Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2019, 16:21   #216
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Nath - finał.

Od pożegnania z Nveryiothem i Gamnirą, Chaaya walczyła ze łzami niepohamowanej tęsknoty i obawy z powodu rozstania, że prawie nic nie ruszyła podczas śniadania. Właściwie… jak się na nią patrzyło, wydawało się, że zjawiła się w jadalni całkowicie z przypadku i nie za bardzo chciała tu być… A fakt, że nie wróciła z powrotem do pokoju na górze, oznaczał, że tam… również nie chciała być.
Posiłek więc przebiegł w całkowitej, grobowej ciszy i smętnej oraz napiętej atmosferze, aż pod jego koniec nie został przerwany przez zjawienie się służącego, który z przepraszającą miną podszedł do ich stolika i spytał.
- Czy umawiali się państwo… z takim bezdomnym…. małym łachudrą? Bo nie daje nam spokoju i ciągle próbuje wejść do środka, twierdząc, że jest tu umówiony z czarodziejem i czarodziejką…
- Tak. Umawialiśmy - potwierdził uprzejmie Jarvis, wyraźnie zaniepokojony sytuacją przy stole. Bo także Godiva wydawała się lekko rozdrażniona i również milczała.
- A...ha… - Mężczyzna zdawał się zdziwiony i niepocieszony z tej odpowiedzi, kiwnął jednak głową i oddalił się.
Po chwili do sali wpadł Angelo, cały czerwony na policzkach i wyraźnym zdenerwowaniem w spojrzeniu. Podszedł do stolika i skrzyżował ręce na piersi.
- Cześć… - burknął chmurnie. - Timothy zakazał nam szukać miejsca zamieszkania Beatrycze. Powiedział, że on może zrobić nie tylko nam, ale i jej krzywdę… a poza tym ma dziś służbę. Więc go nie przyprowadziłem.
- Niech tylko spróbuje komukolwiek zrobić krzywdę… - odparła ufna w swą potęgę skrzydlata.
Czarownik zamyślił się przyglądając chłopcu.
- To twoja siostra. I twoja decyzja. Niemniej… powiedz mi skąd Timothy tyle wie o tym opiekunie twojej siostry?
- Podobno, pół roku temu zgłosił się do niego za wstawiennictwem Bea… że niby… chciał do nich dołączyć, a ona za niego poręczyła. Kazał mu zrobić parę rzeczy i został przyjęty. Muszę przyznać… że jestem mu wdzięczny za to, że jej nie zostawił na pastwę jakiegoś wariata, a z tego co mi naopowiadał to wariat o skróconym loncie. Drobna anomalia wywołuje w nim wybuch agresji… i wtedy robi dużo złych rzeczy… - Arystokrata podrapał się po zmierzwionych włosach i wyraźnie zatroskał. Ta cała sprawa ciążyła mu na sercu i widać było, że nie wie co począć.
- Pozostawienie tej sytuacji tak jak jest, z czasem tylko pogorszy sprawę. Kiedyś lont się zapali, bomba wybuchnie… a Timothy… raczej niewiele wtedy pomoże - wyłożył swoje zdanie przywoływacz.
- Ale… ale jeśli ją zabije? Wpadnie w szał i poderżnie jej gardło? - Młodzieniec popatrzył smutno na Jarvisa, a w jego oczach dostrzec można było rezygnację. - Co… jeśli wszystkich was tam pozabija i to wszystko dlatego, że ja jestem taki słaby.
- Nas trudno zabić - stwierdziła wesoło smoczyca, a magik skinął głową dodając. - Problem w tym, że on może wpaść w szał jutro, pojutrze, albo za dwa dni… i zabić ją. W każdej chwili może to zrobić.
Zamyślił spoglądając na dwie siedzące z nim kobiety.
- Jeśli się boisz o siostrę i nie chcesz spróbować jej odnaleźć. Ja to rozumiem.

Chaaya mazała bagiennym brokułem po talerzu, będąc całkowicie nieobecną duchem przy rozmowie. Jej strawa powoli zaczynała przypominać breję jaką zazwyczaj gotowały sobie okoliczne gobliny. Szczęściem… nadal pachniało smażonymi jajkami.
Członek Dziobiących Srok zdawał się dostrzegać dziwną zmianę w bardce, bo chwilę się na niej skupił. Wrócił jednak do rozmowy z mężczyzną.
- Nawet jeśli się wam uda… to… ona nie wróci do Srok, a więc… nie ma gdzie mieszkać… teraz przynajmniej ma dom, c-choć… niebezpieczny. - Sam nie wierzył w swoje słowa, ale strach powoli sięgał nad nim górę.
- Ma więzienie nie dom... - ocenił czarownik. - Dom to nie miejsce, gdzie musisz spać ze sztyletem pod poduszką.
~ Zawsze może zamieszkać u Dartuna. Temu lebiedze przyda się jakieś produktywne zajęcie i powód do życia ~ stwierdziła niespodziewanie poprzez telepatię tancerka, zdradzając, że jednak słuchała całej rozmowy, ale z jakiegoś powodu się do niej nie wtrącała. ~ On się wyraźnie boi, że Beatrycze wyląduje w rynsztoku, a on jest zbyt dużą pierdołą by jej pomóc.
~ Myślałem raczej, by ich wciągnąć pod opiekę Miedzianego Smoka. Wyglądał na istotę, która mogłaby się zainteresować tak rzadkim talentem i jeszcze bardziej permanentnym usunięciem jej opiekuna. Bo groźny i niezrównoważony ~ odpowiedział mentalnie jej kochanek. Potarł podbródek. ~ U Dartuna… cóż… też może teoretycznie. Nie wiem jak on sobie radzi z dziećmi co prawda, ale ma wiedzę na temat różnych rodzajów magii i potrafiłby zdolności dziewczyny ująć w karby dyscypliny i samokontroli. A tego dzikie talenty potrzebują najbardziej. Wiem to ze swojego doświadczenia.
Tawaif sądziła, że to prędzej dziewczynka zdyscyplinuje rozlazłą flegmę jaką był ten nieszczęsny wróż niż na odwrót, ale nie miała zamiaru wdawać się dalej w szczegóły. Ostatecznie, stary zboczeniec z fiziem na punkcie własnego głosu też mógł się nadać na ojca zastępczego.
- Gdzie teraz pracuje ten twój Timothy? - spytała Angelo bez ostrzeżenia, że ten, aż podskoczył wystraszony, rozwierając szeroko oczy.
- W spalarni… - odparł i popatrzył ponownie na maga, jakby ten był dla niego jakimś autorytetem i mediatorem w całej dyskusji.
- Więc… udajmy się tam - zaproponował mu Jarvis. - Nie zamierzamy wszak wywołać żadnego konfliktu, który mógłby być dla kogokolwiek zagrożeniem. Porozmawiamy tylko.


Wyruszyli więc w podróż, gondolą poza granice miasta, ale wciąż na tyle blisko, by bestie i dzikie zwierzęta nie podchodziły do… całkiem sporych rozmiarów ziemianki z zaschniętego błota, wzniesionej na środku czterech pomostów ułożonych w kratkę.
Na tyłach “budyneczku” słychać było odgłosy rąbania drewna i wesołego bełkotania jakiegoś staruszka, który chyba zagrzewał drwala do roboty.
Dholianka była blada i przerażona wyglądem, jak i domeną tego miejsca. Choć w powietrzu nie unosił się ani zapach rozkładu, ani swędu stosu pogrzebowego, nie dało się nie domyślić, przed czym się aktualnie znajdowali. Godiva zaś rozglądała się dookoła, najwyraźniej oczekując, że coś tu się wydarzy. Coś ciekawego.
Pod względem nastroju, ponurej determinacji, pasowała do tego miejsca.

Kilku mieszczan krzątało się po kładkach, cicho rozmawiając i wyglądając na wyjątkowo smutnych… nawet wręcz zapłakanych. Kręcili głowami, cicho wymieniając się zdaniami i pocieszająco się obejmując.
Z wnętrza “kostnicy” wyszła nagle stara kobieta z dwoma pustymi wiadrami. Była stara… na prawdę bardzo stara i w zasadzie trzymała się życia ostatnimi niteczkami swojej duszy. Obejrzała się na nowoprzybyłych, jakże kolorowych i “wesołych” w tym smutnym, szarym miejscu i kiwnęła głową jakby kogoś z nich rozpoznała i witała, po czym schyliła się i zaczęła nabierać wody z moczar.
Jarvis rozejrzał się dookoła, posyłając Gozreha przodem. Kocur zlewając się czasami z otoczeniem, zaczął poszukiwać potencjalnych poszlak i ewentualnych kryjówek, gdy sam mężczyzna zdejmując cylinder, zapytał uprzejmie staruszki.
- Może pomóc?
Babuleńka chyba go nie usłyszała, bo w pierwszej chwili nie zareagowała. Wyprostowała się z pełnym kubłem i widząc oczekującą minę czarownika, zaskrzeczała głośno.
- Cooo?! Nie słyszę na prawe ucho! Co mówiłeś chłopcze?!
- To prababcia Timothego… założyła to miejsce, niestety… po jej śmierci nie ma nikogo do objęcia jej stanowiska… i chyba dlatego żyje tak długo - wtrącił się nagle Angelo, odbierając od starowinki pełen ceber. - Timothy chyba rąbie… pewnie będzie pogrzeb.
- Ten pogrzeb może przyciągnąć uwagę twojej siostry? - zapytał magik, zerkając na chłopaka, to na okolicę, jakby oceniał na ile nadaje się ono na pułapkę.
Kobieta nie doczekawszy się odpowiedzi od przywoływacza, pogładziła młodego arystokratę po policzku, jak to tylko babcie mają w zwyczaju.
- Daaawnożem cie nie widziała… podrosłeś troche i jakby wychudłeś… dobrze się odżywiasz? - Zmartwiła się, oglądając młodzieńca, to z jednej, to z drugiej strony. Dzieciak pokiwał głową, uśmiechając się cierpliwie, po czym oparł bardzo głośno, tak by staruszka go usłyszała, że zaniesie jej wiadro do środka.
- Dlaczego miałaby tu przychodzić moja siostra? Ja wiem, że jest dziwna… ale chyba nie AŻ tak by się interesować czyimś pochówkiem… - odparł na odchodnym do Jarvisa, idąc z beką wody z wyraźnym trudem.
- Cooo tam stoisz chłooopcze? Czy ty też masz problemy ze słuchem? - Odziana w kir pani, popatrzyła na Smoczego Jeźdźca z dobrodusznym uśmiechem… po czym wyciągnęła do jego twarzy rękę, by i jego pogłaskać, ale niestety nie dosięgnęła. - Ależ ty duży - zaskrzeczała wesoło i wręczyła mu puste wiadro. - Nalej mi wody i chodź, niedługo stos będzie gotowy… trza obmyć naszą duszyczkę, a później zjemy podwieczorek…

Tymczasem Gozreh zdążył wetknąć swój ciekawski nochal do chłodnej lepianki. Było to ubogie w sprzęty pomieszczenie. Po lewej i prawej stronie, od wejścia, pod ścianami znajdowały się po dwie pary drewnianych, piętrowych pryczy… ale bez materacy. Razem było w sumie osiem miejsc na ciała, w czym pięć kwater było aktualnie “zajętych”. Na środku znajdował się drewniany stół, obity blachą, tak by chronić go przed szkodliwymi właściwościami wody. Na jego blacie leżało wychudzone ciało łysej kobiety, która za życia musiała stoczyć potworną walkę z jakąś wewnętrzną chorobą.
Znalazł też skrzynkę ze szczotką do włosów, kostką mydła, ręcznikiem i innymi przyborami, które zapewne wykorzystywane były do oporządzania zmarłych.
Wszystko było czyste, schludne i starannie posegregowane oraz niewyobrażalnie stare, ale widać było, że ktoś dbał o ich stan, by pomimo upływu czasu, nadal były użyteczne.
Na końcu pomieszczenia stało topornej roboty biureczko z kałamarzem i piórem. Regał z jedną, podniszczoną książką, oraz jednodrzwiowa szafa z której pachniało octem i olejkiem cytrusowym, a ze szparą pod drzwiczkami wystawała para włochatych czułków… zapewne mola. Obok stały oparte drewniane nosze.

Na zewnątrz, za domkiem znajdował się wielki, murowany piec, bez dachu, w kształcie szerokiej i długiej wanny. Stał on na jakiejś starej podmurówce, być może jakiegoś elfiego domostwa? Pachniało tu kwaśnym i gryzącym popiołem oraz spalenizną. Pod ścianą ziemianki stała drewniana przybudówka, która pełniła rolę składziku drewna.
Znajdowało się tu dwóch mężczyzn. Jeden młody z nagim, poznaczonym bliznami torsem, uparcie rąbiący górę drwa. Oraz drugi… stary, ślepy na jedno oko.
Staruszek siedział na pomoście i palił fajeczke, mocząc stopy w wodzie.
- Ah… kiedy ja byłem w twoim wieku chłopcze… - trajkotał pogodnie, opowiadając mało istotne historie swojego życia.

Natomiast Godiva nie doczekała się żadnego ataku z zaskoczenia, żadnej napaści, żadnego potwora, ni cienia śladu Beatrycze, ani niczego na czym mogłaby się wyżyć i wykazać. To miejsce było ostatnim przystankiem w karawanie życia ubogich mieszczan. Mało godne (i ciekawe) miejsce dla jej wspaniałej, smoczej osoby.
Chaaya, która stała niedaleko jej była tak przerażona, że zamieniła się w żywy słup soli z przestrachem wpatrujący się w ciemne wejście do “kostnicy”. Jako tawaif nie mogła kalać swą osobą świętych miejsc świątyń, czy cmentarzy, choć oczywiście mogła przebywać na czyimś ślubie czy pogrzebie.

Jarvis podtrzymywał rozmowę.
- Wspomniałeś, że interesowała się rozkła… - Nie dokończył wypowiedzi, zerkając na ukochaną. Udał się do niej stojącej nazewnątrz, wyraźnie zmartwiony jej zachowaniem. Zwłaszcza, że i przy porannym śniadaniu też budziła jego niepokój.
- Wszystko w porządku? - spytał.
Także i Godiva nie weszła do środka opierając się o ścianę. Nie było w tym miejscu, nic co mogłoby ją zainteresować i nie widziała żadnego sposobu by pomóc swojej Hali, oraz jej córce.

Kocur zaś stał przy obu mężczyznach, choć w cieniu. Stał niczym spetryfikowany, przez co jego sylwetka robiła się niezbyt wyraźna. Jakby był tylko parą ślepi zawieszonych w czarnej nicości… z macką u pyska.

Dziewczyna z pustyni potrząsnęła głową i zaczęła się cofać na wychodzący w wodę kraniec pomostu.
- W porządku… ale nie chce tam wchodzić… - odparła cicho, spuszczając wzrok na stopy.
Angelo za plecami maga, wyszedł zrobić robotę za niego. Popatrzył koso na mężczyznę, nalewając wody do wiadra, po czym zaniósł go do środka. Czy aż tak trudno było spełnić prośbę starej kobiety?
- Dobrze… poczekaj tu z Godivą. - Uśmiechnął się ciepło czarownik. Westchnąwszy głośno, wszedł do środka, by… przeprosić staruszkę za swoje zachowanie. Ta chyba go znowu nie dosłyszała, albo za bardzo skupiła się na cierpliwym i delikatnym obmywaniu ciała nieboszczki.
Chłopiec siedział przy biurku i przyglądał się szerokimi ze strachu oczami na to ponure miejsce. Chyba tylko przez wzgląd na etykietę i (być może długą) znajomość kobiety, wytrzymywał w środku.
Dla przywoływacza widok tego miejsca nie był niczym przerażającym. Tak samo jak zwłoki,bo tych widział już wiele… i to w różnym stanie rozkładu.
- Więc… jaka jest Beatrycze? - zapytał głośno, na tyle głośno, by przygłucha staruszka mogła go usłyszeć. Uznał, że najlepiej skierować gadatliwość babulki na właściwe tory. I może sama coś wypapla.
- Beaaa? - skrzeknęła nieznajoma, głaszcząc pieszczotliwie zmarłą po głowie. - Dawnom jej nie widziała… kiedyś często tu przychodziła i mi pomagała. Dobra dziewczynka… już, już… cichutko, już nic cię nie boli moja droga…
Angelo wydawał się wstrząśnięty tym oświadczeniem, najwyraźniej o niczym nie miał pojęcia.
- Ciekawe co się z nią stało… - Teatralnie zadumał się czarownik, nie spuszczając oczu ze starej kobiety.

Babcia skończyła obmywać ciało z jednej strony i zaczęła zabierać się za przewracanie go na drugą stronę. Szło jej dość ciężko, ale widać było, że ma wyrobioną pewną technikę, która pozwala nawet tak słabym, jak ona, na zmianę pozycji ciężkich obiektów.
- Słodka, mała Bea… Gdzie się dziecinko schowałaś? A może zamknięto cie na klucz jak biednego ptaszka w klatce? - staruszka zaczęła myć zmarłej plecy, gdy wtem odwróciła twarz w kierunku ściany i zaczęła ją strofować.
- No nie płaczże dziecinko… śmierć nie jest wrogiem… to przyjaciółka… nie stój tu, idź za nią, no już… sio sio, nie będziesz mi tu zawodzić. Śmierć to nie koniec świata.
- To prawda… śmierć to początek wielu kolejnych światów. - Zadumał się Jarvis, przyglądając się nieznajomej i zastanawiając czy przez tę całą pracę i przebywanie tutaj zyskała zdolność postrzegania planu eterycznego i duchów tam przebywających.
- Ach ta dzisiejsza młodzież… brak jej wiary i ciekawości… - stwierdziła ze zrezygnowaniem kobieta i poczłapała do szafy, by wyciągnąć z niej prostokątny zwój cienkiego, czarnego materiału. Popatrzyła w kierunku struchlałego Angelo i rozckliwiła się.
- No nie patrz tak pysiaczku… to nic złego, one czasem tak płaczą, ale w końcu przychodzi im rozum do głowy i ruszają dalej. No, już, już… powiedz Remiregdowi, by wypuszczął Beatrycze więcej na świeże powietrze… nauka, nauką, ale przyda jej się dla zdrowia.
- D-dobrze babciu Bello - powiedział głośno chłopiec, ale dodał ciszej. - Tylko, że nie znam żadnego Remiregda…
- Możemy zapytać go osobiście. Tylko nie wiemy, gdzie go szukać - wyjaśnił zakłopotanym tonem przywoływacz.
- A ty chłopcze co tu robisz? - zdziwiła się starowinka, ale zaraz jakby wróciła jej pamięć co do istnienia Jarvisa.
Machnęła lekceważąco ręką, jakby to nie był, aż taki problem jakby się magowi zdawało, po czym podeszła owinąć ciało w kir.
- No przecież mój wnuś Timothy razem z nim mieszka… co za problem do niego pójść. Przynieś mi nosze chłopcze, już czas…
- Ale w tej chwili jest zajęty i nie może nas zaprowadzić - wyjaśnił mężczyzna, ruszając po nosze. - A my nie chcemy mu przeszkadzać.
Młody arystokrata rozdziawił usta, gdy dotarło do niego co się właśnie dzieje. Spoglądał to na czarownika, to na babuleńkę, aż napinając się z podniecenia.
- A po czorta ma cie tam zaprowadzać? Przecież to nie daleko… cicho… no przestań już tak zawodzić… Wieża Rami...reza… nie Rasputina… nie jak mu tam było… ten przywoływacz co wszedł do dziury i nie wyszedł… straszy tam i echo jest… no do licha, wyleciało mi z głowy.
Na szczęście przywoływaczowi akurat zaświtało. Znał wieżę w której było “echo” i faktycznie straszyło odkąd właściciel wszedł do portalu i już nie wyszedł… wprawdzie daleko miał do Ramireza i Rasputina, ale czego by nie mówić o Radagoście… R to R.
- A tak… musiało wylecieć mi z głowy - odparł nieśmiało Jarvis wracając z noszami.
- Za młody jesteś na dziury w pamięci. - Zaśmiała się poczciwie Bella. - Dobra… podstaw je tu i razem turlniem ją… na trzy.

Tymczasem Godiva powoli wyprostowała się i mocniej zacisnęła dłoń na włóczni.
- Dowiedział się gdzie trzeba iść, więc tam idziemy. Poczekamy tam na nich i poobserwujemy okolicę. Może sprawdzimy wieżę wykryciem magii - zwróciła się do bardki.
- Czy to rozsądne by… - Chaaya nie była zwolenniczką rozdzielania się, niemniej jedno spojrzenie na ciemne wejście do lepianki wystarczyło, by zmieniła zdanie. - No dobra… daleko to? - spytała, machając na odległą gondolę.
- Nie, niedaleko. Jarvis i młody przyjdą za kilkanaście minut. Jak tylko zdołają się wymknąć z kostnicy bez zwracania czyjejkolwiek uwagi - odparła smoczyca wyraźnie skupiona i poważna. Był to nastrój, który w ogóle do niej nie pasował, ale nie przeszkadzał w załadowaniu się do łódeczki i popłynięciu porośniętym szuwarami kanałem do miejsca, gdzie być może cała misja się rozstrzygnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline