Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2019, 17:28   #66
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Takich rozmów, często jedynie jednostronnych słyszał wiele. Ludzie w oczekiwaniu na bitwę odsuwali ją od siebie poprzez wypowiadane słowa nie mające z nią wiele wspólnego. Słowa Marka jednak zaciekawiły Leifa szczególnie o tym, że coś na temat starego einherjar umyślił i zatrzymuje to dla siebie.
Po rozmowie u Marty i dowiedzeniu się iż Bjorn i Valborg są jego dalekimi potomkami, zmienił nieco nastawienie do tutejszej szajki, ale wciąż nie do końca im ufał. O ile wcześniej wahał się, która strona powinna zostać wsparta (nawet pomimo niesnasek Leifa z sabatem), teraz nie miał już takiej niepewności.
Po jednej ze stron była jego krew, a to wiele znaczyło
- Jeżeli chcemy znacząco podnieść nasze szanse, będę potrzebował godziny, furgonetki i sporo krwi, może być zwierzęcej - stary einherjar odpowiedział gdy Marek umilkł.
- Furgonetkę mamy. Nieco gorzej z czasem, wątpię abym był w stanie zdobyć większe ilości vitae w tak krótkim czasie. Nasze ogólne zapasy może nie tyle są naruszone, co w tej chwili rozproszone z racji na całą akcję. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej.
- Ja zaś wcześniej nie wiedziałem, zali pomóc wam przeciw Sabatowi będę chciał tyle na ile za stosowne z grzeczności uważam, czy też pełną mocą - Leif odpowiedział uśmiechając się lekko. - Tak tedy godzina i krew mi potrzebne, aby to uczynić i wesprzeć was tak jak potrafię, nie jeno mocą pazurów.
- Ile tej krwi konkretnie?
- Z dwóch wołów powinno starczyć na to co zamierzam. Gdy płyn życia i z trzeciego dostanę, to i sam ciało swe wzmocnię jak na największą z bitew - Leif rzekł niejako anahronizując wypowiedź.
- Wybacz Leif, nie jestem w tej chwili tego ci zapewnić.
- A ile możesz?
- Trzy saszetki medyczne.

Einherjar zadumał się.
- Mam inny pomysł. Niech dostarczą mi dwa żywe szczury, to plus te saszetki, winno mi wystarczyć. Jak tak to czasu nam tracić nie można. Jedź w okolice skoczni narciarskiej i niech tam przyjedzie furgonetka.
- Nie możemy tego zrobić na planowanym miejscu zbiórki? Valborg ma tam naszą krew, dostawczaka oraz dużo miejsca i spokoju.
- Możemy - Leif skinął głową - ale w okolicach skoczni zostawiłem swoją armię.
Marek kiwnął głową. Był niepocieszony.



Humor szeryfa mogło trochę poprawić to co się stało przy skoczni.. Powiedzieć, że nie zmitrężyli czasu, to jak nie powiedzieć nic. Stary einherjar po zatrzymaniu przez Marka samochodu nieopodal miejsca, gdzie wcześniej stał kamper Hannah z przyklejonym doń namiotem, polecił mu otworzyć boczne szyby z przodu i tyłu, od strony pasażera. Leif wystawił lekko głowę i wydał z siebie przeraźliwe, głośne miauknięcie, a dosłownie w chwilę potem kilka ledwo widocznych sylwetek rzuciło się ku auto skokiem. Koty jeden po drugim wskoczyły na tylne siedzenie przez otwarte okno, na co Leif odwrócił się ku nim, wpatrzył w największego z nich, Maine Coona, i wymruczał coś.
*Ty nie, Clommander.* Przekazał mu za pomocą daru krwi. *Dołącz do Hannah*.
Kot wahał się i prychał jakby marudząc, ale w końcu wyskoczył z samochodu.
- Jedźmy - einherjar odezwał się odwracając ku Markowi.
- Osobliwa zgraja - Marek uśmiechnął się lekko rozbawiony. Nie w sposób kpiący, raczej sympatyczny.



Dojechali na strzeżony, opustoszały parking. Niewielki, mieścił ledwo trzy rzędy miejsc, był całkowicie opustoszały. Brakowało zarówno obsługi jak i innych aut poza sportowym vanem oraz sporych rozmiarów autem dostawczym. Marek zaparkował z brzegu.
Oczom Leifa ukazał się dobrze zbudowany jegomość o ostrych, niemal zwierzęcych rysach. Wyglądał jakby cierpiał na chorobę skóry, przez co spora część jego twarzy przypominała łuszczące się, wyschnięte gadzie łuski. Oczy miał silnie żółtawe, z bardzo niewyraźnymi tęczówkami. Palce rąk wieńczyły wydłużone, ścięte na kwadrat paznokcie, grube, przypominające pazury zwierząt ryjących w ziemi. Leif czuł własną krew, podobnie jak wtedy, w domu Marty.
Valborg przywitał się serdecznie z Markiem poprzez silny uścisk. Zaśmiał się rubasznie, poklepał szeryfa po plecach pokazując gdzieś w dali budynki i opowiadając jakiś niezrozumiały dla starego einherjar żart. Dopiero po chwili zwrócił się do Leifa, poważniejąc w mgnieniu oka.
- Witaj, starszy. - Kiwnął głową.
- Witaj - odpowiedział Leif wpatrując się w oprawcę Lillehammer. Szukał w jego postawie i oczach szacunku względem swojej osoby, ale oczach oprawcy dominowała powaga, przesłaniając inne emocje. Leifa to nawet ucieszyło. Wiedział, że wampiry należące do Camarilli wielkim szacunkiem otaczały starszych, a tym bardziej swych przodków w krwi. Einherjar nie czynili tak, na szacunek trzeba było sobie zasłużyć i synowie nie musieli okazywać go ojcom. Leif nie cieszyłby się, gdyby zobaczył tę uległość bez powodu w oczach kogoś swojej krwi.
- Cieszę się, że w końcu dane mi było cię poznać, Valborgu.
- Miałem dużo pracy, z natury tych nieprzyjemnych - oprawca rzucił z pewnym rozgorczyniem.
- Lupini? - Marek podniósł wysoko brwi.
- U nich spokój. Boją się czegoś. Będzie trzeba znowu z nim bardziej pogadać. Aby nie skończyło się jak ostatnio.
Marek kiwnął głową przejęty.
- Leif powiedział, że będzie potrzebować krwi i szczurów.
- Gryzoni jest tutaj pod dostatkiem, możesz zwołać je starszy. - Oprawca ruszył do furgonetki po krew.
- Zdradą jest wzywać mniejszych braci przez tego, który je zabije - odpowiedział Leif za Valborgiem. - Tedy nie chcę ja ich wzywać.
Valborg wyjął z samochodu osobowego trzy woreczki krwi, w asyście Marka.
- Bydlęca - Marek poinformował podając mu krew.
Valborg zmrużył lekko oczy.
- Jeśli robi się to jako zdradę, i owszem.
Coś dziwnego pojawiło się na twarzy oprawcy. Wydał on z siebie głośny, świdrujący w uszach pisk. Lief wiedział, że teraz było słychać pisk, na parkingu, ale dalej docierał on tylko do zwierząt. Natomiast w naturze tego dźwięku coś zastanowiło starszego. Nie było to wyłącznie proste wezwanie. Valborg przekazywał jednocześnie silną intencję. Wzywał tylko bezgranicznie wiernych. Nie była to zatem pułapka nastawiona na naiwność zwierząt, lecz wezwanie tych które chcą. Nawet jeśli nie pojmowali idei ofiary, to rozumiały idee miłości.

Na parkingu zaczęły pojawiać się szczury. Około dwunastu sporej wielkości i kilka mniejszych.
- Ojciec uczył mnie aby brać tylko część. Reszcie dać po kropli krwi z palca, to je wzmocni na długo. Będą wdzięczne. Chociaż, zazwyczaj polecam je karmić bez brania ofiary. To jest bardziej w porządku.
Spojrzał pytająco na Leifa.
- Dobrze. - Einherjar skrzywił się. - Choć to będzie kosztowało więcej czasu. Postaram się uczynić to jak najszybciej. - Leif miauknął wskazując ruchem głowy furgonetkę, po czym przeniósł wzrok na szczury przekazując im wolą, aby również udały się do wozu.
- Dawno nie robiłem tego na taką skalę… - mruknął sam odchodząc za nimi.
- Podobno starsi to tradycjonaliści - Valborg zaczął, lecz rozgromiony wzrokiem Marka chyba żałował, że nie ugryzł się w język.



Po dużo więcej niż godzinie Leif wyszedł z furgonetki zasuwając za sobą starannie drzwi.
Wyszedł sam.
- Więc jaki jest plan? - spytał podchodząc do Marka i Valborga, wskazujac tym, że więcej czasu marnować nie zamierza.
- Valborg będzie nam asystować. Wpadamy korzystając z zamieszania. Sabat jest zagubiony. Celem są starsi, ale to już głównie moja robota. - Szeryf wyjaśnił wpatrując się w furgonetkę.
- Będę chciał stanąć twarzą w twarz z tym czarownikiem. Plan mi się bardzo podoba… a właściwie brak planu - Stary einherjar uśmiechnął się lekko. - Bez podchodów, bez kombinowania, dziki brutalny atak… - W jego głosie zabrzmiała dziwna nostalgia.
- Co uczyniłeś w furgonetce? - Marek zapytał łagodnie.
- Zobaczysz. - Uśmiech Leifa przeszedł poszerzył się lekko. - Jedna uwaga, jeżeli wszystko pójdzie tak jak zamierzam, to nie wchodźcie w drogę mym podkomendnym, będą chcieć mordować wszystko co się rusza.
Marek wyglądał na dumającego. Ostatecznie kiwnął głową.



Dotarli na miejsce, parkując na uboczu. Valborg który prowadził furgonetkę, został w środku. Marek wyglądał na skupionego i wyposażył się we wspomniane we wcześniej rozmowie przedmioty. Kto inny wyglądałby być może śmiesznie, ale on prezentował się po prostu godnie.
I pięknie.
Jak Apollo na łowach, lub Baldur podczas uczty.
Drzwi furgonetki otworzyły się i Leif wyskoczył z niej boso, obnażony do pasa i pokryty krwawymi runami na ciele. Twarz od kości policzkowych wzwyż, również okrytą miał krwią, przez co jego kocie oczy nabrały bardziej demonicznego wyrazu.
Za nim miękko wyskoczyli ludzie. Cała czwórka, trzech mężczyzn i jedna kobieta, była całkowicie naga. Wyglądali na nieco zaskoczonych swoją sytuacją, dwoje z nich opadło na czworaki wnet zauważając niewygodę jaką zapewnia ta pozycja w ludzkich ciałach. Byli potężnie zbudowani, mięśnie grały im pod napiętą skórą.

Leif potoczył po nagich ciałach swych przemienionych kocich ghuli. Na skórze ich widniały runy nakreślone krwią. Magia ta od przebudzenia starego einherjar przez trzy wiedźmy w kaplicy Haradrady, zawodziła, lub w najlepszym przypadku bywała kapryśna i mizerna, jak wtedy gdy próbował pokazać jej moc Monice pod mostem. Jednak to co spotkało go na śmietnisku, oraz wizje Freyi i Hel, na powrót dały mu nadzieje, toteż nie zrezygnował z krwawych znaków, przed wiekami dających jego wojom siłę, zwinność i odporność większą niż zwykłych ludzi.
Nie z zawodnością magii runów był jednak największy problem, one gdyby nie zadziałały, to po prostu trudno i tyle. Większe nadzieje Leif wiązał z zachowaniem swego gniewu, który oddał na śmietnisku. Z tą cząstką samego siebie, której utratę czuł i która w bardzo niewielkim stopniu powróciła doń w czasie snu o szkieletach opętanych przez runy. Grunt, że choć tę część jej w sobie miał i mógł się do niej odnieść.
- Dziki gon - powiedział cicho, unosząc lekko dłonie na wysokość pasa. Sięgnął ku swej naturze bestii i darem krwi pchnął ją ku tym, którzy posmakowali już jego krwi i związani z nim się stali jej więzami. Liczył na to, że gdy pchnie ku nim tę cząstkę którą miał w sobie, reszta, drzemiąca w ciele wampira ze śmietniska popędzi jej śladem. Zakręciło się mu głowie. Myślał, że upadnie. Na moment wydawało się, że coś wyssie z niego całą dusze, wszystkie emocje, gniew, dzikość i jego wewnętrzną siłę. Nie był w stanie przekazać swego szału, swego gniewu i swej wielkiej mocy ducha - gdyż sam posiadał ich ledwo iskrę podniecającą mały płomień własnego ego, tak z trudem odzyskaną.

- Wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony Marek. Armia Leifa nie robiła na nim wrażenia.
- Za rogiem jest nasz cel.
Einherjar kiwnął głową i sięgnął po moc krwi, którą wzmocnił swe ciało i wysunął z palców długie szpony.
- Chodźmy tedy - rzekł i ruszył do przodu nucąc przy tym coś pod nosem. Wraz z jego zaśpiewem ciała przemienionych ghuli tężały,a skóra twardniała nabierając odporności niczym hartowana stal. Przynajmniej taką być miała… brak tego dzikiego gniewu i tu dał się odczuć, bo i efekty były mniejsze niż się spodziewał. Wampir poczuł wyraźnie, iż coś jest nie tak. Jego ghulom nie wyrosły szpony. Ich odporność i siła, choć większa niż zwykłych śmiertelników, pozostawiały wiele do życzenia względem jego zamiarów. Trudno było przekazać im swoją moc za pośrednictwem gniewu i dzikości, jeśli samemu miało się jej niedomiar. Z chwilą gdy Leif podzielił się tym, z boleścią odkrył jak wielu mu brakuje. Odkrył też, że właściciel jego bestii musi być nieopodal. Nie czuł tego w sensie zmysłów, był po prostu pewny.
Runy za to prezentowały się poprawnie. Tylko, że nie czuł od nich dawnego majestatu. Wiedział, że pewnie jeden czy drugi sługa cudem może uniknie ciosu czy strzału, lecz jak już oberwie, to na poważnie. Wraz z wiekami wszystko karleje.

Marek uśmiechnął się pod nosem w jakimś łobuzerskim stylu gdy kopnięciem wyważył frontowe drzwi. W tej samej chwili Leif dostrzegł sztuczkę której warto było się nauczyć…
Ci, co znajdowali się w środku zareagowali na atak niesamowicie szybko i otworzyli do nich ogień. Jednolity blask z wylotów luf dobiegał z wnętrza frontowego korytarza, utrudniając dostrzeżenie co jest dalej. Pistolety, karabiny, strzelby. Strzelali wszystkim co mieli.
Marek po prostu kroczył do przodu, jak taran. Leif dostrzegł, że ręce szeryfa pracują z prędkością zakrawającą o absurd. Niektóre kule trafiały w jego ciało, lecz widać nie czyniły mu większej krzywdy, nawet kropla krwi się nie uroniła. Zdecydowana większość pocisków zostawała strącana na boki ruchami rąk, tak jakby szeryf strącał muchy.
- Weźcie boczne korytarze - warknął jakoś dziwnie nisko gdy mijali boczne drzwi. Marek w dalszym ciągu parł do przodu, w stronę strzelców, gdy Leifowi zakiełkowała dziwna myśl. Szeryf musiał mieć coś wolnego z Baldurem. To piękno, a teraz ta nietykalność.
Oby nikt nie miał tu jemioły...

Einherjar nie kazał sobie powtarzać i po prostu wykopał boczne drzwi. Czuł lekkie uniesienie związane z bitwą i stania na czele dzikiego gonu, nawet jeżeli tak karlego jak te kilka zmienionych w ludzi kotów nie obdarzonych pełnią mocy, która chciał im przekazać. Czasem jednak wystarczy tak niewiele aby obudzić radość drzemiącą w sercu…
Wkroczył w przestrzeń za wyłamanymi drzwiami jako pierwszy nakazując ghulom podążać za sobą i razem wpadli w boczne, puste pomieszczenie. Poruszali się szybko, przez kolejne pokoje i Leifowi wydawało się, że chyba nawet napotkali jakiegoś wampira. Ciężko było ocenić, czy był to młody sabatnik, czy ghul…. “Koty” rzuciły się na niego, zanim leif zdążył unieść uszponione dłonie. Trochę krwi, urwany krzyk i byli już trzy pomieszczenia dalej w głębi domostwa.
Kanonada przycichła, ale dalej było słychać pojedyncze wystrzały. Stary wampir przystanął.
Instynkt go nie mylił.

Za kolejnymi drzwiami stał komitet powitalny, Leif całkiem wyraźnie dostrzegał astralnym spojrzeniem trzy falujące aury. Normalnie nie wahał się szafować życiem ludzi, a jedynie trochę mniej zwierząt, które walczyły w jego obronie, ale teraz poczuł niewielkie wyrzuty sumienia. Zwykle dawał im o wiele więcej wściekłości, determinacji, ochrony i mocy runicznej magii, aby wszelki hazard na jaki ich wystawiał traktować uczciwie. Nie tym razem jednak. Przez chwilę korciło go, aby wkroczyć pierwszy samemu i wytrzymać pierwszy napór wroga, ale to nie były stare czasy gdy włócznia, topór, miecz czy bełt z kuszy mogły wzbudzać w nim jedynie śmiech. Doskonale wiedział do jakiej śmiercionośnej mocy ludzie dopracowali dzisiejszą broń.
Położył dłoń na ramieniu spiętego i warkoczącego coś nagiego człowieka. Największy i najstarszy z samców ukradzionych ze schroniska.
- Udanej uczty w Vaelhall mój synu - rzekł wiedząc, że przemieniony w człowieka kot nawet tego nie rozumie. Pchnął go ku drzwiom i spiął się do skoku zaraz za nim, nakazując przy tym pozostałym by wskoczyli do pomieszczenia jako ostatni.

Gdy drzwi padły zabrzmiał strzał.
Nie było salwy z broni automatycznej, huku strzelby czy innego, wielkiego narzędzia zagłady. Jeden strzał z pistoletu oddany przed upadkiem na ziemię. Przemieniony kot powalił przeciwnika i rozpoczął szarpaninę. Pozostałe ghule Leifa zjeżyły się, nawet w ludzkiej postaci i wskoczyły za einherjar do środka, a dwa zajęły od razu pozycje po jego bokach. Potworna sylwetka w pełni ujawnionej bestii, Zulo dodawała majestatu przeciwnikowi który nabił jednego z towarzyszy Leifa na pazury i rozdarł na dwie części, a sam einherjar ledwo uskoczył przed spływającym na wszystko mrokiem.
W pokoju zrobiło się ciemno. Nienaturalnie ciemno, i ten mrok napierał, jakby starając się pęcznieć, rosnąć i wybuchnąć pnączami.
Nie był to pierwszy raz, gdy Leif stanął naprzeciw Lasombra, aczkolwiek szczerze przyznać należało, że starcia takie do częstych nie należały. Gęsta, praktycznie namacalna, nienaturalna ciemność, którą przejrzeć mógł tylko władający nią wampir była oszałamiająca i dodawała pewności władającemu nią. Leif jednak nie polegał na wzroku, kierował się aurami.
Potworny Tzimisce zapewne nie był odporny na moc swego lasombrskiego druha, choć stary einherjar nie mógł tego wykluczyć. Postanowił zaryzykować nie rzucając się na sabatnika w formie Zulo, ani tego trzeciego, nie uczestniczącego w starciu, w którym może błędnie, ale zgadywał Lasombrę szukującego się do włączenia do walki za pomocą kontroli pasm mroku. Niewiele myśląc, Leif rzucił się na wampira będącego w zwarciu z jego ghulem, aby w Lasombrze obudzić podejrzenie iż go nie widzi i pozostawić samego sobie potwornego Tzimisce w tym oleistym mroku.
Ocalenie ghula było tu dodatkowym atutem na dalszą część boju. Czterech na dwóch wyglądało lepiej, nawet dla kogoś dla kogo matematyka była jedynie czystą abstrakcją.
Podczas skoku wybrzmiał kolejny wystrzał i Leif poczuł, że oberwał. Oczywiście, ta kula nie zrobiła na nim wrażenia, zarobiła natomiast na przemienionym kocie, którego trochę nieświadomie, ocalił. Zwarcie ze strzelcem wyglądało na ekstremalnie szybkie i esktremalnie brutalnie. Po kilku sekundach szpony Leifa ściekały nie tyle krwią, co resztkami ciała nieszczęśnika. W chwili gdy starszy podnosił się z ziemi, machnięcie nogi być może tego cholernego ZULO uderzyło go w brzuch. Z impetem poszybował w górę aby upaść na ścianę. Koty zaś chyba dorwały się do władcy mroku, słyszał ich wrzask oraz odgłosy walki. Ciemność zdawała się jednak dalej rosnąć. I czaił się w niej potwór, którego stary einherjar nie mógł zobaczyć. Przynajmniej normalnym wzrokiem. Zaczął szukać aury Tzimizce, jednocześnie próbując sprowokować go do ruchu, który mimo ogarniającej wszystko wokół ciemności i odgłosów walki, mógłby wychwycić również na słuch, który darem Canarla wyczulił niczym nietoperz.
Roześmiał się jak podczas najlepszych z bitew dawnych czasów.
- Chodźcie ku mnie, nocne fylgje! - zakrzyknął skupiając się na odnalezieniu w tej czerni wroga spojrzeniem auralnym i słuchem.

Bojowe zamieszanie, wrzaski ghuli oraz szuranie stopami Zulo o podłogę zagłuszały wzmocniony słuch. Natomiast aura poprowadziła Leifa perfekcyjnie. Wampir bez trudu rozróżnił dobrze mu znaną poświatę swych sług od wrogich obecności. Tzimisce zamachnął się szponiastą łapą.
Zbyt wolno. Leif uniknął tego bez trudu... I runął na podłogę potykając się… o ciemność?
To wystarczyło.
Po chwili leżał okładany czarnymi mackami, potężnymi ciosami które przerobiły śmiertelnego na luźny worek kości. Na Leifie jeszcze nie robiły wrażenia, ale sądził, że których z kolei cios może go połamać. Trudno było też wstać pod gradem ciosów.
Przeciwległe drzwi otworzyły się i nagle w ciemności pojawił się blask światła. Koto-ludzie zawyli i rzucili się w tamtą stronę, astatni promień oświetlenia którego nie pochłonęła nadnaturana ciemność, odsłonił pokrzywione oblicze Zulo szykujących się do ataku na podłogę, na Leifa.
“Szykujących”, bo co gorsza, w liczbie dwóch.



Ta liczba wcale nie podobała się staremu einherjar…
Przez chwilę łudził się, że może oberwał w głowę utkaną z mroku macką trochę za mocno i dwoi mu się w oczach.
Zasadniczo był to dobry moment, aby uciec, dwa Tzimizce w swoich potwornych formach niewiele ustępującym ulfhedin, jak w starych czasach zwano wilkołaki, oraz wspierający ich swym mrokiem Lasombra, to było dużo, nawet jak na niego. Sęk w tym, że Leif nie chciał uciekać, przybył tu coś odzyskać, a ta trójka stała mu na drodze.
W ułamek sekundy po tym, jak w ulotnym blasku zobaczył dwie maszkary, już skupiał się na darze krwi zmieniając swe ciało w ulotne pasma mgły. Płyn życia buzował w nim, gdy nieumarły robił to o wiele szybciej, niż powinien, tracił ożywczą krew, ale nie miał komfortu czasu na zwykłą, powolną przemianę.
To był dobry manewr, Leif musiał być z siebie dumny. To nie wiek i siła krwi stanowiły o potędze starszych. To był spryt, dziwne moce oraz zrozumienie swej istoty. Ostatnia macka uderzyła o podłogę, przechodząc przez duszną, mokrą mgłę którą się stał. Będąc wszystkim i niczym, czuł całe pomieszczenie. Czuł jak umiera kolejny kot, czuł spaleniznę, czuł wariującą ciemnośc i skupionego na niej wampira. Czuł rozszalałe potwory.
Czuł też siebie.
Ogień.
Czył jak pomieszczenie powoli ogarniają płomienie.

W drzwiach stał brodaty, niski jegomość, którego może i einherjar nie rozpoznawał z twarzy, ale taką zabawę ogniem już przecież raz widział. Powoli przemieścił się w mroku otulając pasmami mgły, którą teraz stanowił, jednego z Zulo. Jednocześnie całym swym jestestwem w tej formie starał się nawiązać więź ze swym gniewem, który oddał brodaczowi na śmietnisku. Przywoływał go do siebie, lecz gniew nie odpowiadał niczym innym niż niskim warkotem. Bestia była poniekąd uosobieniem niezależności, wolności i potęgi. Nie poddawała się tak łatwo prostym wezwaniom. Nie teraz. Leif-mgła powoli otoczył zulo, ostrożnie, aby nie skupić się za bardzo, markując swą pozycje. Jednak mimo tego, lekko cofał się do środka gdy języki płomieni lizały jego “ciało”. W tej formie był odporny na śmiercionośne działanie ognia bardziej niż w materialnej postaci, ale nie dość by nie zwracać uwagi na zagrożenie. Tyle dobrego, że brak bestii, lub też posiadanie jedynie jej cząstki nie budziły w nim znanego nieumarłym panicznego przerażenia przed bliskością płomieni.
Leif sięgnął po inny dar, wspominając słowa Marty o jednym z dzieci Canarla, brodaczu, który odwiedził maginię i jej nieumarłego towarzysza..
Skupił się na piromanie sięgając umysłem do jego jestestwa:
*Gdzie zaprowadziły nas losy…* - przekazał telepatyczną więzią. * dwóch Einherjar walczących ze sobą w wojnie tych śmiesznych frakcji kainitów.*


***

Czas. Spadł.
Przestrzeń. Umarła.
Ciemność, otchłań, bezkresna czarna masa w której tkwił Leif otaczała go ze wszystkich stron. Nie było wampirów, płomieni, zagrożenia, nie było też świata, sensu, krwi, życia i śmierci. Tylko dołująca czerń, chcąca go pożreć.
Czerń. Spadła.
Na nieskończonej czarnej płaszczyźnie stali oko w oko, on i brodaty jegomość. Nie był już tak niski, prezentował się potężnie, wysoki, barczysty jegomość o sylwetce bardziej odpowiadającej atletycznej rzeźbie.
- Nie jestem Einherjar, robaku.
- Mówiono mi co innego.

***

Kula ognia śmignęła przez mgielne ciało Leifa, nie czyniąc mu szkody. Sabatnicy wycofywali się na boki, tak jakby wiedząc do czego zaraz dojdzie, i kto będzie znajdował się w centrum prawdziwej powodzi płomieni wyzwolonej mocą brodacza. Przemienione w ludzi koty również pierzchły na boki, w jakimś dziwnym przestrachu gdy ciemność lekko opadła odsłaniając grozę tej sytuacji. Chociaż może jego słudzy tylko taktycznie odwracali się, jak drapieżnik obserwujący zdobycz.
Leif nie zastanawiał się ani chwili. Mógł kryć się w swej formie pośród wycofujących się przeciwników, ale sabat to był sabat. Oni różnie podchodzili do strat własnych. Wybrał drugie rozwiązanie i przepłynął obłokiem by otulić nim sabatnika-piromana.


***

- Jestem z domu Tremere, kupo gówna.
Słowa nie niosły wielkiego ładunku złości, raczej naprawdę chore poczucie wyższości oraz dominacji. Całkowitego panowania nad sytuacją. Czarownik strzelił palcami i czerń zmieniła barwę w krwistą czerwień. Podszedł do Leifa pewnym krokiem, a ten czuł gorąco, żar, gniew, wściekłość, siebie samego, lecz ponad wszystko - potęgę magii.
- Dobrze to słyszeć. Idąc tu czułem ból, że będę musiał stanąć przeciw jednemu z nas i go może zabić - Leif odpowiedział siląc się na spokój.
Powoli ogarniał go powoli strach.

***

Przepłynięcie blirzej wampirzego czarownika to był błąd. Gdy tylko Leif opatulił wroga swą mgielną postacią, od razu pożałował tego. Słup płomieni buchnął w sylwetki wroga, otaczając go niczym jakiegoś piekielnego żywiołaka. Wyglądał jak sam Sutr. To nie była standardowa sztuka, raczej wynik długotrwałego przygotowania - tylko to przemknęło Leifowi przez myśl nim po prostu zamroczyło go. “Koty” rzuciły się na Lasombrę, w tej samej chwili, gdy einherjar zawył w duchu gdy spalono jego jestestwo. Niektórzy spokrewnieni mówili, że forma mgły jest jakąś pośrednią manifestacją duszy. Zatem czy to nie jego ducha przypiekano?
Ogień ogarniał mgłę tak jakby była rozpyloną benzyną.

Trzask.
Umysł szuka.

Gdyby tylko miał runy. Był władcą zwierząt, lecz on również był czarownikiem.

Przebłysk. Kościotrupy.
Tańczące w kręgu płomieni.

Tak jak on tańczył teraz w ogniu rozpętanym przez Tremere’a.



Leif był nader odpornym wampirem, bywało, że zmuszony był nawet czasem wystawiać się na płonący wzrok Sól i przetrwał takie momenty. Choć wewnątrz samego siebie poczuł dziki wrzask będąc spalanym dzikim, szalonym ogniem, to przetrwał tę dziką nawałę żywiołu rozpętaną przez brodatego sabatnika.

Kościotrupy tańczące wśród ognia.
“Jesteśmy runami”.

Cóż szkodziło spróbować w tej beznadziejnej sytuacji?
Obłok mgły otulający płonącego Tremere przestał go otaczać i uformował się w zmodyfikowaną runę Kenaz. Nie tę zwykłą, służącą do zapisu, a tę, którą pokazywał pod mostem Monice. Runę Lokiego dającą władzę nad ogniem i ochronę przed nim. Co prawda magia runów potrzebowała do działania krwi, ale Leif formował ją z samego siebie, a miał jej w sobie jeszcze sporo, nawet będąc w formie mgły.


***

- Jakich was? - Czarownik skrzywił się podchodząc do Leifa. Podłoga była jednym, lśniącym bielą żarem. Oczy jego przeciwnika płonęły krwistą czerwienią. Nagle Leif widział niebo, jeśli niebem można było nazwać rozpalone kłębowiska gorących gazów i siarki. Czuł się jakby wylądował w samym sercu Muspelheim. Drobiny gorącego pyłu spadały na jego skórę. Wypalały mu małe, czarne kropki.
- Płoń. - Czarownik pchnął go ręką, a wampir poczuł jakby ktoś wlał w jego trzewia gorący metal. Jakby podpalił jego jestestwo u samego źródła.
Ból i targający nim ogień były niczym krańcowa, ostateczna tortura.
Śmierć.
Kres… albo i narodziny wśród ognia. Odrodzenie.
Brokk dmący w miech i Sindri wykuwający w płomieniach najpotężniejszą broń bogów. Metal topiący się i rozpływający wśród dzikiego żaru, formowany w zgubę wrogów Asgardu.
Mjølner.
- Mną kieruje Thor - Leif zawył ni to z bólu, ni to z uniesienia.

***

Był runą. Runą która płonęła. Ognista postać wykrzyknęła coś, jeszcze wzmagając fale płomieni które rozchodziły się z jego płomiennej sylwetki. Starszy czuł ból, lecz - z trudem - uformował swą postać. Płonął dalej. Mgła która go tworzyła, nabrała krwistej barwy, jakby oddając rany, a może ogień trawiący jego byt. Niemal czuł jak niektóre płomienie wdzierają się głębiej, przeskakując w powietrzu po jego sylwetce.
Świrowału mu w głowie. Bolało, jak to cholernie bolało. Nie ogień, inny ból, jakby ból tej postaci, tej przybranej formy. A jednak stary einherjar przetrwał i tę nawałę, spalany i oślepiony płomieniami, nie mógł nawet mówić. W spazmach bólu skupił się jedynie na tym by wygładzać pasma mgły doprowadzając runę do doskonałości.


***


Czas. Spadł.
Leif stał pomiędzy skalistą przepaścią, a bujnym, ośnieżonym zagajnikiem. Wąski pas pustej przestrzeni pokrywał śnieg, a na nieskończonej bieli kontrastowało kilka czarnych, połamanych gałęzi oraz krew. Długi ślad krwi prowadzący w kierunku wzgórza. Zachodzące słońce nie raniło Leifa, lecz oślepiało go, nie pozwalając dojrzeć szczytu.
Mógł też zawrócić. Czuł, że może tu zginąć.
Pyłowa Wiedźma lubiła się nim bawić. Często jej słowa oznaczały co innego niźli pozwalała mu zrozumieć. Zwykle w takich momentach jak ten, krańcowego zagrożenia odpuszczał i chronił się w łonie Jord, lub rozwiewając w dym umykał na skrzydłach wiatru. Czasem sposobem Lokiego uciekał się do przemiany w zwierzę, by ujść i móc powrócić żądnym rewanżu.
“Tu czekaj na swą bitwę”.
Czy mógł odpuścić, gdy każda walka w Lillehammer wedle Stanisławy mogła być wstępem do Ragnarok?
Mrużąc oczy przed słońcem, pewnym krokiem ruszył śladem krwi.




Gdy Leif dotarł na szczyt wzgórza, już nie żył - prawdziwie. Oczywiście, jeszcze miał coś do powiedzenia, lecz czuł jak jego duch jest słaby. Jak spala się od środka, jak kamienieje, jak umiera. Czuł jak płomienne symbole wżerają się w jego postać. Gdy stanął na szczycie wzgórza, ogarnął go ból jakiego jeszcze nigdy nie czuł i dałby wszystko by nigdy więcej tego nie poczuć. Nie potrafił nawet wyrazić słowami, porównać tej emocji.
Ból był tak wielki, iż przechodził wszystkie skale cierpienia, i gdzieś tam, w nieskończoności, spotykał się z ekstazą.




***

Rasmus wytrzeszczył oczy. Płomienie otuliły sylwetkę Leifa, lecz ten stał przed nim niczym bóg. Ostatnim co Leif widział na twarzy swego przeciwnika było przerażenie, strach przed czymś czego nawet nie potrafił pojąć. Einherjar również tego nie pojmował, spojrzał na swe dłonie.
Czerń ognia wypaliła na nich święte symbole.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline