Dał znak Ricardo a sam grzmotnął pięścią w maskę. Stracili sprzęt, ludzi i byli zdani na siebie. Deszcz może i utrudniał śledzenie czy tropienie, ale też dawał pewną przewagę. Napastnicy nie spodziewali się, że ktoś może ruszyć ich śladem. - Prawdopodobnie trójka napastników, użyli strzałek usypiających. Zabrali sprzęt, broń oraz ludzi. Sprawdź czy samochód jest sprawny i może jechać. - odezwał się do towarzysza gdy ten do niego dołączył, sam też spojrzał na wóz a zwłaszcza opony i bak z paliwem. Jeśli przeciwnicy oszczędzili samochód to mogli wrócić do punktu zbornego w mieścinie, by zameldować o sytuacji. Miał jednak obawy, że napastnicy nie byli tak wspaniałomyślni po swoim ataku. On sam z pewnością by nie zostawił wozu w nienaruszonym stanie. O dziwo był sprawny, przez co mógł zgadywać że albo się spieszyli albo nie zwrócili uwagi na niego. - Wóz sprawny, zatem jak chcesz możesz wracać i dać znać reszcie co się stało. Ja myślę ruszyć za napastnikami. Są obciążeni porwanymi, zatem powinno ich to spowalniać. - rzekł do Ricardo zgarniając porozrzucane rzeczy z drogi i pakując je do samochodu. Wyczyszczone i odsuszone powinny jeszcze posłużyć. - Co zatem robisz? - Chcesz ich gonić sam? Bez sensu. I co im zrobisz samym nożem nawet jak ich dogonisz? Wsiadaj to pojedziemy do szefa i niech on się martwi. Chociaż… Mówisz trzech? Może byśmy dali radę we dwóch? Myślisz, że jak są daleko stąd? - Ricardo mówił tak szybko jak na stereotyp gorącokrwistego południowca wypadało. Ale wydawał się mieć rozterki moralne i zdroworozsądkowe pomiędzy najłatwiejszym i najbardziej bezpiecznym wyjściem czyli wsiąść w samochód i dać stąd dyla a przy okazji zwalić myślenie na innych a poczuciem więzi z porwanymi kolegami. Może dopiero co zniknęli w leśnej gęstwinie? I jak trzech przeciwników to nie taka duża przewaga na ich dwóch. Z drugiej strony na dwóch mieli tylko jedną lufę a tamci nie wiadomo co mieli. Sytuacja była więc niejasna tak samo jak tutaj w tym wydrążonym w dżungli tunelu jakim sunęła zalana deszczem droga jasno nie było. - Nożem posługuję się lepiej niż bronią palną. Poza tym w taką niepogodę trudniej będzie im mnie dostrzec. Zapomniałeś czemu mnie najeli? - uśmiechnął się paskudnie i obrócił szybkim ruchem na otwartej dłoni swoim nożem. - Obciążeni zrabowanym ekwipunkiem i dwoma ludźmi, przy takiej pogodzie i przez las? Podejrzewam że mniej niż kilometr. To jak? - No nie wiem. No może się uda ale jak nie to nas już nikt nie uratuje. - młodym Latynosem zdawały się targać różne sprzeczności. Może mieli szanse dogonić przeciwników ale nie wiedzieli czy to się uda i co się stanie jak już ich dogonią. Gdyby wszystko poszło dobrze no to dobrze ale jakby im się powinęła noga to nikt w Espaniola nie wiedział co się im przydarzyło. Co najwyżej znaleźliby pusty, rozszabrowany samochód na drodze. I nie było wiadomo co wtedy zrobią. Marcus rozważał jeszcze kilka chwil opcję i w końcu schował nóż do pochwy. Mimo wszystko wsparcie by się przydało, a oni będą wiedzieć gdzie znów uderzyć. Buźka zapamiętał miejsce gdzie byli, ten kawałek i tak potem musieli przejść jeszcze raz przed konwojem. - Wsiadaj i zjeżdżamy. Wrócimy z paroma dodatkowymi ludźmi. Głupio by było, gdybyśmy ruszyli w pościg, a tymczasem ktoś kto został z tyłu zwinął nam wóz. A jakbyśmy się rozdzielili i ty byś został… zapewne podzieliłbyś los tamtej dwójki. - rzekł w końcu do Ricardo - Damy znać szefom odnośnie drogi i problemów do rozwiązania. Nasi przeciwnicy nie uciekną, raczej na pewno znów ich spotkamy. - Masz mnie za głupka? Na pewno bym tu nie czekał sam jak kaczka do odstrzału tylko zawijał się po resztę. Ale skoro mówisz, że sam nie chcesz a we dwóch nie ma sensu to spadamy. - Latynos prychnął nieco ironicznie na pomysł, że miałby zostać sam w tej głuszy. A ponieważ wyprawa w trzewia wrogiej dżungli mu się nie uśmiechała sama w sobie to gdy towarzysz z niej zrezygnował tym bardziej nie palił się aby go od tego odwodzić. Nawet dało się wyczuć pewną ulgę w jego słowach i zachowaniu. Szybko powrzucał rozrzucone po drodze i poboczu bagaże, przynajmniej te najważniejsze po czym równie szybko wskoczył za kierownicę, po paru standardowych zgrzytach uruchomił pojazd, energicznie zawrócił i odjechał od feralnego miejsca. Droga do Espanioli była szybka i krótka. Albo tak im się wydawało. W każdym razie na pewno można było odczuć podwójną ulgę: raz gdy wyjechali z ciemnego tunelu dżungli na otwartą przestrzeń a drugi raz gdy wjechali w zabudowę Espanioli oznaczającą granicę dominium człowieka i jego cywilizacji. Sprawnie zajechali przed lokal w którym zatrzymała się większość grupki. Przed lokalem, pośród innych, widać było dwa pojazdy należące do konwoju Federatów. - Dobra, to ty się znasz, to ty z nimi gadasz. - powiedział Ricardo gdy wysiadali z samochodu Lamay’a bez Lamay’a i jego pilota. Wewnątrz lokalu panował całkiem spory ruch, zapewne przez ten deszcz jaki niezbyt zachęcał do bytowania pod chmurką. Wśród wielu zajętych stolików dało się wypatrzeć dwóch ludzi z ich konwoju. Akurat z tej samej furgonetki jaką wcześniej jechał “Buźka”. Reszty załogi furgonetki, szefa konwoju i jego szofera czy kim on tam był nie było widać. - Nie rozpijaj się zbytnio. Możliwe że z samego rana wyruszymy przed konwojem znów. - rzekł do Ricardo gdy wychodzili z samochodu. A potem skierował się do stolika zajmowanego przez ich towarzyszy. - Mam raport z trasy i problem do rozwiązania. Gdzie szef? - odezwał się do nich z zapytaniem. - U siebie, w pokoju. A gdzie reszta? - siedzący za stołem kierowca furgonetki odpowiedział i zapytał patrząc pytającą na połowę składu jaka po obiedzie opuszczała ten lokal bo brakującej dwójki coś nie było widać aby pakowała się do lokalu. - Będzie nam ich brakować. Wpadli w łapy lokalnych gdy sprawdzaliśmy podmyty szlak. Rozważam wycieczkę i zapolowanie na napastników, jeśli dostanę małe wsparcie. - odparł i wyprostowawszy się spojrzał po lokalu. - Który pokój ? Słowa zwiadowcy wyraźnie zbiły z tropu, nawet zaniepokoiły towarzyszy. Został z nimi Ricardo który zaczął żywo opowiadać co im się przytrafiło podczas wycieczki opustoszałą i zdewastowaną drogą a na Marcusa spadło zdanie relacji szefowi karawany. Obydwaj załoganci furgonetki pokierowali go do odpowiedniego pokoju. Tam po krótkim sprawdzeniu przez ochroniarza szefa został przyjęty przez szefa. - Jakie wieści przynosisz? - zapytał szef czekając na raport. Jak na człowieka szlachetnie urodzonego, nawet w prywatnym pokoju był ubrany w elegancką koszulę a na biodrach miał pas z kaburą. Krok za plecami “Buźki” w dyskretnym milczeniu stał ochroniarz szlachcica mający go na bacznej uwadze. - Droga jest do przejechania, choć powoli i uważać należy. Zwłaszcza że teraz deszcz pada i może doprowadzić do nieprzewidzianych obsuwisk. W każdym razie gdy będziemy przekraczać ten odcinek i tak bym wysłał kogoś przed wozami, by prowadził całość. - odparł rzuciwszy kątem oka spojrzenie na ochroniarza, po czym kontynuował. - Straciliśmy dwóch ludzi porwanych przez tubylców prawdopodobnie, gdy we dwóch z Ricardo sprawdzaliśmy trasę. Zgarnęli ich, sprzęt i zniknęli w lesie. Zdecydowałem przekazać informacje o trasie najpierw, zamiast ruszyć za nimi w pogoń. Ale z chęcią na nich zapoluję by odzyskać utracone mienie, poza tym chyba lepiej usunąć ewentualne zagrożenie.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |