Skoro nic nie było ekwipunku, to może przy trupach. Fortuna uśmiechnęła się do Ianusa. Thoer chwilę grzebał przy sztywnych ciałach. Znalazł nieco monet i poskładany na czworo kawałek wygarbowanej skóry. Gdy go rozłożył, jego oczom ukazała się prymitywna mapa. Przedstawiała z pewnością rozległą kotlinę, z dolinami prowadzącymi na zewnątrz, a w jej środku wzgórze. Wzgórze było obwiedzione kółkiem. Na krawędzi mapy, tuż poza górami naszkicowano kilka domków. Na drodze między domkami a wzgórzem zaznaczono charakterystyczne cechy krajobrazu, jak skały, drzewa, czy zakręty rzek. Legionista starał się dopasować mapę do tego, co widział naokoło. Kiedy mu się udało, stwierdził że Cedmon, Enki i wierzchowce z leżącą Zahiją kierują się dokładnie w kierunku zaznaczonego pagórka.
Strażnicy chyba zrozumieli Torstiga, bo jeden z nich wziął od niego topór i wszedł w obręb murów. Wrócił po chwili z odzianym w białą dżalabiję, grubym mężczyzną. Z pewnością nie był to ten, z którym Relhad chciał się spotkać. Okazał się być urzędnikiem pałacowym, odpowiedzialnym za przyjmowanie petentów. Poprosił Torstiga do środka, do niewielkiej komnaty w pobliżu bramy, gdzie ugościł go wodą i daktylami.
-
Po cóż dobry panie, chcesz widzieć się z amirem Masudem, niech Fahim ma go w opiece? - zapytał w końcu Torstiga.