Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2019, 13:42   #21
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
15 wrzesień, 10:00 rano, Narodowe Muzeum Archeologiczne w Atenach.

Narodowe Muzeum Archeologii w Atenach przypominało Annie nieco biały dom, lub inny budynek rządowy. Wielka, biała kostka z ogromnym frontonem, i kolumnami wyglądała imponująco. Równie imponująco wyglądały zbiory antycznych figur i artefaktów porozwieszanych w gablotach na ścianach i ustawionych ciasno wzdłuż nich przez całe długości przepastnych korytarzy. Dźwięk niósł się echem przez otwarte korytarze, a kroki niosły się daleko po krytych marmurem posadzkach. Można by powiedzieć, że jeśli dla archeologii, będącej młodą i dopiero popularyzującą się dziedziną nauki muzeum byłyby kościołami, Anna weszła do ogromnej bazyliki.

Anna i Jack szybko zorientowali się w wyglądzie korytarzy i rozkładzie interesujących ich zabytków i szybko znaleźli miejsce jego prezentacji. Niestety, urządzenia nie było, a zamiast niego, miejsce w gablocie i na postumencie zajmowało zdjęcie czegoś, co od biedy wyglądało jak połączenie zbitku kul i cylindrycznych obręczy, okalających niewyraźne jądro, będące czymś w rodzaju mechanizmu z pokrętłami i trybikami.

Cytat:
"Przypuszcza się, że Urządzenie z Karpathos to rodzaj zegara, który pomagał kapłanom regulować kalendarz i przewidywać zdarzenia na niebie. Choć niektórzy badacze utrzymują, że był niczym więcej niż zabawką jakiegoś bogatego kupca lub arystokraty i powstał jedynie w celach rozrywkowych"

Opracowano: Zespół Naukowy Narodowego Muzeum Archeologicznego w Atenach.
Do gabinetów zespołu naukowego trafić było stosunkowo łatwo. Strzałki kierujące do działu były aż nadto widoczne. Harmider na korytarzu przykuł jednak uwagę Ann i Jacka. W otoczeniu jakiejś grupy ludzi szedł nim śniady grek, w dobrze dobranym i skrojonym garniturze, a z szeptów niektórych zwiedzających, z których niektórzy dołączali do idącego tłumu dało się wyłowić jedno słowo – dyrektor.Najwyraźniej przemykał, lub próbował przemknąć do swojego gabinetu, jednak reporterzy lub interesanci dopadli go na korytarzu i nie wydawało się, że szybko odpuszczą.
Ann przyglądała się temu bałaganowi z niechęcią. Dyrektor pewnie mógł im udzielić kilku informacji, choć wątpiła by chciał to zrobić słysząc że jest jakoś związana z Glierem. Tym czas zbliżyła się do tłumu by móc usłyszeć jakie pytania są zadawane mężczyźnie przez reporterów.
Po bliższym przyjrzeniu się zamieszaniu, Anna mogła bez trudu zorientować się, że to nie sam dyrektor, Pisistratos, przyciągał taką uwagę tłumu, a jakiś angielski dygnitarz, który przypadkiem odwiedzał muzeum. Dyrektor działał tutaj raczej jako osobisty przewodnik, pokazując co ciekawsze eksponaty. Pytania, padały raczej nie do samego dyrektora, a do anglika, który wymijająco odpowiadał na pytania odnośnie okupacji pewnych regionów Grecji przez angielskie wojska, czy o aktualną sytuację polityczną w Europie.
Lockhart rozejrzała się szukając wejść do pracowni muzeum. Może udałoby się im skorzystać z tego zamieszania i zobaczyć urządzenie.

