Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2019, 20:33   #188
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Lulu i Sticky za potrzebą cz.1

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QzcpUdBw7gs[/MEDIA]
Nagłe poruszenie przy stacji benzynowej wyprowadzało z równowagi. Okolica się zmieniała, świat się zmieniał - do tej pory bezpieczny azyl przestawał takim być. To już nie była para zagubionych legionistów, albo ledwo żywa karawana chwilę przed marnym końcem w szponach modliszek. Tym razem obcych było więcej, wydawali się też uzbrojeni i raczej nie zgubili się przypadkowo, o czym świadczył szybki, pewny krok jakim przemierzali szare piaski. Wiedzieli gdzie lezą, przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Mogli polować, albo czegoś szukać. Lub kogoś. Tyle dobrego, że nie wyglądali na typowych legionistów, a Baxter nie przypominała sobie, by w ostatnim czasie ktoś poza nimi chciał ją zutylizować. Pamięć ludzka bywała jednak zawodna, rok izolacji robił swoje.

Siedząc na grzędzie wysoko wśród górskich kamieni, osłonięta starym kocem, obserwowała jak krzątają się w ruinach, sprawdzając teren. Ludzie, tacy prawdziwi. Byli… żywi? Czy to kolejna drobna paranoja, podsycana coraz głębszym i rozleglejszym pierdolcem?
- Mają zapasy - John zwrócił blondynce uwagę na dość istotny szczegół, a ona przytaknęła w ciszy. Potrzebowali żarcia, ich własne się kończyło. Tak samo jak woda, prochy… wszystko się im kończyło.
- Myślicie że ktoś ich wysłał? - spytała nie odrywając oka od powiększanego lornetką widoku - Może szukają Eda, albo którego z chłopaków?
- Może się zgubili - Sue jak zwykle wyleciała ze zbędną empatią, co reszta solidarnie wyśmiała. To była cholerna, pieprzona pustynia opanowana przez tornada. Tutaj nikt się nie gubił bez celu od którego zależało przysłowiowe być albo nie być.
- Sprawdzimy - Baxter zadecydowała, powoli i ostrożnie wycofując się znad krawędzi. Zmrok zapadał szybko, ciemność sprzyjała przyjacielskim wizytom. Zanim zwlekła się ze swojej góry szarówka przeszła w pierwsze wieczorne mroki. Przekradała się ostrożnie od cienia do cienia. Od kamienia do uschniętego krzaka i większego kawałka gruzu, póki budynek nie zrobił się bliski na trzy setki metrów. Wtedy zamarła płasko w piachu, widząc poruszenie przed lokalem.

Ledwie po przybyciu na starą stację i upewnieniu się, że w jej pobliżu nie czekają na nich żadnego niespodzianki, Billy padł jak długi ze zmęczenia. Nawet nie pomyślał o kolacji, a twarda podłoga, od której oddzielał go tylko koc, w ogóle mu nie przeszkadzała. Niestety znów nie było mu dane porządnie wypocząć. Ledwie zamknął powieki znów nawiedził go jego dyżurny sen. W ostatnim czasie nawiedzał go nad wyraz często. Sanitariusz tak do tego przywykł, że wręcz sam się z nich wybudzał, byle tylko po raz kolejny nie oglądać zakrwawionych twarzy.

Usiadł i rozejrzał się. Nie wszyscy jeszcze spali, widać było dość wcześnie, chociaż na zewnątrz panował już mrok. Przetarł zmęczone oczy i wiedząc, że dzisiaj już nie zaśnie, podniósł się na nogi. Porozciągał się chwilę, ziewnął przeraźliwie i wówczas poczuł, że jego fizjologia ma do niego pewną sprawę.

- Idę na stronę - rzucił do pozostałych i wymaszerował na zewnątrz.

Wiedział, że nie powinien za bardzo oddalać się od budynku zajętego przez byłą drużynę B, ale miał już tak serdecznie dosyć odlewania i srania do wiadra na oczach wszystkich, że dla chwili całkowitej prywatności był chętny zaryzykować. Zresztą co niby miałoby go spotkać na tym zadupiu? Podszedł do jakiegoś kusząco wyglądającego, dawno wyschniętego na wiór, krzaczka, odchylił poły płaszcza i zabrał się za rozpinanie rozporka. Ach, zdobycze cywilizacji. Rozporek, coś czego nie miał od pół roku...

Zamieszanie okazało się pojedynczym typem, jego widok zmieszał przyczajoną za kamieniami kobietę. Człowiek, chyba prawdziwy. Ile to już nie widziała człowieka z tak bliska?
- Długo - John mruknął jej do ucha - Ostatnio ten frajer bez włosów, co leżał pod braminem.
- No, ale on się nie liczy bo był martwy
- tym razem odezwał się Otto, a reszta zgodnie westchnęła.
- Nie martwy, żył jeszcze. Weź sklej się zamiast gadać głupoty - Sue ofuknęła go ostro.
- Pierdolicie wszyscy, ostatni był ten mięśniak przepołowiony na pół. Ten co miał flachę w kieszeni…
- Zamknijcie się
- Baxter syknęła cicho, potrząsając głową aby odzyskać spokój ducha. Całe życie z debilami, nawet tutaj nie szło się od nich uwolnić.
- Czy on… szcza? - Sue wydawała się zafascynowana, widok rzeczywiście do codziennych nie należal, przynajmniej w ich okolicy, ale to dobrze. Obcy był zajęty, nie miał broni w rękach, ani nie wyszedł na patrol. Pełzanie w piachu zyskało nowy cel, osamotniony w terenie pełnym niebezpieczeństw. Podkradła się, a będąc parę kroków za mężczyzną, podniosła się i stąpajac ostrożnie pokonała ostatnie metry, łapiąc go od tyłu za wolną rękę aby unieruchomić za plecami.
- Ani kurwa drgnij - syknęła mu do ucha, dotykając jego grdyki długimi ostrzami przymocowanymi do rękawicy - Kim jesteś, co tu robisz?

Nagłe szarpnięcie do tyłu tak zaskoczyło Billy’ego, że mało co nie obsikał sobie spodni. Czym był cienki przedmiot, dotykający jego szyi, nie musiał się domyślać. Co zabawne, jedyne co mu przychodziło w tym momencie do głowy, to że nie mógł liczyć nawet na dzień spokoju. Jeden, kurwa, dzień, czy to tak wiele?
- Eee… szczam - rzucił krótko nie wiedząc za bardzo co może powiedzieć.

Kobieta sapnęła, nacisk żelastwa na szyi się wzmocnił. Pochyliła kark, obwąchując tył głowy obcego. Pachniał dobrze, jak człowiek. Potem, kurzem, dawno nie pranymi ubraniami. Dobre, swojskie zapachy przechylający szalę pytania o jego realność bardziej na plus.
- Widzę - burknęła - Dlaczego szczasz tutaj? Kto cię przysłał, Legion? - warknęła ostrzej przy nazwie.

- Legion? - gdyby nie nacisk na jego szyję, odetchnął by teraz z ulgą. Był pewny, że to wysłannik Talesa, albo innego centuriońskiego dupka. - Czy ja wyglądam na praktykanta noszenia krótkich sukienek i miłośnika drewnianych krzyży? A szczam tutaj bez konkretnego powodu, ale jeśli darzysz ten krzaczek jakimś większym sentymentem, chętnie zmienię miejsce. Tylko bądź tak dobra i odłóż ten nóż, co?
Billy sam się sobie dziwił, że wciąż potrafi zachować spokój, a nawet żartować. Może zdążył już przywyknąć do nadstawiania karku? A może ma już wszystkiego dość i perspektywa skończenia z podciętym gardłem gdzieś pośrodku niczego, nie wydaje mu się znowu taka najgorsza?

- Nie - padło krótkie zaprzeczenie, prosto do jego ucha. Po nim nastąpiła krótka chwila ciszy, gdy napastniczka trawiła informacje. Znowu potrząsnęła głową. Mógł udawać, kłamać. Albo gadał prawdę.
- Co to robisz? - powtórzyła, prychając zirytowana - Tutaj, na tym zadupiu, koło mojej góry. I nie chodzi o szczanie, nie leć ze mną w chuja. Kim jesteś? Kim są twoi kumple? Dlaczego tu jesteście? Szukacie czegoś, albo kogoś?

- Twojej góry? - Sticky bezmyślnie powtórzył. - Nie wiedzieliśmy, że to czyjaś góra, okej? Po prostu tędy przechodzimy, stacja wydawała się dobrym miejscem na nocleg, a jutro już nas tu nie będzie.

- Odpowiadaj na wszystkie pytania i nie kręć - blondyna przewróciła oczami, choć on nie mógł tego zobaczyć - Nikt cię nie uczył że się nie odpowiada pytaniem na pytanie?

- Jedna moja znajoma twierdziła, że nie da się inaczej odpowiedzieć - czując zwiększony nacisk na szyję dodał szybko: - Dobra, dobra, powiem wszystko, spokojnie. Mógłbym tylko najpierw zapiąć spodnie? Głupio się czuje stojąc z fujarą na wierzchu, wiatr też nie poprawia mojego komfortu.

Prychiecie tym razem Baxter wydała z siebie nawet wesołe. Rzeczywiście, stali przyklejeni do siebie, z flagą dyndającą na powietrzu.
- Masz wolną rękę, poradzisz sobie - odpowiedziała w napływie nagłego humoru - Tylko sobie nie wal, bo uznam że jesteś zwyrolem. Nie wypada się onanizować przy ludziach.

- Nie martw się, walę tylko kielichy - Billy zaczął gmerać w wiadomym miejscu. Poszło mu dość sprawnie, ale udawał, że musi się z tym bardziej pomęczyć, a wszystko po to żeby jego rozmówczyni nie dziwił ciągły ruch ręki. Bowiem po zabezpieczeniu spodni przed spadnięciem, jego dłoń powoli zaczęła przesuwać się w lewo, gdzie pod połą płaszcza schowany był jego pistolet. - To co chciałaś wiedzieć? Nie spamiętałem wszystkich pytań.

- Ja pierdolę - westchnęła, żałując że wylazła zza kamieni. Chyba jednak jej odwalało, ale za dawno nie miała okazji do podobnych wyczynów. I kto tu wychodził na zwyrola?
- Kim jesteście i co tu robicie - powtórzyła zwięźle, aby nie musieć się powtarzać. Nienawidziła się powtarzać - Tu albo się kogoś ściga, albo przed kimś chowa. Nie ma trzeciej opcji… chyba - zawahała się, a potem sapnęła ciężko, zabierając ostrza i zwalniając uścisk. Cofnęła się też trzy kroki do tyłu.
- Odpowiadaj i nie odwracaj się - poradziła - Łapy na widoku.

Dłoń zastygła na rękojeści broni. Jeśli dziewczyna odeszła do tyłu, na nic mu się nie przyda, nie może w nią celować na ślepo. Kurwa! Puścił pistolet i wyciągnął rękę na prawo, by była widoczna. Z lewą zrobił podobnie.
- Przed nikim się nie chowamy, nie mamy na to czasu. Spierdalamy jak najdalej stąd. Nikogo nie ścigamy, bo nikogo tu nie znamy. Jesteśmy z daleka, nie wyobrażasz sobie nawet z jak dalekiego daleka.

- No tak, bo w końcu skoro jestem babą muszę być głupia i nieogarnięta, nie? - spytała ironicznie, wpatrując się w sylwetkę przed sobą. Czyli nie przybyli po nią, tyle dobrego. Gorzej się przedstawiała cała reszta - Nie mów że jesteś jednym z tych typów którzy pałują się nad sobą, latarenkami mądrości wszelakiej co to z plebsem muszą egzystować na tym nie najlepszym ze światów. Wkurwiający są - splunęła w piach - Przed kim uciekacie?

- Przed małymi skrzatami, które odcinają palce za obgryzanie paznokci - rzucił z ironią. - A jak myślisz? Przed kim tu można uciekać?

- Nie wiem, ty mi powiedz - odparowała wesoło co zlało się z dźwiękiem odbezpieczanej broni ale dalej nic poza tym się nie stało - Jestem ciekawa kogo mi sprowadzacie do domu. Ktoś tu przyjdzie za wami, a ja nie lubię gości. Więc śmieszku? Komu narobiliście na wykładzinę?

- Być może nikt tu nie przyjdzie, ale wolimy nie ryzykować - powiedział cicho Sticky. - Legion ma ważniejsze rzeczy do roboty niż ściganie nas - przegrał tą batalię.

Nastała chwila ciszy, zakłócana tylko przez wyjący potępieńczo wiatr. Baxter przymknęła oczy, czując się wyjątkowo zmęczona.
- I tak mieliśmy stąd odejść - Otto zauważył choć głos miał zrezygnowany - Przyprowadzenie tych zjebów pod nasze drzwi to chyba odpowiednia motywacja aby wreszcie ruszyć dupę, nie?
- I nie ma już huraganów - Sue też dołożyła swoje, a blondynka potarła pulsujące skronie.
- Tornada… nie huragany - burknęła niechętnie. Wzdygnęła się zaraz, przypominając sobie że ma obcego obok. Przełknęła ślinę - Za co was ścigają?

- Byliśmy niewolnikami - odpowiedział zgodnie z prawdą, jednocześnie pomijając prawdziwy powód. - A z tymi huraganami to o co chodzi?

- Jak masz na imię? - spytała udając że nie dosłyszała ostatniego. Gapiła się jednak inaczej na oponenta, a raczej jego plecy. Niewolnictwo ssało, czy nie dlatego siedziała tutaj zamiast w cywilizowanych rejonach? - Nie mogę cię nazywać Onan, albo Lejek. To był naprawdę niezły krzaczek zanim go nie oszczałeś i… możesz się odwrócić. Jeśli chcesz - dokończyła zrezygnowanym tonem.

Billy odwrócił się powoli. Widząc przed sobą urodziwą blondynkę nie potrafił powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Zawsze to lepszy widok niż ciągnąca się po horyzont pustynia. A przynajmniej był dopóki sanitariusz nie spostrzegł, że dziewczyna ma do pasa przyczepione trzy czaszki, najprawdopodobniej ludzkie.
- Wołają na mnie Sticky - odpowiedział. - A co, chcesz wiedzieć co napisać na moim grobie czy po prostu lubisz znać imię kolesia, którego masz zamiar rozwalić?

- Do wszystkich jesteś tak negatywnie nastawiony? - zmarszczyła czoło, zakładając ręce na piersi - Gdybyś miał być martwy to byś już był. Nie jesteś, więc jaki problem? Będziesz to teraz rozpamiętywał aż się zrobi widno? - zasypała go garścią szybkich pytań, uśmiechając się pod nosem. Miała ich jeszcze z setkę, ale po kolei - Poza tym daj spokój. Groby są przereklamowane, każdy w okolicy widzi że ktoś tam leży. Lepsze nieoznakowane doły, problem mniejszy, mniej pytań i zwracania uwagi. Poza tym gekony też muszą coś jeść, a lepsze zwłoki niż ja - wzruszyła ramionami - No to Sticky… - powoli sięgnęła za pazuchę i wyjęła manierkę. Odkręciła korek zębami, następnie upiła solidny łyk patrząc mu śmiało w twarz.
- Za spotkanie - z tym samym uśmiechem podała poczęstunek.

Billy nieufnie odebrał manierkę i zbliżając ją do twarzy powąchał. Nie mógł w to uwierzyć, najprawdziwsza gorzała! Chyba jakiś bimber, ale nie z mutowoca. Zresztą nieważne z czego. Sanitariusz przyłożył naczynie do ust i pociągnął z niego zdrowo. Rozkoszny, palący smak rozlał mu się po gardle. Przyssał się do manierki, nie mogąc przestać. Niemal czuł jak wszystkie troski go opuszczają i chociaż zdawał sobie sprawę, że wkrótce powrócą, teraz nie miało to żadnego znaczenia. Dopiero po dłuższej chwili zdołał się oderwać, na koniec oblizując wargi. Manierka znacznie straciła na wadze.
- Dzięki - z pewnym wahaniem zwrócił dziewczynie jej własność. - Wybacz moją pochopną ocenę, ale skradający się do mnie od tyłu ludzie, którzy grożą mi poderżnięciem gardła i noszą czaszki jak trofea, tak na mnie działają. Co, w takim razie, zamierzasz zrobić?

- Wybaczam - rzuciła wspaniałomyślnie, chowając butelkę z powrotem na miejsce. Wyszczerzyła się też szeroko, klepiąc po kolei czaszki przy pasie.
- To Otto, to Sue… a to John. Ja jestem Lulu - przedstawiła ich, reszta zaszmerała powitaniami w końcu kultura zobowiązywała. Ostatnie pytanie trochę zbiło ją z pantałyku. Popatrzyła na horyzont, otrząsając się jak pies po kąpieli - Nie trofea, znajomi. Kumple. Mieszkamy tu już… dość długo. Dawno nie widziałam nikogo obcego, przynajmniej takiego który by nie krwawił. Ty szczaleś, może być - wymamrotała ciszej i dodała - Jestem głodna.

Wzmiankę o znajomych Billy skomentował krótkim “aha”. Wolał nie dochodzić, coś mu mówiło, że nie chciał wiedzieć. Gdy pojawiła się informacja o głodzie, w pierwszej chwili miał zamiar ją zignorować, ale już po chwili wiedział, że jego cholerne sumienie mu na to nie pozwoli. Powiedziała to w jakiś taki sposób, że nie potrafił puścić tego mimo uszu. Najwyraźniej zgotowany przez nią poczęstunek zdołał go zmiękczyć. Powolnym ruchem, tak by nie prowokować dziewczyny, sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej paczkę sucharów. Zawsze nosił ze dwie przy sobie, na wypadek, gdyby przymusowo musiał się rozstać z plecakiem, który teraz znajdował się na stacji.
- Chyba wypada odwdzięczyć się za poczęstunek - powiedział wyciągając rękę. - Żaden rarytas, ale żołądek wypełnia.

Kobieta wciągnęła nagle powietrze, zaraz się ogarnęła już bez niecierpliwości przyjmując paczkę. Zważyła ją w dłoni, obróciła parę razy i potrząsnęła przy uchu.
- Z takimi sucharami kabareciarzem nie zostaniesz - zaśmiała się krótko, rozrywając opakowanie i błyskawicznie pochłaniając całość. Kucnęła przy tym, przybierając pozę pakującego policzki chomika. Błyskawicznie poruszała szczęką, aż przełknęła i zapakowała resztę do ust, powtarzając proces. Zrobiło się jej cieplej, nieznośne ssanie w żołądku zmalało. Dało się też oddychać trochę lżej. Nie korciło też aby zabrać nowego znajomego na grilla.
- A ty co zamierzasz? - spytała, wylizując okruszki co do ostatniego - Co wy zamierzacie dalej?

Sanitariusz zdjął z ramienia strzelbę, którą zawiesił na znalezionym sznurku i usiadł na przeciwko dziewczyny, opierając się plecami o pień dawno martwego drzewa. Na pytanie blondynki odpowiedział wzruszeniem ramion.
- Tak jak ci mówiłem. Spieprzamy stąd najdalej jak się da.

Blondynka poruszyła się nerwowo gdy zaczął manewry z bronią, położyła dłoń na kaburze i spięła się, ale kiedy nie zrobił niczego głupiego, uspokoiła się, wracając do wydziobywania okruszków z klapy pancerza i rękawa.
- Dobry pomysł, tak zróbcie - mruknęła przy tym, spoglądając na niego ukradkiem i udając że wcale nie - Teraz dobry czas, koniec sezonu burzowego. Jest cicho… tak cicho - popatrzyła w bok, na budynek stacji benzynowej - Jacy oni są? Tacy jak ty?

- Ja wiem? Zależy co masz na myśli - odpowiedział tajemniczo. - Nie noszą swoich kumpli na paskach, więc na pewno nie są tacy jak ty. Nie wieszają ludzi na krzyżach, więc nie są tacy jak pieprzeni legioniści. Ale też pewnie żaden nie poczęstował by cię sucharami, no może prócz Igły, więc chyba nie są tacy jak ja. A co z tobą, wracasz do władania górą?

- Nie władam, tylko wynajmuję - zadumała się, przechodząc z kucek do siadu po turecku. Patrzyła już na niego jawnie, nachylając się w jego stronę i przekrzywiając kark raz w lewo, raz w prawo.
- Też chcę stąd odejść, od tego wiatru idzie zwariować - przyznała nagle dość ponurym tonem. Podniosła dłoń i po chwili wahania wyciągnęła ją ostrożnie aż dotknęła opuszkami nadgarstka towarzysza.
- Ciepłe… - dodała uśmiechając się nostalgicznie.

- Taa… - Billy powoli zdawał się rozumieć dziewczynę. - Masz pomysł dokąd chciałabyś się udać? Dobrze znasz okolicę?

- Tą bliską… tak. Też tu utknęłam, przez tornada - odpowiedziała wpatrując się w swoją dłoń, macającą coraz śmielej drugą dłoń - Gdzieś daleko, gdzie nie ma Legionu i wiatru. Ale przede wszystkim Legionu. Chowanie jest męczące, nie ma co jeść. Nie da się spać, wszędzie coś się czai. Gekony, modliszki… wody mało. - wzruszyła ramionami - Tylko kości dużo. Coraz więcej.

Billy nie cofał dłoni, czuł że dziewczyna tego potrzebuje, zresztą jeśli miał zamiar zadać jej to pytanie, nie mógł tego teraz zrobić. Czuł, że wybiega przed szereg, że najpierw powinien się skonsultować z pozostałymi, że pewnie części z nich, jeśli nie większości, nie spodoba się ten pomysł. Ale czy pierwszy raz robił coś głupiego?
- Zmierzamy na wschód - powiedział. - Nie wiem co tam jest, ale Legionu raczej nie ma. Przydałby się ktoś wiedzący coś o okolicy.

- Okolicy… a potem, dalej? - zmarszczyła czoło oplatając jego nadgarstek palcami i ściskając. Nie znikał, był realny… dobrze. Miła odmiana - Kula w łeb? Czy nożem po gardle? Drugie tańsze, nie traci się zapasów… a tu nie ma z czego uzupełnić. Czasem przychodzą patrole, ale rzadko. Bardzo rzadko i nie starcza na długo. Wschód brzmi… jak wschód. Lepiej niż tam wracać do… nich. Nie chcę być niewolnikiem. Nikt z nas nie chciał, woleliśmy wolność - drugą dłonią pogłaskała czaszki przy pasie - Twoim się to nie spodoba… ale dzięki. Za propozycję. To… chyba… - zagryzła wargę, mrużąc oczy - Miłe.

- Masz rację, nie spodoba im się to - Billy pokiwał głową. - Ale nie przypominam sobie sytuacji, w której ich opinia miałaby dla mnie większe znaczenie. Zresztą zrobisz jak będziesz chciała. Na przykład nikt ci nie zabroni iść przypadkowo w tym samym kierunku co my, a jak czasami nie zjem kolacji, nic mi się nie stanie. Te suchary bardzo szybko się przejadają.

Brzmiało dobrze, nawet za bardzo. Lulu stężała, szczerząc zęby jakby miała go zamiar ugryźć.
- Nic nie jest za darmo, co za to chcesz? Albo podstęp… po co? Co ci da pomoc nam? Tarcza? Lubicie ludzkie mięso i to pułapka?

- Nie wiem, nigdy nie jadłem - wyjaśnił Sticky, który głowił się jak wytłumaczyć komuś normalnemu… no, komuś o normalnej moralności, własny tok myślenia. - Co mi da pomoc? Nic mi nie da - powiedział po prostu.

- Dlaczego więc chcesz pomóc? - Lulu gapiła się na niego jak na wyjątkowo intrygujący okaz gekona, majtającego ogonem tuż przy jej kolanach. Takiego gotowego do ataku, albo badające teren, ciężko zgadnąć - Chcesz jeszcze wódki?

- Chorego pytają, zdrowemu dają - odpowiedział powiedzonkiem z Reno, uśmiechając się na samo wspomnienie rodzinnego miasta. - Nie wiem czy potrafię ci to wyjaśnić tak żebyś zrozumiała. Sam tego nie rozumiem. Taki już jestem, ciężki, nieuleczalny frajer - puścił jej oko.

- Uważasz że jestem głupia? - zjeżyła się, zabierając rękę. Jasne, przecież nic nie zakuma co się do niej mówi, eh - Spróbuj - dodała spokojniej, rzucając krótkie spojrzenie na budynek stacji - Masz jeszcze żarcie?

- Mam, ale muszę oszczędzać, by starczyło na drogę - rozłożył ręce. - Jeśli ty jesteś głupia, to ja tym bardziej, skoro sam siebie nie potrafię zrozumieć. Jak to powiedzieć najlepiej? - zamyślił się. - Czytałaś komiksy o Grognaku Barbarzyńcy? - spytał całkiem poważnym tonem. - Grognak to był taki napakowany koleś, któremu nikt nie mógł sprostać. Facet mógł zostać władcą wszystkiego, po prostu nie było na niego mocnych. A jednak miał różnego rodzaju dziwne pomysły w stylu uratowania kogoś z rąk piratów, nie zrzucania z tronu króla, gdy była ku temu okazja, nie palenia wiosek i takie tam. Był chory na głowę. I ja mam podobną przypadłość. Po prostu raz na jakiś czas przychodzą mi do głowy chore pomysły w stylu wypuszczenia na wolność jeńca, albo nakarmienia głodnego - wskazał na Lulu. - Masz - rzucił w jej stronę drugą paczkę sucharków, które wyciągnął z kieszeni.*

Poczęstunek wywołał poruszenie, najpierw rąk Baxter, potem szczęk. Przeżuła połowę, zapijając wódką z manierki którą odrzuciła Sticky’emu.
- Nigdy nie lubiłam Grognaka, co za frajer lata w samej przepasce na biodrach. Weź w tym przetrwaj zimę, albo idź do walki - zaśmiała się krótko, przełykając pospiesznie - Wolałam Srebrnego Fantoma, to dopiero konkret! Koleś z zajebistą spluwą, stylowy. Rozwałkę też prowadził porządną. - drugą połowę sucharów schowała do kieszeni na potem, przyklepując z czułością. Żarcie dobra rzecz. Lepiej je mieć niż nie mieć, wiadomo - Dlatego zostałeś niewolnikiem? Wypuściłeś nie tego co potrzeba, a tamtym pajacom w skórzanych miniówach to się nie spodobało? Z tego powodu tu jesteście? - pokazała okrężym ruchem ręki okoliczne zadupie - Aby spierdalać w podobne rejony… tego zwykli turyści nie robią.

- Wybacz, tajne przez poufne - znów wzruszył ramionami. - Musiałabyś zostać członkiem naszej grupy, by się dowiedzieć, a jak widzę nie masz na to ochoty. Szkoda… - zrobił krótką pauzę. - Opowiedz lepiej jak się zostaje lokatorem góry na zadupiu.

- Wybacz mordo, tajne przez poufne - odbiła tym samym tekstem, rozkladając bezradnie ręce - Musiałbyś iść ze mną do dziupli i odpowiednio ułożyć buty na wycieraczce, a potem odkurzyć mi dywan. Ale widzę chyba nie masz na to ochoty - zrobiła dość ponurą minę.

- Serio masz dywan? I wycieraczkę? - Billy teatralnie udał zdziwienie. - To się ustawiłaś, same luksusy - ciągnął tym samym tonem. - Aż poważnie rozważam propozycję, by się zaciągnąć na służbę u szlachetnej panny, ale jest jeden problem. Wychowałem się w domu z dwudziestoma kobietami. Nie umiem odkurzać.

- A co myślałeś, że po dwójce saneczkuję na piachu żeby dupsko doszlifować? - spytała z konsternacją, udawaną albo nie. - Nawet na najgorszym wygwizdowie da się jakoś urządzić… i wiesz gdzie jakaś szlachetna panna mieszka? - ożywiła się - Dawaj, skroimy jej chatę i wytniemy na balet. W cywilizacji znajdzie się jakiś paser. Zawsze tam są - pokiwała głową święcie przekonana o tym co mówi - Nauczysz się, nigdy nie jest za późno na naukę. Dwie ręce masz, łeb też. Tylko nie ma odkurzacza, trzeba szczotą zasuwać, ale skórę łatwo się trzepie. Zobaczysz.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 20-02-2019 o 20:35.
Amduat jest offline