Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2019, 18:47   #11
MatrixTheGreat
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację

Stali w otwartym polu, w pełnym rynsztunku, z kopiami i chorągwiami w dłoniach. Naprzeciw nim stanęły niezliczone zastępy orków, wspomagane przez wszelakie potwory i plugastwa. Cefrey stała po prawicy swojego mentora, Bharasha, srebrnego smokorodnego paladyna Bahamuta, jej najlepszego przyjaciela. Spojrzała za siebie i dostrzegła wszystkich swoich braci, wszystkich których Bharash przyjął na naukę - lecz to ona była jego uczennicą najdłużej i to jej przypadał zaszczyt stania u boku mentora. Wśród nowicjuszy dostrzegła także Darvina i jej serce zabiło przez ułamek chwili szybciej, wręcz ucieszyło się do jej dawnej miłości.
Cefrey wiedziała gdzie jest. Wiedziała co ma przynieść ta bitwa, lecz tym razem… byli sami. Ledwie garstka, przeciwko tysiącom. Nie było innych armii.
- Mistrzu… - zdołała jedynie wyszeptać. Głos zostawał w gardle a ręce zaczynały się trząść - Bha… rash… - próbowała dalej, lecz każda sylaba sprawiała coraz większy ból. Pozostali rycerze nie zwracali na nią uwagi, zupełnie jakby jej tu nie było. Jej wierzchowiec był niespokojny i wyrywał się do przodu, a ona nie miała siły, by go zatrzymać. Ręce zesztywniały, a koń puścił się sam w galop przez pole. Przerażona, spojrzała w dół, by dostrzec, jak z jej rumaka odpadają najpierw kolejne płaty skóry, a następnie wnętrzności, mięśnie i dosłownie całe ciało zaczynają się topić, pozostawiając tylko ponury, szarżujący, biały szkielet. Jego oczy zapłonęły wściekłą czerwienią, jakby dobrze wiedział, że wiedzie bezbronną Cefrey prosto w jej zgubę. Paladynka próbowała krzyczeć, wierzgać lub chociaż zeskoczyć z potwora, ale nie była w stanie nawet ruszyć palcem. Zdołała jedynie spojrzeć za siebie, by zobaczyć jak wszyscy jej bliscy zaczynają krwawić z oczu, nozdrzy, jak zaczynają kasłać krwią, by po chwili, zacząć z siebie nawzajem zdzierać skórę.

Cefey obudziła się na skalnej podłodze, obejmując podwinięte nogi. Płakała. W ciągu ostatnich dni niewoli koszmary coraz bardziej się nasilały. Przeżywała na różnorakie sposoby tamten pamiętny dzień, w którym z jej winy, życie straciło wielu z jej przyjaciół. Wspomnienie wojny nigdy nie dawało jej spokoju, ale tu, pod ziemią, tak blisko swoich dawnych przeciwników - drowów - pierwszy raz od czasu bitwy wspomnienia i sny były tak natarczywe. Do tego było w nich coś… niepokojącego.


Cefrey wlokła się zaraz za ciemnoskórym Zakiem, w jej mniemaniu prawdopodobnie Shaaranem albo Rashemi. Czuła jak tunika na jej plecach zaczyna się lepić do skóry, gdy krew z rany po bacie, który przed chwilą dostała, wsiąkała powoli w materiał. Nie wiedziała, gdzie tym razem prowadzą ich drowy, ale nie miała zamiaru dać się złamać, wtedy też prowadzący ich mroczny elf zdecydował, że kobieta idzie ze zbyt wysoko uniesioną głową. Czując piekący ból pleców, Cefrey skarciła się w myślach, przypominając sobie, za co dostała.

Winda, którą jechali w dół, mogła dać w razie ucieczki pewną ochronę przed ewentualnymi pociskami, lecz miała jeden poważny mankament - liny, na których była zawieszona, można było z łatwością przeciąć od strony platformy. Gdy zbliżali się ku dnie jaskini, do Cefrey dotarł zapach rozkładu, który można było jedynie przyrównać do kotła zgniłych jaj, zmieszanych z zawartością jedynej polowej latryny po podaniu przez kucharza-truciciela srogiej grochówki. Zakładając oczywiście, że ów kocioł stoi na środku pobojowiska, gdzie polegli leżą już piąty dzień w pełnym słońcu. Paladynka powoli zaczynała się domyślać co ich czeka.

- Zatkało się… - oznajmił prześmiewczo drow, gdy dotarli nad zatkane ujście wodospadu, a następnie pociągnął mocno łańcuchy. Następne chwile Cefrey miała zapamiętać na długo, jako najbardziej obrzydliwą i upokarzającą rzecz, jaką przyszło jej robić. Do obecnych tu nieczystości dołączyła także jej porcja potrawki, którą Jimjar zwykł pieszczotliwie nazywać “sraką”, a krzyki agonii, której doświadczyła za sprawą halucynacji wywołanych przez jakiś grzyb, było chyba słychać w całym Velkynvelve. Ulgę przyniosła dopiero jej lecznicza moc. W trakcie szarpania się w wodzie udało się jej jedynie schować do buta kawałek drutu, który zaplątał jej się wokół nogi. Po wszystkim, leżeli razem z Zakiem na brzegu, ledwo łapiąc oddech. Przed powrotem do klatki czekała ich jeszcze tylko kąpiel w lodowatej wodzie, urozmaicona przez drwiny drowów i uderzenia ich batów…


Gdy wrócili, Cefrey położyła się na ziemi i ponownie przyjęła embrionalną pozycję. Złamana, traciła powoli nadzieję. Oparła głowę o nierówną, kamienną ścianę jaskini i płacząc wznosiła w myślach prośby do bogów o łaskę. Leżała tak bardzo długo, wystarczająco, by reszta zdążyła wrócić ze swoich zajęć. Po ich twarzach widać było, że też nie mieli łatwego dnia. Cefrey usłyszała głos bladej elfki. Podniosła się, by odpowiedzieć:

- Inaczej zamęczą nas tu na śmierć… - westchnęła, kończąc zdanie za Leshanę - Myślałam trochę nad tym i chyba mam pomysł, ale… ktoś musiałby sprawdzić, czy z wodospadu da się zeskoczyć i nie zabić się przy okazji. Przydałaby się lina, choć z tego co widziałam, po samych skałach też można zejść. Ale jak już się stąd wydostaniemy… zrobię wszystko, by zrównać to miejsce z ziemią!
 
MatrixTheGreat jest offline