Dział naukowy przyjął Annę i Jacka bardzo ciepło. Przesympatyczna greczynka udostępniła kilka kartek opisujących znalezisko. Niestety, samego znaleziska nie mogła udostępnić, widząc adnotację zrobioną odręcznie przez samego dyrektora muzeum.
Z dokumentów wynikało jednak, że pracownicy naukowi nie widzieli niczego szczególnego w symbolach, licznie występujących na jego powierzchni i skomplikowanego układu trybów, przekładni i mechanizmu wprawiającego całe urządzenie w ruch. Naukowcy ustalili wiek znaleziska na co najmniej 2000 lat, choć znalazła się również adnotacja, że znalezisko może być jeszcze starsze. Raport określał je jednak ogólnie jako osiągnięcie technologiczne o wyjątkowej skali, prawie nie do osiągnięcia ówczesnymi metodami technologicznymi. Symbole, znalezione na powierzchni określono jako egipskie, z nieznanego z nazwy i nie przetłumaczonego dotąd alfabetu. Raport kończy się brakiem konkluzji o przeznaczeniu artefaktu. Zdjęcie artefaktu było jeszcze bardziej nieostre i rozmazane, w dodatku stare i pożółkłe.
Ann sporządziła swoje notatki, starając się przerysować symbole widoczne na zdjęciach i obiecując sobie, że później porówna je z tym z mapy znalezionej u Gliera. Po zakończonej pracy podziękowała greczynce i oddała notatki.
- Czy może Pani powiedzieć czemu urządzenie nie jest eksponowane?
- Ostatnio miała miejsce próba kradzieży i dyrektor musiał zdjąć znalezisko z wystawy. Proszę rozmawiać z dyrektorem - zaproponowała.
- Chyba teraz jest zajęty, wyglądało na to, że oprowadza jakiegoś gościa. - Ann schowała notatnik do swojej torebki.
- Proszę spróbować później. Pewnie będzie dostępny w biurze, choć ma zajęty grafik i najpewniej trzeba będzie się umówić - poinformowała z uśmiechem.
- A czy moglibyśmy umówić się przez Panią czy jest jakiś sekretarz?
- Pan dyrektor ma sekretarkę. Jest dostępna w tej chwili - oznajmiła i wyjaśniła Annie, jak trafić do biura dyrektora.
Lockhart podziękowała i pożegnała się z greczynką po czym wyszła na korytarz by zobaczyć w jakiej sytuacji jest obecnie Pan dyrektor.
Niewiele się zmieniało. Wciąż usługiwał anglikowi, a tłum sprawiał wrażenie, jakby jeszcze się powiększał, co nie rokowało dobrze.
Ann podeszła do tłumu i zaczepiła jednego z dziennikarzy.
- Przepraszam kim jest ten angielski dżentelmen?
- To Alec Glassey. Liberał z Anglii, podobno jedna z grubych ryb w rządzie Angielskim. Promują tu swoją partię, i to dobrze wygląda w mediach, bo Angole mają tu sporo obywateli - wyjaśnił dziennikarz - Istorias Korthinios, Dziennik Ateński. Państwo ze Stanów? Turystycznie? - zapytał pstrykając jednocześnie kolejną fotografię anglikowi i dyrektorowi, rozmawiających przed dużą planszą
- Zajmuję się pewnymi badaniami i muszę się skontaktować z dyrektorem. - Lockhart rozejrzała się po tłumie szukając okazji by zbliżyć się do swojego celu.
- Pani pyta - zaproponował reporter wyciągając z kieszeni coś w rodzaju notesu - może będzie jakiś news? - popatrzył z nadzieją na kobietę.
- Obawiam się, że nudna papierkowa robota. - Ann zobaczyła, w którym kierunku dyrektor prowadzi swojego gościa. Będzie musiała się chyba znaleźć przed nimi przy eksponatach.
-Ech. A może niewielki wywiad? Mamy tu mało rozrywek - zaproponował - Goście ze Stanów! - pokazał oczami i rękoma swoją wizję nagłówka - A pod spodem artykuł ze statystyką turystyczną. Może jakaś reklama hotelu… - rozmarzył się. Jack teatralnie schylił głowę ukrywając twarz w dłoni.
- Myślę, że lepiej byłoby zapytać jakichś radosnych zwiedzających ludzi, niż osoby, które nudzą się w tym muzeum tak jak Pan. Do widzenia. - Ann pociągnęła Jacka za dłoń i ruszyła okrężną drogą by zajść dyrektora z drugiej strony.
Manewr się udał, być może nie dlatego, że wymagał jakichś specjalnych umiejętności. Po prostu duży tłum uniemożliwiał skryte wymknięcie się dyrektora do swojego biura wraz z anglikiem i po chwili przepychania i odrobinie cierpliwości ze strony Anny, dyrektor wylądował niemalże na kobiecie. Spojrzał na nią zaskoczony, poprawiając okulary, jakby chciał dobrze przyjrzeć się swojemu adwersarzowi, lub chociażby zrozumieć, na co został popchnięty.
Ann nie zważając w ogóle na dość krępującą sytuację zadarła głowę.
- Czy mogę Panu zająć chwilę dyrektorze? - Wpatrywała się w mężczyznę swymi przenikliwym błękitnymi oczami.
- Przepraszam...jak Pani widzi… - dyrektor wydawał się wykazywać chęć znalezienia się jak najdalej od muzealnego korytarza.
- Mam podejrzenie, że ktoś chce ukraść jeden z waszych obiektów. - Anna kontynuowała spokojnym tonem. - Czy możemy porozmawiać w pana gabinecie?
Annie wydało się przez moment, że paparazzi i reporterzy stanęli przez moment jak wryci, po czym huknęły lampy fleszy a szelest kartek potwierdził, że właśnie uważnie zamierzali zanotować wypowiedź dyrektora.
- Kradzież? Nikt nic nie ukradł. Nasze zbiory są doskonale zabezpieczone przed kradzieży, łaskawa pani. Jakikolwiek złodziej zostałby szybko ujęty a artefakt zabezpieczony - zapewnił dyrektor wbijając wzrok w kobietę. Anna widziała w nich budzącą się złość.
- Powiedziałam, że chce, a nie że ukradł. - Lockhart westchnęła ciężko. - Chce Pan by oni tego słuchali? - Wskazała na armię reporterów i innych postronnych gapiów.
Dyrektor podszedł bliżej i nachylił się do jej ucha - ma pani rację. Proszę poczekać przed moim gabinetem. Zaraz panią przyjmę. I pana też - ukłonił się Jackowi. Dyrektor miał bardzo nieświeży oddech. Pachniał jak...zgnilizna. Ann znała ten zapach, bo kilkakrotnie przebywała już w pomieszczeniu, w którym przez dłuższy czas przebywało ciało zmarłego. Mdlący odór śmierci, nie dający się ani zapomnieć, ani z niczym pomylić.
Anna przytaknęła i odsunęła się od mężczyzny, chwytając Jacka za ramię. Potrzebowała świeżego powietrza i to szybko.

