Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2019, 12:29   #11
Jaśmin
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację


Nad samotnym płaskowyżem Strzaskanej Krainy unosiła się chmura pyłu. Ta chmura i kilkanaście kopczyków kamiennych i metalowych drobin było wszystkim co pozostało z grupy golemów. Finito.
Można było chwilę odetchnąć.
Na słabym wietrze poruszały się gałęzie drzewa oliwnego, niczym macki Marduka.
W sumie obaj strażnicy byli nieco rozczarowani. Wystarczyło trochę pomyśleć i wyzwanie samo się rozwiązało. Żaden z nich nie został nawet draśnięty. Ani kropli potu. Zabawa.
Mimo to Kinbarak/Kyle i Marduk nie tracili czujności. Ani formy. Zresztą, forma bestii była dla nich bardziej naturalna niż ludzka, która to zdawała się zawsze uwierać jak przyciasna maska.
Marduk leniwie zamachał skrzydłami. Zaś Kinbarak (a może Kyle) zastrzygł nietoperzymi uszami. Do tychże uszu doleciał jakiś nowy dźwięk.
Wysoki skwir drapieżnego ptaka
Prawdopodobnie zły los uznał, że za mało się zmęczyli i nie zasłużyli na odpoczynek. To musiało być to.
Z północy powiał lodowaty wicher. Front chmur nad Krainą zakłębił się jak kocioł czarownic.
Od chmury nad waszymi głowami odczepiła się niewielka plamka, drapieżnik, z rozpostartymi skrzydłami szedł w zawody z wiatrem. Krążył, nie spuszczając z was płomiennego oka.
Jednocześnie ktoś pojawił się na płaskowyżu jakieś trzy kilometry dalej.
Mężczyzna. Niewysoki. W spłowiałej opończy z kapturem, bluzie, nogawicach i wysokich butach. Krótko ścięte włosy przypominały sierść pantery. Oczy, skośne, podpuchnięte i czujne. Na prawej ręce mężczyzna nosił rękawicę taką jakiej używają sokolnicy.
Mimo niemałej odległości Marduk widział każdy szczegół. Dzięki swemu sokolemu wzrokowi był wręcz w stanie policzyć mężczyźnie każdy włos na głowie.



Pstrokaty sokół wydał jeszcze jeden okrzyk niczym wyzwanie i runął w dół. Prosto na sokolniczą rękawicę. Ramię mężczyzny ugięło się na chwilę pod ciężarem ptaszyska. Sokół poruszał nerwowo skrzydłami, zakrzywionym dziobem gładził swe pióra.
Wicher z północy przybrał jeszcze na sile. Niósł, nie dało się tego pomylić, drobiny śniegu. Kilka minut później śnieg padał już na całego. A wiatr nieustannie potężniał. Opad śniegu zmienił się w rasową śnieżycę.
Sokolnik i jego skrzydlaty towarzysz zniknęli w kurniawie.
Wiatr szalał, tańczył, igrał, wiatr ciskał wam w oczy drobiny śniegu. Wycie wichury przypominało dziki bezlitosny śmiech...
Nagle zdaliście sobie sprawę z tego, że to nie wiatr. A przynajmniej nie tylko.
Szalejąca śnieżyca skróciła zasięg ludzkich zmysłów do, góra, kilkudziesięciu kroków. Ale obaj strażnicy dysponowali zmysłami innymi niż ludzkie.
Nietoperze uszy Kinbaraka/Kyla trzepotały łowiąc najdrobniejsze zmiany w pieśni wichury. Szósty zmysł Marduka przynosił mu informacje na dystans większy niż wzrok człowieczy.
Wśród wichru, śniegu i lodu wyczuwaliście obecność żywych istot. Było ich, dokładnie mówiąc, trzynaście. Wszystkie unosiły się w powietrzu. I były szybkie. Nie było wątpliwości, że dopadną do was w ciągu, bagatela, dziesięciu – piętnastu, uderzeń serca.
Trzecie oko Marduka, zmysły Kinbaraka/Kyla, rysowały sylwetki agresorów. Dwunastu lodowych demonów, o pokrytych owadzim pancerzem ciałach, żarłocznych żuwaczkach, fasetkowych ślepiach. Z płaskogrotowymi włóczniami w zaciśniętych łapskach. Z ośmioma owadzimi skrzydłami podtrzymującymi w powietrzu każdego z nich.
A na czele pędził ten, o którym strażnicy obaj tylko dotąd słyszeli. Sam król gór, władca śnieżycy. Spotkać go twarzą twarz, pewna śmierć. Broda króla i okrywająca jego ciało zbroja płonęły bielą.



Śnieżyca nieco osłabła. Na tyle by ukazać grupę zmysłowi wzroku strażników. Trzynastoosobowe komando, doborowi słudzy władców piekieł i otchłani, byli o kilkadziesiąt kroków od was i zbliżali się szybko.
Szum skrzydeł mieszał się z melodią lodowego wichru.
Grupa podzieliła się na dwie mniejsze. Ośmioro demonów skręciło na Kinbaraka/Kyla. Cztery pozostałe oraz król, ruszyło na Marduka.
To byli zawodowcy, nie mogło być inaczej. Gdy tylko podzielili się na grupy, natychmiast zwiększyli dystans między sobą otaczając ofiary niczym wilcza horda. Broń wasza, każda z nich, mogła razić tylko jednego z nich jednocześnie.
Wyzywające wycie poraziło wasze uszy.
Zaczyna się.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 22-02-2019 o 12:32.
Jaśmin jest offline