Złapanie oddechu nie przychodziło łatwo. Zdawało się, że mieli się znajdować w kryjówce już teraz. Sigrun nie czuła się zbyt dobrze; choć rany od czasu pamiętnego rozdzielenia w metrze nadal bolały, to jednak złościło ją, że jeszcze nie wyszli ze Strefy. To wszystko zajmowało o wiele zbyt dużo czasu.
Tymczasem, biolog postanowił zbadać rzeczny szlam nieco bliżej i zaprosił ją do wspólnego babrania się w błocie.
- Więc, oddzielamy się od reszty grupy i samopas próbujemy przeprawić się przez rzekę? - Sigrun uniosła brew. - Łooł, mistrzu, sama nie wiem, co jest lepsze. Być zamordowanym przez cienistą istotę z piekła rodem, czy utonąć w radioaktywnej brei. Zajebisty temat. Poczekaj, muszę pomyśleć.
Wyrzuciła niedopałek. Choć ręce same powędrowały do paczki, jakoś zatrzymały się.
David Greer wołał, że droga była czysta.
- Sorry, Merv, ale z dwojga złego wolę stabilny grunt - rzekła, robiąc w tył zwrot i idąc ku Greerowi. - Nie możemy teraz rozdzielać grupy. Merv, powinieneś iść z nami. Abi? Ruszmy się, kurwa. Jeśli cieni nie ma, to jest okej. No chyba, że są, w takim wypadku przyjmijcie moje najszczersze, najrzewniejsze i najbardziej usmarkane przeprosiny. Ruszmy dupy, ha!
Rzekłszy to, ruszyła truchtem w stronę Australijczyka, darując sobie przemowy i przekonywanie pozostałych. Oczywiście, “cienie” nie były żadnym gwarantem bezpieczeństwa. Tyle Sigrun zdążyła zrozumieć: w obu przypadkach prosta droga może okazać się problemem. Mając jednak pod ręką Koichiego i Greera, przeżycie mogło okazać się ciut prostsze. Ostatecznie, miała po co żyć. Wizja opuszczonej w mieście fury nadal ją nie opuszczała.