Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2019, 17:30   #67
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Coś wyrwało wampira z formy mgły. Rzuciło nim o podłogę, a potem miotało po całym pomieszczeniu jak szmacianą lalką. Nie wiedział co, dlaczego, po co, czuł tylko gorąco krwi w swych żyłach, jakby kto wlał do nich płynny metal. Ledwo powstał na kolano, rozmazany obraz przedstawiał pobojowisko. Pomniejsze plomienie dogasały, a wampiry, Tizmsce, Lasomba… byli poszanowani. Jakby jakaś dzika siła postanowiła za punkt honoru obrać sobie kompletne zmasakrowanie ich ciał. Przeżyły dwa przemienione w ludzi koty, stojące pod ścianą i zapatrzone do przodu.
- To moja sprawka - Leif powiedział do siebie, w zasadzie jeszcze nie konotując zupełnie tej sytuacji. Może tylko wydawało się mu, że mówi. Nie wiedział czy ma dość sił aby ruszać ustami, czy nawet - językiem. Gdyby musiał oddychać, udusiłby się. Dawno nie czuł tak śmiertelnego zmęczenia. Rany po ogniu piekły potwornie.

Spojrzał przed siebie.
Niski, brodaty piroman wyglądał trochę lepiej niż reszta sabatników bo miał wszystkie kończyny i raczej dziewięć dziesiątych swojego ciała, nie licząc kilka wyszarpanych kawałków mięsa na torsie, brzuchu i udach. Był przytomny i klęczał, a za głowę trzymał go inny jegomość.
W oddali słychać było kolejne strzały.
- Rozumiem, że Rasmus ma coś, co do ciebie należy einherjar.
Ten wampir. Wysoki, potężnie zbudowany. Nosił krótką brodę, elegancko uciętą. Nagie przedramiona zdobiły tatuaże. Twarz miał srogą, trochę jakby zwierzęcą. Brwi krucze, zęby krzywe, wysunięte do przodu, jak borsuk. Tatuaże sięgały też szyi.
W prawej ręce dzierżył młot. Na długim trzonku, ciężki, metalowy, lekko lśniący odbitym światłem płomieni.
- Też jestem einherjar - potężnym zamachem rzucił czarownika na podłogę tak jakby sugerując “bierz co twoje”.
W tym stanie świadomości, chyba tylko ostatnie słowa nieznajomego powstrzymały Leifa przed opadnięciem na kolana. “Einherjar”, czyli jeden z krwi Canarla, a nie sam Thor, jak jawił się mu z początku w skołatanym umyśle.
- To… - mówił z wysiłkiem, jakby nie tyle uczył się mówić, co poruszać ustami i językiem. - To był… godny bój… - wyrzucił z siebie w końcu starając się utrzymać na nogach.
- Z tego co słyszę, jeszcze się nie skończył. Twój towarzysz to straszny przeciwnik. - Nieznajomy uśmiechnął się delikatnie.

Leif czuł jak jego bestia trzymana jest w sponiewieranym ciele czarownika tylko i wyłącznie jego złą wolą. Jeden sztych, jeden cios i okowy ciała opadną, przywracając mu jego własny gniew.
Zbliżył się tyleż powoli, co chwiejnie.
- Bez litości mordować… - Pochylił się. Mówił wolno, przezwyciężając niemoc mięśni. - ...sojuszników, co tchórzostwem się mienią… - Uchwycił złomek rozwalonego w drobny mak krzesła w jedną dłoń, drugi w drugą. - Litość okazywać silnym… nawet wrogom... Śmierć godnym… pogardy… - nie dokończył. Wbił sobie drzazgę w przedramię otwierając niewielką ranę, a potem jeden złomek drewna wbił w prawą stronę piersi “Piromana”, a drugi w lewą. W końcu przybliżył przedramię do ust Tremere i siłą woli wypchnął z rany krew.
- Prawo przy mnie, wziąć go na thralla… oszczędzić zguby, którą dać mogę.
- Powiedziałem, że on ma coś twego. Natomiast nie powiedział, że jego życie należy do ciebie. Ono należy tylko do Odyna. Rozbiję jego głowę młotem i niech jego przeklęty duch umiera po tysiąckroć, a Hel niech zrobi sobie z jego trzewi łyżki do kompletu. - Skrzywił się, mając trochę mniej poważny stosunek do podań. Ciężkie spojrzenie zawisło na Leifie, a ten patrzył na niego dłuższą chwilę.
- Jestem Leif... Dawniej zwany... “Panem Dziczy”.... Z rodu Odindisy, wnuk Canarla... Kim jesteś ty? - odezwał się ciężko sklecając słowa.
- Arbogast niosący dar Odyna, syn Hunolda. W Sabacie zwą mnie Torem, ze względu na broń. Szanuję twą starszą krew, lecz nie ustąpię. Ten skurwiel maczał palce we wszystkim co znajduje się na mej liście do zwalczania. I sądzę, że twojej też. Widziałeś wysypisko, prawda? Wcześniej nie byłem pewny czy to ty… Ale teraz.
- Nie będę… walczył z kimś krwi Canarla… o istnienie, tej kainickiej pijawki… - Leif wyprostował się na ile pozwoliło mu zmaltretowane ciało. - On zdaje się mieć wiedzę… Wiedzę potrzebną mi. Nie nastawaj na prawo me sthrallenia pokonanego... a na Asów i Vanów przyrzekam, że w Kainickiej wojnie krwi… więcej nikt go nie ujrzy… A gdy będę odchodził z Lillehammer oddam ci go i uczynisz z nim… co zechcesz.
Cichy, stłumiony warkot dobiegł z wnętrza trzewi Arbogasta. Brzmiało to jak gniewna odmowa i Leif zawahał się, ale tylko na moment. Nie chodziło nawet o to w jakim był stanie i pozwolenie sobie na walkę z drugim einherjar byłoby zbyt wielkim ryzykiem. Nawet głupotą. Po prostu samo stawanie do walki przeciw krwi Canarla w obronie życia Kainity… budziło w nim poczucie odrazy.

Pochylił się, uniósł dłoń i uderzył odwalając szponami od ciała głowę Tremere. W tej samej chwili poczuł, jak wraca doń całość jego dzikości, furii, gniewu, ambicji, czy, mówiąc krótko: bestii.
- Nie sądziłem, że tak szybko odzyskasz runy, starszy. Mnie opanowanie świętej sztuki zajęło kilkanaście lat, a miałem do pomocy Hunolda. Chociaż widać siłę krwi - pokiwał głową. - Sądzę, że niebawem twój przyjaciel znajdzie nas.
- To tyś był u Marty, magini, jednej z trzech - Leif odpowiedział zmęczonym głosem, rozumiejąc pomyłkę gdy za gościa magini wziął początkowo Tremere’a. - Tyś w Sabacie, ja tu… z Camarillą, a jednak szukamy tego, co woła do nas z Asgard.
- Byłem - kiwnął głową jakby czekając na coś jeszcze.
- Znajdzie, ale nie przyjaciel to. Odejdź by tu kolejny bój nie rozgorzał, gdy przyjdzie. Rzeknij też, gdzie spotkać się nam… o ile waśń kainicka krwi, nie przesłoniła… wam poszukiwań. Nie jako wróg się zjawię.
- Sądzę, że powinniśmy porozmawiać i tak. To moja jedyna okazja aby spotkać waszego szeryfa. Nie ukrzywdzę go.
- Nie “naszego”. Tyś może w poczuciu więzi z Sabatem, jam nie częścią tych co przeciw wam tu stoją. - Leif uśmiechnął się lekko i nie poruszył więcej. Ani nie chciał wchodzić w dalszą pogawędkę, ani odejść ciekawy spotkania Arbogasta z Markiem.
Albo po prostu był zmęczony zbyt mocno i chciał jeno nabrać sił.

Nie minęło kilka minut gdy do pomieszczenia wpadł Marek. Niosąc zakrwawioną broń i zakrwawione ubrania, mając na ciele krwawiące rany oraz spoglądając nabiegłymi krwią oczami, w dalszym ciągu prezentował się godnie. Leif nie wiedział jakim cudem to robi, wiedział jedno - nie tylko nie było w tym nadnaturanej mocy. Gdyby miał kogoś takiego przy sobie dawniej, każdy żołnierz poszedłby za takim wodzem na śmierć.
Gdy tylko szeryf zrozumiał sytuację, skoczył szybko w kierunku Leifa, przysłaniając go bokiem i wyciągając włócznię w kierunku Arbogasta. Ten wyglądał na niewzruszonego
- Spokojnie Marku - Leif odezwał się ciężkim głosem. - Bo cię wezmą za mego hirdmana - spróbował zażartować, ale w tym stanie ciężko było o zamierzony efekt. Przesunął się trochę do przodu i trącił bosą stopą truchło Rasmusa w postaci zwitka spróchniałych kości oraz suchego, kruchego ciała rozpadającego się na pył przy dotknięciu. - Obaj mamy to, po cośmy tu przyszli. Starczy zabijania na tę noc, a on chce jeno porozmawiać. - Usunął się na bok, wskazując tym, że nie czuje się stroną w tej wspomnianej rozmowie.
Marek wyglądał na odrobinę skołowanego. Jeszcze uchodziły zeń resztki nieśmiertelnej furii która, chociaż pomocna w boju, nie zawsze stanowiła najlepsze wspomaganie negocjacji. Szeryf przybrał nieco luźniejszą postawę, lecz w dalszym ciągu pozostawał czujny.
- Jestem Arbogast, zwany tutaj Torem.
- Wiem kim jesteś - szeryf odpowiedział pewnie, nieco prowokująco - morderca, rozbójnik, diabolista. Jest jakiś powód z którego jeszcze rozmawiamy?
- Więc za tą piękną mordką stoi ktoś o nieco bardziej stanowczej naturze niż przeciętny Toreador. Zapamiętam - Gangrel wyglądał tak, jakby prowokowanie innych go bawiło. Jednak, na moment.. Dojrzał coś. Dostrzegł to i Leif, nagły błysk aury szeryfa, płomienie gniewu.
Tor cofnął się o krok.
- Przepraszam - ledwo przeszło mu przez gardło.
Zatem stary bał się czy ustoi na Marka jeden na jednego. Warto było to zapamiętać.
- Chciałem zadeklarować jasno i wyraźnie. Stary Sabat nie chce tej wojny. Jeśli tylko nadejdzie okazja, młode dowództwo zostanie zmiecione. Najprawdopodobniej wtedy przejmę dowodzenie. Macie z mojej strony deklaracje bezpieczeństwa. Do tego czasu, nie rzezajcie starych, jesteśmy też strona.
Pauza. Gangrel chwilę milczy. Szeryf ma srogą minę.
- Jeszcze jedno. Atakują was internaliści. Sabat tego nie popiera, niezależnie od plotek. Zresztą, jeśli plotki o was są prawdziwe, chyba nie muszą wam tego mówić.
Leif patrzył beznamiętnie na strzępy trucheł rozwleczonych po pokoju.
*Już wszystko dobrze. Koniec czasu pazura.* - nawiązał mentalny kontakt z przemienionymi kotami stojącymi pod ścianą. Samiec i samica byli spięci i lekko przerażeni tym co było wokół gdy zeszło z nich bitewne zacięcie. - *Jestem z was dumny*
Zdawał się być nie zainteresowany rozmową Marka z Torem, ale po prawdzie uważnie jej słuchał.
Odrobina zaciekawienia malowała się na twarzy Marka, jednak nie na tyle aby Tor mógłby uznać to za swoje zwycięstwo. Faktycznie, fakty wyglądały nieco gorzej niż malował to sabatnik.
- Książę mi o was mówił. Wspominał o zwalczaniu trądu cholerą. Jeśli do miasta przybędziem jak to ująłeś, stary sabat, zostaniemy zmuszeni do wezwania archontów. Nie chcemy tego. Wiesz co to oznacza. Lepiej zatem aby nie pojawiało się was więcej.
Tor zmrużył oczy.
- Chciałem zapytać jeszcze o jedno. To czysta prywata, ale muszę wiedzieć. Dlaczego Gerd musiał zginąć.
- Kim ci on był?
- Ostatnim przyjacielem.
- Sam sobie odpowiedziałeś. Widać jego miłość roztaczała się na cały Sabat.
Milczenie. Mężczyźni spoglądają na siebie w emocjach będących zmieszaniem gniewu, ciekawości i jakiegoś szacunku.
- Będę odchodził. Uważajcie na Dzika, posiadł moce biskupa Aurelego. Leif… - Tor zawiesił spojrzenie na starszym - uważaj z runami. Nikt kogo znam nie był w stanie przyjąć świętych symboli wyłącznie do wnętrza. Każdego niszczyły.
- Runy… - odpowiedział stary einherjar - … są manifestacją mocy bogów. - Odwrócił się do Tora. - Nie ma w Midgard istoty, która mogłaby w pełni je opanować. - Uśmiechnął się lekko - Są jak kochanka. Kapryśna i swawolna. Możesz ją pojąć ale nie zrozumiesz. -Spojrzał na Marka, ale zwracał się wciąż do sabatnika: - Poslugując się runami, to Ty pełnisz służbę, a nie one tobie. Kto myśli inaczej, ten kamieniem na szaniec.

Gdy “Tor” wyszedł Leif zwrócił się do Marka.
- Dobra bitwa - skinął głową czując się nieco lepiej, choć wciąż zmaltretowany.
- Minęły czasy gdy prawdziwie gustowałem w boju - Marek odpowiedział spokojnie lustrując podłogę pokoju i masakrę jaką tu zastał.
- Też więcej spokój sobie cenię, ale dobrze czasem poczuć w krwi ten zew. - Einherjar spojrzał na kainitę. - Rozejrzę się tu nim jeszcze słońce wstanie. Co z jutrzejszym spotkaniem z magami?
- Zorganizowaliśmy lokal. Będę ja, Olaf oraz… - szeryf zawiesił głos - ...liczę, że ty również.
- Zjawię się. - Leif skinął głową. - O której?
- Trzecia. Zaraz dam ci kartkę z danymi lokalu oraz hasłem. Chcesz abyśmy odwieźli cię i twych towarzyszy?
- Ustalę to z nimi i zadzwonię, jeżeli to nie problem… - Einherjar zorientował się dopiero po fakcie, że Szeryf może rmówić o teraz i towarzyszami zwie przemienione koty. - Nasza trójka poradzi sobie, wrócimy sami. Niech Valborg zadba o “szczury” w furgonetce. Jak prosił nie zabiłem ich. O świcie wrócą do swojej prawdziwej postaci.
- Na to liczyłem - szeryf podał dłoń Leifowi, który uścisnął ją i skinąwszy mu głową powolnym krokiem ruszył myszkować po siedzibie sabatników.



Hall rezydencji wyglądał jak prawdziwy krajobraz po bitwie. Podziurawione ściany, poprzewracane sprzęty i wręcz stosy ciał. W kilku pomieszczeniach znalazł kolejne, ale te trupy nie zawsze wyglądały jak ubici podczas stawiania oporu. Jakby ludzie przerażeni potęgą i nietykalnością fizyczną przeciwnika chcieli uciekać, ale pięknolicy rzeźnik nie dał im tej szansy. Kilku zabitych miało w kurczowo zaciśniętych rękach noże, a obok jednego leżała siekiera strażacka. Ci widocznie do końca myśleli trzeźwo i uznawszy, że przeciwnik odporny jest na kule, chwycili po broń białą. Leif zadumał się przez chwilę, czy ktoremuś udało się zranić Marka. Szeryf był tak spryskany krwią, że nie było możliwym ocenić, czy ostatni plan obrony gwardii sabatników przyniósł jakiekolwiek efekty.
Trupów było więcej niż dwa tuziny, a kilka były w stanie widocznego rozkładu. Najmłodsi sabatnicy w sforze przebywali tutaj, wraz z prawdziwą armią. Wiele ciał wyglądało nie jak ghule, a profesjonalni najemnicy jak z korporacji pseudoocchroniarskich, tak naprawdę będących bieda-siostrzanymi do najbardziej znanej - Blackwater.

Leif podniósł topór strażacki, postawił przewrócony fotel i usiadł w nim z miną pełną zamyślenia. Przez chwilę pukał lekko ostrzem w kolano i przymknął oczy.
“Koty” które przyszły tu za nim, nie wyglądały na specjalnie zaaferowane. Człowiek na widok takiej rzezi zapewne wyrzygiwałby flaki i doświadczał traumy, ale zwierzęta miały inny poziom wrażliwości na takie sceny. Mężczyzna przeciągnął się, aż strzeliły kości i na czterech kończynach zaczął buszować po pomieszczeniu starannie starając się omijać kałuże krwi. Kobieta w zupełnie ekwilibrystycznej dla człowieka pozie, próbowała wyczyścić ciało z krwi. Prychała gniewnie, nie mogąc w tej formie sięgnąć językiem w te rejony ciała, które normalnie mogła czyścić w swojej naturalnej postaci. Oboje zerkali przy tym co chwila na wampira.
Ten nie reagował, myślał.

Marek dobrze ocenił liczbę sabatników tworzących sforę, choć była to górna liczba, w której zakładał pewnie nowe przemienienia. Zupełnie pomylił się w liczbie ludzkiej osłony sabatników, bo nie było tu “dwóch” ghuli, ale ponad dwa tuziny wampirzych sług i najemników. Ogień otworzyli od razu, bez zaskoczenia napadem, a trzon sił - najstarsi członkowie sfory nie ruszył do boju zaraz po ataku, jakby spodziewali się uderzenia z kilku stron. Do tego Rasmus, wkraczający na końcu, był więcej niż przygotowany… To czym ‘zaszczycił’ Leifa, włączając to przemianę ciała w ognistą postać pachniało trudnym i złożonym rytuałem magicznym, a nie zwykłą mocą. W końcu zaś, mimo zmitrężenia czasu przez przygotowania Leifa, sabatnicy i ich gwardia wciąż tu byli. Ponad trzydzieści osób, wampirów i ludzi nie miało innych planów na tę noc niż siedzieć tu, w tej zapuszczonej dziurze.
Czekali tu na nich. To była po prostu zasadzka.
Marek raczej nie wiedział o tym, bo czyż ryzykowałby samym sobą?

Leif otworzył oczy i wstał, a koty zerwały się czujnie.
Topór opadł na krótki MP5 rozbijając karabinek. Kocie oczy einherjar zwróciły się na ghule, które przycupnęły obok.
Leif wydawał polecenia sięgając do daru porozumiewania się ze zwierzętami. Nie były to słowa, raczej obraz tego co ma zostać uczynione.
Porozbijana każda znaleziona tu broń ułożona w stos przy wejściu. wszystkie ciał zniesione na drugi stos, na środku salonu, poza ich towarzyszami padłymi w boju w starciu z Lasombra i potwornymi Tzimisce. Kości Rasmusa ułożone na wierzchu, zwieńczone czaszką.
Einherjar nie lubił tanich gestów i teatralnych zabiegów, ale z drugiej strony…
Policja miała tu nie zaglądać i zapewne pierwszy przybędzie tu sabat zaniepokojony brakiem kontaktu z Rasmusem. Jeżeli to była zasadzka na przewidywany atak Camarilli, to właściwa oprawa widoku jaki tu zastaną miałaby iście makabryczną wymowę.
Coś nie dawało spokoju staremu nieumarłemu, jakby coś przegapił, aż nagle przyszło objawienie.

Nie martwił się mającym niedługo nadejść świtem, bo zamierzał po prostu uciec w ramiona Jord, z czego wynikało, że pozostawi tu swoje ghule. Nie martwił się ich losem, bo z brzaskiem powrócą do swych prawdziwych form i czmychną na czterech łapach, ale…
Uśmiechnął się lekko.
Sleipnir i brzemienna niewola Lokiego
*Po tym jak stanie się jasno na zewnątrz, odejdziecie. Idźcie tam, skąd was zabrałem tej nocy.* - zwrócił wzrok na samca. - *Nie wolno ci tknąć samicy nim nie będzie jasno i znów poczujecie futro na całym ciele. Zapamiętaj. Nie przed tym nim znów stanie się jaka była wcześniej.*

Gdy przemienione koty rzuciły się aby spełniać polecenia, Leif zbliżył się do ściany naprzeciw wejścia i przykucnąwszy unurzał dłoń we krwi. Zaczął pisać nią na ścianie w starych runach futharku. Rasmus był zadufaną w sobie gnidą, ale jednym z najgodniejszych przeciwników.

Cytat:
Rasmus zwał się mąż, co z rodu był Tremere, krwi nieśmiertelnej złodziei. Syn czasu Manniego. Pan przymiotu Lokiego i Surtra. Com na śmieci haldzie mu dał, tum odzyskał w srogim tańcu mieczy. Hel mu dziś oblubienicą, a Garm niech szczeka witając go w krainie załogi Nagelfara.
Trzydzieści lat od przebudzenia pozwoliło Leifowi niejako zrozumieć aktualne czasy. Dzisiejsze zachowania i mody były mu obce, ale nie niezrozumiałe. Uśmiechnął się lekko i dopisał, już normalnym pismem:
Cytat:
Are You ready for a good time?
Then get ready for the night line!


Wkroczywszy do piwnicy Leif zapalił światło i zamknął za sobą drzwi. W willi nie było nic ciekawego, a jedno z pomieszczeń na piętrze tak zabezpieczone było magią, że wampir nie miał czasu aby to forsować.
Zaczął schodzić po schodach gdy nagle w dole usłyszał jakiś ruch. Bez udziału świadomości dłoń nieumarłego zacisnęła się na toporze. Niedobitki przeoczone przez Marka?
Czuł się głodny. Miał w sobie jeszcze wiele krwi by wzmocnić swe ciało przed spodziewaną walką, ale zignorował myśl o tchnięciu mocy w swe mięśnie. Jakieś niedobitki nie były warte większego głodu krwi.

Zobaczył ich gdy zszedł ze schodów. Czworo.
Dwóch mężczyzn w sile wieku, pryszczaty nastolatek i drobna, może ośmioletnia dziewczynka o rozczochranej burzy blond włosów. Wszyscy byli związani i sprawiali wrażenie jakby nie kontaktowali za mocno. Narkotyki? Stupor związany z panicznym strachem? Jedno i drugie?
Spiżarnia…
Leif zbliżył się ciężkim krokiem ciągnąc za sobą po ziemi ostrze topora. Zgrzyt metalu o betonową posadzkę nie wzbudził większej reakcji jeńców sabatu. Tylko dziewczynka zaczęła się mocniej kulić w embrionalnej pozycji.
Leif ukucnął i znów się zamyślił.
Marek wiedział o nich i był to test? Czy wypuścić ich naruszając Maskaradę? A może jedmak nie wiedział?
Po zmroku przybędzie tu Sabat, wściekły i żądny krwi po tym co tu zastanie. Zostawić ich, to jak skazać na śmierć i dać sabatnikom darmową wyżerkę, wypuścić to pozwolić by opowiedzieli o wampirach.
Leif pokręcił głową. Był głodny.

Nie pijał ludzkiej krwi, bo zbyt lubił “ostatni łyk”, a wyssanie człowieka do śmierci w tych czasach wiązało się z dochodzeniami policji i całym tym cholernym gównem zwanym odpowiedzialnością za czyny. Z drugiej strony smak ludzkiej krwi był lepszy niż zwierzęcej. Einherjar wolał nie przyzwyczajać się do niej.
Ale ci ludzie i tak mieli zginąć, a ten dzień, zwycięstwo w tak srogim boju i odzyskanie mocy runów… godne to było, aby jakoś uczcić.
Wampir ujął dloń jednego z mężczyzn i zatopił kły w przedramieniu. Pił aż poczuł nie tylko przepływający doń płyn życia, ale również samo życie, akcentowane wyprężeniem się ciała przed nagłym całkowitym znieruchomieniem.
To samo spotkało drugiego z mężczyzn. Leif zamknął im oczy bardzo delikatnym ruchem. Zginęliby i tak, i choć einherjar wiedział, że niewielka to dla nich różnica czy wypił ich on, czy sfora wściekłych sabatników, to czuł się lepiej. Oddając życie, w spokoju, niby w ceremonii, oddawali hołd jego zwycięstwu zamiast ginąć w krwawej orgii.
Powstał i ujął topór mocniej w dłoń.
Był syty, ale nie odmówiłby mimo to kolejnych ożywczych łyków, gdyby nie chodziło o człowieka. Uniósł po prostu topór i opuścił go na głowę pryszczatego nastoltka. Mlasnęło, a ciało wyprężyło się.
Leif stanął nad blondwłosą dziewczynką i ponownie uniósł topór.
Zawahał się.
Zrobił zdjęcie pogrążonej w stuporze strachu małej Norweżki i zaczął przebierać palcami po klawiaturze.

Cytat:
Napisał Leif sms do Hannah
Twoja decyzja.
Mam tu młodą. Jak tu zostanie, to po zmroku skończy ją sabat. Nie zabijam by oszczędzić tego losu, gdybyś chciała to dziewcze ocalić. Piwnica. W razie czego weź Jontho, ale nie członków jego zespołu. Góra trupów (...)
Po dopisaniu adresu Leif dołączył zdjęcie i wysłał sms do Hannah i znów uniósł topór. Uderzył, tym razem w betonową posadzkę. Grudy pryskały na boki gdy przebijał się do ziemi, w której chciał spędzić dzień.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline