Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2019, 23:02   #183
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Igła straciła kontrolę nad tym co się działo. Łatała Luckiego niemal w amoku, z trudem widząc przez spływające z oczu łzy. To była jej wina.. Czemu zwlekała? Powinna być z nimi cały czas. Ręce odruchowo zakładały opatrunek, starając się połapać porozrywane ciało. Za szybko… nie zdąży. Musiała zdążyć. Patrzyła jak oddech Maxa się stabilizuje, już zaciskała supeł, gdy obok niej osunął się MJ. Za szybko… za szybko… poderwała się i ruszyła dalej. Kolejny szew, kolejny opatrunek… zerkała w stronę Luckiego upewniając się, że nie dzieje się mu nic złego.

Ktoś podniósł ją za ramię. Nie zdążyła zawiązać… ale nie było czasu. Wybuchy zdawały się dochodzić do niej ze wszystkich stron. Wystrzały, krzyki. Kurczowo ściskała w dłoni strzelbę, biegnąc za resztą. Kiedy zamknęła torbę lekarską? Nie była pewna. Wyprowadzono ją na dziedziniec i wiedziała, że musi biec dalej. Trzymała się blisko MJ’a i Luckiego. Bała się, że nie pozszywała ich wystarczająco sprawnie, że coś może się im stać. Gdy zostali otoczeni niemal przywarła do mężczyzn, nie wiedząc co ma robić. Czy to był już ich koniec? Nie chciała… nie chciała by coś im się stało. Chciała ich bronić… bronić za wszelką cenę.

Poczuła jak ktoś przemknął obok niej, chwilę potem był okrzyk Cyrus i nagle… Nagle wszystko się skończyło. Potem były baty, sądy… ale żyli, byli razem i panował względny spokój.



Pogawędka w więzieniu
Igła, Max, MJ, Sticky, Utang, MG


Sticky, jak każdego dnia od czasu bitwy, siedział w kącie na wymoszczonym przez siebie siedzisku. Za główny i jedyny “budulec” posłużył mu tradycyjnie koc, który ściągnął z własnej pryczy. Jego część spoczywała na podłodze, pod tyłkiem sanitariusza, a reszta chroniła przed zimnem oparte o ścianę plecy. Nogi Billy podciągnął pod siebie, a na kolanach oparł obie ręce. Czasami tylko je z nich zdejmował, by wykonać ruch przypominający masaż nadgarstków. Generalnie przedstawiał dość żałosny widok. Odkąd ich ponownie zamknęli, nie przespał spokojnie ani jednej nocy. Choć kładł się równo ze wszystkimi, gdy inni się budzili, on już siedział na swoim miejscu w kącie. Nie odzywał się prawie wcale, a jadł jeszcze mniej. Tego dnia nawet nie zaszczycił spojrzeniem swojej miski. Jego oczy wpatrzone były w ciemny sufit.
Igła powoli zjadła swój posiłek. Nadal była wymęczona po ostatnich walkach. Tyle śmierci… tyle ran. Czy naprawdę było warto? Westchnęła ciężko i odstawiła pustą miskę. Dobrze, że chociaż pozwolono się im przebrać. Mając na sobie całkiem nieźle pasujące spodnie i koszulkę na ramiączkach, czuła się dużo lepiej niż w za dużym, zakrwawionym stroju legionisty. Zaskoczona zobaczyła, że jedna miska nadal jest nieruszona, a Kitty znów siedzi w swoim kącie. Zgarnęła jego jedzenie i podeszła do mężczyzny.
- Powinieneś jeść by mieć siły. - Postawiła obok niego miskę i przysiadła się obok. - Nie wiadomo co nas dalej czeka.
Max spojrzał w ich stronę i pokiwał głową, zgadzając się z Igłą - trzeba się zmusić. Nie możesz opaść z sił. Dasz im kolejny powód, aby Cię męczyli - zauważył.
Billy zwrócił spojrzenie swoich zapuchniętych oczu na oboje towarzyszy. Milczał przez dłuższą, ale wreszcie powiedział:
- I tak zaraz wszystko wyrzygam - odtrącił postawioną przy nim miskę. - Lepiej się czuję z pustym żołądkiem - znów oparł głowę o ścianę i powrócił do podziwiania sufitu.
- Myślę, że jak będziesz jadł powoli, powinno być dobrze. - Igła zawahała się i przysunęła nieco bardziej do Kittiego. - Co się dzieje? To przez Cyrus?
Sanitariusz nie odpowiedział od razu. Gapił się jeszcze przez jakiś czas w najwyraźniej wyjątkowo interesującą cegłę, potem głęboko odetchnął i dopiero się odezwał:
- Pieprzyć to - wzruszył ramionami. - Chce się zabawiać z tymi rzeźnikami, chce być jedną z nich, jej wybór. Między nami i tak niczego nie było.
- Chyba była dosyć blisko z tamtym legionistą… - Natalie ostrożnie położyła dłoń na ramieniu mężczyzny. - Jednak nawet jeśli… nadal się tym zamartwiasz, prawda?
- A niby dlaczego? - Sticky prychnął. - Nieźle się ustawiła. Nie budzi się codziennie w brudnej celi i nie musi się zastanawiać czy uda jej się dotrwać do zachodu słońca. Od czasu do czasu da dupy tamtemu mięśniakowi, może komuś jeszcze, a w zamian dostanie ciepłą michę z czymś lepszym niż ta breja, którą nam tu serwują, miękkie łóżko, jakieś lepsze fatałaszki,czy biżuterię, a to czy jej mężulek zabije dzisiaj dziesięciu, czy tylko pięciu niewolników ma w głębokim poważaniu. Żyć, nie umierać - w ostatnim zdaniu zabrzmiała ironia.
Igła westchnęła cicho. Wątpiła by ta decyzja była dla Lucy taka prosta… wątpiła by Cyrus miała wybór. Jej samej nie dano nigdy wyboru.
- Więc co się dzieje? Jesteś sanitariuszem… wiesz, że potrzebujesz sił. - Wskazała na miskę z jedzeniem.
Billy uśmiechnął się, ale nie był to ciepły uśmiech, raczej taki łączący ironię z lekką dawką obłędu.
- Sanitariuszem… - powiedział kpiąco. - Najwyraźniej marny ze mnie sanitariusz.
Znów oderwał wzrok od sufitu, ale tylko po to żeby spojrzeć na swoje dłonie. Obie wyraźnie drżały. Lewą zacisnął w pięść i włożył w prawą, a następnie obie przycisnął do piersi. Po paru sekundach przyjrzał im się raz jeszcze. Na próbę poruszał palcami, wszystko wyglądało dobrze, więc wrócił do pierwotnej pozycji.
- Igła, słuchaj… - zaczął zmienionym głosem. - Doceniam co chcesz zrobić, ale nie jest twoim pacjentem. Idź, zobacz co z innymi, może ktoś potrzebuje zmiany opatrunku. Możesz zabrać jakieś z mojej torby, żaden mi się nie przydał - zawiesił na chwilę głos. - Weź moją miskę, rozdaj innym. Nie będę dzisiaj jadł, może jutro…
- Przeżyjesz. - dołączył do rozmowy Wade Harris - Ciebie na krzyżu nie wieszali. I podejrzewam, że nie powieszą. Cyrus lepiej przysłuży nam się u mięśniaka, niż w pierdlu razem z nami. Jak nie dajesz rady bez niej, to zwal sobie i daj radę.
Uśmiechnął się w nieco wymuszony, zmęczony sposób, dalej zajmując się swoją pracą - czyszczeniem pancerza. Bo akurat jego mu nie zabrali, o dziwo.
- Nie ta, to inna. - próbował to powiedzieć mocnym, cwaniackim głosem, ale gdzieś w połowie mu się załamał, aż chrząknął - Najważniejsze teraz, to przeżyć. Więc w razie czego nie rzucaj się z piąstkami na tego Talesa. Nie bierz przykładu ze mnie, z tego co odjebałem wtedy po Cottonwood. Nie warto. A ja drugi raz za Jezusa robić nie mam zamiaru.
Igła zawahała się patrząc na miskę Kittiego.
- To twoje jedzenie… może zjesz później. - Zerknęła na torbę drugiego sanitariusza, zastanawiając się nad czymś. - Widziałam Barrego… żadne z nas nie byłoby w stanie go uratować. - Podniosła się i wzięła torbę mężczyzny. - Zmienię chłopakom opatrunki.
- Dzięki - rzucił za nią ściszonym głosem, jak gdyby sam nie był do końca pewien czy faktycznie chce to powiedzieć. Dla Wade’a miał inną, niewerbalną odpowiedź. Uśmiechnął się szeroko i pokazał mu środkowy palec. - Jeszcze do końca mnie nie popieprzyło - mruknął pod nosem, odnosząc się do wzmianki Harrisa o rzuceniu się na centuriona. Następnie znów oparł głowę o ścianę i zadowolony z faktu, że znów został sam na sam ze swoimi myślami, zapadł w typowy ostatnio dla niego, letarg.

Igła podeszła do Maxa.
- Zmienię ci opatrunki, dobrze? - Przycupnęła obok mężczyzny. - Zobaczymy jak to wszystko się goi.
Max kiwnął głową do Igły - Dzięki. Nieźle mnie przytkało. Już myślałem, że mnie załatwił - oderwał lepiącą się od krwi kamizelkę od opatrunku, sycząc z bólu - Kitty, daj spokój z Cyrus. Odpuść. To był jej wybór. Podobało jej się tam i została. Możesz to zaakceptować, albo zrobić coś głupiego wbrew jej. Być może ci się uda, ale zafundujesz jej to, od czego chcesz ją uchronić. Od bycia w niewoli, tylko wtedy ty będziesz nadzorcą. Dobry z ciebie gość. Bierz miskę, i wcinaj. Nabierz sił - doradził Max, co jakiś czas zaciskając zęby z bólu i mrużąc oczy, kiedy Igła zmieniała opatrunek, podrażniając ranę - Szlag by to, jeszcze kilka cali gdybym wbiegł, dostałbym prosto przez kręgosłup - mruknął próbując gadulstwem poprawić samopoczucie.
Natalie przytaknęła, starała się polewać wodą bandaże, co by łatwiej odchodziły od nadal świeżych ran, ale niewiele to pomagało. Pospiesznie zakładane szwy zahaczały o prowizoryczne opatrunki. Musiała zdjąć wszystko i obmyć rany by nie wdało się zakażenie.
- Proszę… staraj się nie ruszać. - Powiedziała przysuwając się bardziej do mężczyzny by zaprzeć się o niego ramieniem i utrudnić jego ciału odskakiwanie, gdy musiała oderwać bandaż. - Powinieneś bardziej uważać.
Billy zignorowałby uwagę Maxa, ale słysząc swoje nazwisko aż się zjeżył. Jak on nie cierpiał, gdy ktoś go używał:
- Możecie się ode mnie odwalić?! - krzyk niezbyt mu wyszedł, nie miał siły, by krzyczeć. Ograniczył się więc do głośnego mówienia. - Przestańcie, z łaski swojej, zajmować się moją głową, bo i tak nie macie pojęcia co w niej siedzi. Powtarzam, wali mnie to gdzie jest i co robi E… znaczy ta cała Liwia. A jak wam przeszkadza moje żarcie to je sobie zjedzcie, albo wylejcie do wiadra na gówno.
- Sticky, weź się uspokój, dobra? - warknął MJ, cierpliwie czekający w kolejce, aż Igła skończy opatrywać Mandersona. - Rozpamiętywanie przeszłości nic ci nie da. Ja też straciłem ludzi, na których mi zależało. Dwa razy. - urwał na chwilę. - Gdybym się tym zagryzał, już dawno byłbym sześć stóp pod piachem. Wystarczy mi, że jeden z odpowiedzialnych za to skurwysynów gryzie ziemię, a ja przyłożyłem do tego rękę. Teraz trzeba wziąć się w garść i wymyślić, jak wydostać się z tego pierdla, oraz dokąd pójść, jak już stąd wyjdziemy.
- A czy ja wam w tym przeszkadzam? Myślcie sobie - odparł sanitariusz.
- Pójść daleko. Daleko gdzie nas nie dościgną. - rzekł Utang leżąc spokojnie na pryczy na plecach wykonując ćwiczenia oddechowe - A wydostać się bez pomocy nie zdołamy. Lecz nie traktują nas źle. Gdybyśmy byli spisani na stracenie… bylibyśmy w gorszym stanie.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz, Utang - odparł MJ.
Igła zdjęła z Maxa ostatni bandaż i obejrzała się na pozostałych.
- Nie sprzeczajcie się, to nie ma sensu… chyba i tak mamy dość wrogów. - Wydobyła z torby Kittiego alkohol do odkażania i niepewnie zerknęła na Luckiego. - Będzie bolało.
Max potwierdził kiwnięciem głowy, zamykając oczy i zaciskając zęby.
Natalie przytrzymując, na tyle na ile była w stanie, mężczyznę, zaczęła oblewać jego rany alkoholem, odsłaniała zakładane na szybko szwy. Nie było źle… biorąc pod uwagę tempo w jakim je zakładała.
- Brzmi jak plan - Max podsumował krótkie i rzeczowe stwierdzenie Utanga, sycząc czasem z bólu.
- To w którą stronę proponujecie iść? - zapytał MJ, patrząc na Utanga i Lucky’ego.
-Wschód, północ, każdy kierunek dobry, byle dalej od tego ich żałosnego….Imperium - mruknął Manderson.
- Jeden szew puścił. - Natali odstawiła butelkę z alkoholem i zaczęła osuszać rany. - Ale na szczęście nic nie ropieje. Poprawię. - Sięgnęła do torby i zabrała się za nawlekanie igły. - Niepewnie zerknęła na Maxa. - Myślisz… że nie będziesz się wyrywał? To szew na plecach… może się położysz?
- Jeszcze koktajl z mutowocka i byłaby bajka - uśmiechnął się układając na brzuchu, i pozwalając medyczce na wszystko, czego potrzebowała aby zająć się raną.
Igła zawahała się. Pomysł był dobry, tak pewnie uda się jej upilnować by się nie ruszał tylko… wzięła głęboki oddech. To Max. Wszystko będzie dobrze. Chłopaki akceptowali ją mimo, że… bo pewnie słyszeli gdzie trafiła… ale to nie ważne.
Usiadła okrakiem na plecach mężczyzny. Odgarnęła na ramię włosy by nie wpadały do rany i oparła się łokciem między łopatkami.
- Przepraszam… - odezwała się tuż przy uchu mężczyzny. - To nie zajmie długo. - Zabrała się za szybkie zakładanie szwu starając się powstrzymać bezwarunkowe odruchy ciała Luckiego.[/i]
Ten nie bronił się specjalnie długo. Nawet zaczął sobie pomrukiwać, niczym kocur, przymykając oczy, jakby znajdował się nie w celi legionu, a w środku NCR, wylegując się na słoneczku po suto zastawionym posiłku.
Igła zawiązała szew i przez chwilę wpatrywała się w leżącego Maxa. Jej dłoń odruchowo wędrowała wzdłuż starych szwów jakby je sprawdzając. Powinna wstać, zabandażować go i opatrzyć MJ. Tylko czemu zrobiło się jej tak ciepło? To… to pewnie przez tamtą tresurę. Niechętnie wstała z mężczyzny.
- Założę czysty opatrunek i sprawdzimy za dwa lub trzy dni jak się będzie goiło.

Natalie opatrzyła do końca Maxa i ruszyła do kolejnego swojego pacjenta. Po chwili przycupnęła obok MJ’a.
-Tobie też zmienimy opatrunki, dobrze? - Spokojnie zaczekała aż mężczyzna zdejmie górną część ubrania i dodała szeptem. -Myślę, że Sticky potrzebuje chwili… to trudne gdy ginie twój pacjent.
MJ skinął głową patrząc na pochylającą się nad nim sanitariuszkę, po czym wyciągnął ku niej przestrzeloną kończynę.
- Postaram się mu nie dogryzać... - zawahał się - przynajmniej na razie. - Oczami wskazał Igle miejsce obandażowane na szybko opatrunkiem tuż po bitwie. Nawet dla niego było jasne, że pobrudzony pyłem i krwią bandaż gwałtownie domagał się zmiany. Mężczyzna zacisnął zęby, szykując się na ból, jaki poczuje, gdy Igła zacznie zrywać przyschnięty do rany bandaż.
Natalie ostrożnie zaczęła zalewać zaschnięte bandaże wodą, ostrożnie odrywając je od ran i wykonywanych na szybko szwów.
- Musicie z Maxem bardziej na siebie uważać. - Powiedziała krzywiąc się na widok jednej z ran. Po chwili dodała mrucząc bardziej do siebie niż do pacjenta. - Będzie trzeba dobrze odkazić…
MJ cierpliwie czekał, aż woda rozmiękczy opatrunek, choć wzmianka o odkażaniu nie wróżyła niczego dobrego. Alkohol MJ wolałby teraz spożywać, niż czuć go na podziurawionej kulami skórze. Z drugiej strony wiedział, że to konieczne, więc akceptował to z rezygnacją człowieka, który wie, że nie ma innego wyjścia.
Igła musiała pociągnąć mocniej zrywając jakiś świeży strup. Szybko przyłożyła do niewielkiej ran świeży kawałek materiału.
- Dobra, tego nie będzie trzeba szyć. - Na ziemi wylądowały brudne opatrunki, a Natalie sięgnęła po alkohol do odkażania ran. -W ogóle nie powinniście mu dogryzać… jesteśmy w tym razem i… musimy się wspierać. - Mruknęła powoli polewając rany alkoholem i przyglądając się, powoli wychodzącym spod zaschniętej krwi, szwom.*
MJ skrzywił się i zasyczał, gdy alkohol wżarł się w odsłonięte rany.
- A on nas wspiera? - sarknął - Tylko się nad sobą rozczula. Każdy z nas kogoś stracił, każdy z nas widział śmierć, każdy z nas musiał ją zadać. - znów syknął z bólu. - Ale każdy z nas robi co może, by wyrwać się z tej matni i robić dalej swoje. Więc może on też niech spróbuje? - spojrzał pytająco na sanitariuszkę.
- Niektórzy… są … słabsi. - Natalie ostrożnie oczyszczała szew z drobinek, które dostały się pod nić. Na szczęście wyglądało na to, że trzymał się dobrze. - Może to nieodpowiednie porównanie, ale… to trochę tak jak z leczeniem… pomagam wam, choć wiem że ty czy Max… nie bylibyście w stanie zrobić tego samego, ale… pomagacie mi w innych momentach. - Uśmiechnęła się ciepło do MJ’a. - Dlatego jesteśmy drużyną, prawda?
MJ skinął głową, dostrzegając mądrość słów pochylonej nad nim kobiety.
- To prawda - przyznał. - Żaden z nas nie dorównuje ci w sztuce leczenia. Powiem wręcz, że zajmujesz się nami niemal jak... - urwał na chwilę - ...jak matka. - utkwił w Igle spojrzenie swoich ciemnych oczu.
Natalie zaśmiała się cicho i odstawiła na bok butelkę z alkoholem.
- Myślę, że Jinx czy Sticky są równie dobrzy lub nawet lepsi. - Z pomocą czystej ścierki zaczęła osuszać ciało mężczyzny, zerkając w kierunku kłopotliwej rany. - Ja… jesteście dla mnie jak rodzina… bracia. Zrobię wszystko by nie stała się wam krzywda.
MJ popatrzył na Igłę z wdzięcznością.
- Dziękuję. Zapamiętam, co powiedziałaś... i też będę się starał traktować nas wszystkich jak rodzinę. Też będę o was walczyć z całych sił, i pilnować, by nic i nikt nas nie zaskoczył. - odpowiedział. - Mam nadzieję, że z Billym też wszystko będzie OK. Zajrzyj później do niego, dobra?
- To zaboli. - Rozchyliła niepokojącą ją ranę i polała alkoholem wprost na krwawiące ciało.
MJ przewrócił oczami i mało nie zawył, gdy struga alkoholu trafiła prosto w niczym nie osłoniętą tkankę, paląc jak struga ciekłego metalu. Świat zawirował mu przed oczami i dobrą chwilę trwało, nim zamroczone bólem oczy odzyskały zdolność ostrego widzenia.
Igła zdążyła założyć świeży okład i zabrała się za nakładanie nowych bandaży.
-Billy potrzebuje czasu. - Powiedziała spokojnie, owijając MJ’a opatrunkiem. - Też zdarzyło mi się tracić pacjentów… tego nie można wygadać. To czas uspokaja dłonie. Pozwala znów chwycić przyrządy.
MJ pokiwał głową z namysłem, szczęśliwy, że opatrywanie dobiega końca, a on to przeżył i nadal może jasno i logicznie myśleć.
- Mam nadzieję, że nie będziecie musieli zbyt często siegać po wasze “przyrządy”... i tracić pacjentów. - spojrzał na Igłę nieco smutno. - Już dość naszych towarzyszy odeszło, prawda?
Natalie przytaknęła i odsunęła się od mężczyzny dając mu się ubrać.
- Za dużo. - Powiedziała słabym głosem i zabrała się za chowanie resztek opatrunków do torby. Wszystko mogło się przydać.
- Też tak uważam. - odparł MJ, patrząc na zbierającą swoje rzeczy sanitariuszkę. - Dzięki za pomoc. Uważaj na siebie.
- Wystarczy, że wy na mnie uważacie. - Natalie uśmiechnęła się do mężczyzny i zamknęła torbę. -Odpocznij.
MJ skinął głową, raz jeszcze uśmiechnął się do sanitariuszki i zatopił się w rozmyślaniach.



Igła odrobinę z niedowierzaniem przyjmowała ekwipunek. Wypuszczano ich? Patrzyła na pozostałych. Na to jak pakują sprzęt, jak zakładają nowe ubrania i pancerze. Sama przebrała się, chowając się nieco z boku i starając się ukryć swoje ciało. Wiedziała, że większość siniaków już zeszła, ale nie chciała by chłopacy z drużyny widzieli ją. Nerwowo zapinała pancerz czując jak policzki palą, a potem… Potem ruszyła za nimi. Tak jak zawsze. Może wzięła na siebie zbyt dużo, ale nie chciała by czegokolwiek im zabrakło. Wypchała torbę lekarską na tyle na ile tylko pozwolili jej legioniści.

Chwilę potem bardzo starała się tego nie żałować podążając za chłopakami z drużyny. Została ich tylko siódemka… tak mało. Czuła smutek i ukłucie w klatce piersiowej. Stracili tylu ludzi bezpowrotnie. Cieszyła się chociaż, że Cyrus żyła i chyba… chyba istniała szansa na to, że będzie szczęśliwa z tamtym mężczyzną. Niestety jej brak wywoływał w Natalie kolejny stres. Została sama. W sensie… była jedyną kobietą w tej grupie. Patrzyła na chłopaków nieco nerwowo, zastanawiając się jak sobie poradzi. Nawet w burdelu były inne dziewczyny i zawsze… chociaż… jak się wymyje! Panika narastała. Jak zrobi siusiu… a co jeśli… Na szczęście chłopcy byli w porządku. Żaden z nich nigdy nie chciał jej “wykorzystać”. Więc chyba mogła się czuć bezpiecznie, prawda?

Cytat:
Natalie. Samiec to samiec. Ci tutaj są milutcy. - Głos Kate poniósł się po rozległej sali wypełnionej w większości nieprzytomnymi, rannymi żołnierzami. - Ale samce już takie są, że polują. Zabiją cię, a potem zerżną, albo odwrotnie. Nie cackaj się z nimi.
Zadrżała. Nie mogła tak myśleć. To… to była jej rodzina. Jej bracia. Odruchowo podniosła wzrok na Maxa. To byli jej bracia, prawda?

Stanęła z boku czekając jaką podejmą decyzję. Ona tylko chciała być z nimi. Być obok. Oczywiście wolała uniknąć walk i zbliżania się do Denver, ale… przede wszystkim chciała im pomóc. Przycupnęła przysłuchując się temu jak mężczyźni podejmują decyzję i przyglądając się otaczającym ich krajobrazie. Było… pięknie. Może był to ostatni raz gdy mogła się cieszyć takim widokiem, więc uśmiechnęła się do niego, wtulając głowę w ciężki plecak.
 
Aiko jest offline