Reporterzy wydawali się zawiedzeni, a tłum rozszedł się jak tylko dyrektor zniknął ze swoim gościem w gabinecie. Anna w tym czasie przewietrzyła się przy otwartym oknie, czekając aż dyrektor będzie do dyspozycji. Czekali długo. I nic się nie działo, choć wskazówki zegara przesuwały się nieubłaganie.
Lockhart skorzystała z tego, że siedziała przy oknie i odezwała się do Jacka, mając nadzieje, że sekretarka jej nie usłyszy.
- Pachniało od niego trupem. - Mruknęła po raz kolejny zerkając na drzwi do gabinetu.
- Też to wyczułem. Dziwny zapach, i jakiś taki...nerwowy typ - potwierdził spostrzeżenia Anny Jack - Co robimy? Idziemy po niego? Bo chyba nie zamierza nas zaprosić - popatrzył na zegarek.
- Zapukajmy. Najwyżej nas odprawi. - Anna podniosła się ze swojego miejsca i ruszyła w kierunku drzwi.
Anna dzielnie ruszyła do drzwi gabinetu. Sekretarka próbowała interweniować, ale Jack zgrabnie zagrodził jej drogę, zdjął kapelusz i uśmiechnął się czarująco, wpatrując się w nią swoimi dużymi oczami. Kobieta spłoniła się - Przepraszam…- próbowała jeszcze przecisnąć się obok mężczyzny, tej jednak delikatnie ujął ją pod ramię i przesunął za jej biurko - Och, nie. Absolutnie. To ja przepraszam - uśmiechał się bezczelnie podczas gdy Anna spokojnie otworzyła drzwi do gabinetu. Jack odwrócił się na pięcie i już był za Anną, leciutko wpychając ją do gabinetu. Sekretarka stała jak wryta widząc zamykające się drzwi a dyrektor muzeum wstał zza biurka, czerwieniejąc z wściekłości - Co to ma znaczyć?
- Pomyślałam, że jest Pan ta zapracowanym człowiekiem, że na pewno Pan o nas zapomniał. - Ann podeszła do biurka i zajęła miejsce w jednym z krzeseł. - Zajmiemy Panu chwilę.
- Skoro to nie może poczekać, to słucham - dyrektor usiadł za biurkiem, wyglądając na wzburzonego i zdenerwowanego. Jack stanął z boku biurka, zaplatając ręce na piersi.
- Niedawno próbowano ukraść z pańskiego muzeum urządzenie z Karpathos. Zajmuje się badaniami dotyczącymi tego zabytku i mam podejrzenia, że kolejne osoby mogą się chcieć podjąć wykradzenia tego urządzenia z pańskiego muzeum. - Ann przyglądała się dyrektorowi, szukając jakichkolwiek objawów, które mogłyby być przyczyną trupiego oddechu mężczyzny.
Dyrektor już na pierwszy rzut oka wyglądał blado. Ziemista cera, pożółkłe zęby, i zaczerwienienia pod oczami sugerowały co najmniej niezdrowy tryb życia, co dziwiło w klimacie znanym z upałów, i dobrego jedzenia.
Ann spokojnie czekała, aż mężczyzna ustosunkuje się do jej wypowiedzi. Z dłońmi spokojnie spoczywającymi na kolanach zastanawiała się czy możliwe jest by dyrektor był… martwy? Może po prostu był ciężko chory? Niestety nie była lekarzem, ale może odwiedzając Lily mogłaby z kimś skonsultować takie objawy.
- Coś ostatnio wielu interesuje się tym urządzeniem. Zdaje się, że pani jest tą amerykanką. Pani akcent mówi mi, że gdzieś ze wschodniego wybrzeża? - odbił pytanie do kobiety, zaplatając suche ręce pod brodą i patrząc na kobietę lekko przekrwionymi oczami. Szkła okularów błysnęły w świetle lampy.
- Ma Pan bardzo dobry słuch. Ale pocieszę, że na szczęście nie interesuje się tym urządzeniem wielu ludzi. Choć wyraźnie zainteresowało pewne nietypowe środowisko. - Ann nie zmieniła pozycji, nadal przyglądała się mężczyźnie z lekko uniesionym podbródkiem.
- Naukowców? Nie wiem, czemu ukradł te urządzenie. Po prostu nie wiem - odparował dyrektor. - Przestań pan pieprzyć… - mruknął Jack który również przypatrywał się mężczyźnie - Do kogo tam mowa? Pobije mnie pan? - dyrektor zachowywał się buńczucznie i napięcie między nimi momentalnie wzrosło - mogę - powiedział Jack i lekko zbliżył się do dyrektora, zaciskając pięści i mierząc dyrektora wzrokiem - No dobrze, czego chcecie? - dyrektor wyraźnie odpuścił i popatrzył pytająco na Annę.
- Zobaczyć urządzenie i przekonać się, czemu ktoś chce je ukraść. - Ann spoglądała to na jednego to na drugiego mężczyznę. Wolałaby by jednak nie doszło w gabinecie do bójki.
- Obawiam się, że będzie to niemożliwe. Urządzenia nie ma obecnie w muzeum - uśmiechnął się dyrektor i rozparł wygodnie w fotelu - czasem muzea pożyczają sobie eksponaty, i tak właśnie stało się w tym przypadku - dyrektor nawet nie brzmiał wiarygodnie i najpewniej kłamał jak z nut.
- Och.. oczywiście i gdzie zostało wypożyczone urządzenie? Może będę mogła je tam obejrzeć. - Ann nie wydawała się być w najmniejszym stopniu zrażona.
- Och, to mogę pani powiedzieć panno Lockhart. Do Kairu - uśmiechnął się bezczelnie - zapraszam serdecznie. Jest tam wielu przesympatycznych ludzi, wartych poznania przez tak ciekawą osobę jak pani - bezczelny wzrok dyrektora błądził po jej twarzy - Nie przeginaj pan… - Jack zacisnął pięści a dyrektor zamilkł na moment.
- Może mi Pan zapisać dane tych ludzi? - Ann uśmiechnęła się równie bezczelnie co dyrektor. - Z przyjemnością ich poznam.
- Obawiam się, że nie. I pięści pani towarzysza to byłaby pieszczota po tym co zrobiliby mi - pokręcił głową - zapewniam jednak ,że wkrótce oni znajdą panią - powiedział tym razem z jakąś dziwną pewnością w głosie. Anna usłyszała jakiś rumor na korytarzu i wysoki, podniesiony głos sekretarki. Dyrektor uśmiechnął się - Chyba niedługo mnie opuścicie.
- Po tym co by zrobili, czy po tym co już Panu zrobiono? - Ann wstała z fotela. - Dziękuję, że poświęcił nam Pan tą krótką chwilę.
Anna i Jack wyszli z gabinetu widząc starego znajomego z policji, w asyście dwójki policjantów.
-Co za spotkanie… - mruknął Christos mijając Annę i patrząc to na sekretarkę, to na dzrzwi od gabinetu - wszystko w porządku?
- Ach.. tak. Odbyliśmy umówione spotkanie i właśnie pożegnaliśmy się z dyrektorem. - Ann udała zaskoczenie. - Czy coś się stało?
- Ta przemiła pani wezwała nas, bo widziała jakichś bandytów. Chyba fałszywy alarm - wyszczerzył się policjant i uchylił kapelusza - miłego dnia życzę. Przepraszam, muszę przesłuchać tą panią i ustalić, dokąd ci...bandyci...pobiegli - mruknął.
- Dzisiaj kręci się tu potwornie dużo ludzi. - Ann dygnęła delikatnie. - Udanego dnia.

Gdy tylko opuścili budynek Ann poczuła jak zalała fala gorąca. Zegary na pobliskim kościele nieubłaganie wskazywały porę, w której normalnie jadłaby posiłek, jednak teraz na myśl o przełknięciu czegokolwiek ślina utykała jej w gardle.
- Lody? - Zerknęła na Jacka. - A potem podjechalibyśmy do tego opuszczonego dworu?
- Z wielką chęcią się schłodzę. Wredny typek z tego dyrektora - zauważył Jack prowadząc Annę do pobliskiej restauracji z kolorowymi parasolkami, rozpiętymi nad stolikami. Grecja miała ten urok, że niemal na każdym kroku znaleźć można było liczne bary, restauracje i kawiarnie, w których można było przysiąść a kelnerzy dwoili się i troili, by zaprosić turystę lub przechodnia na małe co nieco.

Ann zajęła miejsce przy jednym ze stolików i zaczekała, aż obsługa przyniesie im zamówione lody.
- Mnie niepokoi fakt… że chyba ma kontakt z szefami tych mężczyzn ze statku. - Lockhart ze smakiem zjadła pierwszą łyżeczkę i mimo woli uśmiechnęła się czując chłodną słodycz. - To może oznaczać, że już wiedzą, że jesteśmy w Atenach.
- Chyba daliśmy się poznać. On wydawał się skojarzyć dopiero twarz z informacjami które mu przekazano. Znaczy, że albo na statku był ktoś jeszcze, albo dowiedzieli się tego po naszym zejściu tutaj - rozmyślał Jack pałaszując lody z lubością.
- Mogli się z nim skontaktować ze Stanów, a skoro jego ludzie nie zeszli na ląd… pewnie połączył te rzeczy. - Lockhart westchnęła ciężko, ale nie przerwała raczenia się deserem.
- Tylko jak? Właściwie jesteśmy tu razem z pocztą. Telegram z Grecji do Stanów nie zawsze dojdzie, bo trzeba przekazać go odpowiednio. Chyba, że ktoś do Europy przybył szybciej od nas. Sterowcem - Jack rozważył ostatnią opcję.
- Nawet nie wiemy jak bardzo wpływowych mamy przeciwników. - Ann dokończyła swój deser i ostrożnie otarła usta chusteczką, spoglądając na mijających ich turystów. Toż w tym tłumie nawet nie zauważyłaby kolejnego muzułmanina z nożem. Ta myśl sprawiła, że po plecach przeszły jej nieprzyjemne ciarki. - Ruszajmy do tego dworu.

Taksówka szybko zawiozła Annę i Jacka na obrzeża dzielnicy, z której widać było maszty niewielkich, rybackich łodzi. Smród ryb zaatakował nozdrza kobiety kiedy tylko wysiedli z taksówki aby obejrzeć tajemnicze lokum Gliera. Była to istotnie rudera, rozsypująca się ze starości, o oknach zabitych deskami. W środku znajdował się siennik, niedbale rzucony na podłogę, stół i przewrócone krzesło. Otwarta, zdezelowana szafa miała jedne drzwi ułamane i leżące na podłodze. Pomieszczenie ciemne i mroczne. Przygnębiające, i nie noszące śladu bytności przez ostatnie dni.Już pierwszy rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że usunięto z niego wszelkie wartościowe rzeczy. Nie było nawet kwiatków doniczkowych, ani ozdób wiszących na ścianach. Pozostały po nich jedynie zardzewiałe, puste haki i gwoździe. Z ogródka, będącego obrazem nędzy i rozpaczy rozpościerał się widok na ulicę, brudną, zacofaną i będącą najpewniej greckim odpowiednikiem slumsów. Gwar głosów, głównie śmiechów dobiegał zza dachów pobliskich budynków, a idący leniwie przechodnie kierujący się w tamtą stronę byli głównie starszymi, greckimi jegomościami, najpewniej rybakami lub dokerami.
Anna ruszyła spokojnym krokiem przez opuszczone pomieszczenia, szukając miejsca, w którym Glier mógłby ukryć swoje rzeczy.
Niewielki domek składał się tylko z czterech izb, dwóch niewielkich pokoików, czegoś w rodzaju kuchni i pomieszczenia od biedy mogącego ujść za toaletę. Ann niewątpliwie mogła zdziwić się, w jak spartańskich warunkach mógł przebywać szanowany profesor, o ile w ogóle tu był, bo w żadnym pomieszczeniu nie było nawet śladu po obecności człowieka. Pajęczyny na okiennicach, czy wokół balii będącej wanną sugerowały, że ktokolwiek zamieszkiwał budynek, było to lata lub co najmniej miesiące temu.
Lockhart zastukała nerwowo palcami o ramię. Dlaczego Glier podał ten adres? Gdzie mieszkał tak naprawdę? Westchnęła ciężko i ruszyła do wyjścia by rozejrzeć się za kimś lokalnym.

Lokalni grecy wydawali się skupiać między budynkami, zza których widać było nieco wyższy, choć wyglądający na równie zabiedzony budynek.
-Tawerna. Chyba jest popołudnie i idą chlać. Dokerzy wszędzie są tacy sami - podsumował Jack - to chyba nie jest dobry pomysł, abym cię tam zabrał - przekrzywił lekko kapelusz, marszcząc czoło.
- Wolisz by tu czekała? - Ann obejrzała się na swojego towarzysza z zaciekawieniem.
- I tak źle, i tak niedobrze. Co robimy? - zapytał Jack sprawdzając, coś za paskiem spodni za marynarką. Najpewniej pistolet.
- Jeśli chcemy o niego spytać to jest dobre miejsce, a wolałabym się tu nie zapuszczać po raz drugi. - Lockhart w zamyśleniu przyglądała się lokalowi wypełniającemu się powoli coraz większą ilością zapoconych i brudnych mężczyzn. - Chyba pójdziemy tam razem.

“Piosotos Cafe”. Tak przynajmniej widać było na szyldzie, który wyglądał na nieco czystszy od tego, co znajdowało się na fasadach pozostałych budynków w okolicy. Gęsta ściana dymu papierosowego i unoszący się zapach tytoniu wpierw niemal odrzucił kobietę. Być może sam tytoniowy zaduch byłby do zniesienia. Zapach spoconych, niedomytych dokerów i marynarzy już nie, choć sytuację łagodziła kwaśna woń piwa i ostry, anyżowy zapach taniego ouzo, serwowanego w kawiarni niczym w whisky w saloonie, gdzieś na dzikim zachodzie. Annie mogłoby się nawet wydawać, że czas w tym miejscu po prostu się zatrzymał. Głośne śmiechy i radosne pokrzykiwania uspokajały jednak, choć rzucane w ich stronę spojrzenia wydawały się podejrzliwie, a niektóre wręcz złośliwe. Najwięcej lokalnych twarzy można było zobaczyć przy ladzie. Ci raczyli się ouzo z niewielkich kieliszków. Posturą nie ustępowali Jackowi, a przy niektórych jej towarzysz wyglądał wręcz jak niewinny, chuderlawy chłopiec. Druga, nieco mniejsza grupa skupiona była wokół karcianego stolika. I kieliszków ouzo, które dodatkowo napędzały ich wesoły nastrój. Jedynym elementem, nieco nie pasującym do całej tej greckiej zbieraniny był wyglądający bardzo schludnie jegomość w okularach, na oko pięćdziesięcioletni, ubrany w angielski garnitur jasnego koloru, popijającego sherry.
Ann odruchowo skupiła wzrok na starszym mężczyźnie jako ostoi normalności w tym pokrętnym pomieszczeniu.
Nie wydawał się dostrzegać przenikliwego wzroku Anny. Wydawał się lekko zamyślony, jakby sączył swój alkohol jak jakiś lek na szaleństwo, które go otaczało. Wyglądał na kolejnego desperata, jakich pełno było w różnych spelunach. Tylko tacy występowali głównie w książkach, które zdarzało się czasem Annie sprzedawać.
- Zamówisz mi coś do picia. - Lockhart delikatnie położyła dłoń na ramieniu Jacka, a gdy ten na nią spojrzał wskazała mu starszego mężczyznę. Sama ruszyła w tamtym kierunku, zatrzymując się dopiero przy stoliku sączącego sherry jegomościa. - Czy będzie Panu przeszkadzało jeśli usiądę obok? - Wskazała na jedno z pobliskich krzeseł.
- Absolutnie nie. Jestem zaszczycony, jeśli zechce towarzyszyć mi tak urocza dama - Anglik, bo tak można było wywnioskować z jego niemal doskonałego “posha” najpewniej pochodził z Londynu. Lub co najmniej spędził tam nieco czasu - ze swojej strony mogę zapewnić ouzo, lub sherry do wyboru. I zabawię rozmową - zapewnił uśmiechając się, choć Anna dostrzec mogła niezbyt zdrową cerę, i podkrążone oczy, jak u człowieka który albo zbyt wiele razy zajrzał do kieliszka, albo po prostu nie odespał dawno swoich problemów.
- Mój towarzysz poszedł mi coś kupić, ale z przyjemnością skorzystam z towarzystwa nim uda mu się przebić przez ten tłum. - Ann uśmiechnęła się do mężczyzny i z trudem przemogła się by zająć miejsce na podniszczonym krześle. Przysiadła niemal na samej krawędzi i rozejrzała się po lokalu po czym nagle jakby sobie o czymś przypomniałam. - Ach, gdzie moje maniery. Ann Lockhart.
- Richard Hawkes. Co sprowadza panią w te barbarzyńskie miejsce będącej jedyną odskocznią od dusznego czyśćca? - zainteresował się mężczyzna, odsuwając na bok wymięty, jasnobeżowy kapelusz.
- Podróż sentymentalna. Podążam śladami mojej świętej pamięci wujka. - Lockhart zerknęła w stronę kontuaru sprawdzić jak sobie radzi Jack.
Mężczyzna czekał na drinki i rozmawiał na migi z jednym z siedzących przy ladzie marynarzy, czy też dokerów. Ann nie mogłaby dostrzec różnicy, bo wszyscy wyglądali podobnie, brudni i zapoceni.
- Wujka? - zapytał z zainteresowaniem anglik - a dawno zmarł ten wujek? Znam tu każdy kąt odkąd tu osiadłem. Może mógłbym pomóc? Jak nazwisko wujka?
- Glier… nie mieszkał tutaj, ale podobno zdarzało się mu tu przyjeżdżać. - Lockhart przeniosła wzrok z powrotem na mężczyznę. - Zmarł niedawno, tutaj w Grecji. Chciałam się dowiedzieć co go sprowadziło do tego kraju.
- Glier? - zdziwił się - ten Glier? - anglik sięgnął po leżącą obok na krześle gazetę, w której na pierwszej stronie jako news dnia była opisana brawurowa kradzież z Muzeum Archeologicznego w Atenach - zmarł...to nieco nieprecyzyjne słowo pani Lockhart. Biedaka zabito, i niestety nic nie można było na to poradzić - dodał wpatrując się smutnym wzrokiem w kieliszek sherry - moje biedne dzieci też zabito… - powoli zaczynał zapadać się w pewien rodzaj pijackiego stuporu
- W więzieniu mówią, że zabił się sam. - Ann ściszyła niec głos. Chwilę wpatrywała się w mężczyznę w końcu przemóc się i położyć mu rękę na ramieniu w pocieszającym geście. - Co się Panu przydarzyło?
- Ach, długo by opowiadać. Moje problemy dawno się zakończyły, i pozostało mi jedynie dogorywanie w tym pleśniejącym miejscu - mężczyzna spojrzał przez ramię Anny widząc dosiadającego się Jacka z drinkami i solidnie pociągnął łyk swojej sherry - Richard Hawkes, archeolog - wyciągnął rękę do Jacka - Jack Grunwald, pana kolega po fachu - uśmiechnął się ściskając brudną rękę, na której Anna zobaczyć mogła krzywe paznokcie i ślady ziemi lub innej substancji kojarzącej się z ziemnymi robotami, lub kurzem - Pani Lockhart opowiadała mi, że szukacie wuja? Trop się urywa, bo nieszczęśnik został zabity. To był wielki cios dla nauki. Pani wujek był szanowanym badaczem. Stara szkoła - pokiwał głową anglik.
- Wiem… czy mógłby Pan nam pomóc wyjaśnić co dokładnie się wydarzyło? - Ann upiła nieco swojego drinka.
Anglik rozejrzał się ostrożnie, nachylił się bliżej Anny i Jacka - został zamordowany. Przez bardzo, bardzo złych i niebezpiecznych ludzi - wyszeptał, wionąc zapachem sherry i nie mytych dawno zębów - Ci sami zniszczyli mi życie - machnął ręką - na pani miejscu dałbym sobie spokój i wracał do domu. Pani zobaczy, czym kończy się zadzieranie z takimi ludźmi - odchylił się, prezentując swoją zabiedzoną i wyniszczoną osobę.
Lockhart zacisnęła pod stołem dłoni w pięści.
- Chcę dokończyć jego pracę… ja… jestem gotowa z nimi walczyć, ale potrzebuję pomocy. - W jej głosie słychać było pewność.
- Mam zdjęcia, które mogłyby pani pomóc. Udało mi się zrobić je w okolicy Partenonu, gdzie pewne osoby, publiczne osoby zostały przeze mnie przyłapane na jednym z ich...rytuałów. Jeśli dotrze z nimi pani na policję, i trafi na solidnego policjanta, to kto wie co się może wydarzyć…- zamyślił się - to nie rozmowa na takie miejsca. Za dużo tu uszu, i oczu. Mam taksówkę na zewnątrz. Może wstąpicie na szklaneczkę sherry? Pokażę nieco miasta - jak to mówił specjalnie podnosił głos, aby siedzący dookoła marynarze słyszeli głośno końcówkę zdania - tylko pięćdziesiąt drachm - powiedział głośno grając rolę do końca
Lockhart na chwilę zawahała się. Hawkes mógł się równie dobrze okazać współpracownikiem tamtych ludzi jednak… stali w miejscu.
- To wspaniały pomysł. Przejedziemy niedaleko Akropolu? - Ann podniosła się i wzięła swój kapelusz.
- Możemy. To kilkanaście ulic stąd, szybko pójdzie. Znam skrót - powiedział anglik zbierając swoje rzeczy i kapeluszem wskazując Annie drogę między stłoczonymi klientami tawerny. Jego samochód, wyglądający na strasznie sfatygowany Austin odpalił jednak bez problemu. Mężczyzna zajął miejsce przy kierownicy, Jack obok niego, a Annie przypadła tylna kanapa, szeroka, choć nie grzesząca czystością. Na lusterku wstecznym anglik miał cały pęk różnego typu dewocjonaliów, od gwiazd dawida, krucyfiksów, po nawet jakieś półksiężyce
-Różne kultury, różni klienci. Czasem trzeba wykazać się elastycznością - mrugnął do Jacka i ruszył swoim wehikułem w wąskie uliczki Aten
Ann starał się tak przycupnąć na tylnej sofie by jak najmniej ubrudzić swoją sukienkę.
- A ma Pan coś, co mogłoby odstraszyć tych ludzi? - Zerknęła przez szybę, trzymając dłoń na torebce z ukrytą bronią.
- Odstraszyć? Nie. Każdego dnia boję się o swoje życie. Moja odwaga dawno została złamana, zresztą nikt mnie nie posłucha. Zdam się na panią, choć widząc pani młody wiek i urodę, która może zostać zniszczona przez tych ludzi, może nie powinienem wam pomagać. - kierowca zdawał się prowadzić pewnie pomiędzy jadącymi ulicą samochodami, mimo czerwonych od alkoholu policzków i świecących nieco, najpewniej z powodu picia oczu - miejmy nadzieję, że nas nie śledzą, zerknie pani do tyłu? - zapytał anglik zerkając w tylne lusterko.
Ann przytaknęła ruchem głowy i obejrzała się za siebie spoglądając na to co działo się za autem.
Nie działo się wiele i Anna nie zaobserwowała niczego podejrzanego. Za to budynki które mijali były nawet przyjemne dla oka. Po chwili dojechali w pobliże Partenonu, który kobieta mogła podziwiać przez chwilę, kiedy kierowca mknął w poprzek jednego ze wzgórz, pokrytych nieco rzadszą zabudową.
- Partenon. Chciała pani zobaczyć… - wypalił głośno i skręcił w jedną uliczkę, długą, krętą i prowadzącą najwyraźniej poza Ateny.

[MEDIA]https://collectionimages.npg.org.uk/large/mw113343/The-Parthenon-Lady-Ottoline-Morrell.jpg[/MEDIA]

- To było tylko by odwrócić uwagę… - Ann przyjrzała się mijanym budynkom. - Gdzie jedziemy?
- Mam dom za miastem. Po babce. Mieszkała tutaj - wyjaśnił krótko i spokojnie prowadził, jakby uspokojony. Po kilkunastu minutach nieco twardej podróży, klekoczące na nierównej i niezbyt nowoczesnej drodze auto zatrzymało się przed starym, wyglądającym na podniszczony, okazały dom. Ganek z dwoma kolumnami, obrośniętymi bluszczem, zasuszonym niemal na brązowo, okna zasłonięte szczelnie drewnianymi, zielonymi okiennicami i zaniedbany, suchy ogród, pełen rosnących dziko drzew oliwnych dopełniał obrazu ogólnej degrengolady. Anglik zaprosił Annę i Jacka, jakby zapraszał do wielkiego pałacu - Proszę się rozgościć i czuć jak u siebie - otworzył drzwi i podszedł do samochodu, wyjmując niewielki kanister i zalewając nim przód samochodu - przegrzewa się.
Lockhart miała bardzo poważne obawy czy auto sprosta wyzwaniu jakim byłoby odwiezienie ich do miasta, ale nie rzuciła tej kąśliwej uwagi i weszła do środka domu.
Ciemność była niewątpliwie spowodowana zamkniętymi, drewnianymi okiennicami, które miały nie wpuszczać do pomieszczenia nagrzanego powietrza. Jack wszedł za Anną, rozglądając się. Kobieta od razu spostrzegła, że pomieszczenie to było czymś w rodzaju okazałego biura raczej, niż salonu. Niewielka sień ze schodami na górę spełniała rolę poczekalni, z której wychodziło się po nieco zakurzonym dywanie do pokoju, w którym niczym tron stało biurko i dwa niewielkie, drewniane krzesła z okrągłymi oparciami. Ściany były niemal całkowicie zasłonięte regałami z książkami, które właściciel układał z braku miejsca również na podłodze. Anglik skończył gmerać w samochodzie i pojawił się na moment w sieni, wchodząc na górę - państwo poczekają. Pójdę po drinka i zdjęcia - rzucił i zniknął gdzieś na piętrze. Anna miała chwilę, aby rozejrzeć się dokładniej. Jack spokojnie oglądał niektóre książki, dotykając palcem ich grzbiety.
Lockhart przeszła się wzdłuż regałów z książkami, także przyglądając się zbiorom Hawkesa.
Anglik miał jak na taksówkarza, bardzo dziwne zainteresowania. Tytuły obejmowały co prawda wiele dziedzin nauki, ale nie brakowało książek okultystycznych i atlasów wszelkiego rodzaju, przydatnych we wróżbiarstwie i astronomii. Anna dostrzegła na przykład dosyć popularny “Cuda świata duchów”, a tuż obok “Inkantacje” Crowleya, pozycję dosyć dziwną biorąc pod uwagę dosyć pobożne, greckie społeczeństwo. “Świat” Weinburgera też nie był zwykłym atlasem i miejscami ocierał się wprost o jakieś bezeceństwa i pogańskie mity. Jedna książka była jednak sygnowana symbolem biblioteki uniwersytetu w Arkham. Nie miała tytułu na grzbiecie. Ann usłyszała jakby ciężki, miarowy odgłos, choć nie potrafiła rozpoznać jego źródła. Coś, jakby kowalski miech, lub coś ciężkiego, przewalającego się po starej kanapie, z której wyjęto wszystkie sprężyny.
Sięgnęła po książkę oglądając się na Jacka.
- Słyszałeś to? - Rozejrzała się po pomieszczeniu by utkwić spojrzenie w suficie.

Jack podążył za wzrokiem Anny, próbując zorientować się co miała na myśli.
Chwilę później jęknął i padł prosto na dywan, a ciepłe jeszcze krople krwii prysnęły z jego rozciętej szyi niczym fontanna, chlapiąc książki, regały, dywan i zraszając twarz Anny czerwoną mgiełką. Kobieta poczuła jej metaliczny smak i mogła tylko bezsilnie obserwować drgające ciało swojego towarzysza, leżące w rozszerzającej się coraz bardziej kałuży krwi. Była gęsta i ciemna, niczym syrop. Anna widziała ręce Jacka, które rozmazywały plamę po podłodze. Mężczyzna próbował walczyć, ale rana była zbyt duża, a krew wylewała się z niego niczym z przewróconego wiadra.

Coś, co podkradło się za mężczyznę, by zabrać jego życie nie było człowiekiem. Było podobne do psa, przynajmniej z twarzy lub pyska, z którego wystawały długie, śliniące się kły. Długie, podobne sztyletom pazury, zachlapane krwią wystawały spod brudnego, ciemnego płaszcza którym okryta była reszta ciała tego pokracznego stworzenia które warknęło nienawistnie, wbijając w Annę spojrzenie swoich żółtych, nieludzkich ślepi. Były szalone, pełne nienawiści, i choć kobieta dostrzegała tlące się w nich iskierki inteligencji, nie było tam już istoty, z którą mogłaby się porozumieć. Tylko głód, dziki i niepowstrzymany. Zgniły smród śmierci wionął na kobietę, wywołując mdłości. Czerwony jęzor wysunął się, szukając kolejnej ofiary. Stworzenie dyszało niczym pies, czujący swój posiłek. Był blisko. Za blisko.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/80/05/21/8005218792baa78ca339faeb803cabe4.jpg[/MEDIA]


- Przedstawiam pani mojego wspólnika, Achmeda. Ma ponad trzy tysiące lat, i ostatnio nieco zgłodniał. Czy pozwoli pani, że pozwolę mu skonsumować swoją przystawkę? – zaśmiał się Hawkes, schodząc powoli schodami z górnego piętra.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline