Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2019, 23:13   #7
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Woods nie odpowiedział Sorenowi. Kiwnął mu tylko głową na znak, że zrozumiał. Potem odwrócił się, by spojrzeć na siedzących z tyłu agentów, kiwnął głową Faucher, przelotnie rzucił okiem na Hawthorne'a i starając się nie patrzeć na młodą wyszedł z samochodu. Gdy już znalazł się na zewnątrz, odruchowo sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, skąd wyciągnął pogniecioną paczkę papierosów. Wyciągnął ostatnią sztukę, a puste opakowanie wyrzucił do stojącego obok kosza na śmieci.

Przypalił sobie, zaciągnął się i spojrzał na budynek komisariatu. Pamiętał go, choć nigdy nie miał okazji być w środku. Ktoś młodszy być może poczytałby to jako świetną okazję do nadrobienia braków, ale George najchętniej darowałby sobie tą wycieczkę. Lata doświadczeń nauczyły go, że jeśli przebywa na komendzie w obcym kraju, to najczęściej w charakterze "klienta" i to nie tego, którego traktuje się miło i z szacunkiem. Co innego swojska angielska komenda, tam stał zawsze po drugiej stronie lady.

Zaciągnął się po raz ostatni, zgasił papierosa o krawędź kosza na śmieci, a następnie, upewniwszy się żar zgasł, wrzucił niedopałek do środka. Wreszcie ruszył przed siebie. Podszedł do wejścia, pchnął drzwi i przekroczył próg.

Wnętrze było nawet przytulne, chociaż prosto wykonane. Ściany pomalowane były na biało, nigdzie nie było żadnych ozdób, nie licząc samotnej paprotki wiszącej na wysokości głowy przeciętnego człowieka. Naprzeciw wejścia znajdował się kontuar, za którym zwykł siedzieć dyżurny i tak też było tym razem. Młody mężczyzna, na oko 25-letni brunet, w policyjnym mundurze, przypatrywał mu się z zainteresowaniem. Woods widział wyraźnie jego pagony, ale zupełnie nie orientował się we francuskich stopniach policyjnych. Szybko jednak uznał, że brytyjski inspektor, nawet taki wysłany do Francji, nie musi tego wiedzieć.

Podszedł do młodego funkcjonariusza:

- Bonsoir - powiedział z nienagannym akcentem. - Je suis l'inspecteur Cromwell - nawet w angielskim nazwisku umyślnie użył charakterystycznego, francuskiego "R". Z kieszeni wyciągnął legitymację, po czym dodał - J'amerais voir le commandant ou quelqu'un qui remplit ses fonctions.*

Dyżurny obejrzał uważnie legitymację, ale jeśli był typowym Francuzem, to raczej niewiele zrozumiał z angielskich napisów. Oczywiście najważniejsze dane wyczytał bez trudu, w końcu każda legitymacja była tworzona według jakiegoś ogólnego wzoru. Najwyraźniej uznał, że wszystko jest w porządku, bo po chwili prowadził Brytyjczyka wprost do gabinetu swojego przełożonego.

- Inspecteur Maxime Blaichet - francuski oficer wyciągnął rękę na powitanie.

- Inspecteur principal Ronald Cromwell - Woods bez wahania uścisnął wyciągniętą dłoń, pozwalając sobie nawet na uprzejmy uśmiech.

- Zostaliśmy powiadomieni o pańskim przybyciu - podjął po francusku gospodarz, wskazując jednocześnie gościowi krzesło - ale nie spodziewaliśmy się pana tak szybko.

- Dopiero wylądowałem - odpowiedział obojętnym tonem Woods. - Porozsyłałem już swoich ludzi po mieście, rozumie pan, nie mamy czasu do stracenia. A sam, nie chcąc okazać wzgardy gospodarzom, przyjechałem się przedstawić i poprosić o błogosławieństwo. Tu są moje pełnomocnictwa - Anglik wyciągnął z teczki dokumenty i położył na biurku.

- Tak, tak - Blaichet przyjrzał się papierom. - Kawy, herbaty?

- Może kawy, jeśli pan tak uprzejmy. To długa i bezsenna noc.

Francuz wstał, ominął biurko i ruszył do drzwi. Otworzył je, rzucił kilka słów do kogoś po drugiej stronie, a następnie wrócił na miejsce.

- Jest pan zaznajomiony ze sprawą? - spytał Woods.

- Tak, tak, zostałem wtajemniczony - zapewnił gospodarz.

- To dobrze - agent pokiwał głową. - Udało wam się coś ustalić?

- Niewiele, a w zasadzie nic. Mamy noc pełną wrażeń. Kilka godzin temu ktoś zastrzelił jednego z naszych na środku ulicy - westchnął ciężko.

- Przykro mi to słyszeć - George nie dał po sobie poznać, czy ta informacja zrobiła na nim jakieś wrażenie.

- No, ale nie po to pan tu przyjechał. Śledztwo dotyczące waszych ludzi stoi, ale z waszą pomocą powinno ruszyć do przodu. Na razie nie wiemy nawet kogo mamy szukać.

George sięgnął do teczki. W międzyczasie jakiś policjant przyniósł dwa kubki kawy. Gdy wyszedł, Anglik wyciągnął dwa zdjęcia i położył je przed Francuzem. Pierwsze przedstawiało szeroko uśmiechniętą młodą kobietę, a drugie poważnego mężczyznę, również w młodym wieku.

- Słodzi pan? - spytał gospodarz.

- Nie, dziękuję - odpowiedział Woods. - Za śmietankę również. To jest Christine Hepburn, Kanadyjka - wskazał na pierwsze zdjęcie. - Pomimo angielskiego nazwiska pochodzi z francuskojęzycznej Kanady, zdaje się, że z okolic Quebecu. A to Albert Lloyd, Anglik z krwi i kości. Sztywny, oszczędny w słowach i cholernie łatwo go obrazić. Był jeszcze trzeci, Pascal Lapointe, Francuz. Zdjęciem niestety nie dysponuję.

- Byli już wcześniej we Francji? Może mają tu jakichś znajomych?

- O niczym takim nie wiem. Całkiem możliwe, że Hepburn i Lloyd byli w waszym pięknym kraju po raz pierwszy w życiu. Lapointe, naturalnie nie, ale o nim nie wiem na razie za wiele.

- Niewiele tego, ale przynajmniej jest to jakiś punkt zaczepienia. Macie już jakąś teorię?

- Pojemniki były niemieckie, więc główni podejrzani nasuwają się sami, ale nie traktowałbym tego jako pewnik. Nie należy za dużo zakładać. Niech dowody budują teorię, nie odwrotnie.

- Naturalnie - Francuz upił trochę kawy. - A jak by pan widział naszą współpracę?

Tempo z jakim Blaichet przeskakiwał z tematu, na temat, zadziwiło Woodsa, ale w sumie na tym etapie nie było o co któregokolwiek rozwinąć.

- No cóż, my mamy własne metody, a wy własne. Proponowałbym działać dwutorowo, niezależnie od siebie. Nie chciałbym nadużywać gościnności i pałętać wam się pod nogami. Oczywiście będziemy was informować o wszystkich postępach.

- Tak, rozumiem - Francuz jakby się zamyślił.

- Oraz liczyć, że odwdzięczycie się tym samym.

- Tak, tak, naturalnie - inspektor szybko odpowiedział. - Oczywiście, będziemy tak robić.

- No to chyba wszystko - Woods wstał, na co jego rozmówca zareagował tym samym. - Gdybyście chcieli się ze mną skontaktować to zatrzymałem się w tym hotelu - pokazał Blaichetowi otrzymany od Sorena prospekt, a po chwili schował go z powrotem do kieszeni. - Proszę przekazać komendantowi wyrazy szacunku i zapewnić, że uszanujemy jego jurysdykcję.

Kilka minut później stał na ulicy kurząc papierosa ze świeżo napoczętej paczki. Przez chwilę zastanawiał się czy nie powinien wykonać kilku telefonów, ale szybko doszedł do wniosku, że nie bez zgody Faucher. Co prawda mogło to przynieść dużo dobrego, ale równie dobrze mogło nic nie dać, z wyjątkiem zainteresowania całą sprawą nieodpowiednich ludzi. Nie mógł sobie pozwolić na taką samowolkę. Musiał spytać o zgodę szefową, ale do tej pory nie miał ku temu okazji. Wolał to zrobić podczas rozmowy w cztery oczy.

* - Dobry wieczór. Jestem inspektor Cromwell. Chciałbym się zobaczyć z komendantem lub kimś pełniącym jego obowiązki.
 
Col Frost jest offline