Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2019, 18:45   #50
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Statek do Anchorage płynął szybko. Na szczęście stan Waszyngton, w którym wcześniej mieszkała rodzina Walkerów, był tak blisko Alaski, jak to tylko możliwe. Co nie znaczyło, że podróż nie trwała długo. Dylan Walker siedział w bufecie, spoglądając przez zamknięte, okrągłe okno na skłębione morskie fale. Ściany były nieszczelne, toteż zimne powietrze prześlizgiwało się do środka. Z tego powodu musiał siedzieć w kurtce i ogrzewać się gorącą czekoladą. Najchętniej zamiast tego wypiłby whiskey, lub inne alkohole, które czasami podbierał z barku ojca. Jednak nie było na to szans. Zwłaszcza pod czujnym okiem ciotki Danielle.
- Nie wiem, dlaczego USA zależy na tym wypizdowie - mruknął. Chyba tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę ciotki i ją zdenerwować przekleństwem. - Jest oddzielone od reszty kraju, dalekie i… kompletnie beznadziejne. Ale to może dobrze, bo nasza rodzina będzie tam pasować.
- DY-lanie… - usłyszał karcący ton ciotki, dokładnie tak jak oczekiwał i jak się spodziewał. Danielle patrzyła na niego, marszcząc lekko brwi i kręcąc głową. Nie podobało jej się jego słownictwo i opinia o miejscu pochodzenia jej zmarłego męża. Mogła jednak zrozumieć postawę chłopca, dlatego karcenie skończyło się tylko na tym jednym słowie.
- Spójrz na to z pogodnej strony i potraktuj jak przygodę. A jak ci się nie spodoba, to za kilka lat zawsze możesz się wyprowadzić do collegu… - zaproponowała rozsądnie dorosła blondynka.
Dylan parsknął śmiechem.
- Za kilka lat… no to patrz na mnie - mruknął pod nosem.
Zamierzał zwiać stąd, kiedy tylko dobiją do brzegu. Choć nie wiedział, gdzie dokładnie miał się podziać bez pieniędzy i znajomych w tej okolicy. Jednak na razie nie przejmował się tym. Spojrzał na Vanessę, która siedziała naprzeciwko niego, a potem na małą Emmę, która rysowała właśnie. Stos kolorowych kredek zajmował połowę powierzchni stołu. Ojca i jego pedała nie było przy nich, wyszli na papierosa na zewnątrz. Tak mają, lubią ciągnąć. Czy to dym z fajek, czy też fiuty.
Van miała słuchawki na głowie, bujała nią lekko i czytała ‘Cemetery Road’, autorstwa Gara Anthony’ego Haywooda. Tył książki zdradzał, że był to kryminał opowiadający o morderstwie przyjaciela głównego bohatera i całej otoczce dochodzenia do tego kto dokonał tej strasznej zbrodni. Dziewczyna nawet nie zwróciła uwagi na fakt, że Dylan na nią patrzył, pochłonięta w lekturze i muzyce. Jak zwykle ubrana i umalowana była całkiem na czarno, poza ustami, które pokrywała stonowana, szkarłatna szminka. Wyglądała jak wampir i jedyna różnica była taka, że Słońce jej nie paliło. Tymczasem Emma rysowała uparcie rodzinę skrzydlatych koni we wszystkich kolorach tęczy i była zajęta tym na tyle, że nawet cicho mówiła coś do samej siebie i rysunku
- A tu będzie kwiatek, w którym mieszka pani Akacja i jej troje szopów praczy, które mają skrzydełka… Nie lubią się z Felicią, bo zabrały jej magiczny kryształ, dzięki któremu nie może teraz wrócić do domu w Tęczowej Krainie… - opowiadała sama sobie bajkę o niewiadomo czym.
Dylan spojrzał na młodszą siostrę. Tak właściwie lubił ją i darzył pewną sympatią, jednak była dzieckiem, więc automatycznie nic nie rozumiała. Miała dziesięć lat. Chłopak pamiętał, jak urodziła się. Była cała różowa i gruba, a rodzice zakochali się w niej, jakby nie mieli nigdy żadnych innych dzieci. Potem dziewczynka wyrosła z niemowlęcej otyłości i zaczęła wyglądać jak mała miss z jakiegoś reality show w telewizji. Tym samym rozkochała w sobie nie tylko rodziców, ale również wszystkich dookoła i potencjalnie cały świat.
- W normalnej rodzinie dzieci rysowałyby swoich bliskich- mruknął Dylan. - Emma nie musiałaby uciekać myślami do krainy tańczących, latających koni, które w przeciwieństwie do nas jakoś się znoszą.
- Niech twoja siostra rysuje to co jej się podoba. Ale masz dziś straszny nastrój Dylanie… - stwierdziła Danielle.
- Może zajmij się czymś, to szybciej minie ci czas podróży? I mam na myśli czymś więcej niż marudzenie… - zasugerowała i uśmiechnęła się zadziornie do bratanka. Vanessa przerzuciła kolejną stronę, lekko oblizując palec wskazujący, a Emma wyciągnęła się na swoim siedzeniu, szukając odpowiedniej kredki. Spojrzała na Dylana.
- Chcesz porysować ze mną? - zaproponowała mu.
- Mam dużo kartek, jak ci się nudzi i chcesz… - przyglądała mu się tymi swoimi dużymi, jasnoniebieskimi oczami i czekała na odpowiedź.
Dylan westchnął i wzruszył ramionami.
- No dobra. Ale daj mi tylko te czerwone - powiedział grobowym głosem.

***


Carlos oparł się o reling łokciami. Było zimno, jednak posiadał ciepłą kurtkę i lodowaty wiatr północy nie przeszkadzał mu aż tak bardzo. Spoglądał na piętrzące się w oddali góry. Wyglądały zjawiskowo, pięknie, ale również nieco… zastraszająco. Jakim miejscem okaże się Anchorage? Zaproponował przeprowadzkę tutaj, bo doszedł do wniosku, że w Seattle Sean nigdy nie dojdzie do siebie. Było tu pełno miejsc, które przypominały mu tę kurwę Samanthę. Vicente, jako psychoterapeuta, nigdy nie określił ją na głos tymi słowami, co nie znaczyło, że tak o niej nie myślał. Z drugiej strony był jej po cichu trochę wdzięczny, że dzięki niej los zesłał mu Seana. Nie musiał nic robić, Walker dosłownie zapukał do jego drzwi. W pierwszej chwili Carlos nie myślał o mężczyźnie jak o potencjalnym partnerze. Dopiero po kilku miesiącach terapii uświadomił sobie, że uzależnił się od niego. Pewnego wtorku Sean nie pojawił się na sesji, a Carlos w rezultacie wypalił całą paczkę papierosów, trzymając w ręku telefon i czekając na SMS. Jakąkolwiek wiadomość, czy to dobrą, czy też złą.

Vicente drgnął. Nagle z niewyjaśnionych powodów poczuł dreszcze na ramionach. To musiało być zimno… Nie znalazł innego wytłumaczenia. A jednak… skąd ten niepokój. Mrugnął oczami. Wydawało mu się, że ujrzał przepływający cień w wodach tuż przy statku. Całkiem duży, jednak ten prędko zniknął. Carlos myślał o tym przez kilka sekund, po czym kompletnie zapomniał. Spojrzał na Seana. Mężczyzna znajdował się tuż przy nim i palił z nim. Był bardzo przystojny i Vicente mógłby patrzeć na niego godzinami. Tak też czasami robił, kiedy Walker spał. To mogło być niezdrowe, jednak Carlos już zdążył przywyknąć do swojej małej obsesji. Przeczuwał, że Sean nie kocha go i chyba z jego perspektywy byli razem jakoś przez przypadek. Tyle że to koniec końców niewiele zmieniało. Walker nie musiał być nim zafascynowany, wystarczyło, że nie przeszkadzała mu jego obecność u swojego boku. Carlos starał się również, żeby w sypialni Sean był w pełni usatysfakcjonowany i nigdy nie czuł potrzeby znalezienia kogoś innego, na przykład kobiety.
- O czym myślisz? - zapytał Carlos, podziwiając profil swojego ukochanego. - Jesteś taki jakiś cichy… Wiem, że to nie sesja terapeutyczna, ale wiesz, że możesz ze mną rozmawiać… zawsze? Nie tylko wtedy, kiedy jesteśmy w moim gabinecie?
Sean patrzył na horyzont, oparty o reling i w kompletnym zamyśleniu. Co robił? Z jednej strony całkowicie rozumiał argumentację Carlosa o tym, że przyda im się nowy start w świeżym miejscu, zwłaszcza, że to chyba pierwszy raz kiedy Danielle zgodziła się z opinia jego partnera. z drugiej jednak strony był bardzo mocno przywiązany do Seattle i opuszczenie go wprawiało go w wyjątkowo melancholijny nastrój. Zerknął na Carlosa i powoli westchnął.
- To pewnie dlatego, że nigdy się nie wyprowadzałem z rodzinnego miasta i trochę mnie zjada jakiś lęk przed nieznanym. Przejdzie mi jak dotrzemy do brzegu. No i martwią mnie dzieci. Są… A zresztą sam wiesz co jest z nimi nie w porządku… - powiedział trochę ponuro.
- Nic nie jest z nimi nie w porządku - Carlos położył dłoń na ramieniu mężczyzny. - To akurat normalna reakcja na te wszystkie wydarzenia. Wszystkie się wokół nich zmienia. Na początku będą nieco humorzaści, ale minie miesiąc, dwa, Dylan zakocha się w kolejnej dziewczynie, Van odnajdzie się na studiach, a Emma… Emma jak to Emma. Dobrze, że Danielle jest z nami, bo będzie mogła w pewnym sensie zastąpić Samanthę - rzekł Vicente. - Ten jej spadek… spadł nam z nieba - dodał, kręcąc głową i zabierając rękę z Seana. - Kto to umarł? Siostra jej zmarłego męża? Czy to była jakaś dalsza ciotka? W każdym razie widziałem zdjęcia tej posiadłości - pokręcił głową. - To prawdziwa willa…
- Ciotka… Tak, rzeczywiście to pomogło. Zdecydowanie bez tego pewnie nie podjąłbym takiej radykalnej decyzji. Ale los tak chciał, a dziś stoimy tu na statku i płyniemy… - stwierdził proste i oczywiste. Sean zastanawiał się, cz czasem nie oszaleje do reszty w tym wielkim domu. Jego dzieci były zagubione i w ten sposób radziły sobie ze stresem, ale odnosił wrażenie, że to on był tutaj najbardziej zagubioną osobą, choć nie okazywał tego i nie mówił o tym wprost. Wiedział, że Carlos to wie i dlatego wolał go mieć przy sobie. Wygasił dopalonego papierosa i wyrzucił za burtę niedopałek. Popatrzył w wodę, a potem znów na Carlosa.
- Nie zmarzłeś już czasem? Jest dziś wyjątkowo zimno… - zauważył, próbując mu okazać w ten sposób troskę.
- Tak, trochę - mężczyzna mocniej chwycił się relingu. Przesunął po nim ręką i nagle syknął z bólu. Spojrzał na dłoń. Ciekła po niej strużka krwi. Musiał przeciąć sobie skórę niezabezpieczoną, ostrą krawędzią. Odruchowo strzepnął osocze z dłoni, po czym znalazł chusteczkę w kieszeni i wytarł ją. - Cholera. Chyba jednak są tu gorsze rzeczy od mrozu - mruknął.

Obrócił się w stronę drzwi prowadzących do środka. Przeszedł kilka kroków, kiedy zatrzymał się i spojrzał w bok. Były tam wywietrzniki, z którym wyłaniały się strużki ciemnego dymu. Statek płynął na węglu spalanym pod pokładem. Mężczyzna zmrużył oczy. Przez moment odniósł wrażenie, że widzi w szarej chmurze jakiś kształt, ale ten rozmył się błyskawicznie. Co było z nim dzisiaj nie tak? Co prawda nie wyspał się, ale jego oczy nie działały wadliwie nawet kiedy był zmęczony.
- Sean… chodźmy tam na chwilę - mruknął, idąc w stronę wywietrzników. Chciał się upewnić, czy może jednak nie zwariował.
Walker szedł za nim. Poprawił szalik na szyi. Zmarszczył brwi, gdy Carlos zatrzymał się
- Do wywietrznika? Myślę, że cieplej będzie raczej wewnątrz, niż przy tej dymiącej kratce - zauważył, ale mimo wszystko poszedł za nim. Stanął kilka kroków dalej, nie miał ochoty podchodzić do samego źródła dymu. Zapach był gryzący i nie miał ku temu potrzeby. Wsadził ręce do kieszeni i rozglądał się po pokładzie.
Nie widział niczego szczególnie interesującego.
- Chodź dalej - mruknął Carlos i chwycił go za rękę. Przeszli obok oparów, wstrzymując oddech. Wnet znaleźli się za nimi. Tak właściwie było tutaj cieplej, niż przy samym relingu. Różnica zdawała się odczuwalna, choć rzeczywiście w środku musiało być jeszcze goręcej. Sean spojrzał na Carlosa rozglądającego się czujnie, ale w tym zaułku nie było niczego szczególnego.
- Ech… - mruknął Vicente. Nagle obrócił się w stronę mężczyzny i uśmiechnął się lekko. Wzruszył ramionami. Chyba planował wrócić w tym momencie do środka, jednak zamiast tego zamyślił się na chwilę. Przystanął i nieoczekiwanie popchnął Seana na ścianę, za którą musiała znajdować się kuchnia wydająca jedzenie do bufetu. Z półotwartego okna rozciągały się kuszące zapachy.
Carlos pocałował krótko swojego partnera, po czym ukląkł, aby rozpiąć mu rozporek.
Sean na swój sposób przeczuwał, że to nie tak kompletnie bez powodu Carlos ciągnął go w ten zaułek. Między innymi dlatego rozglądał się aż tak uważnie, ale na pokładzie nie było żywego ducha poza nimi, chyba tylko oni byli na tyle szaleni, by wychodzić z ciepłego wnętrza statku i pozostawać na papierosie dłużej niż tylko kilka minut. Pocałowany mruknął tylko. To nie było tak, że miał coś przeciw mężczyznom, lubił kobiety, ale przyzwyczaił się już nieco do Vicente. Rozpiął kurtkę, by było mu łatwiej dostać się do rozporka i klamry paska. Sean był bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, a jego kondycja ścigała się z pewnością siebie, przynajmniej kiedyś. Teraz było trochę gorzej. Roztaczał zdecydowanie aurę poturbowanego tygrysa. Spojrzał z góry na Carlosa i przymknął oczy dając mu przyzwolenie na to czego chciał. Sam tym faktem nieco się podniecił. Chyba mimo wszystko był nieco narcyzem i lubił być aż tak wyraźnie zapewniany, że jest chciany. Zwłaszcza po tym co zrobiła mu Samantha.
Carlos odniósł wrażenie, że równie dobrze mogliby znajdować się na Barbadosie. Zrobiło się strasznie gorąco. Czuł wypieki na policzkach. Nie robił tego pierwszy raz i nawet nie setny, ale wciąż było to dla niego ekscytujące i dziwnie satysfakcjonujące. Dziwnie, bo zazwyczaj Sean nie dotykał jego ciała. Carlos też najczęściej nie prosił o to, bo nie chciał, żeby Walker czuł się niezręcznie lub do czegoś przymuszany. A Vicente czuł się dobrze, samemu zaspokajając się w trakcie sprawiania przyjemności Seanowi. Dotknął klamry jego paska i rozpiął ją. Następnie zajął spodniami. Pocałował przez materiał męskość Walkera, ale nie zamierzał bawić się długo w grę wstępną. Zsunął bieliznę prawnika i spojrzał na częściowo sztywną męskość. Carlos musiał jej się dobrze kojarzyć. I starał się, żeby tak było. Bez wahania wziął go w usta i zaczął ssać. Wziął go głębiej, wnet całego. Rytmicznie poruszał głową. Ekscytowało go to, że technicznie każdy mógł ich na tym przyłapać. Spojrzał w górę na twarz swojego przystojnego chłopaka. Chciał widzieć na niej rozkosz, kiedy robił mu dobrze.
Nie było więc dla Vicente zaskoczeniem, kiedy zobaczył jak Sean zamknął oczy i rozchylił lekko usta. Wyraźnie było mu dobrze i nawet fakt, że to nie kobiece usta mu to robiły, nie był w stanie niczemu zaprzeczyć, ani powstrzymać. Mężczyzna powoli twardniał w ustach partnera. Kilka razy poruszył nawet biodrami, by znaleźć się głębiej w ustach Carlosa i by poczuć lepiej jego gorący język i podniebienie. Zdecydowanie potrzebował tego. Psychoterapeuta doskonale wiedział jak rozproszyć jego uwagę od strapienia zmianami. Po części traktował go, jakby był Tamagotchi. Okresowo przypominał sobie o jego przyjemności, przynajmniej raz dziennie i spełniał ją bez żadnej inicjatywy ze strony Seana. Jeżeli czegoś nauczyły go terapie małżeńskie, to tyle, że partner wcale nie różni się tak bardzo od rośliny doniczkowej, którą należy podlewać. Przesunął językiem po jego jądrach, bo czasami Walker to lubił, a następnie przyssał się do jego żołędzi, masturbując go u nasady. Robił to szybko i silnie, bo sam podniecił się i chciał go posmakować tak dobrze, jak to tylko możliwe. Sean wnet doszedł, wydając z siebie cichy jęk oraz strugę nasienia, którą Carlos grzecznie przełknął. Wyssał ostatnie krople wilgoci z czubka, po czym przełknął ślinę. Zaczął zapinać Walkera.
- Dobrze się spisałem? - zapytał.
Sean westchnął i kiwnął głową.
- Zdecydowanie. Bardzo - powiedział w formie najwyższego stopnia pochwały. Popatrzył na Carlosa i mimo, że do tej pory jeszcze czegoś takiego nie zrobił, był nieco zdesperowany. To był nowy start, tak? Podniósł rękę i pogłaskał Carlosa po głowie.
“Jakbym był dobrym psem”, pomyślał. Ta myśl w pierwszej sekundzie nie spodobała mu się, ale w drugiej tylko dodatkowo podnieciła.
- Wracaj do dzieci, ja zapalę jeszcze jednego - powiedział. - Cieszę się, że ci się podobało - uśmiechnął się do niego szeroko.
Rzeczywiście zamierzał zapalić, ale głównie ulżyć sobie. Napięcie w kroku było straszne. Czuł nawet nieco wilgoci na bieliźnie.
Walker kiwnął głową i zapiął kurtkę.
- Dobrze. Tylko nie zgub się… - polecił mu, po czym ruszył w stronę przejścia koło wywietrznika. Wyszedł z kłębów dymu i ruszył w stronę wejścia dla pasażerów statku. Miał nadzieję, że Danielle dała sobie radę z nastrojem jego dzieci. On zdecydowanie czuł się lepiej.
- Nie martw się o mnie - Carlos uśmiechnął się do Seana. - To nowy start. Tak długo, jak będziesz tego chciał, już zawsze będę przy tobie - dodał.
Kiedy Sean wyszedł, pospiesznie rozpiął spodnie i chwycił swoją męskość. Po kilkunastu sekundach poczuł, że nogi się pod nim uginają z rozkoszy. Zrobił kilka kroków do przodu, choć pętały go spodnie. Lewą ręką chwycił się relingu, a prawą masturbował. Anchorage było coraz bliżej. Już widział pierwsze zabudowania. Myśl, że ktoś mógłby dostrzec go w lornetce była równie niepokojąca, co podniecająca. Kilka sekund później doszedł na drewnianą posadzkę. Pochylił głowę, jęcząc z rozkoszy.

Kilka sekund później jęczał z bólu.
Padł na bok, czując przygniatające cierpienie. Krew uciekała z jego ciała. Skapywała po posadzce. Carlos spoglądał na powiększającą się kałużę, próbując kątem oka dostrzec, co go zaatakowało. I dlaczego. Przerażenie było tak oszałamiające, że po części zagłuszało ból. Wyciągnął się, aby dostrzec cokolwiek… kogokolwiek… ale nie miał siły. Cała energia uciekała z nim wraz z osoczem.
Zamknął oczy.
Umarł.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline