Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2019, 20:47   #189
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Lulu i Sticky za potrzebą cz.2

Billy zaśmiał się serdecznie. Pomimo trudnych początków ich znajomości, polubił dziewczynę. Było w niej coś znajomego, coś co przypominało mu dom. Tak, świetnie by się wpasowała w ulice Reno. Nawet jeśli brakowało jej niektórych klepek, ale kto tam miał ich komplet?
- Jedyny wart uwagi łup jest tam - wskazał na zachód. - Dzień szybkiego marszu stąd. Co prawda znaczna część posiadłości wyleciała w cholerę, ale coś na pewno zostało. Jeśli potrafisz się przedrzeć przez kilka kohort zbrojnego luda, nie możesz zmarnować takiej okazji - znów zaśmiał się głośno, po czym przechylił podarowaną mu manierkę i pociągnął z niej zdrowo. Napój bogów…

- Więcej nie mam, uważaj - musiała skomentować, ale bez złości. Prędzej z rozbawieniem, patrząc jak ciągnie trunek z wprawą rasowego opoja. Serce samo rosło od patrzenia. Chłopaki też lubili dać w palnik… kiedyś.
- Nie przechylaj za mocno. W środku jest pająk. Jeśli go połkniesz to się zatrujesz bo jadowity jak diabli… ale poprawia smak berbeluchy - dodała tonem informacji. Turystycznej.

Sanitariusz mało się nie udławił na wieść o śmiertelnym niebezpieczeństwie spoczywającym na dnie naczynia. Zakaszlał tylko głośno, gdy część specyfiku dostała się nie w tą dziurkę, co trzeba. Oddalił manierkę od twarzy i mrużąc jedno oko starał się wypatrzeć co jest w środku, ale w ciemności nie miał na to najmniejszych szans.
- Mówisz serio? - spytał głupio. - Słyszałem o samogonie pędzonym na ogonach gekonów, albo na wielkich modliszkach, ale żeby na pająku? - raz jeszcze zajrzał do środka, chociaż wiedział, że to bezcelowe.

Kobieta po raz kolejny rozłożyła bezradnie ręce.
- Kto wybrzydza ten nie pije - rzuciła mądrością życiową, ledwo powstrzymując śmiech i zachowując względną powagę - Mieliśmy w bandzie jednego takiego świra z Pustkowi. Wychowany w podobnie zadupnej norze jak ta tutaj. Od niego to przejęłam, myślałeś że dlaczego ma taki malinowy posmak? Skąd ja bym ci tu kurwa maliny wytrzasnęła? Ogonówka jest paskudna, jak kwas z akumulatora, pająkówka lepsza - dodała tonem eksperta.

Billy wyciągnął rękę z manierką, by oddać Lulu jej własność, ale gdy ona po nią sięgnęła, cofnął rękę. Wpatrzył się w naczynie, jak gdyby podziwiał jakieś wyjątkowe dzieło sztuki, poruszył bezgłośnie ustami, a na koniec wzruszył ramionami i łyknął raz jeszcze.
- Chyba jestem bardziej spragniony niż myślałem.

Kobieta odwróciła głowę w bok, memlając coś pod nosem. Kręciła przy tym karkiem, zgrzytnęła też raz zębami. Wydawało się że z kimś rozmawia i to nie z Billym.
- Tak, za długo… - przyznała w pewnym momencie, przenosząc uwagę na towarzysza - Będą cię szukać, ci twoi. Wkrótce. Minęło za długo. Zatrzymaj manierkę, na dobry sen - zmieniła pozycję z siadu do kucek, garbiąc przy tym plecy i naciągając kaptur na łeb - Szczanie tyle nie trwa.

- Nie widziałaś mojego sprzętu, to nie wiesz ile może trwać - zażartował. - Gdybyś zmieniła zdanie to propozycja jest wciąż aktualna - sanitariusz wciąż siedział opierając się o wyschnięte drzewo.

- A właśnie że widziałam - wycelowała palec w środek jego piersi, błyskając zębami spod kaptura - Patrzyłam ci przez ramię, czy nic nie kombinujesz. Rozmiar nie ma znaczenia, technika się liczy, tak ludzie gadają, ale kto by ich słuchał - domamrotała, zerkając na czaszki.

- Ludzie są głupi - uznał Billy. - Technika liczy się u kobiet, u facetów… - wzniósł zaciśniętą pięść w górę. - Wiem co mówię - łyknął z manierki. - Co teraz? Mam zamknąć oczy i policzyć do stu żeby nie zobaczyć w którą stronę odchodzisz?

Chyba dotknęła drażliwego tematu, jak każdy dotyczący męskiego przyrodzenia i jego właściciela.
- Jak nie technika to… bazujesz na rozmiarze? Myślisz, że źle widziałam? - wydęła wargi - To pokaż, a potem idź do swoich, nie odwracając się...tylko tym razem zapnij najpierw rozporek.

- Niestety tego widoku nie rozdaję za darmo - odrzekł uśmiechnięty sanitariusz.

- Raczej masz kompleksy i się wstydzisz - blondyna widziała sprawę kompletnie inaczej.

- Skoro tak mówisz - westchnął. - A ty masz jakieś kompleksy?

- Daj spokój, niczego nowego nie zobaczę. Co tak łatwo poddajesz pole? - postukała palcami o piach - Kompleksy są dla słabeuszy, po co mi one? Ty też się ich lepiej pozbądź, szkoda życia. Chcesz przejść przez to co ci zostało skupiając się na minusach? Lepsze plusy… no chyba że mówimy o teście na HIV.

- HIV, a co to takiego? Jakiś rodzaj testu ciążowego? Jest taki specjalny napar, który rozwiązuje problem, wiele razy widziałem jak się go robi.

- Nie wiem - przyznała z rozbrajającą szczerością - Stary Ed miał takie powiedzenie, podobno jakaś choroba, tyle wiedział. Tym się zajmujesz? Wyskrobujesz kobiety wieszakiem popodaniu znieczulającej berbeluchy?

- Nie, po prostu w moim domu napatrzyłem się na takie zabiegi - o dziwo uznał to wspomnienie za całkiem przyjemne. - Moja specjalizacja jest inna, chociaż w pewnym sensie zbliżona do tego fachu.

- Do skrobania kobiet wieszakiem? - pytanie Baxter nie zawierało ironii. Przeniosła ciężar ciała z nogi na nogę, rozglądając się po okolicy. Powinna już dawno się zebrać, wracać na bezpieczny teren. Zamiast tego ciągnęła rozmowę z kimś kogo lepiej byłoby…
-Czym się w takim razie zajmujesz, kiedy nie uciekasz akurat przed Legionem? - rzuciła nowym pytaniem wciąż pozostając w miejscu.

- Łatam tych, których Legion podziurawił - odpowiedział Billy, a po chwili zdrowo mu się odbiło.

- Konował - dedukcja przebiegła szybko i w miarę trafnie. Chłop wydawał się w porządku, albo dobrze udawał. Dał jednak żarcie, a to sporo na tych pustkowiach - A pozostali?

- Oni lubią dziurawić legionistów - padła krótka odpowiedź.

- Pilnujesz języka, po co? - zaśmiała się szczekliwie - Ja jestem jedna, was większa grupa. Trochę zaufania jeśli chcesz abym z wami poszła na wschód. Góra nie jest taka zła, lepsza niż rzucanie się w ciemno na minę. Albo wieszak - dodała, zagryzając wyciągniętym z kieszeni sucharem.

Sticky uśmiechnął się. Z każdą chwilą lubił ją coraz bardziej.
- Nie wiedziałem, że wciąż rozważasz dołączenie do nas - rzekł na usprawiedliwienie. - Jednak jeśli chciałaś poznać odpowiedzi, nie oferując żadnych w zamian, to nie powinnaś chować pistoletu do kabury. Jeśli chodzi o mnie, możesz pytać o co chcesz, odpowiem na wszystko, jeśli odwdzięczysz się tym samym. Ale jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś o pozostałych to jest na to tylko jeden sposób. Sama ich zapytaj.

- Przecież ci powiedziałam co tu robię, wolisz jak ktoś celuje do ciebie z broni niż dawał wódkę? - Zawiesiła wzrok na sypiącym się budynku - Jak to sobie wyobrażasz? Mam wejść tam, pomachać, usiąść w kółeczku trzymając się za ręce i opowiedzieć historie życia? Chyba rzeczywiście masz coś z głową - prychnęła żując przy tym zapamiętale.

- Wódkę wolę od wszystkiego - odpowiedział. - Chociaż jak tak pomyśleć, to kulka we łbie jest skuteczniejszym sposobem na zamartwianie się. Ale na razie nie skorzystam. A jak wyobrażałaś sobie ewentualne dołączenie? Objawisz się w środku dnia i powiesz “oto jestem”, czy też potrafisz się tak dobrze maskować, że nikt się nie zorientuje, że jesteś pośród nas? - uśmiech nie znikał z jego twarzy, trudno było wywnioskować czy mówi poważnie, czy też żartuje. Może on sam też tego nie wiedział?

- Myślałam że wpakuję ci się do plecaka, przy okazji wyżerając zapasy… i nie trzeba będzie łazić na własnych nogach. Pełen luksus. To co, mam tam wejść teraz i rzucić “kochanie wróciłam? Gdzie kurwa ten jebany obiad, leszczu? Miałeś cały dzień żeby coś garnąć, a ty znowu zaćpałeś mordę”?

- Jesteś dorosła, możesz robić co chcesz, ale gdybym miał coś doradzić, to proponowałbym puścić mnie przodem, inaczej zamiast chętnych uśmiechów może cię przywitać salwa z wszelkiego rodzaju pukawek. Chociaż nie, na uśmiechy nie licz tak czy inaczej.

- Zawsze mogę cię zabrać jako jeńca - znalazła alternatywę, całkiem poważną i rozważną - Zabiorę do jaskini, dam szczotkę do czyszczenia dywanu. Jesli jesteś konowałem musisz sporo dla nich znaczyć. Dziwne że puszczają cię samopas. Chyba że już nas obserwują. - uśmiechnęła się pod nosem - Zawsze się znajdzie taki co czystym przypadkiem akurat podejdzie do okna kiedy dzieje się coś co go kurwa nie dotyczy, inaczej by się posrał z frustracji.

- Możesz - Billy pogłaskał trzymaną na kolanach strzelbę - spróbować, ale nim napiszesz list z żądaniem bajecznego okupu w postaci rocznych zapasów żywności dla pułku wojska, wiedz że w grupie jest jeszcze dwóch konowałów. Nie dostaniesz za mnie złamanego kapsla - uśmiechnął się szerzej.

- Potrzebujesz stymulacji? - wskazała ruchem brody na mizianą spluwę - Dotyku solidnego sprzętu? A może się czymś denerwujesz, co? Chciałam cię zaprosić do siebie, ale widzę nie preferujesz towarzystwa kobiet. Przyznaj, że do nich podchodzisz tylko z wieszakiem.

- I z nożem w rękawie i z pistoletem w bucie. Z wami nigdy nie wiadomo - łyknął z manierki raz jeszcze.

- Uuuu, złe wspomnienia? - Baxter się rozpromieniła szczerą, niewymuszoną uciechą - Podbijałeś do laski, a ta ci dorobiły nowy otwór w żopsku… albo puściła w samych skarpetkach i jeszcze nasłała chłoptasia. Stąd ta paranoiczna ostrożność? - podrapała się po nosie obgryzionym kawałkiem sucharka - Chcesz mi ożenić kosę, po to ci kumple? Aby ktoś trzymał jak będziesz mnie rżnąć od gardła po rów? - końcówka wyszła jej dość cynicznie.

- Naprawdę myślisz, że po to tylko marnowałbym dwie paczki sucharów? - uśmiech na chwilę zniknął z jego twarzy, ale zaraz pojawił się z powrotem. - Co do paranoicznej ostrożności… Cecha wrodzona. Tam skąd pochodzę, albo jesteś paranoikiem, albo sztywniakiem. A co do laski, to hajtnęła się z kolesiem, który najchętniej widziałby mnie na krzyżu - sam się zdziwił jak lekko potrafi o tym mówić, chyba się wstawił. - Jeszcze jakieś urocze pytanka? - spytał łagodnym tonem.

- To zła kobieta musiała być - skiwtowała po dłuższej chwili - Co nie zmienia faktu że za bycie sztywniakiem-paranoikiem powinni dawać jakieś ulgi podatkowe, albo dofinansowanie. Rękę czy tam rentę… i inne żółte papiery - pochyliła się, opierając dłonie o piach przez co zawisła twarzą tuż nad twarzą medyka tak że czuła na skórze wydychane przez niego powietrze - Czujesz się niekomfortowo? Chcesz zadać jakieś urocze pytanko?

- Tylko jedno - oznajmił, a następnie niemal szeptem powiedział: - Co ty właściwie chcesz osiągnąć?

- Szczęście, wieczny dobrobyt i dorobić się własnej plantacji, żeby móc przesiadywać wieczorami na gangu wilii i pić piwo - odpowiedziała równie cicho, przybliżając łeb że prawie zetknęli się nosami - Ewentualnie, od biedy, wystarczy żeby nikt więcej do mnie nie strzelał, co jest mało prawdopodobne, ale pomarzyć można. Od tego jeszcze nikt nie utył.

- Muszę cię zmartwić, nie mam ani plantacji, ani wilii, ani nawet piwa - uśmiech powoli znikał z jego twarzy. - Ale miałem na myśli tu i teraz.

Głowa w kapturze przekrzywiła się, aż chrupnął kark. Wróciła na poprzednią pozycję, pocierając nosem o drugi nos, powolnymi ruchami. Przez resztę ciała Lulu przeszedł dreszcz. Żywy, ciepły człowiek, stuprocentowo prawdziwy.
- No i co z tego? Też ich nie mam - szepnęła ochryple, sunąc nosem aż do męskiego ucha i w dół, ku żuchwie. Węszyła przy tym chciwie, łowiąc prawie zapomniany zapach. Wreszcie wysunęła język i przejechała nim po policzku rozmówcy od kącika ust aż po kącik oka lewej strony twarzy - Teraz rozmawiamy, dawno tego nie robiłam. Chyba jakoś tak to leciało.

- Każda twoja rozmowa się tak kończy? - on też dawno tego nie robił, prawie zapomniał jak to jest. Obóz w Modoc, szkolenie, Mojave Outpost, Cottonwood, Flagstaff, Fort, Malpais… Ile to już czasu minęło? - Może jednak nie powinnaś poznawać reszty?

- Boisz się że ich sprowadzę na złą drogę? - zaśmiała się, pocierając policzkiem o jego policzek i mrużąc z przyjemności oczy. Kości nie były tak przyjemnie miękkie - Elementy wywrotowe należy trzymać z dala od prawych i sprawiedliwych obywateli? - złapała zębami płatek sterczącego ucha, skubiąc lekko - Rozmawiam… pierwszy raz. Od trzynastu miesięcy… Sue, John i Otto się nie liczą, chodzi o… kogoś z krwi. Nie kości.

- Albo oni ciebie - sięgnął dłońmi do jej bioder i przysunął bliżej siebie, sadzając ją na swoich udach. - Ale najbardziej martwi mnie to, że rano nie będą mieli siły maszerować.
“Kurwa, stary, w co ty się znowu pakujesz? Mało ci?” spytał sam siebie. “No co? To nic poważnego” odpowiedział. “Och, doprawdy?” padło kolejne pytanie. “Doprawdy” zapewnił.

- Oni czy ty? - rozsiadła się wygodnie, uciszając mamroczące potępiająco za uchem towarzystwo. Co jej szkodziło? Już się wkopała, a przerywanie w połowie nie wyglądało zdrowo. Nic się nie stanie, zintegrują się i każde pójdzie w swoją stronę. Żadna filozofia… ponoć.
- Właśnie powiedziałeś że mnie tam zajadą, jeśli pójdę się przywitać… niezła reklama - parsknęła, oplatając go nogami i krzyżując je w kostkach za jego plecami. Dla równowagi ramionami oplotła go za szyję, wpijając się w gadające usta. Z początku nieśmiało, badawczo… aż do momentu, gdy rozzuchwaliła się na tyle by przycisnąć go do siebie i wzmocnić badanie organoleptyczne do momentu przypominajacego chęć zjedzenia drugiej strony, zamiast całowania.

Nie wiedzieć kiedy jego ręce powędrowały wyżej. Jedna spoczęła na jej szyi, druga na plecach, obie zaś przycisnęły jej ciało do jego, tworząc nierozerwalny węzeł. Poddał się jej całkowicie, oddał jej inicjatywę, a sam czerpał tylko dziką przyjemność. Przypomniał sobie tamten postój na drodze z Cottonwood do Flagstaff z Laurą, ale teraz było inaczej. Teraz nie miał wyrzutów sumienia, teraz nie chciał ich mieć, wiedział że tym razem się nie cofnie. Jeśli wszystko znów miało skończyć się tak samo, a znając przewrotność losu Sticky’ego, tak właśnie będzie, to przynajmniej skorzysta z okazji.
Czując lekkie ugryzienie odruchowo cofnął głowę.
- Powiedziałem, że to ty zajedziesz ich - wysapał. - A ja zawsze jestem zmęczony w drodze - nie czekając na odpowiedź wpił się w jej usta ponownie.

Nie zdążyła odpowiedzieć, nie dał jej szansy. Smak, zapach i gorąco topiły myśli, sprawiając że mózg się wyłączał, a górę przejmowały odruchy. Dotyk burzył krew, wprawiał serce w rytm równie szalony jak to, co właśnie Baxter wyprawiała, na wyścigi całując gościa poznanego kwadrans wcześniej i szarpiąc za jego ubranie aby je zdjąć. Gdzieś w bok poleciał oderwany guzik, bo po co je rozpinać.
- Nie musisz wstawać - mruknęła przerywając pocałunek po to aby ściągnąć mu przez głowę koszulę. Ledwo to zrobiła, zabrała się za swoje ubranie, odrzucając płaszcz na bok aby dało się na nim położyć. Kamienisty teren źle oddziaływał na skórę pleców.

Nie przeszkadzał jej, skupił się na podziwianiu otwierającego się przed nim widoku. Gdy tylko pozbyła się koszulki jego ręce znów znalazły się na jej ciele, pilnie studiując nowopoznane terytorium. Przysunął się do jej szyi i obsypał ją pocałunkami, a nawet kilkoma delikatnymi ugryzieniami. Potem zaczął schodzić niżej.

- Podobno nie jadasz ludzi - sapnęła przez urywany oddech czując podgryzienia. Odpowiedziała na nie głośniejszym pomrukiem, wbijając paznokcie w jego plecy. Pociągnęła go za sobą, kładąc się na płaszczu i wpijając się wygłodniale w rozchylone wargi. Dłońmi na zmianę szarpała za swoje spodnie, to za spodnie wesołka, aż zjechały poniżej bioder i tam się zatrzymały. Gorzej było z jej ubraniem, operowane samymi nogami buty nie chciały przejść przez nogawki. Wyszarpała jeden i na tym zakończyła, bo zabrakło cierpliwości. Dawała się dotykać i sama odpowiadała na pieszczoty zachłannymi ruchami dłoni, ust i języka.

Pędzili jak na złamanie karku, jakby dokądś się spieszyli, ale czy to mogło dziwić skoro poznali się ledwie kilkanaście minut wcześniej? Pozwolił jej ogołocić się również z dolnej połowy odzieży, pomógł jej to samo zrobić ze swoją. Jednocześnie pochylony nad nią, nieustannie pieścił jej ciało swoimi wargami i dłońmi, które wędrowały od góry do dołu i z powrotem, jak gdyby nie mogły się nasycić, a chciały spróbować wszystkiego naraz. Wreszcie wszedł w nią, a jej cichy jęk stłumił długim pocałunkiem. Miarowymi ruchami zaczął dążyć w stronę wielkiego finału.

Skrzypienie resztek ubrań i sprzetu wpierw powolne, przyspieszało, tak jak przyspieszały oddechy. W tle rozchodził się klekot czaszek uwiązanych do spodni, ale to nie było ważne. Nie dało się myśleć, gdy zmysły bombardowały tak przyjemne bodźce. Kobieta szorowała plecami po kurtce, próbując pamiętać o zachowaniu ciszy. Chwytała twarz, szyję i ramiona kochanka dłońmi, błądząc po nich na ślepo, a złączone usta tłumiły coraz głośniejsze pojękiwania. Szybko, na wariata, bez zbędnych wstępów - tak jak lubiła. Każdy ruch bioder medyka ku dołowi kwitowała zadowolonym pomrukiem, w pewnej chwili zakleszczając go nogami w pół. Robiło się gorąco, coraz goręcej aż do momentu gdy ciało na dole wygięło się w rozedgrany łuk, wciągając spazmatycznie powietrze i orząc paznokciami po wszystkim co było w zasięgu.

Głęboko oddychał leżąc na jej nagim ciele. Odgarnął z jej czoła mokre od potu kosmyki, a potem pocałował raz jeszcze. Gdy oderwał się od słodkich ust, głowę położył pod jej brodą i zastygł w bezruchu, jeśli nie liczyć unoszonych oddechem ramion. Wpatrywał się gdzieś na bok, w ciemność, a tysiące myśli, które dotąd trzymane były z daleka przez rosnące podniecenie, galopowały teraz przez jego głowę, rozrywając zwoje mózgowe nie gorzej niż paznokcie Lulu jego plecy.
- No i co? - spytał. - Rozmiar czy technika?

Na odpowiedź musiał trochę poczekać, blondynka leżała sflaczała na plecach, rozleniwiona i wzięcie się w garść nie było jej priorytetem. Mechanicznym ruchem głaskała go po głowie i plecach, tym razem delikatnie, ciesząc się z błogiej nicości pośrodku pustki, z oddychajacym ciężarem na piersi.
- Suchary - odpowiedziała nieobecnie, uśmiechając się w noc - Masz niezłe suchary.

- Mówisz o jedzeniu, czy o żartach?

[i]- A masz jeszcze jedzenie? - spytała z rozbawieniem, podkładając ramię pod głowę i coś się nie kwapiąc aby wstawać - Serio myślisz że tam zajeżdżę twoich kumpli? Bez przesady… zresztą jak tam, będziesz jutro w stanie maszerować, czy zostajesz na dłużej?

- Dzisiaj rano nie byłem w stanie maszerować, a jakoś pokonałem te trzydzieści kilometrów - oznajmił. - Musiałabyś się jeszcze sporo napocić, by mnie tu zatrzymać - podniósł głowę i spojrzał na nią.

- A i tak byś nie został - powiedziała bez wyrzutu, za to z nostalgią - Tu nie ma sensu zostawać, jest tylko głód, śmierć i ciągły wiatr. Samotność, pustka, ból dupy egyzstencjalny. Pójdę z tobą… z wami. Za wami, na razie. Jeżeli będziesz pamiętał o sucharach.

- Nie da się o nich zapomnieć - stwierdził z udawanym żalem. - Jeden dzień, a już mam ich dosyć - uśmiechnął się. - Dobrze, że dziś nieco urozmaiciłem dietę - przejechał jej palcem po policzku.

- Gustujesz w padlinie? Warto zapamiętać - zmrużyła oczy, mocniej zaciskając uda wokół jego pasa - Któraś konkretna świeżość preferowana, czy jak leci i co się nawinie?

- Nie wybrzydzam, ale gdy mi coś zasmakuje potrafię się tym zajadać na okrągło - złożył krótki pocałunek na czubku jej brody.

- Chyba mnie podrywasz - Lulu zadumała się, albo nieźle blefowała. Obecność drugiego ciała działała drażniąco, ciężko szło ją zignorować, nie żeby miała zostać zignorowana.
- Ale to jeszcze muszę się upewnić - po prostym stwierdzeniu do głosu znów doszły usta i języki, przejmując władanie nad rozumem za pomocą tego co w życiu najprzyjemniejsze.

* * * * *

W końcu zdołali się od siebie oderwać i podnieść na nogi. W ciemności niełatwo było znaleźć brakujące części garderoby, ale po paru minutach oboje przywdziali komplet swoich strojów. Billy największe problemy miał ze znalezieniem swojego "nowego" kapelusza, który został rzucony gdzieś na bok, nawet nie pamiętał kiedy. Sprawdził jeszcze raz czy na pewno wziął wszystko: nóż, pistolet, strzelba, to było najważniejsze. Tą ostatnią przewiesił sobie przez ramię, a następnie wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. Chwyciła ją z pewnymi oporami, co nie uszło jego uwadze. Przyciągnął ją do siebie, objął w pasie i pocałował czule w czoło.

- To co, idziemy? - zapytał.

Kiwnęła głową, więc ruszyli w stronę stacji, z której dobywało się światło. Minęli stare, pordzewiałe dystrybutory i podeszli pod drzwi. Sticky pokazał dziewczynie żeby się zatrzymała i poczekała. Uśmiechnął się przy tym do niej. Sam wszedł do budynku, rozejrzał się po swoich towarzyszach i powiedział, starając się być głośniejszym od toczących się rozmów:

- Nie zgadniecie co znalazłem na zewnątrz.

Odwrócił się i wyciągnął do Lulu rękę w geście zapraszającym ją do środka. Ta trochę nieśmiało przekroczyła próg, stając w świetle pod uważnym wzrokiem członków drużyny B.

- Nazywa się Lulu i mieszka tu. Dobrze zna okolicę i wyznaje się na miejscowej pogodzie, tornadach i takich tam sprawach - przedstawił ją.
 
Col Frost jest offline