Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2019, 10:59   #4
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Elizabeth stała z obojętną miną puszczając mimo uszu wszystkie czułe słówka jakim Giles obsypywał jej pancerz. Nauczyła się już to ignorować. Nadal jednak wolała patrzeć na ręce kogoś kto grzebał przy rzeczy od której zależało jej zdrowie i życie. Nie była to kwestia braku zaufania. O swoje trzeba było po prostu dbać.
Słowa mechanika o tym, że czeka ją zgłoszenie fabrycznych wad przyjęła już gorzej. Nikt nie lubił papierowej roboty. Skrzywiła się tylko, czego klęczący przy pancerz Russell widzieć nie mógł. Zmełła jakieś przekleństwo. I wtedy ziemia zadrżała. A razem nią zaczęło się chwiać dobre 30 kg pancerza. I nawet gdyby był on z pierza zrobiony, Giles ucierpiałby bardzo.
Jedno uderzenie serca, tyle Lili potrzebowała by podjąć decyzję. W zasadzie by jej mięśnie zadziałały same.
Nim poczuła następne uderzenie serca, w jej organizmie zaczęła krążyć adrenalina. Napięła wszystkie mięśnie. Było to zaledwie kilka kropli tegoż hormonu, ale wystarczyło.
- Russell! - Krzyknęła rzucając się jednocześnie do przodu by odepchnąć mężczyznę nim to cholernie żelastwo zawali się na niego i pogruchocze mu kości.
Lili wpadała na mechanika z dużym impetem. Oboje przekroczyli się kilkukrotnie po podłodze, a wtedy dał się słyszeć huk spadającej zbroi.
Leżeli przez chwilę sparaliżowani dochodzącymi dźwiękami. Cały budynek się trząsł, trzęsły się i inne pancerze. Te jednak, które nie miały przeglądu, osadzone były stabilniej.
Serce waliły obojgu, trochę z zaskoczenia. Takie sceny jak z filmu katastroficznego nie powinny się zdarzać w sennym centralnym stanie. Dopiero po chwili, wszystko się uspokoiło. A Elizabeth zorientowała się, że leży na Gilesie, wtulona w niego. I czuje jego ręce odruchowo obejmujące ją. Jedną grzecznie na plecach… drugą zdecydowanie niżej. Minęło trochę czasu odkąd czuła męską dłoń na swoim pośladku. I jakie to uczucie. Russell będąc osobą dość roztargnioną jeśli chodzi otoczenie, gdy pracował, tych faktów jeszcze nie zauważył.
-Co to było? - spytał, choć odpowiedź nasuwała się sama.
Lili gwałtownie przechyliła się na stronę, po której była ręka spoczywająca na jej tyłku, żeby jak najszybciej jej się stamtąd pozbyć. Już w ogóle samo pozycja w jakiej się znaleźli była dla niej bardzo krępująca. A jeszcze do tego ta ręka.
Giles od razu ją puścił orientując się co robi, odsunął dłonie w geście poddania i dodał. - Wybacz. To odruch. Nie ośmieliłbym się napastować walkirii. Jeszcze mi życie miłe.
- Dobra. Nic się nie stało. - Elizabeth odparła trochę nerwowo.
Odkaszlnelęła.
- Cały jesteś?- Zapytała w miare już normalnie, wstając.
- Tak… i w złej pozycji. Powinienem leżeć na tobie, by osłonić cię jakby coś spadło z góry.- ocenił mechanik i wstał, a następnie podbiegł do pancerza Elizabeth.-Oj moja piękna, bardzo się potłukłaś? Nie martw się, wyklepiemy, wypolerujemy, nawet ryski nie będzie.
Van Erp odetchnęła głęboko z ulgą słysząc jak mechanik wyraża w poetycki sposób swój niepokój o jej zbroję. Pierwszy raz w życiu ucieszyła się z tego.
Odchrząknęła głośno by zwrócić na siebie uwagę.
- Zostaw tę panienkę i idziemy sprawdzić czy ktoś nie potrzebuje pomocy.
- Ale chociaż ją poukładam z powrotem Lili.- zastanowił się Russell układając elementy pancerza na ich miejsce.-Hamato miał sprawdzić czy w naszej zbrojowni wszystko się zgadza. Robił inwentaryzację. Nie wiem gdzie reszta… Czekaj… Kit i Charlotte chyba bawią się w laserowego paintballa.
- Już! Ruchy! Ruchy! - Pogoniła go.
- Yes ma’am!- pognał za nią i oboje pobiegli do zbrojowni leżącej, tuż obok warsztatu. Mieli problemy z otwarciem drzwi, ale po chwili się udało, gdy Azjata zdołał je odblokować ze swojej strony.
- Broń spadła ze stojaków.- wyjaśnił lakonicznie.
Przytaknęła nieznacznie głową, jakby w odpowiedzi i dodała zaraz.
- Cały?
- Tak. Przeżyję. Jakieś problemy w warsztacie były? Uszkodzenia? - Hamato spojrzał na oboje. -Wyglądacie jakby nic wam się nie stało.
- Powiem tyle. Było blisko. - zaśmiał się Giles drapiąc po karku speszony. Nie wyjaśniał dalej, a Azjata nie pytał.
- To było trzęsienie ziemi… gdzieś musiało być naprawdę mocne, skoro takie wstrząsy doszły aż tutaj.- stwierdził Kurishima.
- Idziemy. - Lili kiwnęła głową na znak, że muszą iść dalej. A poza tym nie miała ochoty wdawać się w szczegóły. Żyli. Kilka siniaków, to żadne obrażenia. I to było najważniejsze. A być może ktoś, gdzieś niedaleko, miał mniej szczęścia.
Teraz już nie podążała tylko z mechanikiem. Za nią szli obaj mężczyźni. I wkrótce znaleźli pierwszego rannego, przywalonego półką z książkami w bibliotece bazy. Budynku dla koneserów, bo komu się chciało czytać papierowe wydania, skoro były e-booki?
Przyciągnęły ich tam krzyki cywilnej bibliotekarki zatrudnionej przez zarząd bazy.
Meżczyzna nie mógł się ruszać przygnieciony ciężarem książek i półki, ale jego życie nie wydawało się szczególnie zagrożone.
Lili zabrała się za usuwanie książek, które stanowiły główny ciężar przygniatający mężczyznę. A ponoć zdobywanie wiedzy nie szkodzi. Hamato zaczął jej w tym pomagać, a Giles zabrał się za wytężanie sił, by samemu dźwignąć regał do pierwotnej pozycji. Temu wszystkiemu przyglądała się lamentująca bibliotekarka. Zapewne wciąż w szoku. Wkrótce mężczyznę udało się uwolnić. I zdołał on sam wstać, choć z pewnym trudem.
Lili podeszła do kobiety. Chwyciła ją za rękę.
- Proszę się uspokoić. - Powiedziała łagodnie. - Musi Pani zaprowadzić go do ambulatorium.- Wskazała na mężczyznę, który jeszcze przed chwilą leżał przygnieciony regałem. - Da pani radę?
Musiała to powtórzyć jeszcze raz, nim do kobiety dotarły te słowa i roztrzęsiona pokiwała głową.
- Proszę ją stąd zabrać. - Powiedziała ciszej do mężczyzny. Nie wiadomo było, które z tej dwójki bardziej potrzebuje pomocy.
Po czym machnęła ręką na kompanów, że idą dalej w kierunku gdzie Charlotte i Kit bawili się, jeszcze do niedawna, zapewne w najlepsze.
Po drodze musieli udzielić pomocy kilkorgu osobą. Na szczęście nie było to nic poważnego. I te osoby mogły samodzielnie już zgłosić się do punktu medycznego.
Na miejscu było już posprzątane. W tym czasie bowiem służby medyczne bazy pracowały już pełną parą zbierając poszkodowanych. Większość stanowiły wszak lekkie przypadki.
- Chyba już nie mamy nic tu roboty.- oceniła Kurishima ,patrząc na wyludnione gruzy dawnego placu zabaw dla żołnierzy z karabinami laserowymi.-Dobrze że nikomu tutaj nic poważnego się nie stało.
- Dobra robota panowie. - Lili wyraziła swoje uznanie. - Możemy wracać… yyy…- zastanawiała się.
- Rozejść się do naszych zadań. I pewnie posprzątać nieco. Bo bajzel jest.- dopowiedział amerykański Japończyk.
- Do swoich zajęć. - Lili powtórzyła za nim. - Russell? Mój pancerz. - Spojrzała na mechanika.
- Nie będzie na jutrzejsze popołudnie.- ocenił Giles drapiąc się po brodzie.-Ale zostanę w warsztacie, by go zrobić. Dziś już raczej ćwiczeń chyba nie będzie, a jutro po południu to trening wytrzymałościowy bez pancerzy miał być?
- Tak.- potwierdził Hamato.
- Więc jutro wieczorem będziesz miała naprawiony.- odparł wesoło mechanik.
- Przyjdę ci pomóc. - Powiedziała uprzejmie.
- Daj spokój. Jesteś młoda i ładna. Zapowiada się fajny wieczór. Szkoda go marnować na mnie i moje grzebanie. Poradzę sobie sam.- Russell spróbował ją odwieść od tego pomysłu.
- Mój pancerz. Przychodzę. - Powiedziała twardo. - A we dwoje szybciej się uwiniemy i, ponieważ jesteś młody i ładny, będziesz mógł wykorzystać ten fajnie zapowiadający się wieczór. - Dodała już łagodniej.
- Dobrze.- westchnął Giles poddając się.-Przygotuję dwa śpiwory i… na jakie dania na wynos masz ochotę? Przesiedzimy tam pół nocy, a drugie pół prześpimy.
Azjata w tym czasie już dawno i dyskretnie się oddalił.
- Meksykańskie? - Bardziej zapytała niż powiedziała.
- Może być. Znam numery do wszystkich dobrych knajpek w okolicy. I trzy z nich potrafią przygotować niezłe tacos.- mechanik ruszył przodem zerkając przez ramię na panią sierżant. -We dwójkę zdążymy taaak… hmm.. do jutra rana. O ile zarwiemy pół nocki.
- To chodźmy. - Lili uśmiechnęła się do Russella. - Moja zbroja czeka.

Porządkowanie warsztatu zajęło godzinę. Po niej Russell wyskoczył do składziku po śpiwory które rozłożył w kącie budynku, tak by w razie kolejnych wstrząsów nic na nich nie spadło. Uśmiechnął się do niej dodając.
- Prawie jak na obozie skautowskim, co?
- Dużo lepiej. Skauci nie mają takich fajnych zabawek jak my. - Lili odpowiedziała mu żartobliwie.
- Ale oni mogą swoich użyć, a my musimy czekać na pozwolenie.- odparł Russell zabierając się za wymianę części i naprawę. -Już niedługo moja śliczna. Będziesz śmigać jak baletnica.- szeptał przy tym czule.- Klucz nastawny.
- Czyżby wam czegoś żołnierzu brakowało?- Elizabeth zadała to pytanie lekkim tonem podając jednocześnie wspomniany klucz nastawny.
- Klucza nastawnego.- odparł mężczyzna, a potem spojrzał na Elizabeth.-Pytasz o.. dziewczynę? Pewnie żebym chciał się przytulić do jakiejś miłej ślicznotki w nocy. Jak każdy facet… z tych co interesują się kobietami, ma się rozumieć.
- Na urlopie będziesz się mógł przytulać. Nie tylko w nocy, ale i w dzień. I nawet nie do jednej. - Lili ciągnęła nadal swobodnym, lekko żartobliwym tonem. - A po trzech czy czterech tygodniach ci się znudzi.
- Na urlop pożyczę sobie od Hamato poduszkę z waifu.- zażartował w odpowiedzi Giles naprawiając nogę pancerza.- Tylko pewnie ona świergoli po japońsku.
- To wróżę ci co najwyżej cztery dni - Lili stanęła za nim i uważnie przyglądała się temu co robi.
- No cóż… to i tak dłużej, niż ja bym sobie dawał. Gadające poduszki, to jednak kiepski partner w łóżku. I chyba tylko Japończycy mogą je lubić.- zaśmiał się i dodał czule.-No już już, prawie moja księżniczko. Spodoba ci się ten nowy tłok…- po jego założeniu zaś kontynuował.-A tak na serio. Kto zniósłby moje gadanie o maszynach, co? Jaka kobieta?
- Zdziwiłbyś się ile kobiet było ze mną na studiach. I ile patrzyło z zazdrością gdy, któryś z braci, w mundurze, po mnie na uczelnię przyjrzał. - Lili zachichotała. - Trzeba zgłaszać usterkę? - Wskazała na części, którą składał.
- O tak… na mnie też zwracają. Do czasu aż otworzę usta. Wtedy albo przysypiają, albo patrząc nerwowo na holozegarek.- odparł Russel i podrapał sie po brodzie przyglądając owemu pechowemu elementowi.-No… niby trzeba. Ale wiesz co? Jeśli ty zapomnisz o tej kwestii, to ja też. I gdzieś w magazynie jest pudło, w którym ten kłopotliwy kawałek mógłby się zapodziać.
-O jakiej kwestii?- Elizabeth uśmiechnęła się szeroko puszczając mu oko.
-No właśnie. Czego nie wie Ważniak, tego nie ma.- zaśmiał się Giles i wrócił do naprawiania nogi.- Zaraz z ciebie będzie zgrabniutka sarenka, tylko cię podkręcę i uzwoję. Podasz mi części z… tego żółtego pudełka?
- Tak - sierżant van Erp sięgnęła po rzeczonego pudełko. - Ty to powinieneś się nagrać tu w warsztacie, a na randkach to tylko odtwarzać. - Żółte pudełko znalazło się koło mężczyzny.
- Ooo tak… już patrzę jak dziewczyny padają przede mną na kolana, gdy im zmysłowo szepczę o grzebaniu kluczem francuskim.- zaśmiał się i pogłaskał pancerz mówiąc.- A wiesz czemu gadam?
- Pewnie dlatego, że każda maszyna jest jak kobieta i wymaga czułości? - Zapytała pół żartem pół serio.
- No… prawie. Składam je i rozkładam i wiem, że mają w sobie ducha. Że nie są martwymi kawałkami plastiku jak sztućce w stołówce. Jeśli traktujesz je dobrze.. one ci się odwdzięczą nie zawodząc podczas bitwy,- odparł całkiem poważnym tonem Giles.
- Obłaskaw ducha w mojej, a będę Ci niezmiernie wdzięczna. - Lili również stała się poważna.
- Mamy całą noc na egzorcyzmy… nie martw się.- odparł Giles przechodząc do drugiej nogi pancerza.-Miałaś z nim jakieś kłopoty, poza tymi które widzę. Interfejs działał poprawnie?
- Nie. Żadnych. - Swoje słowa podkreśliła jeszcze ruchem głowy. Żadnych dodatkowych
- No widzisz, jaka z ciebie dobra dziewczynka, zaraz wszystko naprawimy i będziesz błyszczeć.- Giles pogłaskał czule płytę na udzie pancerza. I znów zabrał się do roboty… Na takim naprawianiu zaczęły im kolejne godziny. Praca i krótkie wymiany zdań.
-Przerwa.- rzekł Russell, gdy zrobiło się ciemno. I zabrał się za rozcieranie sobie karku, zesztywniało od pochylania się w jednej pozycji.-Meksykańska, tak?
-Tak - Lili potwierdziła swój wcześniej wybór .-Chyba że wolisz coś innego.
-Nie. Burrito mogą być? Co do popitki?- zapytał Russell przeciągając się tak mocno, aż strzeliły mu stawy.
- Mogą. Cola. - Odpowiedziała mu rozcierając sobie skronie.- Ale tu zamów sobie co chcesz. W razie czego zamknę oczy.
- To… niech też będzie Cola.- mruczał pod nosem Giles wstukując zamówienie na stronę restauracji.-Kto płaci za tę randkę?
- Tym razem ja. I to nie jest randka. - Ostatnie zdanie Elizabeth wyprzedziła bardzo szybko i mocno je zaakceptowała.
- Acha… jasne.- Giles najwyraźniej nie bardzo przejmował się tą kwestią. Co oznaczało, że od początku nie brał tej kolacji za randkę. - Zapłacisz jak dowiozą za… dwadzieścia minut.
- Jestem tu, bo zajmujesz się moją zbroja.
- Tak, tak… nie wiem czemu się tak spinasz z tego powodu Lili. Oczywiście że nie traktuję tego jak randkę. To był tylko żart.- zdziwił się Russell, drapiąc się po czuprynie.-A brzmiałaś… wiesz… jakbyś sama siebie przekonywała.
- Ciekawe skąd takie wnioski?
- Przeczucie… zresztą nieważne. Ustaliliśmy że to z pewnością nie jest randka.- odparł mężczyzna, chcąc zakończyć ten spór.- Może być?
- Tak - odpowiedziała pojednawczym tonem, bo jej również zależało na zakończeniu tego bezsensownego sporu.

Kilka minut wcześniej i po spacerku do bramy bazy w celu odebrania zamówienia. Oboje zabrali się za za posiłek. Russell był półnagi już, bo umył się przed posiłkiem i od pasa w górę Elizabeth mogła oglądać jego szeroką klatkę piersiową, i muskulaturę, oraz blizny… których pochodzenie większości znała. Wysłuchiwała też ciekawostek i nowoście na temat rozwoju układów żyroskopowych nowej generacji, które mają (w teorii) uczynić mechy prawdziwą bronią na polu walki, zamiast statystami w hollywoodzkich produkcjach. Mało kto potrafił gadać z takim entuzjazmem o specyfikacjach technicznych. I dlatego Lili lubiła przebywać w towarzystwie mechanika. Można było podzielić się uwagami bez wdawania się w zbędne tłumaczenia.
Tak więc posiłek upłynął im na takiej właśnie wymianie zdań.
- To było niezłe…- Giles przeciągnał się i poklepał po swoim kaloryferku na brzuchu.-Nie ma to jak dobry posiłek. Choć po takiej robocie… każde żarcie jest dobre.
- Tylko się nie przyzwyczaja - Lili zaśmiała się zbierając puste pudełka. - Wuj Sam nie karmi tak dobrze.
- A wagi każe pilnować.- pomarudził Giles i spojrzał na Elizabeth.-Choć ty na jego diecie… kuszący z ciebie kąsek.
Po tym żołnierskim komplemencie, Russell wstał i ruszył do skrzyni z narzędziami.
- Dobra… to teraz korpus.
- Te poeta, nie zmieniaj fachu. Bo kto mi będzie sprzęt naprawiał. - Lili udała zmartwioną.
- O tam, pewnie nie raz słyszałaś lepsze.- zaśmiał się Russell przyglądając płycie przedniej pancerza, potem biustowi Lili, potem znów płycie i znów biustowi.
-Nie gniecie w tym rejonie?- zapytał.
- Na pewno nie masuje. - Odparła z ironią.
- Nie no… ja serio się pytam, czy nie poszerzyć napierśnika.- odparł z uśmiechem Giles.
- Trochę możesz. Najlepiej tu i tu - Wskazała dwa miejsca.
- Ok… moja śliczna, czas na operację plastyczną. Nie martw się będziesz po tym piękniejsza.- odparł czule Russell zabierając się za naprawianie pancerza.- Podaj skrzynię z pianką kinetyczną do wypełnienia wnętrza.
Pani sierżant przyniosła to o co ją prosił i z zainteresowaniem obserwowała poczynania mężczyzny.
-No i ty figlarko, zawsze próbujesz uciec.- siegnął do szczeliny w napierśniku wyciągając kilka kabli i pokazując je Elizabeth.-Nie cierpię tej fabrycznej fuszerki. Nigdy, w żadnym z pancerzy nie są solidnie umocowane. I zawsze po paru dniach użytkowania, te kabelki wyślizgują się z gniazda. Nie wiem czy to bardziej wina projektu, czy w montażowni olewają sprawę.
- Pewnie jedno i drugie - Rzuciła okiem na wiązkę. - Z drugiej strony, co ty byś robił, gdyby oni to pożądanie zanotowali? - śmiejąc się klepnęła go wierzchem dłoni bark.
- Zachwycałbym się nad subtelnym pięknem tego napierśnika, nad kunsztem jego wykonania.- odparł wprost Giles.
- Bez dotykania? - Lili była przesadnie zdziwiona.
- Hmmm… zbroja to piękna kochanka, ale niestety oziębła.- westchnął dramatycznie Giles.
- Żelazna dziewica.- Lili zaczęła się śmiać.
- Troszkę…- zgodził się z nią mechanik, ale potem zwrócił się do napierśnika.- ale i tak cię kocham.
- Na romantyczne wyznania poczekaj aż będziesz sam na sam. - Elizabeth z trudem powstrzymywała śmiech.
- No tak… mamy przyzwoitkę.- stwierdził Giles kończąc napierśnik. -Wypnij ku mnie swój biuścik dumnie Lili.
- Sam sobie biuścik wypinaj dumnie. - powiedziała oburzona van Erp. - Daj mi to. Sama przymierzę- Wystawiła rękę po cześć swojego pancerza.
- Ok. Tylko przyciśnij mocno.- dodał obojętnym tonem mechanik.-I sprawdź czy nie ociera, przy przemieszczeniu.
Elizabeth zaczęła przymierzać poprawiony napierśnik zgodnie z instrukcjami Russella. Poruszyła się kilkakrotnie w górę i w dół i ma boki sprawdzając czy wszystko jest w dobrze zrobione.
- Jak dobrze dopasowany gorset - Powiedziała zadowolona z wyników pracy mechanika. - Świetna robota Russell.
- To najłatwiejsze mamy za nami. Druga noga, ręce… hełm wyglądają kiepsko. Trzeba będzie rozłożyć wpierw, potem złożyć… wymienić. Oj moja piękna, bardzo się potłukłaś.- westchnął dramatycznie i zabrał się za pracę przy hełmie, przez godzinę… potem przez dwie czule przemawiał do hełmu. Następną godzinę zajęła im synchronizacja systemów hełmu przy konsolecie w warsztacie. A potem druga noga.
Zmęczenie zaczęło ich dopadać przy pierwszej ręce.
- Możesz iść spać. Poradzę sobie.- zaproponował Giles.
- Mieliśmy to zrobić razem. - Przypomniła mu Lili.
- No… ale… śpiwór… noc..- próbował wyperswadować Russell.
- Nie marudzić mi tu!- Przerwała mu kategorycznie Elizabeth.
- Dobra… dobra…- poddał się znów i zabrali do roboty.

Trwało to kolejne godziny, aż w końcu.
- Dalej nie dam rady… widzę już podwójnie… i wszystko zamglone… a może już śpię na stojąco?- ziewnął głośno pytając.
- To pakuj się do śpiworka. - Lili też ziewnęła. - Dokończymy jutro - Zadecydowała.
- Różowy czy czerwony wolisz?- zapytał Giles zdejmując buty i podchodząc do kąta ze śpiworami.
- Niech będzie różowy. Już nie będę tak. - Elizabeth poszła w jego ślady.
Pościelić sobie śliczny, różowiutki śpiwór. Zdjęła buty, spodnie i koszulkę, wszystko składając w przepisową kostkę i kładąc na butach.
-Światło.- rzekł już leżący w śpiworze Giles, gdy i ona się położyła. A gdy ono zgasło, dodał.-Dobranoc Lili.
I chyba zasnął.
- Dobranoc Russell- Odpowiedziała mu.
A niedługo później i ona smacznie spała.

Obudziła się pierwsza, dość późno z powodu zarwanej nocki. Giles chrapał zaś w najlepsze.
- Russell!? - Lili wygramoliła się ze swojego śpiworu sennym wzrokiem tocząc po otaczających ją pomieszczeniu. Przetarła dłońmi twarz.
- Za godzinę.- padła senna odpowiedź z drugiego śpiwora.
Van Epr podeszła do śpiącego mechanika. Kucnęła koło niego.
- Russell!- Położyła mu rękę na ramieniu i potrząsnęła nim delikatnie.
- Za godzinę mamo.- mruknął Giles i bardziej nakrył się śpiworem.
- Masz robotę do zrobienia. - Lili potrząsnęła mężczyzną mocniej.
- Co do…?!- Russell obrócił twarz i spojrzał na kobietę. Ziewnął leniwie.- A to ty? Już ranek? Smacznie spałaś?
- Już po śniadaniu. Więc jeżeli chcemy załapać się chociaż na obiad, to wstawaj. I tak, dobrze spałam.
- Dobra… dobra…- mechanik wylazł wreszcie z leża i założywszy buty zabrał się za robotę, darując sobie mycie i jedzenie.
Elizabeth mycia sobie nie podarowała i dopiero po porannych ablucjach wróciła, żeby mu pomóc. W tym czasie mężczyzna był już pogrążony w pracy i czułych komplementach, których obiektem była naprawiana część pancerza. A roboty było jeszcze sporo… i zajęła kilka następnych godzin.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline