Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 11:19   #15
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/2/11/14260889_DD_Out_of_the_Abyss_exotic_fungi.jpg[/MEDIA]
Kolejny dzień w Velkynvelve. Wieczność, odliczana kroplami wody spadającej z wilgotnych ścian jaskini. Uderzenia, jednostajne, miarowe niczym klaśnięcia błazna zachęcające znudzonego monarchę do jakiejkolwiek formy aktywności, was wprowadzały w stan który od biedy można było nazwać spokojem. Gdyby nie jednostajny szum wodospadu, po pewnym czasie odgłosy kapania mogłyby przyprawić kogokolwiek o szaleństwo.

Chwilowe pomysły, a nawet zabranie drowom kilku “fantów”, jak określał je Zak i Jimjar przyniosły odrobinę nadziei, szczególnie wśród współwięźniów. Ront umilkł i wpatrywał się w was znacząco, widać, że zyskaliście jego szacunek choć oblizywał się na widok krwawych pręg na plecach Daerdana, to z uwagi na kajdany, zachowywał względny spokój. Sarith lubieżnie patrzył na krągłości Leshany i Aelin, szczególnie ta ostatnia, ubrana w prowizoryczne ubranie niemal nie zasłaniające swoich intymności przyciągała wzrok drowa, który najpewniej siedział w odosobnieniu od dłuższego czasu. Buppido wydawał się wyciszony i zareagował na wasz powrót z umiarkowanym entuzjazmem. Wykazał jednak w pewnym momencie zadziwiającą przytomność umysłu i na mruknięcie Leshany o ucieczce wprost zapytał - Którym wyjściem? Gdybyście planowali ucieczki przez południową szczelinę, blisko byłoby do Grakstruglh. Mam tam krewnych którzy ciepło przyjęliby wybawicieli - zaproponował, pokazując w dowód zaufania także swój fant. Parę skleconych rękawic, z przytwierdzonymi tu i ówdzie kolcami, w których rozpoznać można było pazury quaggothów, i kolce drewnianych grabi. Najwidoczniej Buppido dosyć twórczo spędził czas, sprzątając jaskinię groźnych futerkowców. Palce każdej rękawicy zakończone były imponującymi pazurami, zrobionymi na kocie oko Lyssy z noży pozyskanych ze stołówki drowów, które sprytny i zręczny derro wyszlifował o skałę, siedząc w swoim kącie. Ront pokazał dwa kawałki łańcucha którymi owinął swoje wielkie jak bochen pięści. Ront najwidoczniej nie lubił za wiele kombinować. Eldeth długo i pieczołowicie spędzała czas podzwaniając w kącie swoimi kajdanami i jak tylko elfy zaczęły snuć rozważania o ucieczce, wyjęła płaskownik, podobny do tego, który posiadała Lyssa, jednak sprytna krasnoludka, najpewniej obyta z metalem szybko wyostrzyła przedmiot na pomocą kawałka kamienia, co bez pieca kowalskiego wymagało tytanicznej wręcz cierpliwości. Albo upartości i zacięcia krasnoluda. W każdym razie płaskownik właściwie był już obosiecznym mieczem, z rękojeścią zrobioną z nawiniętym na niej drutem. Z pasków skóry i sierści quaggotków wykonała również coś w rodzaju skórzanego hełmu, jednak nawet pobieżny rzut oka wystarczyłby, aby uznać tą ochronę za jedynie cieplejszą czapkę.
Książę Derendil z kolei pochwalił się imponującą kolekcją wykradanych sztućców. Niestety, kierował się nie praktycznością, co kolekcjonowaniem najładniejszych przedmiotów. W jego ręku znajdowały się więc nożyki, widelce i łyżki, o fantazyjnych zdobieniach. W jednym z nich Lyssa i Daerdan rozpoznali symbole Lloth, i było tylko jedno miejsce, skąd mógł pochodzić ów przedmiot.
Krzaczór i Kępa mogliby być mistrzami w gromadzeniu, bo ich sterta fantów wydawała się wręcz imponująca. Parka młodych sfirvnebli mogłaby z powodzeniem tu zostać, chociażby za skalę kradzieży której się dopuścili. Dwie pary drowich ciuchów, kilkanaście błyskotek na których można było nawet dostrzeć jakieś błyski kamieni szlachetnych, cztery kaptury, jeden płaszcz, przepiękny komplet bielizny z pajęczego jedwabiu, kilka żelaznych racji żywnościowych, dwa naczynia z drzewa zurkh, wypełnione wodą, długi kawałek liny, kilka drewnianych kołków i spory kawałek nadgryzionego mydła. Chichotali, wysypując zawartość ze sporego worka.
- Mhmhmhmhmmmmbllhmmm - mamrotał Krzaczór. Choć może to była Kępa. - Dobrze powiedziane - mruknął Kępa. A może Krzaczór - Krzaczór mówi, że trzeba pryskać, bo kończą się drowom graty - zachichotał Kępa - Może też południowym? Stamtąd nas przywlekli - zasugerował gnom zakładając śmiesznie ramiona na piersi i tupiąc wielgachną stopą, udając ważnego dorosłego, choć elfy doskonale zdawały sobie sprawę, że to tylko większy dzieciak ze smarkiem na perkatym nochalu.
Sarith zadziwił wszystkich, wyciągając kilka elementów na klepisko jaskini i powoli zaczął składać swoje trofeum. Nie zajęło mu to dużo czasu, i po kilku chwilach trzasnął mechanizmem spustowym ręcznej kuszy, dokładnie takiej samej, jaką mieli w posiadaniu drowi strażnicy.Brakowało tylko amunicji.
- Jak tyś to tu przyniósł Sarith? - zapytała podejrzliwie Eldoth.Jej łup w porównaniu do kuszy drowa wydawał się być bardzo mizerny. - Nie pytaj… - mruknął drow i elfy skłonne byłyby przysiąc, że te popielne policzki się czerwienią. - Którąkolwiek drogą zechcemy uciec, odradzam północną. Z Menzoberranzan przybywa co jakiś czas delegacja domu Mizzrym. Powinni już tu być, ale chyba się spóźniają - wskazał głową na kilkanaście rys na ścianie za jego plecami.
- Ale z tą kuszą w tyłku...Założę się, że było przyjemnie, co Sarith? - zarechotał Jimjar. Jego łupem były różnego typu bibeloty, ot amuletów i medalików, przedstawiających pająki, po jakieś brosze, kulki, złamane strzały. Była nawet szklana kula, którą potrząsnął a w której widać było biały proszek, osypujący się na jakąś budowlę.
-Magia… - mruczał zauroczony.
Shuushar posiadał tylko worek z rozmaitymi, skalnymi pleśniami, a dwa niewielkie naczynia z grzybodrewna niosły dziwny, ziołowy zapach. Miał też kilka skorup z grzyba Zurkh, na których można było dostrzec jakieś fosforyzujące substancje, ugniatane i mieszane za pomocą kawałka kamienia.
Najmniej miał Stołek. Nieszczęsny grzyb nie posiadał żadnych odnóży, jak i nie rozumiał wagi przedmiotów, które mogłyby pomóc w ucieczce.
- Będziemy uciekać? Stołek uciekał już kilka razy. O, popatrzcie! - Stołek wyciągnął się w swoim łańcuchu, przechodząc przez zbyt szeroko rozstawione, kościane pręty krat i przez moment znajdując się po drugiej stronie. Po czym wrócił i usiadł znów na środku komnaty - O, znów mnie złapali! Pobawimy się? -
Oczy wszystkich współwięźniów ponownie, jak pierwszego dnia pobytu skupiły się na nowych więźniach. Tym razem jednak, zamiast poczucia beznadziei, dostrzegliście iskierkę czegoś innego. Nadziei.


***


Przez pewien czas siedzieliście, dyskutując o wszelkich informacjach, uzyskanych z zewnątrz celi. Umiejscowienie strażników, propozycja Jorlana, rozkład stalaktytów i dna jaskini. Fanty, pieczołowicie prezentowane wcześniej wróciły na swoje ukryte miejsca, aby zostać wkrótce użyte do realizacji wielkiego planu. Zak siedział przez chwilę, słuchając gderania Balzaca które jednak powoli ucichło, jakby jego towarzysz, lub prześladowca oddalał się od niego. Zamiast tego, słyszał krzyki. Początkowo też jakby z oddali, nieledwie szepty i szelesty. Ciche, acz denerwujące. Potem coraz głośniejsze, jakby istota, a potem istoty przybliżały się do jaskini.Zak widział swoich towarzyszy i resztę spokojnie rozmawiających i dyskutujących o planie ucieczki i nabrał pewności, że tylko ona słyszy te wrzaski i zawodzenia, nie pozwalające się skupić.
Cefrey kręciła głową, łapiąc nowe dźwięki. Widziała czujnego Zaka i wydawało się, że też to słyszy. Mruczenie i syczenie wielkiego gada, lub może gadów, i odgłos łusek ocierających się o skałę był najpierw cichy, potem narastał, aby wypełnić hałasem całe pomieszczenie. Reszta jednak, poza Zakiem zdawała się tego nie słyszeć, pochłonięta rozmowami o rychłej wolności.


Potem wszystko ucichło. Krew zatrzymała się a serca zamarły z przerażenia. Do celi wszedł Jorlan. Wydawało się, że słyszy końcówkę rozmowy i można było przypuszczać, że słyszał część waszego knucia. Nie wydawał się tym w jakikolwiek sposób przejęty. Spokojnie, nie śpiesząc się, ignorując Stołka który kręcił mu się pod nogami, zapraszając do zabawy i uciesznie podskakując, podszedł do Zaka. Czerwone oczy patrzyły przez chwilę, a głowa drowa przechylała się raz w jedną, raz w drugą stronę, niczym łeb drapieżnika oceniającego odległość, lub badającego siłę swojej ofiary. Powoli, jakby karmiąc się chwilą wyciągnął długi, czarny nóż, zakrzywiony i pachnący eterem. Dłonią której brakowało dwóch najmniejszych palców chwycił Zaka za szyję. Runy na jego rękawicy zapłonęły, a kark zatrzeszczał niebezpiecznie. Drow uniósł go niczym królika, wysoko do góry. Łańcuchy, którymi Zak był przykuty do ściany zagrzechotały metalicznie a ręce, wykręcone i bezsilne zatrzeszczały w stawach. Nóż uniósł się nad głowę Zaka, aby opaść w dół. Czoło czarownika przecięła błyskawica bólu, a czerwień krwi zalała uczy. Wciąż żył, tańcząc w uścisku wojownika, który rył ostrzem noża skórę na jego czole, wycinając krwawy symbol.

Kolejny grzechot łańcuchów i ciało czarownika uderzyło o klepisko jaskini. Żył, oddychał ciężko z bólu i barwił kamienie krwią, skapującą z czoła na którym widać było wycięty nieco koślawo pentagram.
Jorlan spokojnie szykował się do wyjścia z jaskini, ale Stołek, wciąż nie rozumiejący sytuacji zaplątał mu się pod nogami. Grzechotał łańcuchami, podskakując i oplatając jedną nogę coraz bardziej. Kąciki ust drowa skrzywiły się ku dołowi, a czerwone oczy zmrużyły się niebezpiecznie w nieco cieńsze szparki.
- Pobawimy się? Chcesz być moim przyjacielem? - drobinki grzybni, rozpylanej w niewielkiej jaskini opadły na więźniów niczym całun. Jorlan spojrzał na nieszczęsną istotę, i postawił na niej swoją stopę. Czerwone oczy patrzyły spokojnie, nawet nie mrugając, kiedy zarodniki, wypluwane z pękających bąbli na głowotułowiu stołka wybuchały co chwila, przynosząc nowe fale myśli. I bólu. Bólu, który każdy czuł w swojej głowie, który wchłaniał nozdrzami, uszami, który osadzał się niczym gęsta sieć na ciałach każdego. Ból i cierpienie, od którego nie można było odwrócić wzroku.
- Boli. Ała...ja przyjaciel….boli...aaaa….przy….ja...ciel…. - katowani bólem mykonida więźniowie wili się w swoich kajdanach, w metalicznym grzechocie kajdan, niczym marionetki na sznurkach chorego na apopleksję lalkarza. Powietrze zgęstniało od zarodników, niemal przysłaniając widok.
- Booooliii…. - piszczał mykonid a chwilę później ból posłał więźniów na ziemię i przez chwilę panował spokój. Kojący spokój.
Głowotułów Stołka pękł niczym owoc arbuza, rozchlapując się na boki. Niewielkie nóżki mykonida drgały jeszcze przez chwilę spazmatycznie. Jorlan wyszedł, trzaskając kościaną kratą, kwitując śmierć niewielkiej istoty.

Krzyki. Ból. Powróciły do głowy Zaka z impetem, który ponownie posłał go na twarde klepisko. Do uszu współwięźniów czarownika doszedł odległy zew. Krzyk niesiony podziemnych echem. Potem kolejny, bliższy, jakby coś cieszyło się, że znalazło swoją ofiarę. Daerdan poczuł zimny pot lejący się po plecach. Czuł niemal pierwotną agresję istot, które krzyczały w mroku. I zbliżały się.
Krzyki przybierały na sile, i były teraz podobne szczekającej, wściekłej sforze. Obok kraty przemknęły quaggothy, powarkując wściekle, a między stalaktytami zakołysały się linowe mosty. Ognie faerie rozbłysły, szykując się do odparcia nieznanego napastnika. Zak słyszał wrzaski i skowyty, a akompaniamencie trzepotania skrzydeł.

Krew skapująca z czoła czarownika rozlała się już wąską ścieżką w stronę środka jaskini, docierając do rozbryźniętych szczątków mykonida. Krew Yuan-ti zmieszała się ze śluzem zabitej istoty, pociemniała i zaczęła dymić, niczym kwas, wypełniając momentalnie całą jaskinię duszącym zapachem siarki i eteru. Runy, niewidoczne dotychczas na całym suficie jaskini rozbłysły szkarłatem, zadymiły i zgasły. Wzrok płatał figle, kiedy w miejscu śmierci mykonida podłoga pękła, odsłaniając ciemną czeluść. Buchnęło zimnem, a zarodniki, unoszące się wraz z dymem w powietrzu opadły na klepisko niczym śnieg.

Dym, wypełniający całą jaskinię zdawał się formować w dwa ciemne kształty. Wielkie skrzydła, podobne do kruczych załopotały, przygniatając więźniów do ścian jaskini, mrożąc niemalże podmuchami zimna. Wielka para gadzich oczu zerknęła w dół, w stronę Zaka który drugi raz tego dnia został wzięty niczym królik za gardło i podniesiony do góry. Łańcuchy ponownie zaprotestowały, jednak tym razem daremnie. Ogniwo trzymające kajdany w końcu ustąpiło a łańcuch poleciał z brzękiem na posadzkę jaskini, co nie poprawiło specjalnie sytuacji Zaka, unieruchomionego w lodowatych wręcz, i palących od zimna wielkich szponach stwora.
-Niewolnik…- głos który wydała istota był podobny dwóm młyńskim kamieniom, trącym o siebie. Głęboki, spokojny, ale równocześnie nie było w nim nic litościwego. Mógł tylko patrzeć na ogromny dziób zbliżający się z każdą chwilą do jego głowy.

[MEDIA]https://i1.sndcdn.com/artworks-000062637524-tcbzia-t500x500.jpg[/MEDIA]

Drugi kształt spojrzał na Lyssę. Wielki, cienisty dziób kłapnął kilka razy, a wielki, ciemny jęzor z którego kapała jakaś czarna, podobna smole maź chlapnął kilka razy dokoła dzioba. Łeb przekrzywił się, a gadzie oko zerknęło na tabaxi - Ten pomiot demonów wygląda smacznie… - mruknięcie brzmiało niczym grom. Stwór nie zdążył jednak zaspokoić swojej ciekawości. Kolejny krzyk z zewnątrz obrócił głowy obu stworów w stronę wyjścia. Trzymający czarownika stwór ryknął mu prosto w twarz, oblepiając go nieco czarną, śliską mazią, puścił go i runął w stronę krat, napierając na nie całym swoim wielkim impetem. Drugi, interesujący się tabaxi potrząsnął łbem i dołączył do towarzysza, spadając na kratę która jęknęła i trzasnęła z głośnym klekotem lądując gdzieś na dnie jaskini.

Stwory wyfrunęły z jaskini z głośnym szumem, wrzeszcząc i zawodząc, jakby rzucały wyzwanie istotom, które wcześniej przybyły do Velkynvelve. Grzmot, jakby dwie skały zderzyły się o siebie dawały pewność, że istoty raczej za sobą nie przepadały. Co jakiś czas gwizdy i gorączkowe komendy, przetykane powarkiwaniem quaggothów przebijały się przez kakofonię wrzasków, krzyków i ryków wściekłości i szału. Przez jedną chwilę, jeńcy zaznali spokoju.
Dziewięć par oczu spojrzało z nadzieją na czarodzieja, który leżał na podłodze z oszronionymi, ale wolnymi od kajdan rękami.
- Genialne. Jak to zrobiłeś? - Balzak siedział na ramieniu czarownika, patrząc oskarżycielsko w jego skąpaną czarną śliną i schlapaną zakrzepłą, oszronioną krwią twarz.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline