Tak nagła i zdecydowana decyzja trochę zaskoczyła Marcusa. Nie spodziewał się że ten tak weźmie do siebie to wydarzenie, a nawet zrobi coś więcej. Skoro jednak się zdecydował to warto było wykorzystać całą sytuację. Gdy wrócili na miejsce w większej już grupie zwiadowca rozejrzał się po okolicy uważniej. Skoro przestało padać to sytuacja była znacznie lepsza niż poprzednio. Przykucnął nad wodą i przemył odsłonięte części ciała zimnym płynem. - Skoro zostajecie to musicie uważać i mieć oczy dookoła głowy. Tamci używali dmuchawek ze strzałkami, zatem nikt nie usłyszy strzałów. Nie rozluźniajcie się zatem zbytnio gdy my ruszymy ich śladem. - rzekł do Kenneta na jego deklarację, przy okazji używając błota by rozetrzeć je w odsłoniętych miejscach. Potem przeszedł na skraj lasu i przepatrzył kawałek terenu, odnajdując dość szybko tropy. - Mają nad nami sporą przewagę, ale podejrzewam że nie mogą mieć daleko obozu. Jakby nie było czeka nas dłuższy marsz. - wskazał reszcie która miała z nimi iść ślady napastników ciągle widoczne na podłożu. - Postarajcie się nie hałasować i nie przyciągać uwagi. I patrzcie też pod nogi jak idziecie. Miejmy nadzieję że uznali, że nie będziemy ich ścigać po lesie. Cała grupka wyglądała na poważnych. I ci co mieli zostać przy samochodach i ci co mieli iść w nieznane dżungli. Nie było wiadomo jak daleko ciągnie się trop i co ich tam wszystkich czeka. Ani nawet czy uda się podążać za tym tropem. Ale, że czas naglił a deszcz właściwie już przestał padać kto miał zostać to zostawał a kto miał ruszać to ruszył. Trójka pościgowców przedzierała się przez błotnistą i wilgotną dżunglę za Marcusem a Marcus podążał za tropem. Trop szybko przestał być taki wyraźny jak na początku, przy wejściu w dżunglę. Krzaki, korzenie, drzewa i liany robiły swoje w zaciemnianiu obrazu. Poruszali się dość wolno. Raz, że musieli być ostrożni, dwa, że idący na czele i szukający śladów zwiadowca nie mógł poruszać się w ekspresowym tempie a trzy widzialność w trzewiach dżungli była bardzo słaba. Gdyby ktoś czaił się kilkanaście kroków od drugiej osoby i miał na tyle mocne nerwy aby nie zdradzić swojej pozycji był bardzo trudny do zauważenia. To sprawiało, że czwórka idących szeregiem ludzi spodziewała się podstępnego ataku w każdym momencie i z każdego kierunku co cholernie szarpało nerwy, cierpliwość i wolę. Sytuacja się nieco poprawiła gdy w pewnym momencie wyszli na jakąś drogę. Która chyba biegła równolegle do tej jaką jechali wcześniej. Tropy prowadziły wzdłuż niej i zrobiło się nieco jaśniej i luźniej. Marcus po tropach poznał, że porywacze i porwani też swego czasu przyspieszyli na tym odcinku. Ale znów po jakimś czasie tropy prowadziły w głąb dżungli. Kiedyś to chyba była polna droga, teraz przypomniała ścieżkę, tak była zarośnięta. Ale i tak szło się nieco raźniej i wygodniej niż na przełaj, przez dżunglę. W końcu jednak “gdzieś” doszli. Ale było to z dobre kilka godzin później bo gdy wynurzyli się z dżungli dzień miał się ku końcowi. Pokonali pewnie kawałek jaki drogą by przeszli w godzinę czy dwie a tak, na przełaj, zajęło to ze dwa czy trzy razy dłużej. Ale dżungla w końcu skończyła się a raczej zrzedła mieszając się z jakimiś zarośniętymi, zaniedbanymi drewnianymi budynkami. Wyglądało na jakąś częściowo pochłoniętą przez dżunglę wioskę. Tylko sądząc po światłach, hałasach i zapachach musiała być nadal przez kogoś zamieszkana. Ale przez kogo to nie było wiadomo. Wiadomo było, że nie mają szans wrócić do samochodów przez zmierzchem a podróżowanie nocą, na przełaj przez dżunglę zapowiadało się równie bezpiecznie jak spacer bez gazmaski po brzegu Mississippi. O tropieniu po ciemku też oczywiście nie było mowy. Ale zanim nastanie pełnoprawna noc mieli jeszcze z godzinę światła dnia i potem zapadającego zmierzchu. “Buźka” zmrużył oczy i przyjrzał się przez lornetkę zabudowaniom wioski. Wyglądało na to, że dotarli na miejsce. Marcus zaczął podejrzewać że tubylcy to jakaś grupka kanibali a jeńców planowali zjeść. Choć też równie dobrze mogli zamiar wymienić jeńców jako niewolników na jakieś dobra. - Dobra, chyba ich mamy. Poczekamy do zmierzchu i ruszymy ku wiosce. Ja pierwszy z Ricardo by oczyścić podejście. Gdy dam znać dołączycie do nas na skraju wioski.- odezwał się do ekipy - Póki co rozstawcie się i ukryjcie. Przekraść się w miarę cicho, a potem zrobić swoje. Wśród ciemności uderzyć, pozostawić strach i dać nauczkę. Wiedział że światło z głębi wioski będzie zły pomysłem, ale z miejsca gdzie zaczynają się budynku powinno być jeszcze dobrze widoczne dla tych w lesie. On musiał zabezpieczyć podejście i najbliższą okolicę a potem ściągnąć wsparcie. Czekali do momentu gdy zaczną zapadać ciemności i wtedy wyruszył cicho skradając się ku budynkom. Na miejscu musiał upewnić się że nikogo nie ma w pobliżu, tudzież go uciszyć. Dopiero po tym miał zamiar dać znać pozostałej dwójce.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |