| Oczywiście, że chciała z nim iść. Po tym wszystkim miałaby tu stać i zachowywać się jak przestraszona dziunia?
Trafili w sam środek policyjnej akcji. Widziała wiele takich w filmach, znała z opowieści kolegów, kilka razy była nawet dość blisko taśmy zabezpieczającej, ale nigdy tak blisko. Była w szoku, że nikt ich nie zatrzymywał, ale w końcu widok zbliżającego się do nich starszego policjanta stłumił narastający obraz niedorzeczności sytuacji. Niestety to, co mówił i im pokazał, sprawiło, że znowu poczuła ten dziwny ucisk w gardle i przyspieszony rytm serca. Patrzyła jak oniemiała na machającego do nich faceta z opla. W jak cholernie misternie utkany plan ona... oni się wpakowali? Z oddali zaczęły do niej docierać słowa Wacława, który od razu wydał jej się jak wyjęty z filmu „U Pana Boga za piecem”. Tylko to nie były te rejony Polski, a poza tym, mogła tylko marzyć, żeby to był film.
Nie zdążyła zareagować gdy starszy „nie starszy” sierżant chwycił jej rękę i mlaśnięciem zostawił na niej ślad swej właśnie odnalezionej kultury.
- Trzeba tylko pamiętać, że czasem kwiat może zwiędnąć, zanim zostanie odnaleziony. - Nie miała pojęcia dlaczego skomentowała jego wysiłki komplementowania. Szybko ugryzła się w język. Tylko tego brakowało, żeby się rozochocił i zaczął chwalić swoim kunsztem literackim.
Na szczęście zagrażającemu jej potokowi słów przyszedł w sukurs młody Jacek, co to języków uczyć się nie chciał. Podał im przesyłkę. Spojrzeli na siebie przez sekundę tym samym zdziwionym wzrokiem. Teczka okazała się walizką.
- Proszę bardzo. A zawartość można u nas na posterunku przejrzeć, zapraszam. - król konwersacji, nawet nie dopuścił do siebie możliwości, że odmówią. Szedł w kierunku radiowozu, nie oglądając się za siebie.
- No komedia. Farsa – pomyślała, cały czas mając nadzieję, że Wiktor coś wymyśli. Nie miała pojęcia jakie są procedury. Na szczęście Wiktor odgadł jej rozterki i przeszedł z pomocą.
- Najpierw ja się rozejrzę, a pani aspirant porobi zdjęcia i notatki do raportu. - Krzyknął w plecy Podrożnego i ruszył w stronę zakrytych noszy.
Wyjęła notes i komórkę z torebki i oddała się „pracy”. Wacław pokiwał tylko głową i usiadł ciężko na fotelu kierowcy radiowozu. Zrobiła kilka zdjęć i naskrobała coś w notatniku. W tym czasie Rudzki nonszalancko przeprowadzał czynności, które przecież tak dobrze znał z byłej pracy. Nagle zadzwonił jej telefon. Ze strachem spojrzała na wyświetlacz. Odetchnęła.
- Tak Anka, nie bardzo teraz mogę...
- Upewniam się, że wszystko w porządku – usłyszała chichot – i już nie przeszkadzam.
- Tak, jest super.
- To świetnie, my zbieramy się do domu. Powodzenia mała i nie rób nic, czego ja bym nie zrobiła.
- Jasne – wysiliła się na śmiech. - Zdzwonimy się jutro.
- No ja myślę, że opowiesz... Paa!!
Nacisnęła czerwoną słuchawkę i nagle znalazła wyjście z impasu.
- Komisarzu!!! - wydarła się tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, co mówi. - Wzywają nas do Krakowa! Jeśli już pan skończył...
- Pięć minut – rzucił Wiktor, a ona skorzystała z ogłoszonego alibi rejterady i ruszyła do radiowozu lokalnych służb.
- Niestety panie Wacławie, góra się piekli, musimy wracać. Milo było poznać, zapewne jeszcze nie jeden raz przyjdzie nam się spotkać.
Poczekała aż Powrożny wygramoli się z samochodu i znowu obślini jej rękę. Zabrała walizkę i z łomoczącym sercem ruszyła w stronę auta Wiktora.
Gdy tylko wsiedli, prześwidrował ją wzrokiem i zapytał:
- Kto dzwonił?
Nie znała go jeszcze. Nie wiedziała, czy to była złość, obawa czy niepewność.
- Anka. Skorzystałam z okazji, żeby uwiarygodnić nasze ulotnienie się. - Spojrzała niepewnie na niego – Coś nie tak?
- Wszystko ok – uśmiechnął się nieznacznie, przekręcając kluczyk. - Jedźmy.
Odjechali może kilka kilometrów, gdy nagle zwolnił i skręcił w polna drogę.
- Co jest? - wyrwało jej się.
Spojrzał na nią i sięgnął w kierunku jej kolan... po walizeczkę.
- Chcemy to przejrzeć, chyba nie myślałaś, że chodzi o coś innego?
Znowu to zrobił. Jego poczucie humoru doprowadzało ją do szału. Miłego szału, ale nie czas był na to.
- Cholera, ma zabezpieczenie. Potrzebny jest kod. - zezłościł się.
- To durne. Po co dawali nam coś, czego nie można otworzyć?
- Widocznie są pewni, że będziemy umieli ją otworzyć. Osiem cyfr. Jakiś pomysł?
- Nie mam pojęcia...
- Dobra, szkoda czasu, będziemy myśleć po drodze.
- Po drodze do?
- Twojego domu. Musisz zabrać rzeczy na kilka dni i …
- Co??
- Czy ty nie zrozumiałaś co powiedziałem? Grożą ci dziewczyno, nie możesz tam zostać przecież!
- I gdzie niby mam mieszkać?
- Coś wymyślimy, jesteś kreatywna, a ja przedsiębiorczy – zaśmiał się złowieszczo.
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |