Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2019, 04:50   #125
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 17 - Lewiatany

Grupa mostowa




David ruszył pierwszy ze wszystkich ocalałych ludzi na moście. Szybciej niż wrócił do nich Joe który pobiegł sprawdzić co się wydarzyło przy nabrzeżu. Szybciej niż coś się wyjaśniło poza mostem. Zaraz za nim ruszył Koichi. Reszta w napięciu czekała na to jak strefa zareaguje na ten pospieszny ruch, drastycznie inny niż ten jakim poruszali się dotąd. Obie sylwetki oddalały się od zaczajonych za wrakami hibernatusów coraz bardziej. Robiły się coraz mniej widoczne, coraz bardziej zasłaniały je kolejne wraki zalegające na moście. Widzieli postawną sylwetkę Australijczyka i skoczną Japończyka. I biegli, skakali, mijali kolejne wraki i nic im się nie działo. Wielgachny cień za mostem przybliżył się a może to ta czerwona mgła akurat trochę zrzedła ale stał się wyraźniejszy. To było coś obłego. To co unosiło się w powietrzu. A pod spodem było coś jeszcze.

Następnie zaczęła biec Sigrun. A po chwili Joe który zdążył nieco złapać tchu i Abi. Zaczęli biec licząc tym razem na swoją szybkość i wytrzymałość niż ostrożność. Biegli mijając kolejne wraki, szkielety, dziwne i szare zasuszone ciała, przęsła aż chyba wreszcie zaczęło przez czerwoną mgłę widać coś co chyba było krańcem mostu.

Gdyby brali udział w biegu na setkę to Australijczyk z Japończykiem zaliczyliby falstart w porównaniu do reszty. Albo reszta by przegapiła sygnał startu. Zarówno David jak i Koichi okazali się w tej dyscyplinie równorzędnymi przeciwnikami. Obydwaj mieli wyćwiczone ciało, nawykłe do fizycznego wysiłku. Chociaż można byłoby powiedzieć, że Azjata oszukuje. Kicał na skróty przez lub ponad różnymi przeszkodami które inni musieli omijać. A mimo to bardzo szybko zaczął ich dochodzić ten olbrzym Joe. Mięśnie Amerykanina pracowały jak świetnie naoliwiona maszyna i chyba tylko dzięki temu że zaczął z ich trójki biec na samym końcu nie zdołał ich dojść zanim most się nie skończył. Jednak kobiety nie miały z nim szans. Zostawił daleko za sobą wyraźnie słabszą stalkerkę i bez trudu minął “Irokezika” jak Nick ochrzcił Sigrun. Dziewczyny dopiero zaczynały dobiegać do końcówki mostu gdy wydarzyło się kilka rzeczy.



David



Właśnie mijał niewidzialną linię mety za jaką można było uznać zachodni kraniec Westminster Bridge. Trudno było jednak zorientować kiedy i gdzie jest względnie bezpiecznie od tego czegoś co buszowało po “rzece”. Biegł wyjazdówką z mostu, japoński akrobata właśnie zaczynał zostawiać go trochę za sobą gdy przeskakiwał przez otwarte drzwi samochodu jakie on musiał zamknąć albo nie przeskakiwał ich tak płynnie gdy ujrzał przed sobą sławny na cały świat budynek. Tylko inny niż to zapamiętał.





Wtedy usłyszał ryk. Czegoś potężnego. Tak potężnego, że nie wytrzymał, wrzasnął i zatrzymał się przyciskając dłonie do własnych uszu. Gdy się odwrócił zobaczył to coś, ten wielki cień co dostrzegli wcześniej jak się zbliżał do mostu. Ale teraz było coś jeszcze. Coś równie potężnego co chyba wybryzgnęło spod warstwy rzeki i najwyraźniej zmagało się z tym czymś! I to tak, że aż wióry leciały! Dosłownie! Czy to te dwa lewiatany czymś bryzgały, strzelały czy rozwalały wszystko dookoła nie było wiadomo. Wiadomo, że te różne szczątki i zmieniały się w zaimprowizowane pociski zasypując nimi okolicę w tym i most i podejścia do niego. Biegnącego o dwa wraki przed nim i z jeden rząd obok Japończyka coś zmiotło. Nie dostrzegł co ale Koichi zatrzymał się tak samo jak on i gdy okolicę zasypały odłamki widocznie jeden z nich trafił Azjatę który zniknął Davidowi z pola widzenia gdy rzuciło go gdzieś między wraki.



Koichi



Azjata biegł przez zagracony most. Dzięki swoim umiejętnościom dla niego nie stanowiło to takiej przeszkody jak dla innych. Nawet David który jako pierwszy odważył się wybiec z kryjówki na środku mostu najpierw dorównał do niego a w końcu zaczął go wyprzedzać. Dobiegli do krańca mostu prawie łeb w łeb. Na plecach dyszał im potężny Joe który jak się okazało miał tą górę mięśni nie dla ozdoby i tkwiła w nich potężna siła. Na mniej zagraconym albo dłuższym odcinku Koichi zdawał sobie sprawę, że mógłby mu nie podołać w takim wyścigu. Ale w tej sytuacji jego umiejętności i zwinność dawały mu przewagę nad innymi.

Wyprzedził w końcu Australijczyka, zbiegał już z mostu gdy zastopował go jakiś potężny rumor. Musiał się zatrzymać, zasłonić uszy i wrzeszczeć ulegając pierwotnym, ludzkim instynktom. Gdy się obejrzał ujrzał, że w pobliżu mostu bój zaczęły dwie potęgi z jakimi żaden człowiek nie mógł się równać. Coś co dryfowało nad rzeką zmagało się z czymś co wyprysnęło spod rzeki. Macki potężniejsze niż osobówka i szpony dłuższe od człowieka toczyły tutaj tytaniczne zmagania zasypując wszystko właściwie nie wiadomo czym ale coś spadało na most, na spalone maski i zardzewiały dachy samochodów. Przebijało je albo odbijało się od nich. Zanim zdążył zdecydować czy trafniej się ukryć czy uciekać coś trafiło i jego. Zabrakło mu tchu. Coś przebiło mu korpus, przewaliło na ziemię i trafiło z takim impetem, że przyszpiliło go niczym owada do wraku samochodu. Pociemniało mu w oczach i poczuł piekący ból. Gdy spojrzał na swój front widział jak jakiś kolec wielkości ludzkiego ramienia wystaje mu z niego.



Joe



Joe był dobry w te klocki. Nawet bardzo! Wysiłek fizyczny to było coś do czego został wytrenowany i przystosowany. Przez most biegło mu się łatwo i błyskawicznie pokonywał odległość. Abi nie miała z nim szans. Nawet Sig, mimo, że wystartowała trochę wcześniej od niego szybko została za nim. Jeszcze trochę i dopadł by do czołówki wyścigu jaki stanowili Koichi i David. Zaczynał już zbiegać z mostu, dostrzegł nawet chyba zarys Big Bena gdy po prawej stronie mostu coś potężnie zawyło. Tak blisko, strasznie i potężnie, że wpadł na maskę i samochodu trzymając się za uszy i krzycząc aby prymitywne, zwierzęce odruchy spróbowały dać odpór tej potworności.

Oczy też mu nie pomogły. Gdy spojrzał w kierunku barierki mostu ujrzał dwie potężne sylwetki. Coś co do tej pory majaczyło mu podczas biegu, coś co można było udawać, że tego nie ma, że zaraz zniknie za plecami, to coś teraz objawiło się z całą mocą. Było tuż przy barierce! Dwa cosie! Jeden “ich” co chyba było jakąś lewitującą meduzą. Tylko wielkości małego domu i z nie wiadomo jak długimi mackami. A to coś było atakowane przez coś równie potężnego tylko od dołu. Przez co to nie widział ale też chyba miało jakieś macki. I to jakie! Jak osobówka! Nawet z ckm czy bazooką wątpliwe było rozwalić coś tych rozmiarów! Co więcej wióry z tego starcia też szły. Aż cała okolica została zasypana ni to kolcami ni to jakimiś glutami. Joe wrzasnął gdy też jeden z nich go zranił. Ale na szczęście zabolało ale czuł, że to za mało aby go powalić, dalej był zdolny do biegu i akcji!



Sigrun



Czuła, że przegrywa. Wystartowała zaraz gdy tylko można było mieć nadzieję, że dwójce przodowników te zbliżające się coś chyba nic nie zrobi. Zostawiła Joe i Abi ale ci dłużej też nie zwlekali i słyszała jak zaczynają biec zaraz po niej. O ile jednak stalkerka nie stanowiła dla niej poważnej konkurencji o tyle Joe zrównał się z nią a potem minął jak jeszcze nie było widać końca do jakiego zmierzali. Starała się ile sił ale do cholery nie była takim mięśniakiem jak oni! Z każdym krokiem i wrakiem odstawiali ją coraz bardziej a rozpaczliwie kątem oka widziała jak to gigantyczne coś zbliża się i rośnie coraz bardziej! Zauważyło ją?! To została tu sama na srodku mostu! Chyba, że to coś zainteresuje się biegnącą za nią stalkerką. I nagle…

To stało się nagle. Widziała już kraniec mostu ale widziała też to olbrzymie i obrzydliwe coś tuż przy moście! Było tak wielkie i miało tak cholernie wielkie i długie macki, że mogło ją już sięgnąć w każdej chwili! I nagle… Miała wrażenie, że coś wybuchło. Jakby jakiś wulkan czy gejzer chlusnął nagle tuż przy moście. Olbrzymi! Obryzgał glutowatą substancją “rzeki” całą okolicę, z mostem włącznie! I z tego wulkanu wybryzgnęło jeszcze coś! Coś co złapało to coś co lewitowało nad rzeką! Przerażający skrzek zmusił ją jednak aby przyklęknąć i wrzeszczeć. Wrzeszczeć co sił w płucach aby pozbyć się tej potęgi jaka toczyłą tytaniczne starcie tuż obok niej. Wokół zaczął spadać deszcz czegoć. Bębnił jak grad o dachy samochodów. Tylko co chwila spadało coś co miało chyba siłę meteoru bo wgniatało maski i dachy trafionych samochodów. Wyprostowała się. Widziała, że Joe zwija się na masce jakiegoś wraku kilkanaście pojazdów przed nią. Ale też już się prostował. Za sobą usłyszała jęk. Abi też oberwała. Ale się już podnosiła z klęczek i próbowała biec dalej. Widziała jakąś sylwetkę z przodu. Pewnie któryś z chłopaków, David albo Koichi. Ale tylko jedną. I nie była już pewna którą. No za to była pewna, że te miażdżące okolice cielska walczą tuż obok i nie wiadomo co i kogo jeszcze zmiażdżą.




Marian i Mervin



To co się stało mogło zaskoczyć chyba każdego. Wydawało się, że to coś co wypełzło spod “kry” czy jak można było tą elastyczną błonę nazwać albo się schowa albo zaatakuje. Jak zaatakuje to nie wiadomo kogo czy biegnącego ku brzegowi Brytyjczyka czy czekającego z toporkiem Polaka. A tymczasem nie stało się ani to ani to.

Mervin biegł przed siebie. Po uginającej się pod butami gumowatej masie co nie było ani pewne ani wygodne. Groziło upadkiem przy każdym kroku. No i biegł praktycznie w ciemno. Nie widział już ani mostu ani brzegu. A jak stracił orientację tak, że biegł teraz wzdłuż tego czegoś? Ale nie! Przez chwilę zamajaczyło mu coś we mgle. Skierował się ku temu czemuś i próbował utrzymać kurs nawet gdy czerwona mgła znów przysłoniła to coś. I po iluś krokach znów to ujrzał i rozpoznał kanciaste bryły dawnego nabrzeża. Jeszcze chwila, jeszcze trochę iii…

Marian widział swojego towarzysza. Dokładniej jego odbiegajace plecy. Potem już tylko sylwetkę. I wtedy to wężowato - mackowate coś wsunęło się z powrotem do dziury. Ale było pod spodem. Zapała dostrzegł jak wybrzusza warstwę błony pod spodem. Zupełnie jak rekinią płetwa wodę. Tylko nie była tak trójkątna no i nie wystawała na powierzchnię. Sunęło ku mostowi. A potem dostrzegł jeszcze coś. Przesunęło się tuż pod nim! I następne kilkanaście kroków obok. I kolejne… To było całe stado! Albo jeden strasznie wielki stwór! Żaden kilof czy nawet spluwa nie mogła się z tym mierzyć! To trzeba było mieć coś na czołgi, statki, bunkry a i tak efekt był czysto alegoryczny do celów podobnej wielkości z realiów jakie znał. Czas było stąd wiać! Sylwetkę Mervina i tak już ledwo majaczyła mu we mgle!

Mervin też do dostrzegł. Obłe, wężowate kształty. Wiele. Sunące pod powierzchnią “rzeki” podobnie jak kiedyś wodą pływały ryby, węże czy węgorze. Widział jeszcze sylwetkę Polaka. Też kierował się ku niemu. To coś pod spodem chyba nie zwracało na takie drobinki jak oni uwagi. Mieli szansę dobiec do brzegu, byle dalej od tego! Biegli tak szybko jak mogli po tej uginającej się masie. Byli już blisko, Zapała nadal zostawał trochę z tyłu za Wilgrainesem. Ale byli już blisko kamiennych wybrzeży Tamizy. Gdy świat eksplodował.

Obydwaj upadli na kolana gdy przez świat przetoczył się jakiś potężny ryk. Oni też krzyczeli próbując zatkać uszy i wykrzyczeć ból jaki dominował ich umysł i ciała. Gdy pierwszy szok minął odruchowo spojrzeli w kierunku mostu. Tam coś było. Coś wielkiego! “Ich” stworzenie wybryznęło w całej okazałości tworząc żywy gejzer. Wybryzgnęło i chwyciło się z czymś równie potężnym. Most przysłaniał znaczną część tego pojedynku ale było wystarczająco wiele widać aby odnieść wrażenie, ze to starcie dwóch strefowych pancerników obleczonych w monstrualne formy. I starcie to nie było na nich, maluczkich. Oberwali tylko drobnymi odpryskami tego starcia. Coś ze świstem zaczęło bombardować okolicę przecinając błonę rzeki, kamienie nadbrzeża, wraki łodzi, samochodów widocznych na brzegu i ludzkie ciało. Zarówno Brytyjczyk jak i Polak solidarnie oberwali jakimiś rykoszetami tego starcia. Ale to coś ich nie dobiło. Ale jeszcze mogło. Na razie zdołali wydostać się na z tej cholernej “rzeki” na nadbrzeże. I tam przez czerwoną mgłę zamajaczyła im znajoma budowla.




Dotarli no zachodniego brzegu. Z kilkadziesiąt metrów od sławnej na cały świat wieży zegarowej. Nie mieli pojęcia gdzie jest reszta hibernatusów. Ale przy moście dalej toczyło się starcie monstrualnych lewiatanów które zasypywały okolicę resztkami siebie, okolicy i przyprawiającymi o wariację rykami. Mervin oberwał ale jeszcze nie na tyle aby go to wyraźnie spowolniło. Z Marianem było gorzej. Nowe trafienie, chociaż samo w sobie nie było zbyt poważne, to w połączeniu z poprzednimi zranieniami wyraźnie go osłabiało. Oddychał ciężko i czuł się źle. Czuł, że zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do limitu swojej wytrzymałości.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline