oddalimy się zbytnio od cmentarza.

Rycerz westchnął tylko i wskazał palcem na swój pancerz.

- Jak wyobrażasz sobie moje ciche podchodzenie do czegokolwiek? Nie wspomnę już o chodzeniu po mokradle z takim ciężarem na sobie. Nie przydam ci się tam, co innego tutaj, jeśli Liz skupi ich uwagę na sobie i przyciągnie tu jakąś grupkę.

- Żyjesz w innym świecie. Nie dasz rady nawet trzem, czterem ożywionym zwłokom gdy czarownik wykryje cię i wyda im polecenie. Brzmisz, jakbyś nigdy nie miał z nimi do czynienia
- zagrzmiał Mormił zciszonym wzrokiem.

- Myśl - nakazał, by odciągnąć uwagę Haralda od reprymendy - jesteś konno. Jesteś doskonałym odwodem, gdyby sytuacja się zaogniła. Nadasz się również na posłańca.

- Na… posłańca…
- Grossheim zacisnął pięści. - Wyjeżdżając z miasta nie widziałem ludzi na murach, pojadę więc jako posłaniec z ostrzeżeniem dla dowódcy obrony.

- Musisz być jednak możliwie cicho. Przekaż ostrzeżenie i wracaj, opowiesz nam co spostrzeżesz po drodze. My zostaniemy na cmentarzu do tego czasu.


Rycerz wsiadł na swojego konia, zastanawiając się głęboko, jak połączyć szybką jazdę z byciem cicho.

- Jeśli czarownik jest w mieście, czego mamy tutaj pilnować? Czy ktoś z Zakonu poszukuje jego śladów?

- Czy tobie się łeb gotuje? To największe skupisko surowców do nekromanckiej magii. Z tego miejsca czarownik będzie w stanie powołać całą armię na raz, tu leży kilka setek ludzi! Jedź, opat na pewno obserwuje wroga i rozdysponuje nasze siły
- rozsierdził się kapłan.

- Do tej pory nekromanta, czy kim nie jest ten zły, radził sobie z wszystkim na odległość. Jeżeli ma taką moc, powoła ich do życia z miasta, w czym nikt mu przeszkodzi, a wy zostaniecie zaatakowani przez ożywioną armię. Obym się mylił.

Grossheim wbił ostrogi w boki konia i popędził w stronę miasta. W głowie miał natłok myśli. Ostatnie kilka lat życia poświęcił na przygotowania do zostania rycerzem Zakonu Kruka. Wszystkie historie, które słyszał, opowieści starego kapłana Adalbertusa… Cóż, rzeczywistość okazała się być zupełnie inna. Harald czuł się tutaj nie na miejscu, przyświecające mu ideały różniły się od podejścia członków Zakonu. Podejrzane używanie magii, hodowla magicznych grzybów na własnym ciele, dość duża swoboda w zachowaniu. Być może to miejsce, Sylvania, w jakimś stopniu usprawiedliwiało to wszystko. Rycerze Kruka i ich przełożeni najwyraźniej uznawali, że każda metoda walki ze złem jest dobra, jeśli jest skuteczna. To jednak nie do końca przekonywało Grossheima, który mocno opierał się na zasadaach przekazanych mu i wpojonych przez kapłanów Morra.

Tymczasem jednak dotarł do bramy południowej, gdzie jedno skrzydło zostało mu uchylone, by nie musiał nawet odrobinę zwalniać. Miejscy strażnicy najwyraźniej znali już i kojarzyli rycerza w czarnej zbroi. Harald w ostatniej chwili wyhamował, zawrócił konia i zbliżył się do nich.

- Jeden z was, do kapitana! Przekażcie mu, że przez bagna zbliżają się nieumarli! Na razie tuzin, ale kto wie ilu jeszcze nadejdzie i z której strony.

Ci patrzyli to na niego, to na siebie wzajemnie, nie byli pewni jak zareagować na polecenie obcej przecież osoby. Zdenerwowany rycerz krzyknął głosem nie znoszącym sprzeciwu, niczym jego ojciec poganiający służbę w rodowej posiadłości.

- Już!

Jeden ze strażników odwrócił się i pobiegł w stronę strażnicy.

- Ktoś z was widział elfiego maga?
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline