Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2019, 18:36   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Im więcej potu na poligonie, tym mniej krwi na polu boju. Tak głosiła stara jak świat zasada, w stosunku do której Kit miał, jeszcze od czasu szkolenia w obozie w Teksasie, uczucia, delikatnie mówiąc, mieszane. Innymi słowy - uznawał, że jest bardzo słuszna, ale za wylewaniem potu nie przepadał.
Jako że nie zawsze człowiek robi to, co chce, a znacznie częściej to, co musi (zwłaszcza w wojsku), Kit od czasu do czasu nie tylko ćwiczył na torze przeszkód, ale i bawił się w elektroniczną wersję paintballa, której twórca najwyraźniej naoglądał się starych filmów lub naczytał książek. W każdym razie Kit na jedno nie narzekał - nie trzeba było zwalczać śladów po farbie...
- Ja strzelę do niego kilka razy - powiedział cicho Kit - i odwrócę jego uwagę, a jak się wychyli, to go ustrzelisz. A w razie czego schowasz się za moimi 'zwłokami' i wykorzystasz je jak tarczę.
- Nie daj się zabić. Dobrze? - stwierdziła Charlotte, zgadzając się z jego pomysłem.

Plany to miały do siebie, że nie zawsze się udawały, o czym wiedział każdy.
Tym razem jednak to nie czerwoni pokrzyżowali pomysł.
Kit odskoczył od muru, za którym przed chwilą się chował wraz z Charlotte, pociągając za sobą dziewczynę.
Co prawda murek był lichy, a jego składowe elementy niezbyt ciężkie, ale ich kombinezony chroniły najwyżej przed deszczem, a ich uszkodzenia trzeba by było w pocie czoła naprawiać.
- Co się dzieje? - zaskoczona krzyczała głośno, choć pytanie to było i głupie i mądre zarazem. Ziemia się im trzęsła pod stopami, ot co. Tyle że nie powinna. Nie tutaj.
Murek runął niczym domek z kart. Podobnie waliły się inne budynki, które nie były tworzone z myślą o przepisach budowlanych.
Oboje usłyszeli krzyki “snajpera”.
- Pomocy! Ratunku!
Ale czy mogli mu pomóc? I jak?
Z biednym snajperem było tak jak z niektórymi kotami - potrafiły wleźć na drzewo, ale zleźć już nie... I trzeba było dzwonić po straż pożarną, której tu nie było...
- Trzeba przytrzymać tę ambonę! - krzyknął na całe gardło Kit. Rzucił karabin i ruszył biegiem w stronę chwiejącej się 'wieży'. - Skacz! - krzyknął do "snajpera".
- To głupie i szalone! - Dziewczyna skrytykowała bardziej swoją posturę niż plan Carsona. - Ale może się udać.
Podparła konstrukcję z drugiej strony niemal modlącym głosem szepcząc głośno.-Tylko się nie rozwal, tylko się nie rozwal.
Na szczęście nie był to ciężki obiekt, a snajper zdawał sobie sprawę z sytuacji i nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Skoczył i wrzasnął z bólu, chwytając się za nogę. Chyba skręcił kostkę.
- Przewróćmy to, zanim na nas spadnie - zaproponował Kit. - Jak się przechyli w tamtą stronę, to pchaj co sił...
Chodziło oczywiście o to, by drewniana 'wieża' nie runęła ani na unieruchomionego snajpera, ani na uciekających spod wieży 'ratowników'.
- Dobra…- Blondynka naparła na wieżę, starając się z całej siły przewrócić tę konstrukcję. - No dawaj, dawaj!
Ale to siły mężczyzny pomogły przewrócić rozkołysaną budowlę, która runęła z hukiem i kurzem. Mimo wstrząsów pod stopami oboje mogli czuć się bezpieczni. Byli na wzgórzu… nic nie mogło się na nich przewrócić.
- Sanitariusz! - krzyknął rozbawionym głosem Kit, rozglądając się dokoła w poszukiwaniu innych paintballowców. - Nie sądzisz, że te ćwiczenia stają się nieco zbyt realistyczne? - Udając dobry humor zwrócił się do Charlotte.
- Tak.. bardzo… - odparła blondynka uśmiechając się blado, jeszcze pod wpływem szoku jaki wywołała ta sytuacja.
- Tutaj! - krzyknął “snajper” którego uratowali. - Tak się składa, że ja jestem sanitariuszem.
Na razie panował chaos, wywołany tym trzęsieniem ziemi. Co prawda kolejne wstrząsy były już słabsze, ale zniszczenia były spore. I kilka osób było rannych. Od strony szpitalnego budynku już jechały pierwsze sanitarki… więc wyglądało na to, że sytuacja będzie wkrótce opanowana.
- Lekarzu, lecz się sam... - Kit szepnął do swej towarzyszki. - Philip, już idziemy. Pomożemy ci... - Ruszył w stronę poszkodowanego. Do spółki z Charlotte powinni dać radę zaprowadzić go, lub nawet zanieść, do sanitarki.
- Bierz go z prawej - zaproponowała dziewczyna podchodząc od lewej strony. Podniesienie go nie było trudne, prowadzenie do pojazdu też nie. Nadal mógł skakać na prawej nodze. Mogli więc być z siebie dumni. I zadowoleni, tym bardziej że urazy innych członków zabawy nie były tak poważne.
- Wie ktoś, co jest grane? - Kit zwrócił się do jednego z kierowców sanitarki.
- Nie mam pojęcia. Może coś podadzą tak za godzinę w wiadomościach - stwierdził mężczyzna, a opatrująca Philipa ruda sanitariuszka dodała: - Na pewno powiedzą. To musiało być niezłe dupnięcie w epicentrum. Może to Kalifornia się oderwała od Stanów?
- Wypluj te słowa... - Kit skrzywił się odrobinę. - Jak nasza baza? Ktoś ucierpiał? - spytał z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Z tego co wiem, to nic poważnego nie się nie stało. Drobne urazy na terenie całej bazy - stwierdziła sanitariuszka.
- Kamień spadł mi z serca - powiedział Kit. - Charlotte... przejdziemy się po pobojowisku i pozbieramy sprzęt - zaproponował.
- No tak… ktoś musi karabiny pozbierać. - Blondynka oczywiście od razu była gotowa się wykazać w tym zadaniu.


- Sprawdź tam... - Kit ruchem ręki objął kawałek terenu - a ja się rozejrzę tutaj.

Chociaż pole bitwy było dość spore, to poszukiwania nie były aż takie trudne. Każdy paintballowy karabin miał wbudowany nadajniczek. Niekiedy pokonani żołnierze rzucali broń, a że w wojsku rozliczyć się trzeba było z najmniejszej nawet śrubki, więc bieganie po powierzchni paru akrów w poszukiwaniu wartej kawałek grosza spluwy byłoby nieco męczące...

- Charlotte, naprawdę nie znalazłaś sobie jakiegoś pasującego ci zdrobnienia? - spytał żartobliwym tonem, gdy się spotkali po dobrym kwadransie. Jego łupem padło pięć karabinów, ona targała tyle samo.
- Jakoś… nie wiem. Te które próbowano mi wcisnąć były infantylne lub seksistowskie - wzruszyła ramionami blindynka.
- Ciesz się, że nie CC, bo to można różnie kojarzyć. Ale w takim razie nie będę cię dręczyć skrótami czy zdrobnieniami - obiecał. - Chyba że będzie ci się walić na głowę jakaś wieża.
- Możesz Lottie, byle nie przy ludziach i nie za często - przypomniała mu blondynka z lekko ironicznym uśmiechem.
- Nie będę nadużywać tego przywileju, milady - zapewnił, do uśmiechu dołączył uprzejme skinienie głową.
-Trzymam cię za słowo - odparła żartobliwie.
- Masz to jak w Fort Knox - złożył kolejną obietnicę. - A tak w ogóle to jeden z nich - poklepał karabin - powinniśmy dostać na własność - zażartował. - Dziesięć procent znaleźnego.
- Czy ja wiem... - zamyśliła się nie orientując się że żartował. -To tylko duże zabaw… aaa rozumiem…- zaśmiała się po chwili. - Dobre.

- Philip powinien ci postawić duże piwo - rzucił z lekkim uśmiechem Kit, zmieniając temat.
- Albo tobie… - odparła śmiejąc się Charlotte i zamyśliła dodając: - Jak się do mnie zgłosi z taką propozycją, to… dam mu do zrozumienia, żeby i tobie postawił. Masz to jak w banku.
- Hmmm... - Kit udał, że się zastanawia. - Przypiszę tobie całą zasługę i mu powiem, że powinien cię nosić na rękach. Co ty na to?
- Zdecydowanie nie chcę, by mnie nosił na rękach - odparła ze śmiechem blondynka i przesunęła spojrzeniem po mężczyźnie. - A ciebie nie udźwignie, więc lepiej nie podsuwać mu takich sugestii.
- Włożyłby kombinezon, to i mnie by uniósł... - Kit przez moment udawał, że się zastanawia. - Przy włączonym zasilaniu - dodał. - A sobie zapiszę w pamięci "Nie nosić Charlotty na rękach". W każdym razie nie przy ludziach. - Uśmiechnął się lekko do dziewczyny.
- W ogóle. Nie lubię tego po prostu. Noszenia na rękach jakbym nie potrafiła chodzić - stwierdziła blondynka machając palcem przed twarzą Kita i dodała usprawiedliwiając się. - Po prostu nie lubię być damą w opałach.
- Czasem trzeba, wbrew temu, co sądzisz - stwierdził Kit dość poważnym tonem. - A ty czasami jesteś za poważna, wiesz? Różne rzeczy robi się dla żartu czy z sympatii.
- Gdy trzeba to trzeba. Gdy nie trzeba… to można znaleźć inne sposoby na wyrażenie sympatii - odparła Charlotte upierając się przy swoim.
- Ta... Dla każdego to, co lubi. A w ogóle to świetnie się spisałaś przy tej ambonie.
- Dzięki. Choć przyznaję, że na początku mnie sparaliżowało - odparła z nieśmiałym uśmiechem Charlotte podnosząc kolejny zagubiony karabin. W tym całym chaosie nikt inny nie pomyślał o zbieraniu sprzętu. Tylko oni.
- Liczy się ostateczny efekt. Nie stałaś z zamkniętymi rękami, nie uciekłaś, tylko rzuciłaś się do ratowania kogoś ze swoich... chociaż ta ambonka mogła nam dać popalić. Odwieczne pytanie... kto jest odważniejszy? Ten, kto się nie boi, czy ten, co mimo strachu czy zaskoczenia weźmie się w garść i zacznie działać. Ty zaczęłaś działać. Zrobiłaś to, o czym inni nie pomyśleli. - Szturchnął ją łokciem w bok. - Zapraszam na piwo z okazji udanej akcji - powiedział. - Jeśli kantyna jeszcze stoi.
- Na jedno. Powinnam sprawdzić jak wygląda moja kwatera po tym małym wstrząsie. Miałam tam porcelanę po babci - zastrzegła Charlotte zgadzając się na propozycję.
- W tej materii na mnie nie licz. - Kit pokręcił głową. - Nigdy nie przepadałem za sprzątaniem, a porcelany unikałem ostatnimi laty.
- Nie. Raczej nikogo bym nie chciała teraz wpuszczać do mojej kwatery. Kto wie, co tam wyleciało z szafek i zaśmieca podłogę - stwierdziła nieco zawstydzona Charlotte.
- W swoim życiu widziałem tyle - powiedział Kit tonem doświadczonego starca - że niewiele rzeczy mnie zaskoczy. - Pokiwał głową. - I tak dochowałbym tajemnicy, ale nie będę wnikać w twoje sekrety.
- Wiem ale sam rozumiesz. To nie są rzeczy, które chcę pokazywać - odparła blondynka z nieśmiałym uśmiechem.
- Jeśli nie zawalił się dach, to nikt ci nie wejdzie do pokoju. - Kit nie zamierzał uświadamiać Charlotty, że jej słowa mogą wzbudzić różne skojarzenia. - Może sobie sprawisz, na wszelki wypadek, jakąś solidniejszą szafkę? - Uniósł brwi w nieco kpiącym geście. - Pomogę ci wstawić, a resztę przełożysz sama... - powiedział na wpół żartem. - Na razie nie wiem, czy to konieczne. Dopiero się upewnię jak będę w pokoju. A ty swojego nie sprawdzisz. Czy ci się jakieś trofea nie potłukły? - zapytała z uśmiechem.
- Talerzyki i kubki przywiezione z hoteli z całego świata? Tragedia... Tego bym nie przeżył... - powiedział tonem ponurym jak mroczna noc. - Tak się namęczyłem, żeby je zdobyć...
- No widzisz? Więc sam rozumiesz - odparła Charlotte takim tonem, że nie wiadomo było czy mówi serio, czy żartuje.
- Tak, rozumiem, rozumiem... Niektóre rzeczy są bezcenne... a inne nie powinny ujrzeć światła dziennego - dodał. - Te wszystkie mroczne sekrety... to by było straszne gdyby wyszły na jaw...
- Właśnie, właśnie - zgodziła się z nim entuzjastycznie blondynka. - Poza tym nie chciałabym, żeby moje mieszkanie kłamało na mój temat. Nie znoszę bałaganu.
- Zaiste, skarb z ciebie prawdziwy... Szkoda, że nie można cię wynająć... - zażartował. - Ale teraz to pewnie Herkules by był potrzebny...
- Herku…? Aaa… stajnia Augiasza… dobre - zaśmiała się Charlotte i rozejrzała dookoła. - Chyba zebraliśmy wszystkie.
- Jak się w magazynie czegoś nie doliczą, to najwyżej wyślą paru młodych na poszukiwania - stwierdził Kit. - My swoje zrobiliśmy, teraz trzeba sprawdzić, czy nie przydamy się w bazie.
- Nawet więcej niż trzeba - odparła z uśmiechem Charlotte.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 10-02-2019 o 18:57.
Kerm jest offline