Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2019, 02:09   #340
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Traperska gospoda za dnia pachnąca świeżym drewnem, igliwiem i żywicą, teraz przesiąkła wonią dymu i potu z masy stłoczonych w niej i w dużej mierze niegrzeszących higieną ciał. Miała jednak tę niewątpliwą zaletę w odniesieniu od zewnętrza, że było tu niemal rozkosznie ciepło. I wtuleni w siebie na łyżeczkę Joris i Rika, owinięci grubym kocem wsłuchiwali się w każde chrapnięcie. Zamknięci z jednej strony plecami jakiejś prospektorki, a z drugiej sięgającą kolan brodą starego górnika, czekali aż umilkną ostatnie już tego wieczora rozmowy. On z ustami przy jej szyi i linii wiodącej od niej do wydłużonego ucha. Ona co i rusz tłumiąca śmiech od łaskoczącego zarostu myśliwego… Chwilę później gdy ostatnie z rechotów umilkły, dłonie mogły choć częściowo dołączyć do tych nieśmiałych młodzieńczych pieszczot. A ciała złączyć się w nieznośnie długim, powolnym i nieokiełznanym uniesieniu… By w końcu pogrążył je ukołysany unoszącymi się plecami prospektorki sen…

***

Pierwszy po wyprawie w góry ranek w Phandalin, Joris powitał z kurami. Sildar co prawda chciał coś wieczorem chlapnąć i pogadać o tym co tam u starszego Rockseekera i w ogóle w górach, ale myśliwy wykpił się późną porą i zmęczeniem i zaległszy w kącie usnął jak niemowlę. Dzięki temu był teraz wypoczęty i w pełni sił. Kroki swe skierował wpierw do Toblena. Nie na pogaduchy jednak, a by zamówić tydzień racji żywnościowych dla czterech osób i po świeżo wypieczone placki, maślankę i kilka chrupkich rzep, z którym to następnie wiktuałem ruszył dziarsko prosto do domu tymorytki. Rikę zastał z miotłą. I z Kurmaliną. Dwie wojowniczki zmagały się przez chwilę, ale kura uznała najwyraźniej, że warto żyć dziś by walczyć jutro i odstąpiła selunitce pola. Dzięki temu mogli zjeść w spokoju śnaidanie delektując się porankiem i… nie tylko… Szczęście, że mateczka Garaele nie widziała, co się na jej wyrku wyrabia, bo poszła odwiedzić Darana i Przeborkę, którzy poprosili ją tego ranka o rozmowę względem ślubu.... Zaiste zbieg okoliczności był to niesamowity.

Potem pożegnali się siarczystym całusem i każde z nich ruszyło załatwiać swoje sprawy. Joris w pierwszej kolejności ruszył do Linene Graywind. Jasnowłosa przedstawicielka Lionshield Coster uśmiechnęła się niemal uroczo do myśliwego, który mimo częstych nieobecności nadal cieszył się w Phandalin dużym uznaniem. Joris odwzajemnił uśmiech, po czym wyciągnął swój sfatygowany łuk, za który dał u niej kilka trzosów złota.
- No! I pękła - zademonstrował dziewczynie założone na prędce goblińskie badziewie - I to w samym środku walki z goblinami!
Linene oczywiście jak na dobrego handlarza przystało pamiętała sprzedany towar. Ale mimo zdziwienia reklamację umiała przyjąć fachowo. Wzięła łuk w dłonie i przyjrzała się resztkom mistrzowskiej cięciwy.
- Zerwana - przyznała.
- Zerwana - przyznał.
- Powiedziałabym, że za mocno naciągnięta, ale… - pokręciła głową.
- … ale to łuk refleksyjny - skończył za nią.
Wzruszyła ramionami bezradnie.
- Zostaw go u mnie na razie. Zobaczę co da się zrobić. Ale nadal nie licz na zniżki… Jakbym choć na jednej fakturze wykazała inną cenę niż przypisaną przez Magistra, to bym sklepik mogła u goblinów otwierać…
Myśliwy zaśmiał się pamiętając nieudane negocjacje.
- W porządku. Tym razem spieniężyć chciałem kilka fantów więc nie o rabat idzie, a żebyś mnie nie nacięła jakoś bardzo.
Co rzekłszy zaczął wykładać kosztowności znalezione w górach i co tam Marduk do opylenia miał.

Barthena odwiedził chwilę później, by zakupić swetry, grube spodnie, rękawice i uszanki dla siebie i elfa. Z butami miał najwięcej problemu. Stopy elfa nie widział, ale nie wydawało mu się, by jakoś duża była. Wziął więc takie jak dla siebie i dobrał po dwie pary onucy. Uzupełnił też zapas oliwy do trzech litrów, która okazała się bardziej przydatna niż trzewiczkowe zwoje. Dobrał siekierkę i… rakiety śnieżne dla całej ich kompanii.

Uporawszy się z zakupami, udał się kolejno do Toblena i Durana by pogadać w sprawie ich podopiecznych i tego, czy by nie chcieli ich dać na nauki do druida. Chciał też o to panią Alderleaf zagadnąć, ale Stimy, który zdaje się spędził noc u niziołki, odwiódł go od tego pomysłu. Ani Toblen, ani Duran jednak nie patrzyli przychylnie na Jorisowe pomysły. Toblena, który trzech synów miał i przeca podzielić im karczmy by nie zdołał, myśliwy nie rozumiał. Toć to uśmiech losu mieć w rodzinie kogoś z magią obeznanego, na choroby mogącego poradzić. A i ziół i składników do kuchni mogącego załatwić… Co też Toblenowi łuszczył, ale karczmarz choć na wszystko przytaknął żadnego z synów oddać druidowi się nie zgodził. Inaczej sprawa się miała z Duranem. Pijak patrzył na to nad wyraz trzeźwo. Lat mu przybywało, a tak, obejście miał wysprzątane, zupę podaną, a i kogo obsobaczyć było jak z niczym z gór wracał. Co jednak Jorisa tu zatrzymało, to fakt, że spokojna zazwyczaj i pogodzona z losem Juna błysnęła błękitnymi oczami gdy dosłyszała jaki to myśliwy jej los zamyślił. A kandydatką była bodaj lepszą niż młodzi Stonehillowie, bo miast się próżniaczyć, do roboty umiała się zaprząc i co ważniejsze nie obcy był jej gderliwy typ, którego musiałaby słuchać.
- Posłuchajcie mnie Duran - rzekł więc Joris do starego górnika - Ja was rozumiem. Słusznie prawicie. Z waszego grosza mała żyje i mielibyście ją tak o, obcemu dać na naukę samemu z niczem zostając. Toć ani Reidotha nie znacie i nie wiecie, czy on Junie jakiej krzywdy nie zrobi, a i sami jeno na tym stratni będziecie. Tedy racja po waszej stronie. Ale ja i na to propozycję mam. Obiadu zgotować w obejściu komu nie będzie. Ale moglibyście u Stonehilla jeść, a pani Dendrar mogłaby zajść do was i pranie jakie zrobić za kilka monet. To jasna rzecz koszta są, ale za pięć srebrzaków dziennie sobie dacie z tym radę, nie? A Juna by was odwiedzała w każdy ostatni dzień tygodnia, byście mogli zoczyć, czy szwank jaki się jej nie dzieje. To co? Ja wam teraz mogę z góry za miesiąc jej nauki odliczyć. Piętnaście złotych monet. Dalej będziem się rozliczać już na bieżąco.

Na koniec zajrzał jeszcze do Nilsy Dendrar.
- Zostawiam ci na przechowanie - powiedział wręczając jej napierśnik, a także mistrzowsko wykonany miecz i krótki łuk - Należą do przyjaciela, który... który może już nie wrócić. A jeśli tak, to chciałby by miał je ktoś taki jak ty. Miej też baczenie, na szlak w góry. Znowu gobliny się tam rozpanoszyły. Iii...
Zawahał się przyglądając oglądającej w milczeniu broń Dendrarównie. Jej harda twarz wyrażała podziw dla broni Shavriego, ale od dawna nie witały na niej takie emocje jak wdzięczność, czy uznanie. Jorisa owszem słuchała na równi z Daranem i Sildarem. Ale był to posłuch jaki strażnicy okazują dowódcy. A to chyba nie było za dobre...
- Iii... to chyba tyle. Jak się trzymacie z mamą? Mógłbym jakoś pomóc?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 19-02-2019 o 11:32.
Marrrt jest offline