Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2019, 02:03   #12
Kata
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

** Cela, Interwencja straży **

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=E8nOxviPIc4[/MEDIA]

Metal uderzył o kamień, a za nim napięły się ciała. Wśród zwierzęcych sapnięć wysiłku, prężąc rozpalone w kajdanach muskuły. Zwierając się brutalnie z jękiem chłodnego żelaza. Walczyli bezsilnie i bezowocnie..
Lyssa obserwowała to wszystko z niepokojem, nie ufając nikomu, ani niczemu. Pozornie otwarte drzwi nie interesowały jej jeszcze, nim nie zauważyła że każdy próbuje uciec, widząc w nich jakby realną swą szansę. Nie wiedziała czemu, gdyż wyjście z tej celi to tylko początek długiej drogi, którą trzeba pokonać by opuścić to piekło. Z tego jednego zdawała sobie sprawę, a jednak uległa psychologi tłumu, lub wrzaskom Saritha które dało się słyszeć gdy strażnicy katowali go niedaleko. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że kara na nim się nie zakończy.

Drow nic jej nie obchodził, poza tym na ile przydatny mógłby być w razie ewentualnej ucieczki. Być może nawet należało mu się trochę cierpienia, ale w przeciwieństwie do elfów z którymi siedziała w jednej celi, nie miała zamiaru naskakiwać na niego. Tak długo jak mogła utrzymać lisią maskę kłamstwa, by zyskać lepszą pozycję, zamierzała się tego trzymać.
Gdy ciało Saritha zostało wprowadzone z powrotem i umieszczone w kajdanach przyglądała się mu, pociętemu biczem. Nic nie czuła. Ani satysfakcji, ani litości. Jednak już za moment po jej ciele przeszedł strach, a oddech szarpnął nim dziko i namiętnie. Strażnicy nie zamierzali ukarać tylko Saritha! Odpięli kolejną osobę, a cisza podmroku zrosiła się męskim wrzaskiem.

Tabaxi nie spodziewała się tego i nagle sama zaczęła szarpać się w kajdanach, choć była stanowczo za słaba by mieć jakiekolwiek szanse. Próbowała wygiąć się jak łasica i wyciągnąć jakoś smukłe ciało z tych martwych objęć. Nadaremnie. Do tej pory jej się upiekło i omijały ją w większości kary ciemnych elfów, lecz teraz nieubłaganie zbliżało się do niej. Puchaty ogon machał niespokojnie od lewej do prawej, w rozdrażnieniu i beznadziei swojej sytuacji. Dziewczyna złapała metalowy łańcuch w zęby i wyciągnęła go, nie zważając na to że inni więźniowie mogli zobaczyć co robi. Ostry pazur Tabaxi zaczął grzebać w zamku, próbując dorwać się do jego zapadki i otworzyć.

Była w tym dobra, przynajmniej sądziła tak do tej pory. Jednak wcześniej używała wytrychów, nie własnych szponów. Pomimo jęków wysiłku nie udało jej się otworzyć zamka, za to o mało nie złamała na tym pazura i w końcu poddała się. Nienawidząc siebie samej za to że nie dała rady, wyciągnęła dyskretnie ukryty do tej pory w spodniach zardzewiały płaskownik. Nie mogła wiecznie nosić go przy sobie i ryzykować że drowy zorientują się w jej znalezisku. Zagrzebała kontrabandę w swoim kącie pod ścianą, w pyle jaskini, który zbierał się wszędzie w dość dużej ilości.

Jęki ucichły, a strażnicy wracali z kolejnym wychłostanym więźniem. Lyssa nie miała pomysłów jak uciec przed tą makabrą, a lęki i myśli zaczęły piętrzyć się w jej głowie na tyle że skuliła się tylko w swoim kąciku. Część niej chyba liczyła że przejdą dalej i jej nie zauważą, że jakoś szczęśliwie wywinie się od kary. Imbros i Jaezred, dwóch rosłych drowów zatrzymało się jednak nad nią, mówiąc coś w swoim spaczonym języku. Jeden zaśmiał się do drugiego, po czym zaczęli odpinać łańcuch który trzymał ją przy ścianie. Lyssa z trudem powstrzymywała swoje gotujące się emocje, pazury i zęby przed zatopieniem się w nich. Chciała się bronić, chciała walczyć i skąpać się w ich krwi. Potem następnych i następnych, torując sobie drogę na wolność. Musiała przełknąć swoją dumę i powstrzymać się. W imię wyższego dobra.

Liczyła na to że będąc posłuszna otrzyma mniejszą karę i nie opierała się nawet gdy ten debil złapał ją za włosy tak, że przy okazji ciągnął za jej kocie ucho. Bolało aż wyszczerzyła zęby, ale szła z wykrzywioną głową, patrząc przelotnie po współwięźniach i trzęsąc się ze strachu. Posłuszeństwo szło jej naprawdę dobrze, do momentu gdy zaprowadzili ją do tej swojej strażnicy i zaczepili do jakiś zwisających z sufitu łańcuchów. Na smagnięcie bata była już psychicznie przygotowana, jednak zamiast tego poczuła jak ręka która mocowała jej kajdany łapie za jej pośladek i sobie sprawdza jak też leży on w dłoni. Lyssa nastroszyła futro i stanęła dęba jeszcze przez moment, gdy do poprzedniej dłoni dołączyła kolejna, tym razem bezczelnie łapiąca ją za ogon. Drow uniósł go, zaglądając w nie swoje sprawy na co w pomieszczeniu rozległo się głośne, złowrogie syknięcie i zaraz dudniące kocie zawodzenie. Lyssa szarpnęła się próbując palanta drapnąć i znów prychnęła z taką złością, aż jej ślina strzeliła po twarzy mężczyzny. Ten nie wyglądał na zaskoczonego i tylko powiedział coś do swojego towarzysza, jakby była to dla niego już codzienność. Z pewnością wiele innych kobiet spotkał taki los w tej celi, ale Lyssa nie chciała do nich dołączyć bez walki. I chociaż udało jej się sprawić że elfy przestały interesować się nią pod kątem seksualnym, to cały plan posłuszeństwa i łagodnej kary przepadł. Być może mogła obwiniać swój temperament, może wystarczyło przeczekać ich ciekawość a do niczego by nie doszło? Teraz było to już bez znaczenia. Baty poszły w ruch a jej bolesne wycie rozlało się echem po komnatach. Nie była dość silna by zgrywać twardą, a chcący udowodnić jej jakim błędem było postawienie się mężczyźni, bili ostro i bezlitośnie. Jęczała, płakała i wrzeszczała. Czasem ludzko, czasem kocio.

Bat poprzecinał jej spodnie, w kilku miejscach z których wyzierały okrwawione ślady poranionej skóry. Wciąż była przytomna, choć gdy odpięli ją od łańcucha spadła na ziemię bezwładnie, nie będąc w stanie utrzymać się na nogach. Potem jeden pociągnął ją za tą żelazną obrożę, niczym zwierze prowadząc do celi. Pełzła na czterech łapach, przewracając się z bólu i wciąż szlochając. Ten z tyłu poganiał ją kopiąc butem, a do tego raz oczywiście musiał złośliwie nadepnąć jej na ogon.

Przykuli ją znów do ściany z resztą więźniów, a Lyssa unikała spojrzeń innych, skąpana we wstydzie urażonej dumy. Ukryła swój ogon bezpiecznie między udami, a twarz wtuliła w jego puchaty koniec, niczym w poduszkę. Płakała weń cicho, zwinięta na ziemi niczym sponiewierany kłębek.

***


Dostali swój pierwszy posiłek, który nie dość że nie pachniał zachęcająco to jeszcze zniechęcał po cyrkach jakie postanowił sprawić ten dziwny stworek Jimjar. Tabaxi nie widziała wcześniej gnomów, a tym bardziej tych z podmroku. Ten tutaj myślał że jest taki sprytny by obrzydzając im posiłek capnąć jeszcze nie swoją porcję. Chociaż to co robił, udając że ich papka to jakieś odchody wywoływało u Lyssy podobne reakcje żołądka co u "Elfiego Księcia", to nie wymiękła ona tak łatwo jak on. Była słaba, obita i głodna. Wiedziała że gnom tylko pieprzy głupoty, a chciała żyć. Wciąż leżąc na ziemi i kompletnie ignorując Jimjara zaczęła zlizywać swoją bezsmakową papkę. Było bardzo ciemno i tylko nieliczni mogli dostrzec że tak samo jak u kota, Lyssa miała 'szorstki' język. Tylko na moment spojrzała ze współczuciem na obrzyganego Stołka, ale miała już dość wrażeń na dziś i znów skulona w swoim kącie zasnęła w łańcuchach.


** Koszmary **


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vb98Yj6M678[/MEDIA]

Zimno. Ból. Bezwładność ciała.
Nie mogła się ruszyć i nie czuła rąk, ani nóg.

W tle słychać było szepty i głosy, choć nie dało się zrozumieć nic z tego o czym mówiły. Wydawało jej się że czuje twarze osób z którymi trafiła do niewoli, ale były jakieś dziwne, zdeformowane szaleństwem. Elfy rozmawiały w dziwnej mowie podmroku, śmiejąc się i ekscytując jak drowy które prowadziły ich do celi niedawno. Nie swoim głosem. Nie swoją duszą.

Próbowała się podnieść, ale mimo że skupiała całą swoją wolę, jej ciało nie reagowało. Wielkim nakładem sił była w stanie lekko ruszyć palcem lub ustami i zdawało się że wymaga to tyle wysiłku że nie wiadomo czy starczy ich by nabrać powietrza w płuca po kolejny oddech.

Poczuła strach. Przeszywający, ale nie zmieniający nic w jej martwym ciele które nie drgnęło nawet. Bała się śmierci, nie chciała tak umrzeć.
Szepty wzmogły się, niczym sępy nad jej bezbronnym ciałem. Osaczając i wgryzając się w nie. Zdołała przez moment rzucić swoją sylwetką by je odgonić, ale po tym jednorazowym zrywie znów straciła kontrolę.

Zapętlony bez końca śmiech Saritha wmieszał się w groźne głosy, a ona uciekła wzrokiem, byle nie patrzeć w jego stronę.

Powoli poczuła swoją rękę na tyle by złapać się palcami za łańcuch kajdan i usłyszała dziwnie znajomy płacz dziecka.

Coś chłodnego i wilgotnego dotknęło jej ramienia. Było to na tyle niespodziewane że zerwała się. Nie od razu, pierwsza próba znów przypomniała jej że nie jest w stanie kontrolować swojego ciała, zupełnie jakby uszkodziła sobie kręgosłup w którymś z kręgów. Dopiero za drugim razem udało się, skupiając całą swoją siłę.

Czuła że krzyczy, ale nie słyszała swojego głosu. Serce stanęło jej w gardle gdy zobaczyła obok siebie elfiego chłopca którego drowy wyrwały z tłumów.
Był bez głowy, bez jej połowy. Ubranie miał we krwi i zlepione nią włosy. Z rozbitej szczęki kapała krew, a organy i kości widniały na wierzchu.

Potwór nie spieszył się tylko powoli zaczął żywcem konsumować jej nogę, choć zdawało jej się że ostała mu się tylko resztka szczęki. Widziała jak rozrywa jej skórę i powoli zjada kawałek po kawałku.. ale nie czuła nic.
Sarith śmiał się jeszcze głośniej, gdy próbowała się obronić, ale jedyne co udało się jej osiągnąć to wbite lekko w kamień pazury. Oczy napłynęły jej łzami, ale tu chociaż czuła ich ciepło i wilgoć na twarzy. Szaleństwo zlało wszystkie emocje w jedną silną, a ona z jakimś kocim warkotem szarpnęła się w kajdanach, odnajdując znienacka w innym świecie. Dopiero po chwili zrozumiała że to był sen, a ona szorowała stopą po ziemi jakby ją drapiąc w jakimś dziwnym odruchu. Rozluźniła obolałe ciało, kładąc znów zwinięta w kłębek i czuwała, bojąc się spać.


** Piękny i Bestia, Komnaty Ilvary Mizzrym **


Bez żadnej metody odliczania czasu, ten dłużył się niezmiernie.
Nie mogło jednak minąć go wiele, bo rany po niedawnej chłoście wciąż dały o sobie czuć. Lyssa czasem myślała, że wolałaby już być trzymana w jakiejś izolatce, niż z tą dziwną bandą niezrównoważonych istot. I wtedy właśnie do pomieszczenia znów weszli strażnicy, a kocica pożałowała swoich myśli. Przytuliła grzbiet do ściany oczekując najgorszego, gdy to właśnie po nią sięgnęły czarne dłonie drowów. Spodziewała się że będą chcieli dokończyć to co zaczęli ostatnio, lecz wbrew oczekiwaniom oprócz niej wybrali jeszcze jednego więźnia.

Nie znała Daerdana, ale coś sprawiało że wydawało się jej iż gdzieś go już wcześniej widziała. Jasny elf zerkał na nią kilka razy wcześniej i chociaż wyglądał na zaradnego i nawet sympatycznego, to po ostatnim ciężko było jej ufać jakimkolwiek długouchym. Zdawało że dobrze dogadywał się z elfkami które trafiły do tej samej komnaty, co było zrozumiałe choć przypomniało też Tabaxi jak sama jest na tym świecie. Ona nie mogła polegać na nikim i dla każdego była dziwadłem, nawet w swoich własnych oczach. Gdy w końcu wyprowadzono ich za celę, w świętym miłosierdziu przewrotnej woli Pana Cieni - Maski, okazało się że nie czeka ich natychmiastowa egzekucja. Lyssa zawahała się, wykorzystując moment by spojrzeć w oczy jasnego elfa. Te były pełne bólu, ale nie fizycznego lecz takiego który trawił duszę. Widziały wiele, ale też wiele przeszły.

(On przynajmniej widział coś ze świata. Chciałabym kiedyś zobaczyć morze..)

Tą niespodziewaną myśl urwało szarpnięcie mrocznych gdy pociągnęli ich w nieznanym kierunku przez Velkynvelve.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Zrsulxe39yE[/MEDIA]

Zaprowadzono ich w jakieś ważne miejsce. Czuła to po zachowaniu straży, ich strachu, jak i specyficznej aurze którą wyłapały jej wyostrzone zmysły. Największy z stalaktytów ukazał im leże samej bestii Velkynvelve - Ilvary Mizzrym. Już po chwili wiedziała, że nie myliła się. Przepych i bogactwo komnaty do której ich wprowadzono wskazywał że trafili do pokoju kogoś ważnego. Przypomniał też boleśnie o tym co straciła, gdyż w "rodzinnym domu" warunki jej życia były wcale nie gorsze. Eleganckie meble, drogie sukna i smakołyki były niczym odległy sen po który nie wolno było wyciągnąć ręki. Przypominały im po raz kolejny ich miejsce, w niekończącym się cyklu upodlenia jaki serwowały im drowy.

Rozbudzona błądziła wzrokiem żywo po całym pomieszczeniu, aż nagle jej duże oczy zatrzymały się na jakiejś półotwartej skrzyni. Z brzegu wystawały jej własne wytrychy!

( A to suka..)

Tabaxi położyła uszy za siebie, a zaraz po tym spłoszyła się, kręcąc ślimaka ogonem w jedną to drugą.

(Może nie powinnam.. może umieją też czytać w myślach?)

(Ta sroka nie dość że okradła mnie z wolności, to jeszcze zachowała sobie moje rzeczy niczym trofeum!)

(Czy to możliwe że w tej obszernej skrzyni mogą być wszystkie nasze rzeczy..?)

Rozmyślenia szybko przerwało jej ukazanie się samej Pani Velkynvelve i choć Lyssa chciała nią gardzić, wysoka pozycja jaką sprawowała drowka nie pozwalała na ten luksus. Czuły węch Tabaxi był darem, ale też często przekleństwem. W całym pomieszczeniu dało się wyczuć wyrazisty zapach chyba czarnego lotosu, który odurzał z każdym wdechem. Z pewnością wywierał on jakiś wpływ na wszystkich, ale czy był afrodyzjakiem, czy też miał inne narkotyczne zastosowanie, tego kocica już nie wiedziała. Szybko zmarszczyła nos gdy słodycz którą czuła, zastąpił smród Quagottha. Wykrzywiła jedno ucho słysząc jak ów stwór się zbliżał, a tymczasem kapłanka drowów podeszła do niej i Daerdana. Biła od niej silna magia którą Tabaxi wyczuła i do której obecności była już przyzwyczajona przez całe dzieciństwo wychowując się pod skrzydłami czarodzieja.

Wzrok Mizzrym padł właśnie na nią, a gdy z bliska ich czerwone oczy spotkały się, sama Ilvara zdawała się senna i czymś odurzona. Zaciekawiła się nią i złapała Tabaxi za brodę oglądając ją sobie. Lyssa poczuła jakąś dziwną chęć oporu, choć rozum krzyczał by tego nie robiła.
Tym razem posłuchała się go i pozwalała by drowka wkładała jej palec w usta i sobie oglądała jej uzębienie, jakby była jakimś koniem, czy innym towarem który właśnie przechodził wycenę. Kocica miała dłuższe niż u ludzi kły, ale poza tym jej zęby były całkiem podobne do nich. Tą niekomfortową chwilę zaglądania jej w uszy i bliskiego kontaktu z Ilvarą przerwał głos Shoora którego dopiero teraz dostrzegła w wielkim łóżku naprzeciwko, skrytego za częściowo odsłoniętym baldachimem. Drow był całkiem nagi, ale też pokrwawiony po jakiś perwersyjnych zabawach tej pary. Lyssę przeszedł dreszcz niepokoju, potęgowany tylko tym że nie rozumiała ani słowa z ust mrocznych elfów. Ich język był jej zupełnie obcy, choć musiała przyznać że brzmiał bardzo egzotycznie i pociągająco. Tymczasem policzki Tabaxi zarumieniły się w jakimś skrępowaniu tą bezczelną nagością umięśnionego drowa. Lyssa musiała przyznać że jej doświadczenia w relacjach damsko męskich były bardzo skąpe, dzięki izolacji jaką zapewnił jej ojciec. Wciąż nie rozumiała w jakim celu została sprowadzona przed oblicze kapłanki, ale wszystko to wypadło jej z głowy z jednym słowem które usłyszała z ust Shoora.

"Malkerth"

Jej ojciec.

Tylko tyle zrozumiała, z całego zdania jakie drow wypowiedział do Ilvary, ale to wystarczyło by jej oddech przyspieszył szaleńczo. Co się stało z jej ojcem? Czy wie gdzie ona jest? Czy jest bezpieczny? Pytania piętrzyły się w głowie i Lyssa naprawdę chciała zasypać nimi tak Shoora jak i tą parszywą sukę, ale bała się tak bardzo, że gdy tylko znów spojrzała w oczy mrocznej, ulegle zamknęła usta. Kolejna szansa miała się już nie trafić, ale bezczelność zadawania pytań z jej pozycji miała tylko nikłą szansę rozbawienia kapłanki. W przeciwnym wypadku czekałaby ją sroga kara.

Ze wszystkich możliwości jakie wyobrażała sobie Tabaxi, to co stało się zaraz było dość łaskawą wersją. Przynajmniej dla niej. Otrzymała harfę na której miała najwyraźniej grać i przykuto ją tak by siedziała na miejscu. Skąd drowka wiedziała że Lyssa umie grać właśnie na harfie? Nie miała pojęcia. Tymczasem elf z którym przybyła został podwieszony na łańcuchu, a jeden ze strażników już szykował bicz. Zmartwiony i bezsilny wzrok dziewczyny spotkał się przez moment z spojrzeniem Daerdana.

- Jak zgubisz rytm, zamienicie się miejscami... a potem oddam cię Thoree - Powiedziała w końcu, w jej języku mroczna elfka i wydawało się że wcale nie blefuje.

Zaskoczona tą deklaracją Lyssa spojrzała na owego Thoree, a perspektywa iż miałby się do niej dobrać wybrzmiewała groteską. Quaggoth choć miał kilka kocich cech, to jednak bardziej przypominał zaniedbaną bestię która niestety byłaby jak najbardziej w stanie tego dokonać. Jego dyszące i głodne spojrzenie dekoncentrowało, a Tabaxi wiedziała już że był to jeden z samców pretendujących o stanowisko Alfy. Z jej obserwacji wynikało że Quaggothy były podzielone na dwie frakcje, wśród których coraz częściej było widać agresje i bójki. Zapach nie kłamał, a dwa najsilniejsze samce walczyły o prawo do kocicy. Lyssa musiała przyznać że gdzieś wewnątrz imponowało jej to, ale no jednak nie tak wyobrażała sobie swojego kochanka.
Konkurentem o prawa do samicy dla Thoree musiał być nieco młodszy samiec których pojedynek był tak głośny, że ciężko było go przegapić. Co ciekawe drowia straż w ogóle nie interweniowała.

Ilvara zniknęła za kotarą królewskiego łóżka, a odgłosy i zapach seksu wkrótce miały przesycić pomieszczenie. Wcześniej jednak 'klimatyczny nastrój' budować zaczął bezduszny bat, wymuszający bolesne krzyki Daerdana.
Uszy Tabaxi wyginały się z każdym ze smagnięć, jakby chciały uciec od okropnej rzeczywistości. Wciąż pamiętała jak to ona wyła bita, a jej wzrok szczerze współczuł elfowi tej okrutnej roli jaką musiał pełnić dla rozrywki drowiej suki.

Chciała mu jakoś ulżyć, ale zamiast tego miała wygrywać melodie do jego katowania. Wtedy pomyślała o sobie i o tym jak wspomnienia normalnego życia zanim trafili w czeluści podmroku ją pocieszają. Wszystko co spotkało ich ostatnio, było przesycone upodleniem i dominacją. Być może, jeśli zagra mu coś co przypomni o tamtym świecie, coś co zamiast szyderstwa i zawiści brzmi troską i wrażliwością.. być może tak rozświetli mu płomyczek przy którym będzie mógł trwać aż ten koszmar się skończy?

Jej uzbrojone w pazurki palce delikatnie i ostrożnie dotknęły strun harfy, a zaraz potem Lyssa obudziła w sobie artystkę którą przecież też była. Jej miękki i smutny głos ignorując wszystko, rozlał się ciepło po pomieszczeniu. Nie grała już dla Ilvary, tylko dla nich. Dla więźniów Velkynvelve. Dla utrapionych i zmaltretowanych dusz.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=e3mbMvC0M88[/MEDIA]



***


Pieśń, igraszki, cierpienie, a nawet życie samej Ilvary musiało jednak kiedyś się skończyć. Chociaż na to ostatnie trzeba było jeszcze poczekać, to drowka zdecydowanie zaspokoiła swoje potrzeby na jakiś czas. Shoor okryty magicznym piwafwi i skatowany przez swoją kochankę został wyprowadzony bo z trudnością stał o własnych siłach. Lyssa nie była w stanie zrozumieć takiego seksu, ale perwersje kapłanki Lolth były ostatnim co ją teraz obchodziło. Mimo że nie planowała tego, wydawało się że drowce podobał się jej występ, bo ta podśpiewywała sobie jeszcze chwile do melodii jej gry. Przez grzbiet Tabaxi przeszła lekka irytacja, ale zamiast się na tym skupiać spojrzała na cuconego Daerdana. Musiała przyznać że trzymał się dzielnie.

Już zaraz szykowano ich do wymarszu, gdy rozdrażnione spojrzenie kocicy spotkało się z dość niezwykłym skarbem jaki zobaczyła pośród wielu zdobyczy Ilvary. Na jednej z półek pośród drobiazgów z powierzchni stała kamienna mysz. Lyssa uciekła niby znudzonym wzrokiem, ale drobny uśmieszek w kąciku ust zdradził że oszukiwała tylko siebie. Ona już wybrała że ta mysz musi być jej. Dziś. Teraz.

Z pośród wszystkich skarbów Ilvary, w jakiś abstrakcyjny sposób ta mysz wydała się jej na tyle kusząca, że by ją zdobyć, gotowa była zaryzykować gniew samej kapłanki Lolth. Ignorując to że Daerdan mógł zobaczyć jej kradzież, po drodze do wyjścia zrobiła małą scenkę i udała że się potknęła, ściągając puchatym ogonem myszkę wprost w swoją wyciągnięta dłoń. Drobna figurka okazała się jeszcze ciekawszą zdobyczą, bo już po krótkim pogłaskaniu jej w dłoni Lyssa była prawie pewna że to nie figurka, a zamieniona za pomocą polimorfii w kamień, prawdziwa mysz! Bezcenna słodycz okradzenia Ilvary, była drobną satysfakcją w jej nic nie wartym tutaj życiu.


** Powrót do celi i refleksje **



Wracając do ciemnicy w której ich trzymali Lyssa zerbrała swoje myśli i obserwacje. Nie mogła rozmawiać przy strażnikach z Daerdanem, ale spoglądając na niego zrozumiała że jeśli nie uciekną stąd szybko - nie przeżyją. Codziennie odbywała się tu msza ku czci Lolth, o której coś tam pobieżnie kiedyś przeczytała. Wyglądało na to że ceremonią dla bogini zajmuje się młodsza kapłanka zwana Ashą, nie zaś Ilvara. Lyssie wydawało się to podejrzane gdyż zazwyczaj pośród kapłanów przeprowadzanie takich ceremonii to wielki prestiż. Czuły słuch jej futerkowych uszu wychwycił że Jorlan, który kulejąc zostawia wszędzie za sobą ten specyficzny dźwięk, chodzi często na owe msze. Czyżby spiskowali przeciwko Ilvarze? Oboje mieliby ku temu motywy.

Wyglądało też na to że wewnątrz tego podziemnego przyczółka panowała też jakaś ukryta walka polityczna czy też o władzę. Tabaxi zauważyła że niektórzy strażnicy nosili dziwne tatuaże. Przewijał się często symbol w kształcie wiru lub muszli, choć ciężko było stwierdzić z daleka. Co jednak połączyła sobie to to, że niespecjalnie trzymają się oni w dobrych relacjach ze strażnikami, szczególnie starszymi. U tych, nie zauważyła takich tatuaży. Trop ten wydawał się bardzo ważny i Maska chyba sam spuściłby jej lanie gdyby go zignorowała.

Krążąc poza celą Lyssa nie patrzyła w ziemię. Ogromne pająki ją przerażały, ale udało jej się naliczyć ich łącznie sześć. Miały gniazdo niedaleko głównego stalaktytu, ale łaziło ich tylko dwa na raz. Szwendały się po stalaktytach Ilvary i straży mniej więcej w porze obiadu. Można było odnieść wrażenie że bały się drowów z dziwnymi tatuażami, czyli tych młodszych.

Strażnicy ogólnie zmieniali się mniej więcej co godzinę, choć ciężko było wyczuć aż tak precyzyjnie czas. Następowało to zawsze, jak dochodził do celi zapach z jaskiń jadalnych.

W stalaktycie na przeciwko celi był tylko jeden strażnik, a stróżówka drowów która była niedaleko jaskini quaggothów zdawało się że nie daje im szans na obserwowanie ich więźniów.

Konflikty wewnętrzne drowów zdawały się ich największą nadzieją. Gdyby tylko dowiedziała się więcej na temat podziałów w społeczeństwie drowów mogłaby zaplanować ucieczkę w bardziej realny sposób. Przez myśl przemknęło jej że może Sarith coś wie?


Straż umieściła ich z powrotem w ich małym piekiełku, zaś jak jej się wydawało, ze stalaktytu Ilvary wypadło coś ciężkiego i plusnęło w wodę. Po plecach Tabaxi przeszły ciarki, gdy wyciągnęła i obejrzała w dłoni kamienną mysz. Czy Ilvara mogłaby zauważyć jej niewinną kradzież?

Dopiero wtedy dostrzegła że Aelin i Leshana, których imion wtedy jeszcze nie znała, nie wyglądały najlepiej. Lyssa zmartwiła się, ale nie umiała być tak otwarta i zapytać co się stało, a gdy już prawie zebrała się w sobie do celi wleciał paskudny odór który przypełzł razem z Zakiem i Cefrey. Kocica skrzywiła się i wtuliła nos w ogon, nie mogąc uwierzyć że coś może śmierdzieć aż tak bardzo. Do czego oni ich zmuszają?!


 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 07-02-2019 o 02:07.
Kata jest offline