Zak szedł ze spuszczoną głową, pozwalając by tłuste, sklejone strąki białych włosów opadały mu na twarz. Czuł pustkę, głód, który chrobotał wewnątrz jego czaszki jak rozsierdzony szerszeń. Nie mógł myśleć.
- O czym myślisz? - Usłyszał pytanie. Poczuł na piersi dotyk ostrych, chitynowych odnóży. Pod brudną, porwaną koszulą dostrzegł dorodnego, lśniącego pająka, tego samego którego widział w swoich rozgorączkowanych majakach.
- O niczym. - Wzruszył ramionami. Przyspieszone kroki za jego plecami sprawiły, że czarnoksiężnik spiął się cały, przygotowany na uderzenie. Jeden z drowich oprawców zdzielił go grzbietem otwartej dłoni w ucho, aż białowłosemu napłynęły łzy do oczu.
- Cisza! - Warknął żołnierz we wspólnym z ciężkim akcentem. Pająk zarechotał.
- Wiesz, nie musimy rozmawiać głośno. Zapomniałem ci powiedzieć. - W ogóle nie musimy rozmawiać. - Syknął Zak. Żołnierz odwrócił się w pół kroku ze zdziwionym wyrazem twarzy, jakby nie mógł uwierzyć w tupet czarnoksiężnika. Tym razem w ruch poszła smukła pałka, która zostawiła na tylnej części uda chłopaka długi siniec. Zak padł na kolana, ale zaraz został z nich poderwany i popchnięty do przodu. Kuśtykał dalej, a po jego brodzie pociekła kropla ciemnej krwi z zagryzionej wargi.
- I tu się mylisz, mój egzotyczny przyjacielu. Myślę, że nasze rozmowy będą dla obu zainteresowanych bardzo owocne. - Pająk przeszedł po torsie Zaka, który mimowolnie poczuł dreszcz obrzydzenia wspinający się wzdłuż jego kręgosłupa.
- Spójrz w głąb siebie, Zachariuszu Gavroche. Nie czujesz łączącej nas więzi? Idź za głosem serca. Wiesz, że to prawda.... - Spierdalaj. - Odparł Zak, gotowy na kolejną porcję razów. Te jednak nie nadeszły.
- O, właśnie tak! Bardzo dobrze! - Pochwalił go pająk.
- Nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz.
Zak maszerował przez chwilę w milczeniu.
- Masz dwadzieścia sekund, żeby powiedzieć mi co się tutaj, kurwa, wyprawia. - Ostrzegł pająka, nie otwierając ust.
- Raz. Dwa. - Pozwól, że się przedstawię. Jestem Balzacc, twój pokorny sługa. - Pająk skłonił się lekko i zasalutował odnóżem.
- Naszemu wspólnemu znajomemu bardzo zależało, żebym miał na ciebie oko. Na wypadek gdybyś, no wiesz, wpadł w jakieś gówno. - Pająk teatralnie rozejrzał się na lewo i prawo.
- I niech mnie dunder świśnie jeśli nie znajdujesz się teraz w największym… - Dwadzieścia. - Przerwał mu czarnoksiężnik. Szybkim ruchem sięgnął w rozcięcie koszuli, chwycił pająka i rzucił nim przez barierkę oddzielającą go od ziejącej czeluści poniżej. Insekt koziołkował chwilę w powietrzu zanim zniknął w gęstych oparach poniżej. Tym razem żołnierze, niepocieszeni wykonywaniem gwałtownych ruchów przez więźniów, uczyli Zaka dyscypliny przez prawie minutę, która zdawała się dłużyć w nieskończoność.
*
Zak leżał na brzegu, łapiąc oddech i patrząc w czerń nad sobą. Na jego ustach kwitnął nieobecny uśmiech błogostanu, którego doświadczył gdy zatruł się ohydnymi substancjami w bajorze. Chrobotanie w czaszce ustało, ustępując miejsca pełnemu ekstazy otępieniu.
- Jesteś kawałem skurwysyna. - Westchnął pająk Balzacc, wspinając się na jego odrętwiałe ciało.
- Pozwól, że wyjaśnie ci jak to będzie działać w języku, który zrozumiesz, tu kutwo. Ty - zginąć - bez - ja, capisce? - Ośmionogi lingwista popukał odnóżem w zroszone potem i uwalone brudem czoło chłopaka.
- Słuchasz mnie? - Doskonale. - Powiedział cicho Zak.
- Cieszę się, że się rozu… - Doskonale kopie. Nigdy czegoś takiego nie próbowałem. Bogowie. - Jęknął myślami Zak, podnosząc się powoli do pozycji siedzącej.
- Muszę zabrać trochę na górę. Znowu ty? - Młodzieniec zdawał się dopiero zauważyć prześladującego go stwora. W jego oczach pojawił się zły błysk, a dłoń odnalazła ładny, krągły głaz wielkości pięści który leżał nieopodal.
- Hola, hola, hola! - Balzacc podniósł odnóża w obronnym geście.
- Gramy w tej samej drużynie! Wysłał mnie… - Wiem, kto cię wysłał. Od początku wiedziałem. - Westchnął Zak, i powoli wstał. Jego mowa ciała i zachowanie diametralnie zmieniła się po mimowolnym przyjęciu narkotyku. Nie był już szurającym stopami zombie. Wydawał się… energiczniejszy. Bardziej zdeterminowany. Świadomy swojego otoczenia.
- Twój pokorny sługa. - Powtórzył, czy raczej pomyślał, z rozbawieniem pająk.
- Miałem już do czynienia z twoim rodzajem, Balzacc. Nie ma w was nic z pokory, a wasza służalczość, choć nie poddawana wątpliwości, nigdy nie jest darmowa. - Czarnoksiężnik spojrzał na leżącą nieopodal kobietę, i po chwili namysłu wyciągnął do niej dłoń by pomóc jej wstać.
- Nie pamiętam, czy mieliśmy okazję się przedstawić. Zak. - Powiedział na głos, a jego złote oczy badawczo, choć nienachalnie, otaksowały współwięźniarkę.
Wracając z roboty, Zak dyskretnie zeskrobał pordzewiałą łyżką znalezioną w bajorze trochę grzyba który, jak mu się wydawało, był źródłem toksycznego błogostanu którego doświadczył, i zawinął go w fragment szmatki zrobionej ze swojej koszuli na czarną godzinę. Na dnie odpływu, pośród śmieci i śluzu, znalazł coś jeszcze - ciężką, złoty aureus, który przykuła jego uwagę lśniąc w mule. Nie wiedział, do czego przyda mu się teraz złoto, ale nieznane mu symbole na monecie zaintrygowały go odnośnie jej pochodzenia, i były testamentem tego z jak wielu zakątków Faerunu drowy pozyskiwały swoich niewolników.
*
Zak spał jak zabity. Dawno nie czuł się tak dobrze, a jego myśli nie nawiedziły żadne przykre sny. Gdy się obudził, czuł się niemal rześko. Z uśmiechem spojrzał na blade, napięte twarze swoich współtowarzyszy. Miał nadzieję, że odbiorą ten gest za pokrzepiający, a nie szyderczy, jakim był. Spojrzał na Leshanę.
- Dobra jest. - Skwitował elfkę Balzacc ze swojej kryjówki pod koszulą czarnoksiężnika.
- Masz rację, moja droga. Jestem Zak, do twoich usług. Do usług wszystkich was. - Młodzieniec po kolei kiwnął każdemu z obecnych, najwyraźniej nie przejmując się totalnym mrokiem panującym w celi.
- Jimjarze, pamiętasz nasz zakład? Odnośnie ucieczki? - Białowłosy wyszczerzył się.
- Uznaj go za przyjęty. Czy wszystko przebiega zgodnie z planem, Buppido? Doskonale. - Czarnoksiężnik zatarł ręce, nie czekając na odpowiedź. Opowiedział im szeptem o windzie i odpływie, o lekkozbrojnych strażnikach i wielkiej pajęczynie. Opowiedział im o ściszonym głosem o przyjacielu, który sprawdzi im drogę. Nie dbał o to, czy któreś z nich mogło być informantem drowów, nie powstrzymają go.
A kiedy drowy usłyszały jego mamrotanie i przyszły po niego, wywlekając go za szmaty z celi, yaun-ti mrugnął do Leshany i uśmiechnął się tryumfalnie do Cefrey.
- Zaraz wracam. - Zapewnił.
Kiedy wrócił, był tylko krwawym strzępem, rzężącym i stękającym. Ale przyjął ból z czułością kochanka po długiej rozłące. Drowy nie wiedziały, że nim żył, że kochał go tak bardzo, jak one. Zwłaszcza teraz, gdy jego towarzysze zasiali w nim ziarno oporu. Nie czuł już zobojętnienia, tylko podekscytowanie zemstą, którą miał nadzieję niedługo wyegzekwować na swoich oprawcach. Myślał o Ilvarze i jego zimne, puste serce wypełniło ciepło. Wydawało mu się, że zakochał się w tym demonie w elfiej postaci. Fantazjował o obróceniu jej czarnego bicza przeciwko jej delikatnej skórze, i ból ran przygrywał tym marzeniom na skrzypcach stłuczonego mięsa i porachowanych kości.
- Upartość to nie determinacja. Odrętwienie to nie wytrzymałość. Rozpacz nie zastąpi charakteru. - Ostrzegł go Balzacc, ale czarnoksieżnik zignorował go.