Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2019, 23:37   #52
Dhagar
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Marcus wiedział już na czym stoi gdy pakował się do wozu razem z paroma innymi. Teksańczycy byli przed nimi, zatem mogli planować i zostawiac im jakieś niespodzianki po drodze. Większą uwagę i tak skupił na nieźle wyglądającej szlachciance, choć w tym względzie lepszy widok stanowiły laski, które były w ekipie podróżnej. Gwiazdy koncertu również brały udział w tej eskapadzie, ale “Buźka” miał wątpliwości co do ich przydatności w razie problemów.
Pewnie też dlatego nie zdziwił się zbytnio gdy doszło do pierwszej kraksy. Nie widział jak do tego doszło siedząc w furgonetce z tyłu, ale mógł równie dobrze zwalić winę na detroitczyków, którym pewnie się spieszyło. Zostawili jednak po krótkim czasie wóz z pechowcami by naprawili uszkodzenia a sami dalej ruszyli…


Teraz wysiadłszy z wozu spoglądał na drogę, czy też coś co kiedyś było drogą a w tej chwili robiło za ścieżkę dla motocykli. Podmyte krawędzie, rwący strumień wody obok, idealne by zastawić pułapkę w którymś miejscu. Zaczynający padać deszcz wcale nie ułatwiał rozpoznania terenu. Odłożył karabin na fotel i sięgnął po lornetkę, by przyjrzeć się uważnie ścianom lasu przed nimi, wypatrując niedoskonałości i większych śladów bytności.

- Możecie mnie stąd ubezpieczać w razie czego. Ricardo, chodź ze mną. Przyjrzymy się tej drodze. - rzekł do jednego z towarzyszy, z którym przyszło mu podróżować. Sięgnął przy okazji ku błocie i nabrał trochę, by rozsmarować je po odsłoniętych częściach ciała: dłoniach, twarzy, dla ochrony i zamaskowania. Potem wyciągnąwszy maczetę odciąć zamierzał kawałek dłuższy gałęzi, mniej więcej metrowej długości, by móc ocenić przy jego pomocy ewentualną głębokość zapadlin. Ciężko by było po ocenieniu na oko pomylić się i stracić samochód bo zamiast paru centymetrów w tym miejscu akurat było pół metra lub metr dziury. Tak wyposażony ruszył naprzód, lustrując uważnie okolice samej drogi, sprawdzając pobocze oraz krawędź lasu w poszukiwaniu bezpiecznej trasy oraz niespodzianek.

Dzięki lornetce Marcus dostrzegł jak na zbliżeniu fragmenty gałęzi, drzew i zarośli. Ale jakoś nie wypatrzył dzięki temu czegoś co jakoś zmieniałoby ich sytuację. Dalej było tropikalnie gorąco, ponuro i deszczowo. Trójka tubylców przez chwilę obserwowała poczynania Marcusa. Do czasu aż się odezwał. Popatrzyli na siebie, na niebo z którego już zaczął padać pełnowymiarowy deszcz a w uszy uderzały odgłosy tła skaładającego się głównie z odgłosu monotonnego walenia kropel o liście. Ricardo coś wcale nie wyglądał na szczęśliwego, że padło jego imię.

- A dlaczego ja? To ty jesteś zwiadowcą. I rób swoje. - młody Latynos zareagował dość impulsywnie nie mając widocznie ochoty łazić po deszczu i tak zdradliwym terenie jaki się szykował.

- No idź. Musimy wiedzieć czy da się tędy przejechać. Ten goguś co nas tu wysłał też będzie chciał wiedzieć. Co mu powiesz jak wrócimy? “Drogę podmyło szefie”, “A sprawdziliście?”, “Nie.”, “To jedźcie i sprawdźcie.”. - Lamay wydawał się być niezłym cwaniakiem i do młodszego Latynosa mówił z wyższością ale taką przyjacielską. Widać było, że we trzech się nieźle kolegują. Ale pewnie nikt z nich nie miał ochoty być wybrańcem który będzie łaził po deszczu i błocie.

- To może sam pójdziesz cwaniaku? - Ricardo burknął niechętnie i położył sobie dłonie na biodrach jakby był gotów do regularnej kłótni.

- Nie mogę. Jestem kierowcą i muszę zostać przy samochodzie. A Ben jest nawigatorem i strzelcem. - Lamay rozłożył ramiona z przepraszającym ale jednak nieco szyderczym uśmiechem. Ben pokiwał głową na znak potwierdzenia jego słów. Ricardo widząc, że nie ma szans w tym głosowaniu ani siły przebicia aby wygrać z tą dwójką zrezygnował. Podszedł do auta i też zaczął się szykować do drogi. Zmienił buty na gumowce, z trzewi pojazdu wyjął i założył jakiś deszczak, nasunął kaptur na głowę a na ramię zarzucił karabinek lover action. Jeszcze tylko wzorem Marcusa ściął sobie kijek aby macać nim drogę przed sobą i był gotów do drogi. Pozostała dwójka schowała się przed deszczem do wnętrza samochodu.

Narzekanie Ricardo na wybór nie było dla Marcusa niczym nowym. Ludzie przeważnie unikali spędzania z nim czasu z powodu jego wyglądu czy zachowania. Mało który też zasługiwał na obdarzenie zaufania, ale takie to były czasy.

- Potrzebuję kogoś by ubezpieczał mnie na bliskim dystansie. Zawsze to też dwie głowy do obserwacji i sprawdzenia terenu niż jedna. - odparł do “nieszczęśliwego Ricardo”, który wrzucał na siebie dodatkowe ubranie. Odczekawszy aż skończy ruszył naprzód, przetrzeć szlak.
Nie trzymał się samej krawędzi podmytej drogi, raczej starając się iść trasą którą powinien jechać pojazd by bezpiecznie ominąć “rzekę” z jednej strony. Dlatego też druga połowa szosy i pobocze musiało wytrzymać całą przeprawę i na tym się skupiał , podobnie jak na lustrowaniu otoczenia, ściany lasu oraz zagłębień z wodą.



Nie szło się tak źle. Chociaż woda zalewająca stary, popękany asfalt była coraz głębsza. No i przez to, że mieszała się z błotem miała pomarańczowo - zieloną barwę od drobinek ziemi jakie ze sobą niosła. A przy okazji była prawie całkowicie nieprzejrzysta. Wzrok więc nie mógł się przebić aby odkryć jak bardzo jest głęboka albo co się pod nią kryje. No w miarę jak we dwóch zbliżali się do zakrętu tej wody przybywało. Z początku była ledwo mierzyć się z podeszwą buta, ot płytka kałuża na całą szerokość ocalałej drogi. Ale już przy samym zakręcie była na wysokość kostek. To samo w sobie nie wykluczało jednak możliwości podróży samochodem.

Trudniej było oszacować wytrzymałość tego traktu. To, że uniósł dwójkę mężczyzn niekoniecznie oznaczało, że wytrzyma przejazd samochodu. Z drugiej strony jakby zawalił się pod nimi to samochód nie miał co tu wjeżdżać. Doszli do zakrętu. Czekająca osobówka została jakieś kilkadziesiąt metrów za nimi. Deszcz rozpadał się na całego i stukał tak o liście jak i kaptury dwójki podróżników. W połączeniu z bujną roślinnością jaka i tak przepuszczała niewiele światła z niebios zrobiło się dość ponuro. Ricardo coś mamrotał przez chwilę, że zawsze dostaje najgorszą robotę ale w końcu dał sobie spokój i szedł z miną pechowca skazanego na ciężkie roboty. Zaklął gdy zobaczył co jest po drugiej stronie zakrętu.

Zakręt był dość łagodny ale był a przy ścianie przydrożnej dżungli wystarczył aby zasłonić widok po obu stronach wirażu. Po drugiej stronie zaś widok nie był zbyt różny od tego jaki mieli za plecami. W tym deszczowym półmroku wydawało się, że jest jakiś koniec tej chlapy ale był zdrowy kawał od zakrętu. Ze swojego miejsca trudno było oszacować czy to co tam chlupocze to już koniec tego zalewiska czy tylko coś zasłania dalszy ciąg.

- Chyba nie chcesz tam iść taki kawał w taki deszcz? Chodź wracamy do samochodu, powiemy, że przejścia nie ma i niech te cwaniaki sami sobie szukają innej drogi. - młody Latynos widocznie nie pałał miłością do łażenia w deszcz po starych drogach i chyba liczył, że drugi pechowiec będzie miał podobne poglądu to mogliby wrócić do suchego wnętrza samochodu. Inaczej czekałoby ich z jakieś kilkaset metrów do przejścia co w tych warunkach mogłoby zająć z kwadrans czy co. A potem trzeba by wrócić jeszcze. I to widać Ricardo niezbyt się podobało.

Oceniając stan drogi i to jaka będzie gdy będą mieli tędy jechać Marcus oceniał że i tak ktoś będzie musiał iść przed samochodami. Ten kawałek drogi będą musieli przebyć powoli, chyba że szlachcicom się śpieszy i gdzieś mają ewentualną utratę pojazdów i sprzętu. Spojrzał na Ricardo, który wyglądał jak siedem nieszczęść i skrzywił się w uśmiechu.


- To nazywasz deszczem? Póki jest widoczność dobra jak teraz nie stanowi to problemu. Jeszcze zdążysz się wysuszyć w obozie. A mi płacą za sprawdzenie terenu. - skwitował i ruszył dalej sprawdzając trasę. Woda nie stanowiła dla niego problemu, nie raz i nie dwa przemókł podczas różnych robót a od dziecka musiał się nauczyć przetrwać gorsze rzeczy. Kwadrans w jedną stronę, trochę dłużej na powrót ale pewność że nie pominie żadnego szczegółu. W końcu swoją reputację nie zbudował na odwalaniu byle jak swojej roboty.

Latynos zadarł głowę do góry jakby chciał sprawdzić tą siłę deszczu. Ale grube krople padały raz za razem nieprzyjemnie wbijając się w skórę więc szybko musiał przymknąć oczy i zaraz potem wrócił spojrzeniem do pozycji horyzontalnej. - Tak, ja to nazywam deszczem. Pada jak cholera. A widoczność za cholerę nie jest dobra. - Ricardo wcale nie był zadowolony z decyzji kompana i wcale tego nie ukrywał. Przez chwilę Marcus szedł sam i Latynosa pewnie kusiło aby go zostawić i wrócić do suchego wnętrza samochodu. Ale po tych kilku krokach niechętnie podążył za idącą przed nim sylwetką w kapturze.

- Zobaczysz, potopimy się tutaj w tym bagnie albo potkniemy się i połamiemy nogi albo z wody wyskoczy jakiś wąż co nas ukąsi. - młody kompan zemścił się na “Buźce” wynajdywaniem kolejnych punktów na pechowej liście jaką mogła ich tutaj spotkać. Każdy z wymienionych przez niego wariantów rzeczywiście w tej sytuacji miał jakąś szansę na spełnienie. Mętna i zdradliwa woda nie zdradzała co jest pod spodem więc można było się potknąć o coś lub nawet przewrócić. Przy odpowiedniej ilości pecha nawet wpaść w błotnistą topiel. A zagrożenie wężami było jak najbardziej realne. Dobrze, że deszcz chociaż póki padał to spacyfikował krwiożercze insekty jakie szykowały się aby skorzystać z dwunożnego posiłku.

Mimo obaw i wątpliwości Ricardo kawałek po kawałku przechodzili po zalanym, nieregularnym kawałku asfaltu. Poziom wody był różny. Czasem sięgał tylko do kostek ale w najgłębszym miejscu sięgał aż do kolan. Silny strumień wody naniósł na asfalt sporo badziewia które nie zawsze było widoczne na pierwszy rzut oka. Głównie kamienie i gałęzie które dodatkowo tarasowały i tak wąskie przejście. Po części z nich samochód mógłby pewnie przejechać ale chociaż niektóre bezpieczniej było usunąć. Bo z rozpędu samochód może i dałby radę je pokonać ale zapowiadało się, że pojazd będzie się tędy ledwo toczył.

W końcu jednak znów wyszli na względnie mało mokry kawałek asfaltu. Czyli taki na jakim znowu były oba pasy asfaltu a woda nie była głębsza od standardowych kałuż przez jakie już przejeżdżali wcześniej. Tylko okazało się być tej wody na tej drodze ciut dalej niż to wyglądało z zakrętu. Zmokli już całkiem, do wysokości kolan wszystko mieli mokre a powyżej no jeszcze nie. Teraz gdy wyglądało na to, że przeszli przez ten nieprzyjemny kawałek drogi i odwrócili się w stronę zakrętu okazało się, że jest znacznie dalej niż gdy patrzyli z zakrętu. Idąc z powrotem podobnym tempem zeszło by trochę dłużej niż kwadrans, było chyba coś koło kilometra, może trochę mniej lub więcej. Za to mniej więcej w podobnej odległości, w kierunku w jakim powinni pierwotnie jechać dostrzec nieco jaśniejszą plamę w dżungli po obu stronach drogi co mogło zwiastować jakieś krzyżówki.



Marcus zmrużył oczy i sięgnął znów po lornetkę, by przyjrzeć się odległej drodze i i okolicy. Chciał jeszcze upewnić się co do tego, co tam jest nim ruszą z powrotem. Najgorszy kawałek rozpoznali, ale i tak gdy wrócą tutaj z konwojem będą musieli wysłać znów ludzi by przeprowadzili całość przez tą zdradliwą drogę.

- Głowa do góry, wracamy do wozu. Może nawet po drodze spotkamy jakiegoś węża i zabierzemy na kolacje. Odpowiednio usmażone są wyborne. - rzekł do towarzysza. Niepogoda również i jemu zaczęła trochę doskwierać, choć nie na tak bardzo jak Ricardowi. Powrót może i dłużej im zajął, ale trudno było sprawnie się poruszać po takim niepewnym terenie przy deszczu. Miał jednak informacje, które mógł przekazać szlachcicom, przynajmniej odnośnie tego kawałka trasy do krzyżówki.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline