Zak podniósł głowę i wbił spojrzenie w swojego chowańca. W przeciągu ostatniej minuty został poturbowany, okaleczony i dwukrotnie duszony. Nie wyglądał, jakby miał dobry humor. Jego twarz, cała zakrwawiona, wyglądała upiornie, a mięśnie szczęki drgały spazmatycznie. W gorejących od bólu oczach czaiła się mordercza, zimna furia, w kącikach ust zbierała się jasnoczerwona piana.
Czarnoksiężnik powoli podniósł drżące ręce na wysokość oczu i otaksował zimnym spojrzeniem zerwany łańcuch. Na grzbietach jego dłoni i wokół palców zatańczyły małe, czerwone błyskawice. Wyładowania narastały w napięciu, aż młodzieniec nie wyciągnął ręki w stronę Ronta, kiedy to przeskoczyły między nim a orczym pomiotem przy akompaniamencie głuchego trzasku i zapachu siarki. Ront mimowolnie drgnął i podniósł ręce w obronnym geście. Łańcuch, którym był skuty, zabrzęczał o podłogę. Gdy osiłek otworzył oczy, z zaskoczeniem odkrył, że jest wolny.
Z twarzą wykrzywioną okrutnym grymasem czarnoksiężnik wstał z kolan, obrócił się na pięcie i posłał kolejną karmazynową błyskawicę, tym razem w Cefrey, ją również uwalniając. Deszcz ostrych odłamków łańcucha zostawił małe, napływające krwią ranki na skórze jej twarzy.
Oswobodzał kolejnych współwięźniów. Lyssa, Daerdan, kuo-toa, Jimjar… Ci uwolnieni rzucili się do łańcuchów następnych, starając się nie patrzeć na trzęsącego się wręcz z mieszanki pourazowego szoku i niepohamowanej potrzeby zrobienia komuś krzywdy Zaka.
- To rozumiem! - Ucieszył się Balzacc, nie musząc już kontaktować się ze swoim dobrodziejem telepatycznie. Chityna na ciele pająka zaczęła trzaskać i pękać, a on sam puchnąć i rosnąć. Odnóża stapiały się w jedno, stając się rachitycznymi rękami zakończonymi czarnymi szponami, a z odwłoka wyrosły nietoperze skrzydła i smukły, skorpioni ogon. Po chwili na ramieniu czarnoksiężnika usadowił się niewielki, pokraczny humanoid z karmazynową skórą i charakterystycznie diabelskimi cechami. Balzacc przycupnął na ramieniu swojego “mistrza” i przytrzymał się łapką jego zakrwawionych włosów, obserwując z ciekawością rozwój wydarzeń.
Białowłosy zatrzymał się na chwilę przy Sarithcie. Złapał drowa za brodę i przytrzymał mu twarz tak, by ten spojrzał mu w oczy.
- Mam nadzieję, że nienawidzisz ich równie mocno, co ja, i zadasz im wiele bólu. - Powiedział cicho Zak. Na tle bitewnego zgiełku dał się słyszeć kolejny trzask, a mroczny elf zawył z bólu, gdy zogniskowana zbyt blisko niego energia przeskoczyła z pękających kajdan i boleśnie ukąsiła go, rozchodząc się po ciele niewielkimi wyładowaniami. - Ale jeden fałszywy ruch, a zatęsknisz za gościną naszych oprawców. - Mówiąc te słowa, czarnoksiężnik omiótł wzrokiem zmasakrowane szczątki Stołka. Wolność nie oznaczała zwycięstwa. Ich trud miał się dopiero zacząć.
- Bum szaka-laka! - Dodał radośnie Balzacc, szczerząc się okrutnie do elfa.
- Nie wiem, co tu się wydarzyło. Nie wiem, skąd wzięły się te stworzenia. - Młodzieniec zwrócił się do reszty współwięźniów. - Czas na pytania będzie później. Chcecie, zostańcie. Rzućcie się sobie do gardeł, nie dbam o to. Ja stąd spierdalam. A jeśli idziecie ze mną... Zabijcie po drodze tylu, ilu zdołacie. - Warknął przez zaciśnięte zęby, gdy przed oczami stanął mu obraz okaleczonej, skupionej twarzy Jorlana, gdy drowi weteran wycinał mu w skórze okultystyczne wzory. - Balzacc, obserwuj korytarz. - Imp zasalutował szyderczo i zniknął w małym obłoczku cuchnącego dymu. - Będziemy potrzebowali broni i prowiantu. Buppido, mówiłeś że wiesz, którędy się stąd wydostać? - Czarnoksiężnik wbił gorejący wzrok w Derro.