- Hildy nie narażę na wędrowanie po lesie. Zaprowadzi Was Magnus. Zna las i wie, gdzie jest wejście oraz pułapki, jakie pozastawialiśmy na zamkowych – powiedziała przywódczyni banitów. – Nikt więcej nie pójdzie. To zwiad. Im mniej ludzi, tym lepiej. Ja w ogóle nie mam pewności, czy ta jaskinia ma połączenie z zamkiem. To co mówię o drodze ewakuacyjnej, to zasłyszane plotki. Musicie to sprawdzić. A jeśli nie ma, to jest jeszcze jedno wejście. Pod zamkiem znajduje się kawerna, w której niegdyś była prywatna przystań Wittgensteinów. Można do niej wpłynąć z Reiku, ale jest pilnowana i przegrodzona kratą.
Magnus okazał się być jednym z tych dwóch, którzy towarzyszyli już drużynie w drodze z łodzi do obozowiska. Był synem jednego z bogatszych kmieci w Wittgendorfie, ale po katastrofie pozostał z niczym. Matka zmarła, podobnie jak dwoje rodzeństwa, a ojciec zamienił się w miauczącego potwora. Magnus przystał do buntowników, nie mogąc patrzeć na to, co działo się z jego skażoną Chaosem ojcowizną.
Teraz prowadził kompanię przez las, nakazując ciszę i patrzenie pod nogi. Wiedział, gdzie pozakładane są wnyki, wykopane doły i naciągnięte wyrzutnie włóczni. Omijał je szerokim łukiem, zupełnie ignorując okropieństwa lasu. Był do nich przyzwyczajony.
Nagle w niepokojące odgłosy dobiegające spomiędzy drzew, wdarł się głośny krzyk, rżenie konia, jakieś zamieszanie. Magnus natychmiast się zatrzymał, rozglądając naokoło i nasłuchując. W końcu wskazał kierunek. Przeszli kilkadziesiąt kroków i między obrosłymi porostami pniami zobaczyli co było przyczyną hałasu. Wokół drzewa zgromadziło się kilku zbrojnych. Jeden z nich, w czarnej płycie spoglądał w dół z wysokości wierzchowca, na przyszpilonego do pnia strażnika. Z jego przeszytej na wylot nogi wystawało drzewce włóczni. Inny zbrojny trzymał na łańcuchu małego, kwiczącego zwierzoczłeka o głowie świni, z ciągle poruszającym się na wszystkie strony ryjem.
- Zamkowi – syknął Magnus szykując łuk. – Uruchomili jedną z pułapek…