Faeranduil miał przepiękny, a jednocześnie przerażający widok.
Gdyby pogoda była ładna, i gdyby miał ze sobą jakieś sztalugi, na których mógłby malować, mógłby tego dnia powstać wcale niebrzydki pejzaż. Elf co prawda uważał ludzką zabudowę za nieco toporną i brzydką, której brakowało strzelistości i elegancji, o harmonii z naturą i otaczającą je przyrodą nie wspominając, to jakaś część jego duszy uważała, że coś jest uroczego w tych krzywiznach, pękających ścianach, czasem bezwładnym połączeniu desek, cegieł, belek i wapna. Całość wpasowana w masyw skalny, nad którym górował klasztor.
Tymczasem jednak pogoda nie była najlepsza. Burzliwa, chmurna i ciemna, jakby znajdował się nie na dachu wieży, a w koronie drzewa w swoim ojczystym lesie. Wichry magii łopotały połami jego szaty, a peleryna przypominała krucze skrzydła, szarpiące się na wietrze. Elf jednak nie miał czasu się bać.
Przedmiot po który tu przybył znajdował się przed nim i obracał się dokoła własnej osi, terkocząc i zawodząc. Kuty, metalowy wiatrołap, o kształcie wyszczerzonego gryfa, z łapą wskazującą kierunek wirował dokoła własnej osi, w metalowej tulei trzymającej go na dachu wieży. Delikatne iskry wyładowań gromadziły się na zardzewiałym wiatrołapie, błyskając niebezpiecznie. Elf nie miał wyboru i sięgnął ręką.
Uderzenie wpierw posłało do na dachówki wieży. Czuł jak spada i wiedział, że nie zdąży wykrzyczeć zaklęcia, które przywiodło go w to miejsce, a które pozwoliłoby jego ciału unieść się bezpiecznie nad ziemię. Desperacko wyrzucił obie ręce przed siebie, a palce zacisnęły się na belce, do której przymocowane były czerwone dachówki. Kilka z nich zabrał ze sobą, i przez chwilę widział je, jak wirując i klekocząc, runęły w dół kilkadziesiąt stóp poniżej, rozstrzaskując się głośno na brukowanej uliczce poniżej. Zamerdał stopami, natrafiając na mur wieży i odbił się, z powrotem lądując na dachu. Na czworakach, z zaciętą miną podszedł do wiatrołapu i całym ramieniem rzucił się na niego, przygniatając niesforne, targane wiatrem urządzenie do siebie.
Było ciężkie. Albo on był już zbyt zmęczony.
Ale miejsce było dobre. Wiało, iskrzyło od magii, no i znajdował się wysoko. Niemal jakby był ptakiem. Przywołał wicher azyr. Błękitne skrzydła, jarzące się niczym błyskawice, pełgające po dachówkach uniosły go nad wieżę, aby następnie opuścić delikatnie prosto w dół. Elf widział rozmawiających ze sobą zbrojnych.
"Rycerz Harald" pomyślał i skierował mistyczne energie w jego kierunku. Błyskawice i błękitne skrzydła muskając dachy pobliskich domostw i ściany budynków niosły go jeszcze przez chwilę, aby z głośnym trzaskiem postawić go kilkanaście stóp od rycerza.
- Jak sytuacja? - zapytał.