Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2019, 13:14   #215
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Wieczór w pokoju numer dziewięć upływał na leniwym wylegiwaniu się w łóżku przy akompaniamencie nucącej, z braku lepszego zajęcia, bardki. Wziąwszy ciepłą i aromatyczną kąpiel, dziewczyna nie miała zbyt wiele do roboty poza oczywistym kochaniem się z mężczyzną swojego życia. No ale ile można było to robić? Jeszcze chwila a kotka przydusi swoją myszkę o jeden raz za mocno. Jarvis może i był wytrwały w bojach, ale sam doskonale wiedział, że odrobina przerwy nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a i potrafiła tylko wzmorzyć apetyt na harce. Parka udawała więc, że odpoczywa i wykonuje inne potrzebne obowiązki takie jak… maseczka na zniszczone włosy, przypiłowanie paznokietków, inwentaryzacja zdobytych przedmiotów, rachunkowość, lub ewentualne wyglądanie przez okno na miasto.
Późnym wieczorem Chaaya zaczynała robić coraz większe zakusy na przywoływaczowe przyrodzenie, lecz nagła obecność Nveryiotha, rozproszyła jej uwagę.
NARESZCIE!
Dholianka, aż podskakiwała w miejscu, wyczekując pod drzwiami znajomych ciężkich kroków swojego smoka. Gad wspinał się powoli po schodach, szurając stopami o podłogę, wydawał się być zmęczony… posuwał się ociężale, niczym zombi, aż w końcu znalazł się na wysokości drzwi do pokoju zakochanych.
Kobieta wypadła na korytarz, przyprawiając swojego wierzchowca o palpitację.
- I jak było?! Jak? Jakjakjakjak??? - zapiszczała, łapiąc albinosa za rękę.
- Na bogów! Chcesz mnie zabić? Czemu nie śpisz? W sumie… nie ważn…
- Jak wyglądała? Jak się zachowywała? Gdzie byliście? Co robiliście?! - Tancerka już zaczęła owijać się wokół ofiary i zaczęła zaganiać do swojego pokoju.
- Weź się Chaaya… nie będziemy tu o tym rozmawiać… i nie… nie wejdę tam. - Białowłosy zaparł się rękoma i nogami o framugę. - Jak chcesz wiedzieć, to chodź do mnie do pokoju…

Chłopak nie musiał dwa razy powtarzać. Tawaif w mig przepchnęła mu się pod ramieniem i niczym podstępna lisiczka czmychnęła do pokoju obok, otwierając zamek magiczną inkantacją.
Skrzydlaty westchnął ciężko i zamknął czarownikowi drzwi.

Tej nocy bardka nie wróciła na noc do swojego kochanka…


Spanie z zielonołuskim smokiem zawsze było dla tancerki wyzwaniem. Czy to w formie gada, czy człowieka, Nvery zawsze podchodził do swojej jeźdźczyni przedmiotowo.
Czule i delikatnie, ale nie przeszkadzało mu to w przesuwaniu, przestawianiu, podsuwaniu, ugniataniu, rolowaniu, przykrywaniu, odkrywaniu, narzucaniu, przytulaniu, odpychaniu… kobiety tak jak mu było wygodnie podczas nocnych jaźni. Chaaya była przyzwyczajona.
Niewola nauczyła ją spać w każdych warunkach i różnorakich pozycjach, w tym na klęczkach z rozwieszonymi nad głową rękami, także nie zbudziła się gdy skrzydlaty przerzucił się na drugi bok, a z racji tego, że ją tulił… przerzuciła się wraz z nim.

Sen w którym była pogrążona był inny… pobudzał jej mózg do pracy. Budził, choć nie przerywał śnienia.
Dawno pogrzebane demony, powstały z popiołów...

Elfia alchemiczka nie tylko miała problem z przywoływaniem odpowiednich masek, ale najwyraźniej również ze “wzrokiem”, gdyż kobieta, która przed nią stała w żadnym calu nie przypominała Nimfetki, ani Umrao, ani żadnej z Chaai. Stała przed nią kobieta, której nigdy nie poznała i nie widziała i zapewne poznać nie miała. Obca… niepokojąca… i dzika, choć nie miała w sobie nic z dzikości, a wspaniałą, królewską postawę, niemal boską.
Jej skóra skrzyła się niczym krwistoczerwony metal w słońcu, a była ona gładsza od najgładziej wypolerowanego kamienia jaki kiedykolwiek wyszedł spod rąk śmiertelników. Włosy, gęste i bujne niczym nieokiełznany krzew, zdawały się wysysać z otoczenia całą jasność, a czarniejsze były od najczarniejszej nocy na dnie Piekieł i ciągnęły się bez końca po podłodze, niczym rzeka Styksu. Nieludzkie oczy, kształtem przypominały oczy atakującej żmii, a źrenice zwęziły się w cieniutkie pionowe kreseczki, odsłaniając rubinowe, płonące źrenice. Odziana była w muślinową tunikę, która ciągnęła się trenem po podłodze, i która pełniła rolę ozdoby, a nie ubioru, ponieważ była całkowicie przeźroczysta. Przepasana była srebrnym pasem, a skronie i puszyste pukle obleczone były w srebrną pajęczynkę, przetykaną drobnymi diamentami, niczym rozsiane gwiazdy na nocnym firmamencie.

Udipti odwróciła głowę w prawą stronę, spoglądając na przedmioty znajdujące się w tej części pokoju, lecz jej drapieżny wzrok nie dostrzegł nic co by ją zainteresowało. Obróciła więc twarz w lewą stronę, nie śpiesząc się, ani w tym co robiła, ani z odpowiedzią.
W rogu pomieszczenia znajdował się mały wykusz z szerokim marmurowym parapetem, przykrytym jedwabną, pikowaną narzutą z poduszkami. Tawaif ruszyła bezszelestnie w jego kierunku, po czym usiadła na nim, racząc spojrzeniem nędzną istotkę jaką była dla niej elfka. Nic nie warty okruszek. Śmieć pod stopą. Obdarty żebrak psujący wspaniałą panoramę miasta. Coś… co trzeba było usunąć, zabić, bo nie warte było swego żałosnego istnienia.
Uśmiechnęła się…
Pełne i kształtne usta, wygięły się w pobłażliwo-szydzącą łódeczkę, tworząc delikatne dołeczki w policzkach, które rzucały cień na kąciki ust, sprawiając iż wyglądały jakby zawijały się do środka, niczym rogaliki.

- Oczekujesz, że wybaczę ci zakłócanie mojego spokoju? A kim ty dla mnie jesteś, bym to uczyniła? Jesteś jak brud pod paznokciem, którego z chęcią bym się pozbyła, lecz nie mam przy sobie żadnego niewolnika. Muszę cię więc znosić… na więcej nie licz.
Elfkę na moment zamurowało. Zaskoczona, przyglądała się esencji obleczonej w formę. To, że forma okazała się dzika, alchemiczki nie dziwiło. To, że esencja… zachowywała się inaczej niż się spodziewała, cóż… twarz szpiczastouchej dziewczyny przybrała neutralny uśmiech, po smętnym westchnięciu.
- Nie zakłócałabym ci spokoju, gdybym miała wybór - wyjaśniła zachowując miły i uprzejmy ton. Mówiła śpiewnie w swym języku, co przypominało nieco ptasie trele. - Nazywam się Saulasilarandriel z kasty alchemików Domu Aus… - Machnęła dłonią. - Ale to już bez znaczenia. Mów mi Saulasa.
- Nie obchodzi mnie jak masz na imię elfko, tak samo jak nie obchodzi mnie jakie masz powody zawracać mi głowę - odparła chłodno maska, nie przestając się złowieszczo uśmiechać. Królowa tyranka - tak można by ją nazwać. Królowa - sadystka. Z pewnością była bezwzględna i wyzuta z jakichkolwiek empatycznych uczuć o ile w ogóle potrafiła czuć cokolwiek.
- Och… liczyłam na zrozumienie - odparła nieco smutno Saulasa, zerkając na swoje elfie pantofelki. Przysiadła przy stoliku i dodała. - Ale możemy pogadać jak dwoje conciliatarai.
Przywołała sobie kieliszek napełniony złotym płynem, tworząc go wprost z materii snu którym zarządzała. - Ja i mój ukochany jesteśmy uwięzieni w temporalnym bąblu i możemy… dać ci niemal wszystko czego pragniesz… w zamian za uwolnienie.
Udipti przewróciła oczami gdy okazało się, że natrętna mucha wciąż jeszcze latała jej koło ucha.
- Siedźcie tam do usranej, to całkiem zabawna i akuratna zapłata za marnowanie mojego czasu elfko.
- To nie tak miało wyglądać. - Zasmuciła się alchemiczka i zerknęła gdzieś w przestrzeń. - Myślisz? To będzie trudne… ale czy możliwe? Jeśli tak mówisz. O ile skróci?
Wydawało się, że blond włosa kobieta straciła zainteresowanie kurtyzaną i rozmawia z kimś innym.
Dholianka przewróciła ponownie oczami.
Ta kretynka mogła dać jej wszystko czego zapragnie a tymczasem nie potrafiła rozmawiać przez telepatię z tym… kimkolwiek on był tak, by nie musiała słuchać tych żałosnych jąkań? Dobre sobie…
“A żebyście tak sczeźli” pomyślała warkliwie coraz bardziej rozeźlona sytuacją.
Elfka zaś zmieniła się w słup jasnego światła, rozświetlając blaskiem cały pokój, niczym małe słońce i przyciągając… kolejną maskę.

Ada zajęta studiowaniem i segregowaniem wspomnień, niczym naczelna bibliotekarka i głównodowodząca zbrojnej armii, w tym wypadku doświadczeń i wiedzy nosicielki, rozejrzała się niepewnie po miejscu w którym znalazła się… cóż, w sumie nie zdążyła zarejestrować jak.
- W co ty znowu pogrywasz Udipti? - spytała surowo, ale i z niejakim strachem. Nie można było lekceważyć tej szalonej i nieprzewidywalnej natury, która zrodziła się po latach żalu, bólu, niezrozumienia, odrzucenia i osamotnienia. Ogień, bo od niego wywodziło się imię Udipti, nigdy nie gasnął i potrafił zarażać, niszcząc wszystko na swojej drodze.
- Nie mnie pytaj… to ta szpiczastoucha kaleka próbuje popisać się poziomem swojej siły - odparła beztrosko siostra kreacji, nawijając sobie kosmyk włosów na palec. Okularnica rozejrzała się w zakłopotaniu, dostrzegając drobną elfkę, która jawiła jej się jak młody pęd osiki.
Zmęczona nieco alchemiczka powróciła do swojej postaci i z nadzieją, jak i rezygnacją, spojrzała na nowo przywołaną maskę.
Uśmiechnęła się lekko i rzekła śpiewnie.
- Przepraszam… jestem zdesperowana… i mam mało czasu - zaczęła cicho. - Ja i mój ukochany jesteśmy uwięzieni na bagnach od mileniów. Czekaliśmy na ciebie. Na takich jak ty i Jarvis. Osoby połączone ze sobą silnymi więzami uczucia. Ten medalion… on pomoże nas uwolnić, jeśli nas odnajdziecie.
Intelektualistka poprawiła złote oprawki na nosie i popatrzyła nerwowo w kierunku chichoczącej złośliwie krewniaczki.
- Kim ty w ogóle jesteś? Jakim cudem nas namierzyłaś i jak to zrobiłaś, że się z nami skontaktowałaś? Co oznaczają te wszystkie “wspomnienia” jakie miasto jest poprzetykane? Skąd nad widzicie, skoro to tylko obrazy przeszłości? - Wyrzucała z siebie pytania dziewczyna, która chyba potrafiła tak bez końca. - Co ten medalion potrafi? I czy jest faktycznie drugi taki, tylko, że rodzaju… męskiego? Słyszałam, że to prawdopodobne? Na jakiej zasadzie one działają? Jak zginęłaś? I w które bóstwo wierzyłaś? Opowiedz mi czym cechowała się twoja wiara, bym mogła znaleźć odpowiedniego kapłana, który pomógłby odesłać wasze dusze w spokoju…
- Ja żyję. Mój ukochany też… nasze ciała są zawieszone w czasie... i czekamy na was. Na pomoc z zewnątrz - odparła pospiesznie elfka. - Saulasa… tak mi na imię. Mój ukochany Alefetesaimandros… on jest mistrzem wysokiej magii i chronomantą. On stworzył medaliony. Jeden ma przy sobie… drugi masz ty. Z jego pomocą możecie odnaleźć nasz bąbel czasowy i uwolnić nas.
Ada milczała w napięciu i skupieniu. Nie znała się na wysokiej magii, więc nie miała bladego pojęcia o czym ta cała Saulasa prawiła. Potrafiła to przyjąć do wiadomości choć… miała tylko jeszcze więcej pytań. Problemem było posiadanie medalionu… to nie ona go miała. Żadna z masek go nie miała… tylko Kamala.
- Chcesz mi powiedzieć… że siedzicie tam sami, we dwoje od setek, setek lat? Zdajecie sobie sprawę, że wasz świat… nie istnieje, a poza tym ma się znowu skończyć?
- No tak… choć to trochę… istniejemy uwięzieni w jednej chwili, więc czas niezupełnie płynie tam gdzie jesteśmy. I tak… wiemy, że nasz świat się skończył. Liczyliśmy na to… w naszym świecie, nie moglibyśmy razem - odparła wstydliwie alchemiczka. - Nawet nie wiesz jak ty masz dobrze, mogąc go tulić do siebie, całować kiedy tylko chcesz.
- Jakbyście kochali się tak jak zapewniasz… to powinniście uciec z miasta a nie czekać, aż wasza rasa wyginie - stwierdziła obiektywnie maska w okularach. - I tak jak mówiłam, wybraliście sobie mało dogodny termin, świat ponownie ma runąć w posadach.
Dziewczyna zastanowiła się chwilę, wpatrując się w deseń podłogi. - Zapewne nie wiecie gdzie zostaliście “pochowani” prawda? Mogą minąć lata zanim przetrząśniemy te trzęsawiska…
- Wtedy miasto było wszędzie… to było centrum świata - wyjaśniła cicho Saulasa i skinęła głową. - Zaryzykujemy… tak jak zaryzykowaliśmy wtedy. Medalion zacznie mocno świecić, gdy będziecie blisko naszego więzienia. A ja… - Zadrżała rozglądając się. - ...muszę poczekać, aż znów rzeczywistość nagnie się wystarczająco. Pomóżcie nam proszę. A my… odwdzięczymy się pomocą… nagrodą, wie… - Elfka rozmazywała się stając świetlną sylwetką, a potem strużką światła. Aż w końcu znikła.

Udipti cmoknęła jak złoty dzwoneczek, a odgłos ten był pełen zadowolenia.
- Chyba nie złapiesz się na te słodkie pierdzenie o miłości co Aduś?
Wywołana tancerka obejrzała się na mroczną krewniaczkę, ściągając usta w wąską linijkę.
- Taki słaby, nędzny pędrak nie ma prawa do drugiej szansy… Miasto wydawało jej się całym światem? Toż to ślepa wrona ma większe horyzonty - kontynuowała gładko czerwonoskóra, oglądając swoje paznokcie.
- Fakt… trochę naiwna z niej pita, ale cóż poradzić… - mruknęła chmurnie Intelektualistka, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia. Co jak co… ale przesiadywanie z tym potworem w jednym pokoju to prawdziwe piekło. - Muszę się zastanowić… - dodała, bardziej do siebie niż do rozmówczyni, po czym wzięła owoc krystalicznego granatu i się w niego wgryzła, samej powoli znikając.


Poranek okazał się dla tawaif prawdziwą mordęgą. Ręce i nogi jej ścierpły od karkołomnej pozycji dostosowywania się do nocnych podróży Nveryiotha po łóżku. W dodatku choć właśnie co się wybudziła, miała wrażenie, że wcale przez noc nie spała, jakby coś w środku niej trzeźwe było przez całą noc.
- Wstawaj Chandra… jestem już spakowany… - Albinos stał w pełnym rynsztunku spoglądając z góry w zaspaną twarzyczkę jeźdźczyni. Chaayę przeszył lodowaty dreszcz strachu i paniki.
- Nie odchodź! Proszę ja…
- Ciii… - Gad pogłaskał ją po głowie, gdy pierwsze łzy spłynęły jej po policzkach.
Zapowiadało się ciężkie rozstanie…

Jasrin nie zamierzała im tego ułatwiać. Gdy tylko zobaczyła myśliwą w jej codziennym stroju i zbroi, zaczęła nadymać się i skrzeczeć, grożąc kobiecie za każdym razem, gdy próbowała się zbliżyć do białowłosego.
Smok próbował ją nieco uspokoić, ale żadne tłumaczenia nie wchodziły w rachubę. Gamnira śmierdziała złą ludzią, tak jak tamten zły ludź co kiedyś ją zabrał z jej domu, przez co mała gekonica obawiała się kolejnego schwytania lub co gorsza… schywtania jej drakona. Nie mogła do tego dopuścić, także łowczyni musiała, przynajmniej tymczasem… zachować stosowny odstęp od Nerona.
No… i Chaaya, teraz jako Paro. Zmęczona dręczącymi snami, smutna i wystraszona z powodu rychłego rozstania, oraz zła na swoją uczennicę i jej całkowite oblanie egzaminu… wyrzuciła wszystkie swe frustracje na tropicielce.
Objechała ją z góry do dołu, zmieszała z błotem, wysuszyła i starła na trotuarze w proszek, który rozgoniła obcasem.
Co ona sobie myślała przychodząc w takiej szmacie z kapturem na randkę! NA RANDKĘ! I dlaczego do cholery nie ćwiczyła chodzenia na obcasach. GDZIE BYŁ MAKIJAŻ?! A FRYZURA?! Która dama zachowuje się tak jak ona w operetce? A ta rozmowa w gondoli? O seksie i piciu? Kompletna klapa w restauracji! Obżarstwo i pijaństwo… odmowa potańcówki.
Zmarnowany tydzień nauk. Wyrzucone pieniądze w błoto.
PORAŻKA! Kategoryczna i nieodwracalna porażka.

Kiedy więc przyszło do pożegnania, atmosfera była napięta. Gamnira była załamana. Nvery zawstydzony, bo i jemu po drodze się oberwało. Ślicznotka nadal piłowała paszczę jak wściekła lisiczka, a Kamala…
Kamala wybuchła płaczem, tuląc się do pasa albinosa i nie chcąc go puścić. Minęły długie minuty, spędzone na czułych i cierpliwych zapewnieniach, że tak, tropicielka nie pozwoli, by jej bratu stało się coś złego, że tak, zadba o niego, że nauczy wszystkiego, że wrócą cali i zdrowi, że oboje będą tęsknić, oboje będą ostrożni i odpowiedzialni… ale już… już są spóźnieni, niedługo las im zamknął i muszą się śpieszyć...
Sundari była przerażona i zdewastowana. Nie była gotowa na rozłąkę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline