Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2019, 22:19   #186
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Max miał mieszane uczucia. Byli wolni. Ale czy koszt nie był czasem za wysoki? Historia to wredna suka, lubiąca płatać figle. Można było powiedzieć, że połknęła ich i wysrała chwilę później.

Wszystko poszło nie tak. Ucieczka z Malpais i zabicie Legata Marcusa miało rozpocząć długą, i być może uciążliwą wojnę o schedę po legacie. Miało osłabić Legion dając im dostatecznie dużo rozrywki, by pogrążyli się w wewnętrznych walkach. Pustkowie, to pustkowie które wcześniej zasadniczo mu zwisało, w tej chwili stało po drugiej stronie barykady. Nieważne, czy łazili po nim raidersi, czy radskorpiony. Czy handlarze jetem, czy cwaniaki z New Vegas. Mogłyby ujść nawet twardogłowe dupki z Bractwa Stali. Tymczasem okazało się już po fakcie, że całą tą draką jedynie ustabilizowali region. To jakby dziwka wpierw dawała Ci zniżkę na numerek, a potem wręczała ci dzieciaka na utrzymanie. Harris jako bonus do tego numerku to już była perwersja.

Wade Harris. Max pamiętał kaprala, a jakże. Drużyna B przegrała już pod nim jedną bitwę i jego deklarację o tym, że Drużyna B nie istnieje przyjął jednocześnie z ulgą, a w międzyczasie chciał roześmiać mu się w twarz. W Cottonwood Cove radzili sobie nieźle. Na arenie i w niewoli tym bardziej. Wade Harris się nie liczył, a w dodatku się mylił. Drużyna B wciąż istniała, jak długo przynajmniej kilku z nich trzymało się razem. W siedzibie legata, w strzelaninie w jego gabinecie, i w korytarzach przed stanowili w końcu pełnoprawną drużynę. Rzadki dar, móc polegać na kimś innym niż sobie.
Biczowanie prawie nie bolało. Rany się zagoją, lub zszyje je Igła. Lub Sticky. Z każdym uderzeniem Max wspominał twarze towarzyszy, którzy naprawdę odeszli. Lucy. Dla niego zawsze była Lucy, nie jakąś Liwią. Key. Pocieszny pysk. Max stwierdził, że gdyby znalazł to, co po nim pozostało, może nawet mógłby go poskładać do kupy. Jednak te legionowe ścierwa posprzątały ulice i nic nie można było już odnaleźć. Łazik. Porządny gość, choć miał swoją wizję ucieczki i nie zgadzał się na szaleńczą eskapadę z więzienia. Czy miał rację? Tego już nie da się stwierdzić. Barry. Porządna śmierć w boju. Odważny do końca. To było kosztowne, ale każdy wiedział, na co się pisze.

Drużyna B znów działała. Igła jak zwykle wprawnie cerowała wszystkim plecy. Sticky wpadł chyba w jakąś depresję po stracie Lucy. Jakoś wcześniej nie zauważył, aby mieli się ku sobie, ale właściwie nie chciał wpieprzać się w nie swoje sprawy. MJ okazał się jednak wprawnym strzelcem, tak jak Jinx. Utang wręcz lepił się od juchy legionu i Max nie mógł się nadziwić jego brutalności.Wszystko to mogło się niebawem przydać bo szykowała się powtórka z rozrywki. „Mamy wprawę” pomyślał mrużąc oczy i patrząc na kolejną kratę i oceniając, na ile zachował sił by się z nią pomocować.
Tymczasem w końcu mógł ubrać się jak człowiek i nie chodził już z gołym brzuchem wystającym spod kamizelki i w połatanych spodniach, załatwiając sobie stary, jeszcze przedwojenny kombinezon mechanika, na który nałożył jakieś lekkie, acz wytrzymałe, metalowe płyty. Na głowę założył obdrapany, ale sprawny hełm bojowy. Maxa zdziwiło, skąd mają tyle dobrych gratów i ciuchów, a potem zrozumiał, że legion ma swoje pancerze, cichy szyją lub przerabiają, więc zostają im tego ścierwa całe stosy. Głownie po podbijanych watahach raidersów, lub wolnych szczepów tribali i jakichś luźnych osad. Max nie zakładałby się, że gdyby lepiej pogrzebać w stercie gratów, do której ich zaproszono wygrzebaliby może coś mocniejszego niż metalowe pancerze. Dobrze, że zachowali swoje giwery i nieco sprzętu.

Wygnanie. Z dwojga złego lepiej umrzeć na własnych nogach, niż na krzyżu, jako trofeum legionu. Max miał przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Póki człowiek oddycha, i pełznie do przodu, pełznie do przodu i żyje. Była jeszcze jego misja, a tych ohydnych zwierzaków pełno było na pustyni. Max nie wahał się ani chwili, kiedy zerknął na mapę Wade`a.
- Co powiecie na Texas? Znam dobry sposób na pieczonego kretoszczura. A jest tam ich tyle, że nie przejemy... - mruknął uśmiechając się do reszty towarzyszy.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline