Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2019, 21:37   #558
pi0t
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Fortenhaf – dzień szósty.


Svein nie mógł porzucić Erny, na jego szczęście kobiety nie trzeba było nieść. Choć otępiała, powolna i całkowicie bierna, to reagowała na wydawane polecenia. Była tak bezwolna, że Szczurołap musiał jej mówić o każdym kroku. Dotarcie do szopy Mouserów wydawało się karkołomnym zadaniem, gdyby ktokolwiek ich spostrzegł i ruszył za nimi w pościg byliby zgubieni. Jednak uwaga wszystkich żyjących w osadzie skupiła się na garnizonie. Reszta miasta była wymarła, cicha i opuszczona przez bogów. Svein przez dziurę w dachu widział jak grupa ludzi weszła do rzeki, jeden za drugim kierowali się w jej najgłębsze miejsce, aż w końcu całkiem przykrywała ich woda. Nie płynęli, zdawać by się mogło, że zwyczajnie weszli do rzeki i zniknęli. Svein Dahr nie miał czasu tego analizować ani dłużej się przyglądać. Zrzucił swoje rzeczy, zmusił Ernę do zejścia i był tu pierwszy moment gdzie w kobiecie coś odżyło. Być może wewnętrzne poczucie obowiązku wobec mieszkańców, spowodowało że przestała słuchać poleceń przyjaciela, zdawała się głucha, całkowicie zamarła. Szczurołap postanowił więc odciąć drogę powrotu wzniecając kolejny pożar. Lęk przed ogniem poskutkował, Erna co prawda w połowie drogi odpadła od liny, ale na swoje szczęście wpadła w piach i była cała.
Para bliskich przyjaciół wraz z towarzyszącym im psem próbowała oddalić się od osady. Niestety dym z pożaru który wywołali zwrócił uwagę patrolu. Patrolu którym dowodził świeżo awansowany szlachcic w którego herbie stały dwa wsparte wilki. Mężczyzna był nad wyraz czujny, nie mógł pozwolić sobie na porażkę.
- Ja Rambrecht von Kurst nakazuje wam natychmiast wracać do miasta! – padła ostra komenda, wydał ją mężczyzna który był w pewien sposób podobny do Ericha. Był zdecydowanie młodszy, ale miał te same rysy twarzy. Svein nie zdążył jednak odpowiedzieć. Krok wyskoczył do przodu, zaszczekał. Zaskoczony piechur wzdrygnął się, a muszkiet który trzymał w rękach wypalił. Kula trafiła szczurołapa wprost w klatkę i obaliła go na ziemię. O dziwo nie czuł bólu, przestał czuć cokolwiek. Słyszał tylko głośny krzyk rozpaczy Erny. Były to pierwsze dźwięki jakie wydała od kiedy ją wyciągnął z kapliczki. Nie był w stanie jednak jej nic odpowiedzieć, miał wrażenie że zapada w letarg. Otuliło go poczucie ciepła i spokoju. Chyba spał bo śniło mu się rozgwieżdżone niebo i stojący nad nim Dziadyga.




Ankou nieubłaganie zbliżał się do bramy garnizonu, jego długi cień zwiastował śmierć w męczarniach. Lecz Dziadyga nie pozostał bierny, postanowił spłacić swój dług za uwolnienie z lochów. Cień został pochłonięty przez sferę ciemności, jednak wśród obrońców garnizonu trwała już panika, panika której nikt nie próbował powstrzymać. Wyznawcy Siewcy tylko na to czekali, rzucili się w ślad za przyzwanym stworem. Tłuszcza ruszyła, a wśród nich stał gdzieś Kadat, reinkarnacja Nathaniela według domysłów Gretty. Przywódca Gnijących Braci nie pozostawał bierny, spróbował rozproszyć czar rzucony przez Dziadygę. Czym zwrócił na siebie uwagę Ottona. Biały mag wejrzał w eter, to nie było bezpieczne ani zdrowe dla jego umysłu. Ostatnim razem, gdy się na nich skupił skończył blady, spocony i roztrzęsiony. Nachodziły go wizję, które z pewnością będą mu się śniły po nocach. Teraz nie było wcale lepiej. Słońce, które ujrzał jakby przygasło, panowała fioletowa ciemność. Całe Fortenhaf wyglądało upiornie, jakby eter tworzyły wielką zatęchłą eteryczną sadzawkę uwięzionych Wiatrów Magii. Na tym tle wyróżniał się Ankou wraz ze swym powozem, byli jak jednolita plama stworzona z wiatru Shyish. Mag miał wrażenie, że nawet patrzenie na niego zabiera mu siły życiowe. Odwrócił więc wzrok i dostrzegł Dziadygę, który w jakiś tylko sobie znany sposób potrafił korzystać z każdych wiatrów jakie go otaczały, nawet tych spaczonych. Eter wirował i nabierał sił, ale Widdenstein szukał Kadata i choć w normalnych okolicznościach pewnie by go przeoczył, tak tym razem go dostrzegł. Podążył wzrokiem za powstałymi wąskimi strumieniami mocy, Kadat czerpał siły od swych wyznawców i rzucając czaru skupiał ich moc w sobie. Tylko czy ktoś dostrzeże nikły blask ognika, jakim go oznaczył? Tego już nie wiedział, Otto na skutek ran, wyczerpania i spoglądania w otchłań stracił przytomność. Erich von Kurst wyciągnął Roela ze strefy mroku i posłuchał się Gretty. Uciekali razem z spanikowanym tłumem. Koryto mogło być przydatne, ale znacznie utrudniło pokonywanie palisady. Szczególnie, że wszyscy pchali się do drabin, wzajemnie z nich ściągali i tratowali. Spotkało to akolitę, który z trzaskiem spadł z drabiny. Na samym szczycie palisady ktoś dostrzegł twarz Gretty, śmiertelnie przerażony rzucił się na nią, myśląc że w ten sposób uratuje swe córki. Razem spadli wprost do rzeki. Erich w akcie rozpaczy zeskoczył za nią, a ostatnim co pamiętał to uderzenie w wodę i ciężar zbroi który ciągnął go w dół. Zachłyśnięty wodą, stracił przytomność. Jednym z ostatnich, którzy w garnizonie próbowali stawić opór był Lennart Schatz. Drżącymi rękoma ładował ostatnie pociski do swojej rusznicy. Widział, że Ankou zaraz przekroczy bramy garnizonu, fanatycy siewcy byli tuż za nim. A on sam próbował wypatrzeć tego, który obmyślił plan przyzwania Siewcy Zarazy. I stał się cud, bo jak inaczej nazwać nagłe pojawienie się małego ognika, który wskazał mu cel. Były żołnierz słyszał już skrzeczące koła wozu posłańca śmierci, zachował jednak zimną krew. Podniósł rusznicę do oka, przymierzył i pociągnął za spust. Broń szarpnęła z lufy wydobył się dym. Trafienie z tej odległości, gdy cel co chwilę był zasłonięty przez inne osoby było nierealne. Ale czasem przytrafiają się nam rzeczy, które zdają się nierealne. Pocisk trafił, a Kadat ze zdziwieniem na twarzy padł na ziemię. Przywódca kultu umierał jednak powoli… Przepatrywacz odwrócił się jeszcze w stronę Caspara i nagle zgubił wątek. Starzec wypowiedział chyba jakieś słowa, ale kto by się przejmował jakimś starcem. Ankou wyjechał ze strefy mroku, a z gardeł obrońców rozdarł się krzyk rozpaczy. Na teren garnizonu wdarli się fanatycy, Lennart rzucił się do ucieczki, podcięty upadł na ziemię, parę osób po nim przebiegło, ale to pamiętał już jak przez mgłę.



Fortenhaf – przyszłość, koniec.


Lennart Schatz, Svein Dahr, Roel Frietz, Erich von Kurst i Otto Widdenstein odzyskiwali świadomość w różnym czasie. Brakowało tylko Oskara von Hohenberga, ale kto wie może choć jemu udało się uciec z tego przeklętego miasta. Każdy z bohaterów przez dłuższy moment dochodził do siebie. Przebywali zamknięci w jakichś przerobionych, ciasnych i wilgotnych wnękach. Na tyle ciasnych, że musiano ich podzielić na dwie grupy. Gdyby nie słabe światło zapalonej lampy siedzieliby w całkowitych ciemnościach. Nie wiedzieli ile tu już przebywają, ile dni byli nieprzytomni. Szybko jednak zorientowali się, że są zamknięci w lochach w katakumbach świątyni. Śmiałkowie byli pozbawieni swoich rzeczy, zapewniono im jednak mocno rozwodnione wino do picia oraz wiadra na odchody. Po pewnym czasie zjawił się Hannes Hebel. Kapitan straży wyjaśnił sytuację. Nie była dobra.
Gdy Kadat wyzionął ducha wszyscy chorzy wyzdrowieli, fanatycy odzyskali zmysły, a Ankou powrócił tam, skąd przyszedł. Nie rozwiązało to jednak problemów miasta, pożary łącznie strawiły blisko połowę zabudowy osady. Blisko 3/4 mieszkańców Fortenhaf zmarło w trakcie trwania zarazy. Nim udało się przekonać wojsko aby zniosło kwarantannę, na skutek ran i głodu zmarła połowa ocalałych. Większość z nich porzuciło miasteczko, próbując uciec od koszmarów jakie się im śniły nocami.
Hannes Hebel miał zmęczony głos, jego podkrążone oczy świadczyły, że się nie wysypia. Przytłoczony sytuacją podzielił się swoimi przemyśleniami z więźniami.
- Nie wiem co mam z Wami zrobić. Ocaleli domagają się, aby Was spalić. W ich oczach jesteście odpowiedzialni za pożary, utraty domostw i majątku. Ponadto uwolniliście kultystę, który był więźniem świątynnym. Współpracowaliście z akolitką, która publicznie przyznała się do wywołania zarazy. - Mężczyzna patrzył na bohaterów z rezygnacją w oczach. - Są jednak wśród Was osoby o szlacheckim rodowodzie oraz magister magii. Nie mam zamiaru ryzykować konsekwencji jakie mogły by spaść na moją głowę, w przypadku stracenia Waszej piątki. Zresztą wiem, że próbowaliście powstrzymać zarazę. - Hannes Hebel przetarł twarz i kontynuował. - Mogłem zrobić tylko jedno. Uwięzić Was w lochach tej świątyni, do której tłum się nie wedrze i wysłać Ernę po przedstawiciela władzy świeckiej, religijnej oraz magicznej. Tym i Wy i ona macie zapewnione bezpieczeństwo. Kapitan straży na tym zakończył swój monolog i skierował się ku wyjściu. Swoją decyzją zapewnił sobie spokój, którego tak bardzo potrzebował. Czuł się stary i zmęczony nie miał zamiary brać tak wielkiej odpowiedzialności. Musiał tylko czekać, tak jak i bohaterowie tej przygody…
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
pi0t jest offline