Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2019, 21:21   #14
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Sen

Drzewa i krzewy migały przed oczami Daerdana, by chwilę jeszcze, jakby ze zdziwieniem, kołysać gałęziami trąconymi przez mijającego ich w pełnym biegu łowcę. Pędził przez oświetlone ukośnymi promieniami słońca polany jak wypuszczona z łuku strzała, mając przed oczami jeden cel i czując radosne podniecenie na myśl, że już wkrótce go osiągnie.

Dostrzegł ją z oddali. Stała na polanie, skąpana w ciepłym, bursztynowym blasku przedwieczornego słońca, ubrana w swą najpiękniejszą suknię podkreślającą jej wspaniałą, symetryczną figurę. Z długimi, rozpuszczonymi włosami, które Daerdan tak podziwiał, spływającymi miedzianą kaskadą wzdłuż jej kształtnego ciała, sięgającymi niemal jej smukłych stóp. Jej lekko spiczaste prawe ucho było jedyną częścią twarzy, którą Daerdan był w stanie dojrzeć.

Reszta skryta była w uścisku jego rąk. Młody elf, również ubrany w strój leśnego tropiciela, podobny do tego, jaki nosił Daerdan. Wyróżniało go tylko sokole pióro, fantazyjnie wprawione w przepaskę na włosy. Stał tam i obejmował Eillen. Jego ukochaną Eillen.

Eillen uwolniła głowę z objęć elfa z sokolim piórem i odwróciła się na chwilę. Ujrzał jej cudownie harmonijną twarz, mały, lekko zadarty nosek, idealnie zarysowaną brodę, kształtne usta, których słodycz Daerdan pamiętał po dziś dzień... i jej duże, zielone jak szmaragdy, patrzące nieco naiwnym, jakby dziecięcym spojrzeniem oczy.

Spojrzała na niego. Coś jakby grymas przebiegło przez jej twarz, wykrzywiło idealną linię jej ust w coś nieładnego i niesympatycznego.

A potem się roześmiała. Jej perlisty, dźwięczny śmiech, który dla Daerdana przez tyle lat był najpiękniejszą muzyką, tym razem rozrywał mu duszę jak szpony drapieżnego zwierzęcia. Patrzyła na niego spojrzeniem, w którym politowanie mieszało się z pogardą, i śmiała się, wciąż opara ramieniem o pierś stojącego za nią mężczyzny. On się nie śmiał, patrzył tylko na Daerdana zimnym, triumfującym spojrzeniem, również wyrażającym politowanie i pogardę. Na oczach Daerdana Eillen odwróciła się i ponownie przywarła ustami do twarzy jej towarzysza. Tym razem obróciła lekko głowę tak, by Daerdan dokładnie widział, co robią. Całowali się.

Krew zaszumiała w uszach Daerdana, wściekłość i żal zasnuły jego wzrok czerwoną mgłą. Próbował rzucić się w ich stronę...

... ale nie mógł. Bezsilny, owładnięty bólem, mógł tylko zamknąć oczy, by nie widzieć tego, co działo się na jego oczach.

Gdy je otworzył, polana była pusta. Nikogo na niej nie było.

* * *

Daerdan wciąż stał na polanie. Promienie słońca przebijające gęste listowie oświetlały jego twarz, zastygłą w grymasie bólu, wstydu i wściekłości. Nie był sam. Wokół niego stali wszyscy pozostali mieszkańcy wioski. Ich twarze, niechętne, zacięte, z ponurymi, surowymi spojrzeniami spod nachmurzonych brwi, pełne były nienawiści i pogardy.

Daerdan stał między nimi. Jego ręce, związane w nadgarstkach, zwisały luźno z tyłu, za jego plecami. Jego spojrzenie ślizgało się od jednej twarzy do drugiej. Mężczyźni, kobiety... nawet dzieci. Wszyscy bez wyjątku. Patrzyli na niego tak, jakby już był martwy. Dla niektórych z nich pewnie tak było.
We śnie nigdy nie słyszał słów. Ale słyszał emocje, myśli, uczucia. Jak zimne, bezcielesne pociski uderzały w duszę, roztrzaskując ją na strzępy jak kawałek lodu, jak szklaną taflę.

(Zdrajca).

(Morderca).

(Porywacz).


Jego gniew, bunt i poczucie krzywdy wezbrały, rzuciły się do rozpaczliwej obrony przed gradem spadających, psychicznych ciosów. Chciał krzyczeć, przekonywać, że to nie on, że to nie tak...
Na próżno. Nie mógł wydobyć głosu. Jego wola, jego gniew, jego bunt... tonęły w bezdennej czeluści wstydu, poczucia winy, rezygnacji, rozpaczy.
Spomiędzy otaczających go postaci wyszła sylwetka w ciemnym płaszczu z kapturem. Choć spod kaptura nie było widać twarzy, ani żadnych znaków szczególnych, Daerdan wiedział, kim jest nieznajomy. Chciał krzyczeć, chciał ich ostrzec, chciał im powiedzieć, kto jest prawdziwym sprawcą.

Nie mógł.

Nieznajomy stanął przed Daerdanem. Jakby od niechcenia uniósł rękę i wymierzył w młodego łowcę oskarżycielski palec ubranej w czarną rękawicę dłoni. Jakby na komendę, twarze i sylwetki rzuciły się ku niemu. Ich gniew, pogarda, nienawiść zwaliły się na barki Daerdana całym ciężarem.

(Winny).

(Skazany).

(Wygnany).


Młody łowca upadł na kolana. Pociemniało mu w oczach, poczuł, że spada. Ciężar był niepowstrzymany, przygniatał go z każdą sekundą coraz bardziej do ziemi, odbierał oddech i siłę. Czuł, jak tonie pod przemożnym ciężarem, jak światło zanika w jego źrenicach. Wreszcie zgasło zupełnie i pozostała już tylko nieprzenikniona ciemność.

* * *

Oczy Daerdana przyzwyczaiły się do ciemności. Był w Podmroku. Był tu częstym gościem. paradoksalnie, czuł się tu bardziej u siebie niż na powierzchni, pod zielonym, z rzadka przebijanym promieniami słońca parasolem z konarów i liści. Tu nad głową Daerdana były solidne, niewzruszone, nieprzeniknione skały. Widział jaskinię. Wielką, z olbrzymimi, poszarpanymi skałami rozrzuconymi zarówno na jej sklepieniu, jak i na dnie. Miejscami oświetloną poświatą fosforyzujących grzybów lub skupisk wiedźmiego ognia, miejscami okrytą nieprzeniknionym całunem ciemności. Niemal nieprzeniknionym. Wzrok Daerdana był w stanie przebić i takie ciemności, choć wszystko, co w nich się kryło, jawiło mu się tylko cieniem na tle jeszcze ciemniejszego cienia.

W tym cieniu Daerdan ujrzał sylwetkę tego, kogo tropił. Nieznajomego, który wtedy wskazał go palcem. Tamten uciekał przed Daerdanem, kryjąc się za stalagmitami, klucząc wśród skał, przeskakując skalne rozpadliny, mijając wystające zewsząd porosty, grzyby i inne elementy podmrocznej flory. Wydawał się utykać. Młody, sprawny łowca, idąc za nim bezszelestnym krokiem, zbliżał się do niego z każdą chwilą. Już niedługo...

Fragment skalnej półki, na którym łowca postawił nogę, oderwał się od skały, której część stanowił, i wirując w powietrzu poleciał w ciemność. Chwilę potem Daerdan, z trudem łapiąc równowagę, zsuwał się po stromej skale zaraz za nim. Łapiąc oddech, zatrzymał się na kolejnym skalnym występie, podobnym temu, który zawiódł jego zaufanie i łowczy instynkt.

Rozejrzał się. Ku swojemu zdumieniu ujrzał, że ścigany przez niego mężczyzna również spadł niżej i próbuje wspiąć się na załom skalny, którego uchwycił się rękami lecąc w dół.

(Jesteś mój), przemknęło Daerdanowi przez głowę. Jego nawykłe do ciemności oczy obliczyły, że jeśli skoczy na szeroką, wystającą z dna jaskini skałę, to z niej będzie w stanie z łatwością wskoczyć na półkę, której rozpaczliwie czepiał się rękami jego cel. Wtedy tamten będzie na jego łasce. Jego nogi spięły się do skoku, mięśnie zatańczyły pod ubraniem. Skoczył. Lecąc w stronę skały czuł ogarniającą go euforię. Dopadnie go. Odpłaci mu za wszystkie krzywdy.

Jego nogi, wciąż z napiętymi mięśniami. przygotowane na zamortyzowanie ciężaru jego ciała, trafiły...

... w pustkę.

Daerdan otworzył usta do krzyku. Leciał, nie mając czego się uchwycić, prosto w ciemność.

Wpadł prosto w zimne objęcia mokrej, głębokiej czeluści podziemnego jeziora. Wstrzymał oddech. Zaszumiało mu w uszach, gdy wypełniła je lodowata woda. Jakimś cudem zdołał pchnąć rękami wzdłuż ciała, powstrzymać ruch w głąb nieprzeniknionej toni.

Pchnął jeszcze raz. I jeszcze. Bardziej wyczuł niż zobaczył, że jego ciało zmieniło kierunek.

Wypłynął. Nad wodą było dość jasno, by widział, gdzie jest. Był niedaleko brzegu... na którym stał elf. Powierzchniowy, ubrany niemal tak samo jak Daerdan.

- Pomóż mi! - zawołał Daerdan, łapiąc powietrze i rozchlapując wodę rękami.

Tamten odwrócił się. W blasku wiedźmiego ognia rozbłyskującego nad sklepieniem jaskini Daerdan wyraźnie zobaczył jego zimny, triumfalny wzrok, patrzący na niego z politowaniem i pogardą... i sokole pióro wpięte w przepaskę na włosy.

Daerdan wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Na jego oczach sylwetka elfa rozmyła się, załamała jak fatamorgana, przeobraziła się. Teraz stał przed nim nieznajomy w czarnym płaszczu, patrzący na Daerdana czarnymi oczami. Tak jak wtedy, uniósł rękę, wskazując palcem zanurzonego niemal po szyję w wodzie łowcę.

Teraz dopiero Daerdan ujrzał ręczną kuszę - broń drowów - zapiętą na przedramieniu.

Szczęk kuszy.

Daerdan poczuł, że tonie we wszechogarniającym go mroku...

* * *

Otworzył oczy. Płuca pracowały jak miechy, serce waliło jak oszalałe.
Czerwone oczy drowa wciąż się w niego wpatrywały. Daerdan rozpoznał twarz Saritha gapiącego się z uprzejmym zainteresowaniem na budzącego się elfa.
- Koszmary, darthiir? - syknął.
- ...śniło mi się... że umierałem... - mruknął Daerdan. Podniósł wzrok i obrzucił Saritha niesympatycznym spojrzeniem. - A co cię to w ogóle obchodzi?
Sarith zaniósł się rechotem. Jego syczący, niemal bezgłośny śmiech poniósł się po jaskini, a potem ucichł.
- Nic - odparł Sarith. - Nie przejmuj się swoimi snami, darthiir. Mówią ci to, co ja już wiem. Że umrzemy. Wszyscy tu umrzemy.
Daerdan odwrócił wzrok i potrząsnął głową.
- Jeszcze zobaczymy. - mruknął do siebie.

*** Dwa dni później ***

- Co to ma być, niewolniku? Nie umiesz porządnie ułożyć tej liny? - wysoki, muskularny drow z wytatuowanymi w fantazyjne wzory przedramionami pogardliwie kopnął butem zwój liny, który Daerdan pracowicie ułożył w kącie. Lina rozplątała się i rozsypała po podłodze strażnicy. Daerdan spojrzał spod byka na drowa. Jaezred. Pamiętał tego, który wraz z drugim, nieco mniej okazałym drowem, Imbrosem, chłostał ich zapamiętale wtedy, gdy obaj przyszli uspokoić rechoczącego Saritha. Daerdan wciąż czuł ślady po jego batogu na swoich plecach.
Teraz też rozległ się świst bata. Daerdan skrzywił się, gdy bat Jaezreda boleśnie ukąsił go w bok.
- Co się gapisz, darthiirskie ścierwo!? Złóż ją jeszcze raz! Tylko tym razem się postaraj!
Daerdan schylił głowę i posłusznie ujął linę. Miał wielką ochotę owinąć ją wokół gardła Jaezreda, zacisnąć i dusić, póki tamtemu nie zabraknie tchu. Ale wiedział, że dwaj pozostali obecni w strażnicy - Imbros i towarzyszący obu młodzikom nieco starszy drow, imieniem Sorn - natychmiast ruszyliby Jaezredowi z pomocą, a Daerdan skończyłby jako żarcie dla quaggothów albo pająków leniwie łażących po sieci rozpiętej pod stalaktytami. Nie dzisiaj. Ale kiedyś... kiedyś na pewno. Jaezred dostanie za swoje. Za to, co zrobił Daerdanowi... i za to, co zrobił Leshanie. Ten drugi... Kalannar... też.

Poprzedniego dnia Daerdan pracował w kuchni, pracowicie skrobiąc błękitne kapelusze gołębich grzybów, z których drowy i inni mieszkańcy Podmroku robili pożywną, choć mdłą w smaku mąkę, stanowiącą podstawę większości potraw. Wymieszana z wodą wyciśniętą z wodnych kul oraz ich miękkim, wodnistym miąższem, doprawiona szczyptą marszczykory i ognistego porostu, tworzyła kleistą breję podawaną w miskach z wydrążonych skorup wodnych kul. Ten głupek Jimjar z upodobaniem nazywał ją “sraką”, obrzydzając posiłek co niektórym współwięźniom... do tego stopnia, że quaggoth Derendil zwymiotował, obryzgując biednego Stołka zawartością żołądka. Oczywiście cwany svirfneblin zrobił to tylko po to, żeby samemu zeżreć ich porcje, o których wiedział - podobnie jak Daerdan - że choć smakiem niemal zasługują na epitet, jakim je obdarzył, to dają dość siły, by przetrwać kolejny dzień bicia i upokorzeń, gęsto serwowanych więźniom przez sadystycznych strażników.
To wtedy właśnie Daerdan podsłuchał, jak Jaezred przy stole chwalił się wszystkim drowom, jak to “miał powierzchniową elfkę”. Z rozmowy Daerdan wywnioskował, że chodziło o Leshanę - odwołania do jej bladej twarzy, podobieństwa do drowów i tego, jak kopnęła Kalannara prosto w pachwinę, zanim, jak to Jaezred szyderczo określił, “zakosztował sromu darthiirskiej suki”, powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć, a nawet więcej. Obydwaj rechotali przy stole, chełpiąc się pozostałym drowom tym, co zrobili. Daerdan stał z boku, mieszając w kotle i nie odzywając się. Nie chciał, by wiedzieli, że zna ich plugawy język. Za to napatrzył się na nich obu za wszystkie czasy. Rozpozna ich na końcu Podmroku. A potem dopilnuje, by własnym cierpieniem odpowiedzieli za to, co zrobili.

Dziś też nastawiał uszu, pozornie bawiąc się liną, którą ponownie kazał mu zwijać ten sadystyczny zwyrodnialec z wytatuowanymi przedramionami. Drowy albo faktycznie nie orientowały się, że Daerdan rozumie, co mówią, albo zdawały się tym nie przejmować.
- Zostaw go, Jaezred! - zawołał właśnie Imbros, siedząc na zydlu z łodygi zurkha i zapamiętale ostrząc sztylet. - Nie chcesz go chyba zaćwiczyć na śmierć, co?
- Zrobię, co mi się podoba. - prychnął wyniośle Jaezred. - Te ścierwo i tak czeka śmierć. Wszystkich colnbluth czeka śmierć.
- W swoim czasie, Jaezred - wtrącił starszy drow, Sorn, rzucając pełne namysłu spojrzenie przez wejście do strażnicy. - I nie wszystkich. Darthiiri mają dotrzeć do stolicy. Są przeznaczeni na ofiarę dla Quarvalsharess.
- Zbytek łaski. - prychnął znowu Jaezred. - Ja bym ich wszystkich wyrżnął, a trupy rzucił na pożarcie pieszczochom. No, może poza tą puchatą. Ją... - wytatuowany drow rozmarzył się - ...wrzuciłbym im do klatki... ale żywą. Ponoć też ma ostre pazury. Ciekawe, ile by z nimi wytrzymała. Założy się ktoś? - zachęcająco rzucił pod adresem pozostałych.
Odpowiedział mu szyderczy śmiech Imbrosa.
- Ona? Nie sądzę. - odparł drwiąco. - Ilvara nie dała za nią nawet tyle, ile daje się za porządną ludzką samicę. Skąd ona ją w ogóle ma? Ponoć od jakiegoś faerna. Pewnie jakiś jego nieudany eksperyment. To jakiś wybryk natury. Umie tylko żałośnie miauczeć. - Imbros wydał z siebie prześmiewczo udawany odgłos czegoś, co miało przypominać żałosne miauknięcie. - O tak. Prawie mi jej żal, gdy trzeba ją będzie zarżnąć, tak jak resztę tych wybryków natury. Do stolicy zabieramy tylko darthiiri.
- Jeśli wreszcie przybędzie konwój ze stolicy. - wtrącił obserwujący podejście do strażnicy Sorn. - Znów się spóźniają. Pani Ilvara będzie wściekła. Zawsze psuje jej to humor.
- Chyba nie robią tego celowo, co? - wyraził przypuszczenie Imbros.
- Chyba nie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie naraża się yathrin. - odparł Jaezred.
Pilnujący Daerdana quaggoth warknął, szarpiąc łańcuchem uwiązanym do szyi elfa. Daerdan, przykucnięty przy zwoju liny, o mało się nie przewrócił.
- Spokój! - krzyknął Jaezred do quaggotha. - Co znowu z tym bydlakiem?
- Nie wiem. - odparł Imbros. - Szaleją od kilku dni. Jakby coś czuły.
- Pewnie wyczuły ludzką samicę - zareplikował szyderczo Jaezred. - Zawsze dostają na ich punkcie kręćka. A propos ludzkich samic... - ciągnął wytatuowany oprawca. - Widziałeś tą w celi? Niezła jest. Jak na ludzką zdzirę, całkiem do rzeczy. Też bym ją sobie przetestował...
- Ani się waż, Jaezred! - huknął Sorn ze swojego miejsca. - Ona jest własnością pani Ilvary. Jest cenna... cenniejsza niż jakikolwiek inny niewolnik. Nikt z nas nie ma prawa jej tknąć. Tak rozkazał Jorlan.
- Jorlan? Ten kuternoga? - pogardliwie prychnął Jaezred. - Rozkazywać to on może... ale swojej pokancerowanej mordzie! Mam gdzieś jego rozkazy.
- Usstan’sargh wael! - syknął Sorn. - To twój dowódca, jesteś mu winien posłuszeństwo!
- Słucham tylko Shoora, nikogo innego. - odciął się Jaezred.
- Ja też - poparł go Imbros. - Shoor to prawdziwy wojownik, nie to, co ten pokraka Jorlan. Nawet Malagar jest od niego lepszym wojownikiem.
- Nawet mi nie mów... - prychnął Jaezred. - Malagar? Rozerwałby tego połamańca na dwie części. Złamałby go wpół!
Imbros zarechotał.
- Z takim to powinno się skończyć. - warknął drapieżnie. - Żaden z niego dowódca, żaden z niego wojownik. Po prostu odrzut, iblith. Sztylet mu pod żebro, niech się pająki najedzą.
- Dość! - zgromił obu Sorn. - Zapominacie się, smarkacze! Zresztą, Shoor jest taki sam smarkacz jak wy, a wy idziecie za nim jak dzieci za matką, bo wam pobłaża. Wasze szczęście, że Jorlan tego nie słyszy, ani że nie ma teraz głowy porządnie wychłostać takie dwa bezwartościowe plugawe gady jak wy. Gdyby nadal tu dowodził, zrobiłby z wami porządek. A teraz zamknąć jadaczki i wracać do roboty! Ty, Jaezred, odprowadzisz “pieszczocha” do jego jaskini. Skoro tak je lubisz, to może sam złap się za grabie i wygarnij trochę gnoju z ich pieczary. Imbros, odprowadź tego daarthira do pozostałych. Tylko żadnego znęcania się nad nim. Pani Ilvara chciała, by był dla niej gotów za dwa dni. No już, obaj, ruszać się!
Młode drowy, mrucząc coś nieprzyjaźnie pod nosem, wykonały polecenia Sorna. Gdy Imbros zakuwał go w kajdany, Daerdan usłyszał tylko, jak tamten syczy pod nosem. “Za dwa dni... mam nadzieję, że Ilvara zrobi z tobą porządek, ścierwo.”

* * *

Dwa dni później Daerdan dowiedział się, co takiego szykuje dla niego Ilvara.

Od samej pobudki, okraszonej kolejną michą ochoczo i wulgarnie “zachwalanej” przez Jimjara “sraki”, wiadomo było, że ten dzień nie będzie taki jak inne. Strażnicy chodzili, jakby nawdychali się zarodników diablej purchawy. Ich szalone spojrzenia zapowiadały, że czekają na coś wyjątkowego. Więźniowie również czekali, w napięciu i w strachu przed tym, co miało nastąpić.

Doczekali się. Daerdana wyciągnięto z celi jako jednego z pierwszych. Wraz z nim... tą młodą, z kocimi uszami. Lyssę.

Szli przez posterunek. Daerdan, prowadzony przez młodego strażnika - podsłuchał, jak mówili do niego Jevan - wykorzystywał szansę, by dokładnie rozejrzeć się w układzie posterunku. Wiedział już, że za ich celą, połączona schodami biegnącymi wąską skalną półką, jest jama quaggothów. Poprzedniego dnia ją sprzątał, długimi grabiami z łodygi zurkha wygarniając mieszaninę odchodów ze ściółką i spychając ją wprost do jeziora majaczącego daleko pod siecią.
Jevan prowadził ich dwoje przez strażnicę, w której Daerdan był dwa dni temu. To miejsce też już znał. Zwykle przebywało tu troje strażników. Dziś Jaezred musiał mieć służbę gdzie indziej, bo ani jego, ani Imbrosa, nie było w strażnicy. Również Kalannara nie było wśród obecnej załogi strażnicy. Jevan, nic nie mówiąc, przeszedł na drugą stronę strażnicy, prowadząc za sobą więźniów. Szli szerokim linowym mostem z kawałków łodyg zurkh, związanych linami z pajęczego jedwabiu. Za nimi człapał potężny, kudłaty quaggoth, wprawiając pomost w kołysanie. Pomost prowadził obok wodospadu... w kierunku wielkiego, masywnego stalaktytu.

Jevan zaprowadził ich do środka. Daerdan otworzył szeroko oczy, gdy w komnacie, wydrążonej we wnętrzu stalaktytu, ujrzał posąg gigantycznego pająka, stojący na podwyższeniu z wszechobecnego zurkha. Podłoga, wyłożona ciemnym dywanem tkanym w pajęcze sieci, obłożona była poduszkami. Obok postumentu stała wysoka smukła drowka, ubrana w ceremonialne szaty kapłanki. Ale to nie była Ilvara. Choć podobna do niej z wyglądu, była wyraźnie młodsza... a jej oblicze wydawało się nieco mniej okrutne. A może tylko tak zdawało się Daerdanowi. Skinęła głową w odpowiedzi na służalczy ukłon Jevana, a prowadzonych więźniów zaszczyciła jedynie zimnym, beznamiętnym spojrzeniem swych szkarłatnych oczu.
Prowadzący więźniów strażnik zaczął sprowadzać ich niżej. Schodząc po wąskich schodkach Daerdan usłyszał z następnego pomieszczenia głos Ilvary. Był miękki, inny niż ton, którym zwykła mówić do niewolników.
- ... z tymi dwiema?
- Jorlan zagonił je do gotowania. - odpowiedział jej męski głos. Daerdan był niemal pewien, że należał do Shoora.
- Dobrze. Nie powinien ich przemęczać. Jeśli dobrze to zniosą... nieźle się na nich obłowimy.
- Wszystko jest już gotowe, moja pani.
Daerdan pojawił się w wejściu do pomieszczenia, przerywając rozmowę. Pojął ze zdumieniem, że trafił do komnat samej Ilvary. Panujący tu przepych niemal go olśnił. Jak na drowy, komnata Ilvary urządzona była wręcz zbytkownie. Meble, wykonane, podobnie jak wszystkie na posterunku, ze zdrewniałych łodyg zurkh, były gustownie rzeźbione i zdradzały nieliche umiejętności snycerskie tego, kto je stworzył. Równie ozdobnie rzeźbiona skrzynia stała u stóp wielkiego, obłożonego kobiercami i poduchami kamiennego bloku, służącego za łóżko. Otaczała go zdobiona ciemna tkanina, rozpięta na nim jak rodzaj baldachimu czy kotary. pod ścianami leżało mnóstwo przedniotów... większość z nich było błyskotkami o niewielkiej wartości, ale wśród leżących przedmiotów Daerdan ze zdumieniem rozpoznał jego długi łuk... i zdobiony w liściaste motywy kołczan ze strzałami.
Ilvara stała przy łożu i patrzyła na wschodzących błędnym, lekko rozbieganym wzrokiem. Wyglądała, jakby była pijana lub pod wpływem jakiejś narkotycznej substancji. (Pewnie nawdychała się diablej purchawy), pomyślał Daerdan. Na łożu, rozciągnięty na całą szerokość, leżał Shoor. Jego muskularne ciało było prawie nagie, poznaczone krwawymi zadrapaniami i ranami. Najwyraźniej Ilvara lubiła dręczyć swoich kochanków.

Na widok wchodzących drowia kapłanka podskoczyła do tabaxi.
- O... jakie interesujące stworzenie. - zawołała, biorąc Lyssę pod brodę i obracając jej głowę w lewo i prawo.
- Melkarth mówił, że ona umie grać na harfie. - zauważył leżący na łożu Shoor. - A co z tym darthiirem? - wskazał ręką Daerdana.
- Dotrzyma nam towarzystwa. - zdecydowała Ilvara. Wzięła ze stolika ozdobną harfę i podała ją Lyssie, po czym skinęła na stojącego obok Jevana, pokazując mu, co ma zrobić. Ten posłusznie przykuł Daerdana do zwisających z sufitu łańcuchów, a Lyssę do metalowego kółka wystającego ze ściany.
- Jak zgubisz rytm, zamienicie się rolami. - Ilvara ostrzegła Lyssę silnie akcentowanym wspólnym. - A potem oddam cię Thoree. - wskazała czekającego nieopodal quaggotha. Skinęła na Jevana i skoczyła na łoże, zaciągając za sobą kotarę.
Daerdan wiedział, co za chwilę nastąpi.
Świst bata. Ból rozdzierający plecy, który kazał mu otworzyć usta i wydarł spomiędzy nich zduszony, chrapliwy krzyk. Echem odpowiedział mu zza kotary jęk Ilvary.
Rozległy się pierwsze takty wygrywanej przez Lyssę melodii. Grana przez dziewczynę melodia była piękna... wzruszająca... rzewna. Po chwili do melodii dołączył miękki, melodyjny, urzekający głos Lyssy. Śpiewała równie pięknie jak grała.
Daerdan, bezlitośnie smagany przez Jevana batem, poczuł, że odpływa. Przed oczami stanął mu rodzinny las, szumiące drzewa i rodzinny dom, stojący między nimi. Ujrzał ojca i matkę, stojących przed wejściem, patrzących, jak bawi się z innymi elfimi dziećmi. Uspokajająca melodia odepchnęła ból, uśpiła świadomość...

Ostry zapach przywrócił Daerdana do świata, w którym się znajdował. Wdychał nozdrzami zapach z odkorkowanej butelki. Wibrysy quaggotha, który trzymał swój pysk tuż przy jego twarzy, przyjemnie łaskotały Daerdana w policzek. Uniósł wzrok, spojrzał kudłatemu stworowi prosto w oczy... i uśmiechnął się.
Trzask bata. Kolejna pręga bólu w pajęczynie podobnych, gęsto pokrywających plecy łowcy.
Melodyjny głos Lyssy wplatający się we wstęgę muzyki płynącą z harfy.
Ból. Spokój. Ciemność.

* * *

Daerdan otworzył oczy. Leżał na brzuchu na miękkich poduchach. Ktoś krzątał się wokół niego, metodycznie przemywając mu czymś plecy - Daerdan czuł na sobie muśnięcia jedwabnej tkaniny, nasączonej jakąś cieczą. Obok niego leżał drow. Muskularny, duży, silny. Wyglądał jak Shoor. Ale to nie był Shoor. Daerdan rozpoznał w nim Malagara, zastępcę Shoora, ponoć największego osiłka wśród drowów. Leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami, jego piwafwi było rozchełstane i pocięte pazurami, jakby stoczył walkę z jakimś drapieżnym stworem.

Daerdan uniósł głowę, by rozejrzeć się po komnacie. Wyglądała podobnie jak komnata Ilvary, ale nie była tak bogato urządzona. Obok stołu i dwóch krzeseł Daerdan dojrzał stojak, na którym wisiała kolczuga z ciemnego metalu. Obok niej, oparta o stojak, stała drowia szabla oraz poskręcana drewniana różdżka. Nad łóżkiem zawieszony był ozdobny wisior z czarnego kamienia, przedstawiający pająka. Daerdan rozpoznał rzeczy Shoora.
- Leż, nie ruszaj się. - głos młodej kapłanki, Ashy, przywołał Daerdana do porządku.
- Ilvara... - wyszeptał Daerdan w języku Podmroku - ... ta perwersyjna suka... ona dręczyła Shoora... zdzierała z niego... skórę...
Świst pejcza. Eksplozja bólu na prawym policzku.
- Jak śmiesz, niewolniku! Zapominasz, gdzie twoje miejsce!
Kolejne uderzenie. Policzek Daerdana zaczął pulsować. Asha zamierzyła się do kolejnego ciosu. A potem jeszcze raz... i jeszcze... i jeszcze.
Krew szumiała w uszach Daerdana... ale uderzenia Ashy, choć bolesne i dotkliwe, były słabe. Nie były w stanie pozbawić go przytomności.
- Masz dość? - syknęła Asha, po czym wstała i spojrzała w górę. - Straże! - krzyknęła. - Zabrać tego darthiira do celi!
Daerdan rozejrzał się szybko. Dostrzegł stojącą obok łóżka butelkę z płynem. Dobiegający od niej zapach kojarzył mu się z tym, czym Asha przemywała mu rany na plecach. Delikatnie poruszył rękami, chowając buteleczkę w dłoniach. Nim się podniósł, buteleczka zniknęła pod resztkami jego ubrania.

* * *

Strażnicy upewnili się, że łańcuchy są dobrze zapięte na obroży Daerdana, po czym odwrócili się i odeszli, kopiąc go jeszcze na odchodne w brzuch. Gdy Daerdan wyprostował się, strażników już nie było, solidna kościana krata zamknęła się za nimi na głucho.
(Mocno cię pobili?), zapytał telepatycznie Stołek, który przyczłapał do Daerdana.
Elfi łowca spojrzał z wdzięcznością na małego mykonida.
(Mocno.), odpowiedział mu w myślach. (Musimy stąd uciekać, bo inaczej wszystkich nas tu zabiją. Wiem, że mają takie plany. Już niedługo.)
Stołek poruszył się niespokojnie, podobnie jak inni więźniowie.
(Skoro tak mówisz, darthiir, to chyba powinniśmy porzucić wzajemne animozje i razem pomyśleć, jak się stąd wydostać. Co ty na to?) Daerdan dosłyszał myśl Saritha.
Uniósł wzrok na oddaloną sylwetkę drowa... i rzucił w przestrzeń jaskini telepatyczne pytanie:
(Co proponujecie?)
 
Loucipher jest offline