Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2019, 16:54   #53
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lJD0zIFLrKQ[/MEDIA]
Sławne “Honolulu” nie przypominało klubu, bardziej centrum rozrywki dla dorosłych o najróżniejszych gustach i preferencjach. Miało się wrażenie, że cokolwiek wpadnie człowiekowi do głowy, znajdzie to gdzieś na terenie przybytku o hawajskiej nazwie, a czego nie znajdzie - widać nie warte jest uwagi. Dało się tu napić, zabawić, naćpać, wytańczyć, przespać, nażreć, przepuścić talony i jeszcze mieć solenny zamysł, że wróci się przyszłej nocy… o ile fundusze pozwolą. Do tego każdy kąt pękał w szwach od rozbawionych, roześmianych ludzi, zbijających się w duety, tria, albo większe grupki. Wyłapanie pojedynczego kolesia w takim chaosie zanosiło się na syzyfową robotę, lecz Lamia postanowiła nie rezygnować na wstępie. Co prawda “Małego” mogło tu dziś nie być, ale co tam. Jeśli nie pojawi się do jedenastej wieczór, saper weźmie sobie drinka, a potem grzecznie wróci do domu Weterana, jak na porządnego obywatela przystało… ale jeszcze nie teraz.

Teraz chłonęła szeroko otworzonymi oczami całą barwną scenerię, uśmiechając się do mijanych ludzi. Dłuższą chwilę poświęciła na sprawdzenie kto siedzi w części restauracyjnej, niestety znajomego pyska tam nie ujrzała. Wreszcie zniecierpliwiona przeszła pod bar w części gdzie większość osób grała w pokera albo bilarda. Tutaj muzyka nie raniła uszu, dało się też słuchać toczonych wokół rozmów. Mimo tego więcej uwagi sierżant poświęcała drinkowi z fikuśną parasolką. Siedziała przy barze sącząc gin z tonikiem i obserwując grających w bilarda mężczyzn, a na gębie wykwitła jej i znikła mina polującego kota.

Nie tylko mężczyźni grali tu w bilard i nie tylko oni siedzieli przy barze czy stolikach. Wyglądało na wystrój typowego pubu gdzie spotykają się znajomi aby się spotkać, pogadać, pobawić czy poświętować. Grupki więc rozprawiały o czymś zabawnym czy poważnym przy stolikach, siedząc przy piwie, winie i fajkach. Rozmawiali, stukali kijami bile na zielonym stole, zamawiali kolejne browary i tak pubowe życie zdawało się toczyć swoim wieczornym tempem.

Bilardowe rozgrywki naturalnie przykuwały uwagę saper. Może i przy stołach grały inne kobiety, ale je akurat zlewała. Na jeden dzień wystarczyło jej lasek, wolała drugą opcję.
- Ogarnij się - mruknęła pod nosem, dopijając drinka. Nie przylazła tu, teoretycznie, szukać szczęścia, tylko konkretnego człowieka. W końcu odstawiła pustą szklaneczkę na kontuar i z ciężkim sercem podniosła równie ciężki tyłek, wychodząc z tej części lokalu. Duży teren, masa zakamarków. Postanowiła że poszuka, jeśli nie “Małego”, to kogoś z jego oddziału. Kto wie czy przypadkiem Dingo nie rozwalał komuś głowy stołem gdzieś pod płotem.

Wycieczka po “Honolulu” które po neonie przed głównym wejściem wcale się tak nie nazywało a jakoś nikt chyba tym się nie przejmował, przypomniało wycieczkę po wesołym miasteczku. Czas schodził, mijały kolejne sale, atrakcje, setki ludzi, różne rodzaje muzyki, zestawienia świateł można było tu chyba zwiedzać do rana i pewnie jeszcze wszystkiego by człowiek nie zdążył zaliczyć.

Ale w końcu, w którymś momencie tej klubowej pielgrzymki, całkiem przypadkiem, znalazła tych jakich szukała. Dostrzegła ich w sali błyskającej stroboskopami i neonami. Siedzieli na kanapie z zestawem kociaków dookoła. Siedzieli, śmiali się, coś do siebie krzyczeli próbując pewnie przekrzyczeć muzykę i najwyraźniej świetnie się bawili. W tej chwili w ogóle, żaden z nich, nie przypomniał nie tylko komandosa ale nawet choćby rekruta. Wręcz przeciwnie, byli ubrani luźno, krzykliwie kolorowo tak, że prędzej można by było wziąć ich za jakiś stereotyp dzieci - kwiatów niż kogoś związanego z jakąkolwiek armią.

Brakowało im tylko stokrotek wetkniętych za uszy, przepisowych okularów lennonek i wielkich skrętów palonych aby połączyć się z Gają, czy innym Wszechświatem. Mazzi uśmiechnęła się krzywo na ich widok - cała grupa w komplecie, ale to nic dziwnego. Rodzina trzymała się zawsze razem. Szkoda, że ona swojej już nie miała.

Westchnąwszy ciężko, potrząsnęła durną głową. Był piątek, najlepszy lokal w mieście, nie czas na smęty i zamuły. Przecisnęła się przez salę aż dotarła do kanapy z komandosami i ich kociakami. Stanęła naprzeciwko, uśmiechając się ironicznie.
- No proszę! To już nie chadzacie razem na lody?! - żeby się porozumieć musiała podnieść głos.

Ponad pół tuzina głów podniosło się aby przyjrzeć się nowej postaci. I prawie wszystkie się uśmiechnęły a te kobiece dodatkowo przyprawione były ciekawością nowej nieznajomej.
- O! Nasza sierżant w cywilu! - zawołał wesoło Don który zareagował na jej widok jako pierwszy. - Co tu robisz? Wpadłaś się pokazać czy szukasz wybawienia z tarapatów? - zawołał równie wesoło przyprawiając o rozbawienie resztę kanapowego towarzystwa.

- Ja ci pomogę rozwiązać ten problem. - zaoferował się muskularny Indianin i bez ceregieli złapał Lamię za nadgarstek i pociągnął sobie na kolana. I wcale jakoś mu nie przeszkadzało, że już siedział obramowany dwoma kociakami.

- Mam nadzieję, że nie liczyłaś na lodzika. Bo mogłoby się zrobić smutno. - kapitan popatrzył z zaciekawieniem na nową zdobycz kolegi i popatrzył współczująco na amatorkę lodów wszelakich jaką poznał przed kilkoma dniami.

Brunetka z godnością założyła nogę na nogę, sadowiąc się wygodniej na tak uprzejmie zaproponowanym krześle. Szczerzyła się przy tym do Indianina, do Dona i nawet kapitan dostał uśmiechem, bo czemu nie? Przynajmniej już nie stała nad nimi, jak kat nad umęczonymi duszami.

- Bycie Księżniczką zobowiązuje - przyłożyła dłoń do piersi, przybierając minę niewiniątka - Ale ma też plusy, wybawienie samo przebiera nogami aby się pojawić. Na razie zwiedzam miejscowe atrakcje - posłała wesołkowi całusa w powietrzu, a potem parsknęła, patrząc na Steve’a - A co, zaschło ci w ustach, czy już mniej… - zmrużyła oczy - Aż tak te lody zapamiętałeś? No proszę, dobrze wiedzieć że jedno ci w głowie.

- Mhm. Zapewne Księżniczce nie wypada wypominać utraty głowy dla jakiegoś-tam-ledwo-kapitana… - “Krótki” popatrzył pytająco na swoją paczkę zgranych kumpli jakby sondował czy właściwie ocenia sytuację. Cichy pokręcił po cichu głową na znak, że chyba nie wypada i upił łyka ze szklanki. Don zrobił poważnie zamyśloną minę i równie poważnie pokręcił głową, że podobnie ocenia sytuację. Dingo chwilowo zdawał się być bardziej zaabsorbowany trójką focz jakie miał w zasięgu wzroku i ręki więc reszta świata i dyskusji zdawała się go obchodzić dość minimalnie.

- ...No właśnie więc dlatego tak uprzejmie wspomniałem tylko o lodzikach. A skoro o tym mowa to gdzie twoja urocza przyjaciółka? - zapytał rozglądając się wymownie po sali sprawdzając czy gdzieś nie ma blondynki z połową twarzy skrytej pod grubym opatrunkiem.

- Rrrrraaany… a prosiłam, jak człowieka. - saper przewróciła wymownie oczami, robiąc zbolałą minę i zaraz popatrzyła na kapitana z jawnym wyrzutem - Weźmie taki biedną, niespodziewającą się niczego niewiastę z zaskoczenia i potem jeszcze się chełpi, że mu schodzi pod nogi… no życie. - rozłożyła bezradnie ręce - Będziesz mi to teraz wypominał na każdym kroku? W razie czego zrób laurkę, postawię ją koło wyra żeby przypominała o całej sytuacji. - prychnęła - Może jakby jakiś-tam-ledwo-kapitan nie rozdawał lodów na lewo i prawo to bym nie traciła głowy. To ten moment kiedy niby mam powiedzieć że twoja szarża zwaliła mnie z nóg, a nie gęba? Hm! - założyła ręce na piersi sfochanym gestem - Amy niestety nie ma, pewnie siedzi u chłopaka. Poza tym to dobra dziewczyna, nie ma co jej gorszyć… i swoje przeszła ostatnio, więc lepiej jak odsapnie - w porę ugryzła sie w język zanim dodała “ode mnie”.

- Czyli jesteś tu sama. - Indianina jakoś strasznie rozbawiła ta własna dedukcja. Mówił poważnie jakby prawił o najważniejszej rzeczy na świecie. Reszta brygady zgodziła się z nim swoimi uśmiechami i kiwaniem głową.

- Czy ja dobrze pamiętam, że te lody to były na samym końcu? - kapitan w cywilu zmrużył oczy jakby miał kłopoty z pamięcią i znów posiłkował się zdaniem kolegów.

- Stary, lepiej nie drąż takich tematów. - poradził mu Don niby ściszając głos i popatrzył poważnie na swojego kapitańskiego kumpla. Ten jeszcze poradził się swojego kierowcy a ten niemo pokiwał głową zgadzając się ze zdaniem kolegi.

- Myślisz? - Steve nie był chyba do końca przekonany albo na takiego się zgrywał. Równie poważnie jak Dingo odgrywał swoją rolę chociaż w przypadku Indianina trudno było oszacować z powodu jego dość ubogiej mimiki czy on tak na poważnie i na serio czy może taki ma swój własny standard.

- Stary, porada eksperta. Żaden chłop nie wygra z babą w takie klocki. Szkoda czasu i zachodu, lepiej przyklepać jak jest i jechać dalej. - Don przybrał pozę, minę i ton wszystkowiedzącego eksperta i jak wisienkę na torcie upił łyk ze swojej szklanki.

- No dobrze. - “Krótki” westchnął po tej naradzie z kolegami i zwrócił się do nowo przybyłej jakby wcale żadnej przerwy w rozmowie nie było.
- W takim razie wcale nic nie pamiętam o żadnym omdlewaniu i ratowaniu z opresji. - oznajmił gościowi siedzącemu na kolanach indiańskiego kolegi.

- To ja ją uratowałem z opresji. Pogoniłem tych szmaciarzy. - Indianin oznajmił równie pewnie co przed chwilą jego dowódca. Patrzył poważnym wzrokiem na swoich kolegów i otaczające go kobiety.

- Wiesz Dingo właściwie to ja ci kazałem to zrobić. - Steve pozwolił sobie zauważyć nieco ironicznym tonem.

- No a jak liczyć nasze przybycie to właściwie Cichy nas przywiózł. - Don wskazał na milczącego kierowcę też nieco przekierowując uwagę Indianina.

- To ja ich pogoniłem. Macie jakiś problem? - Dingo nieco zmrużył oczy i przy jego oszczędnej mimice zabrzmiało i wyglądało to dość zaczepnie. Koledzy więc szybko unieśli ręce w pokojowym geście zapewniając, że nie widzą, żadnego problemu w indiańskiej wersji wydarzeń. Otaczające ich dziewczyny roześmiały się na ten improwizowany skecz.

Wtrącanie że chodziło o maczetę i żółte papiery raczej nie było na miejscu, poza tym Mazzi zaczynał się podobać pokręcony indianiec. Nie dało się zaprzeczyć, że jego sposób bycia był przeuroczy. W ramach podziękowania poklepała go po przedramieniu, wachlując do kompletu rzęsami nim popatrzyła krytycznie na Dona.
- Jesteś jego doradcą, managerem, selekcjonerem czy głosem rozsądku? - pokazała ruchem głowy na Steve’a - Albo przyzwoitką… błagam, tylko nie mów że testerem, bo stracę wiarę w ludzkość. Przynajmniej tę męską niby.

Dingo chwilowo chociaż wdawał się usatysfakcjonowany tym swoim małym zwycięstwem i zadowolił się uroczymi i zachwyconymi spojrzeniami kobiet jakie go otaczały. Za to Don szybko zwęszył ciekawszy temat do rozmowy czyli swoją, wcale nie tak skromną rolę i osobę.

- Oczywiście. Przecież ten lebiega zginąłby bez mojej pomocy. - sani poufale położył dłoń na ramieniu swojego kumpla i przełożonego w jednym. Ten zareagował uniesieniem brwi jakby w zaskoczeniu czego to się właśnie dowiaduje. Popatrzył na Dona ciekaw chyba czego jeszcze się dowie o sobie, o nim i o ich relacjach. Donowi wcale nie trzeba było więcej aby rozwinął temat.

- No tak, co się tak patrzysz? Przecież wszyscy wiedzą co nas łączy. - Don pokiwał wyrozumiale głową patrząc z troską na oficera w całkowitym cywili i wydawał się absolutnie nie dostrzegać jak dwuznacznie zabrzmiały jego słowa. Zwłaszcza, że po przyjacielsku położył mu dłoń na ramieniu. Cichy zaśmiał się cicho przeczuwając jakiś większy cyrk, dziewczęta podobnie. Dingo odwrócił głowę w ich stronę i zmrużył oczy próbując dociec o co chodzi.

- Taakk? Jacy wszyscy? I co nas łączy? - “Krótki” zaciekawił się również, na tyle że z ironicznym uśmiechem i wesołym uśmiechem popatrzył na swojego opiekuńczego kumpla.

- No wszyscy. - Don wzruszył obojętnie ramionami jakby o tej oczywistości nie wypadało nawet wspominać podobnie jak o tym, że woda jest mokra a pustynny piach parzy. - I no łączy nas wyjątkowa, niepowtarzalna relacja. Taka specjalna więź. - powiedział poważnie zerkając do swojej szklanki z której w końcu postanowił coś upić.

- To opowiedz mi o tej więzi bo chyba coś przegapiłem. - Steve wydawał się być tak samo wyluzowany co zaciekawiony. Sięgnął po swoje szkło i czekał czym go uraczy jego kumpel który właściwie był też i jego podwładnym.

- Nie po raz pierwszy. - Don westchnął smutno i popatrzył współczująco na swojego kapitana. - Niestety często ci się to zdarza. Coraz częściej nawet jakbym miał postawić diagnozę. - kiwanie głowy wzmogło się a teraz już chyba wszyscy na kanapie łyknęli bakcyla tej niespodziewanej opowieści. - No wiesz, układ jest prosty, ja mówię a ty wykonujesz to co mówię. - Don oświecił kumpla jak to jest z tym ich małym, tajnym układem. Tak tajnym, że Steve wyglądał jakby się właśnie o nim dowiedział.

- Naprawdę? A te patki oficera, salutowanie i tak dalej? Jak to wyjaśnisz? - oficer z zaciekawieniem słuchał opowieści której sam był jak się okazuje, integralną częścią.

- Zasłona dymna. No wiesz, jakby mieli kogoś rozstrzelać czy zdegradować to zawsze na pierwszy ogień idzie szef. Czyli ty. Znaczy ten kto ma wyższe szarże a w ten sposób, rzeczywisty mózg całej operacji, czyli ja, jest bezpiecznie kryty. - Don bez żenady wyjaśnił wszystkim zebranym o co tutaj chodzi. Steve, jako w końcu tylko figurant jak się okazywało, zamyślił się i pokiwał w zadumie głową nad tym zawiłym, wielowątkowym planem.

- Dobrze, że mi powiedziałeś Don. Teraz będę mógł się trzymać roli. - Steve zgodził się z miną ucznia któremu nauczyciel objawił jakieś tajne, najtajniejsze tajniki jakiegoś tajnego misterium. - Szczerze mówiąc nie myślałem o tym w ten sposób. Wydawało mi się, że ja jestem waszym szefem no ale dobrze, że mówisz jak naprawdę jest. - kapitan mówił nadal kiwając głową do tych genialnych pomysłów swojego kumpla.

- To tak, żebyś wiedział ci mówię. - Don przyjął te podziękowanie jako oczywiste i z wyraźną wyższością zwracał się do siedzącego obok kumpla.

- To następnym razem jak mnie wezwą do sztabu przed odprawą to wyślę ciebie jako mojego zastępcę. A ty tam wymyślisz jak wygrać tą wojnę i przyjedziesz nam i powiesz co mamy robić. Może być? - Steve zaproponował swoje rozwiązanie. Cichy i Dingo nie wytrzymali i parsknęli śmiechem. Don był bardziej opanowany i udało mu się zachować powagę.

- Nie zrozum mnie źle Steve… - zaczął a Steve przyjął grymas uprzejmego zainteresowania. Ale musieli poczekać bo pozostała dwójka rechotała już na całego gdy tylko usłyszeli początek tego co mówił ich mózgowiec. - … ale uważam, że sztuka kamuflażu jest najważniejsza. Dlatego lepiej abyś dalej wykonywał swoją rolę tak jak dotąd. Wiesz, żeby nikt się nie skapnął, że już wiesz to co wiesz. - technik całkiem zgrabnie wybrnął z opresji na tyle, że pozostała trójka dała mu spokój i wróciła do swoich dziewczyn i szklanek.

Wychodziło że Meyers jest tylko pionkiem i marionetką, za to sani trzyma wszystkie karty w garści. Mazzi słuchała całej wymiany zdań, a brew coraz wyżej podnosiła się na jej czole, aż osiągnęła punkt krytyczny. Pochyliła się do Dona i powiedziała konfidencjonalnie:
- To ten moment gdy uczysz go masońskiego uścisku dłoni - pokiwała mądrze głową, przybierając pewny ton - Skoro już zna fakty, wprowadziłeś go na wyższy poziom wtajemniczenia powinien przejść inicjację… poza tym to niezwykle perfidne. Tak sterować swoim kumplem, ale może i lepiej? Przez moment naprawdę się obawiałam że jesteś jego chłopakiem. Nie żebym coś miała do podobnych zestawów… - wyszczerzyła się - O ile można się popatrzeć. W celach naukowych oczywiście.

- Masoński uścisk dłoni, tak, tak, trzeba to przemyśleć… - Don pokiwał wyrozumiale głową jakby świetnie zdawał sobie sprawę z tego o czym mowa.

- No. Też przez chwilę wydawało mi się, że ten szatański plan pójdzie całkiem gejowskimi drogami. - Steve zgodził się z opinią Lamii i znów większość gości przy stoliku się roześmiała. - No a co do ciebie? Spadasz już czy zostajesz na drinka? - kapitań zmienił temat i popatrzył na saper w czerwonej kiecce.

- Nie wiem, do tej pory nikt mi niczego nie proponował - wzruszyła ramionami zbywająco i uśmiechnęła się krzywo - Co Steve, jesteś uprzedzony co do par jednopłciowych? Albo jednopłciowych numerków? - ściągnęła usta w dzióbek, przyjmując zamyśloną pozę - Jak to jest? Niby mamy równouprawnienie i takie tam klimaty, ale jeśli przychodzi co do czego na umizgi pary kobiet jakoś nie podnosi się żadna boruta, a mało tego. Często hałas jest, ale tych co chcą popatrzęć lub dołączyć - wyszczerzyła się wyszczerzem żywego niewiniątka - Z drugiej strony weź któremuś chłopu zainsynuuj że lubi bawić się z kolegą w zbijaka to najprawdopodobniej dostanie się wpierw w mordę, a potem z buta. W dziewięciu przypadkach na dziesięć. To jest dopiero szowinizm, może wy mi wytłumaczycie na czym ów fenomen polega, bo mi umysłu nie starcza. - popatrzyła na zebranych poważnie.

- To straszne. Nie będę z tego powodu spał przez miesiąc. - Steve nie wyglądał wcale ani na zaskoczonego ani na przejętego. Machnął ręką na przechodzącą akurat kelnerkę i ta podeszła do ich stolika. - Dla nas jeszcze raz to samo a tutaj dla pani to co sobie zażyczy. - wskazał na siedzącą na kolanach kobietę w czerwonej sukience. Kelnerka zapisała coś w małym notesiku i popatrzyła wyczekująco na nowego gościa.

- Whisky z lodem. Podwójną - Mazzi złożyła zamówienie bez zwlekania ani zastanawiania, a potem wróciła do obserwacji oficera - Nie wiedziałam żeś taki bojaźliwy, następnym razem pomyślę o pluszowym króliku. Ponoć pomaga na sen.

- Strasznie jest bojaźliwy. Strasznie. Nie wiem czy nie przesada z tym pluszowym królikiem. A jak to będzie jakiś królik - morderca? I będzie rzeź i krew i flaki będą tylko chlustać. To nie dla naszego Steve’a. - Don włączył się do rozmowy ledwo kelnerka odeszła w stronę baru.

- Ja tam lubię jak krew i flaki chlustają. - Dingo odpowiedział poważnie jak zwykle gdy padł znajomy temat.

- Ty masz na to żółte papiery Dingo. - Steve zwrócił mu uwagę na ten drobny detal jaki ich różnił.

- I maczetę. Nie zapominaj o maczecie. - przypomniał Don a kapitan zgodnie pokiwał głową zgadzając się na tę bardziej rozbudowaną wersję.

- Tak. Maczeta jest najważniejsza. - Indianin zgodził się ze zdaniem kolegów ciesząc się chyba, że uwzględnili w rachunkach ten ważny detal.

- Tak więc widzisz, no ja to nie Dingo, i jestem strasznie strachliwy. Byle co i już mam stan przedzawałowy. - kapitan rozłożył ramiona w swojej kwiecistej, hawajskiej koszuli przyznając się do tej słabości z rozbrajającą szczerością.

- Musisz się okropnie męczyć, żyjąc w ciągłym stresie - Lamia zmarszczyła czoło, przyjmując współczujący ton - Znam całkiem niezłego terapeutę od stanów lękowych, myślę że by ci pomógł. Odpowiednia terapia to podstawa, każdy ponoć lęk można przerobić. Psychozę też - uśmiechnęła się pod nosem, wstając Indianinowi z kolan i wyciągając dłoń do rozmówcy - Bez obaw, żadnej krwi ani flaków. Słowo skauta.

- Noo niee wieem… właściwie to cię nie znam… a jak mi coś zrobisz? - kapitan w hawajskiej koszuli z namaszczeniem przyglądał się wyciągniętej dłoni z wahaniem przyglądając się kobiecie zupełnie jak przy odwróceniu ról.

- No nie bój się stary, będziemy cię ubezpieczać. No idź. I wiesz, lepiej ty niż ja. Gdyby miała coś zrobić no to przecież nie możemy narażać naszego najcenniejszego organu. - Don przybrał znów nauczycielski ton namawiając kolegę do rozsądku. Niespodziewanie wtrącił się Indianin.

- Moje mięśnie? - zapytał ciekaw co sani uznał za ten ich najcenniejszy w zespole organ.

- Mój mózg. - Don pochylił się nad ramieniem dziewczyny jaka siedziała między nim a kapitanem aby móc zerknąć na drużynowego mięśniaka. Ten zmrużył oczy gdy zaczął trawić tą odpowiedź.

- No to już chłopaki ustalcie to między sobą. - Steve machnął ręką i wstał z kanapy aby znaleźć się przed kobietą w czerwonej kiecce. - Nie można doczekać się na tego drina nie? To przez te kolejki, za dużo ludzi się nalazło. - powiedział a raczej przekrzyczał muzykę torując drogę ku barowi i pociągając za sobą Lamię. Dingo coś jeszcze wrzeszczał, że gdyby można tu było wnosić maczety to…

- Zawsze możesz zmienić lokal jak odczuwasz dyskomfort ze względu na tłumy. Fobia społeczna, czy coś - saper odkrzyczała, idąc za nim i korzystając z tego że roztrąca tłum przez co sama nie musiała się przeciskać.
- Jak wy tu wytrzymujecie? Zeszło się chyba pół miasta - dodała zanim przypomniała sobie o tym, by się zgrywać, ale niby zostali sami, bez loży szyderców - Swoją drogą fajna koszula. Pasuje ci bardziej niż błoto i kurz.

- Żartujesz?! Nie po to się przychodzi do “Honolulu” aby zmieniać lokal! Tu jest zajebiście! - kapitan roześmiał się na ten pomysł i documował do baru. Skinął na kelnerkę u której zamawiał niedawno alk i ta podeszła do niego z pełną tacą. Zdjął z niej dwie szklanki a ona podryfowała przez tłum w kierunku kanapy jaką zostawili za sobą.
- Koszula no pewnie, że zajebista! Moja najlepsza, wyjściowa koszula! Twoja kiecka też niczego sobie. No to chlup za spotkanie! - Steve wypił toast obficie zwilżając gardło i wyglądał na całkiem zadowolonego i z siebie i z tego co go otaczało.

- Widzisz? Jeden lęk mniej. Za spotkanie - parsknęła, przepijając toast. Dla niej było za głośno i zbyt tłoczno, no ale różne były gusta. - Dobrze widziałam że mają tu zjeżdżalnie? Z basenem? Korzystałeś z tego już? - odstawiła szklankę na blat, obcinając faceta powłóczystym spojrzeniem - Wyglądało legitnie z zewnątrz, dawaj sprawdzimy. Daleko chyba nie ma… chyba że - nachyliła się do niego - Boisz się zostać ze mną sam na sam, bez wsparcia kumpli. Nie dygaj, gryzę tylko jeśli ktoś to lubi.

- No pewnie, że sie ciebie boję. Wyglądasz na taką co jest zdolna do strasznych rzeczy. - kapitan przekrzywił głowę jakby się dziwił, że musi tłumaczyć tak podstawowe rzeczy. Nawet jakby trochę się nadąsał na taki pomysł, że mógłby się nie bać i czuć swobodnie w obecności kobiety odzianej w czerwoną kieckę. - A zjeżdżalnia jest zajebista. Jak nie próbowałaś to musisz spróbować. Ale kostium kąpielowy to sobie sama skombinuj. - roześmiał się wesoło i pociągnął ją za sobą po raz kolejny. Tym razem od baru chociaż tłum był taki sam. Pomachał coś w stronę “ich” kanapy co wyglądało na jakiś migowy slang a od kanapy rozeszły się śmiechy i równie energiczna gestykulacja. Dość szybko oficer w kwiecistej koszuli i szortach przebył odcinek na umowne zaplecze czyli tą część klubu jaka wychodziła na ten wielgachny, naturalny basen przy brzegu którego były zamontowanie te wszystkie ślizgawki i zjeżdżalnie. Przyprowadził i oparł się wygodnie framugę sącząc drinka ciekaw jak sobie czerwona sierżant poradzi z tą rozrywką.

Pan hrabia się znalazł w loży z widokiem na przedstawienie. Oczywiście, jakże by inaczej mogło być, no ale przyprowadził zainteresowana na miejsce, a te robiło dokładnie takie wrażenie, o jakim Mazzi po cichu marzyła. Westchnienia zachwytu nie umiała pohamować, zresztą jaki w tym sens?
- Co im pokazałeś? - spytała stając obok, choć patrzyła na basen a nie towarzysza - Twoim kumplom z oddziału. Miało coś wspólnego z tym że… jestem straszna? - prychnęła dość kwaśno obserwując grę świateł na wodzie - Zjebana bardziej pasuje.

- Musiałem się odmeldować naszemu mózgowcowi, że wychodzę. Wiesz, żeby nas władca marionetek wiedział gdzie mu się urywa ta jego laleczka. - facet w kwiecistej koszuli pozwolił sobie na nonszalancki to kpiąc i żartując sobie w żywe oczy ze swojego stopnia, kolegów i w ogóle wydawał się traktować te całe wojowanie strasznie lekko. Popijał sobie ze szklanki wpatrzony w widok obok siebie - kobiety w czerwonej sukience; albo przed sobą - na zjeżdżalnie i staw przykryte wieczorną mżawką chociaż nadal jak i reszta klubu obficie rozświetlonym przez światła wszelakie. Podobnie krzyki rozbawionych ludzi i dźwięki muzyki było słychać także i tutaj chociaż nieco ciszej niż w trzewiach budynku.

- Potem oczywiście zdasz mu pełen raport, ze szczegółami. W końcu główny gracz musi wiedzieć jak idą karty - odbiła podobnym tonem, zaciskając i rozluźniając pięści parę razy. Tłum, hałas… za dużo wszystkiego. Tutaj przynajmniej dało się złapać oddech, zebrać w sobie przed powrotem - Skoro już tu jesteś… i nikt niepowołany nie widzi - wreszcie na niego spojrzała, przybierając minę smutnego basseta - Poratujesz damę w opresji?

- A co? Znów zamierzasz omdleć? - brwi kapitana powędrowały do góry gdy przybrał minę zaciekawionego ale stuprocentowo niewinnego zainteresowania. Zerkał na sylwetkę w kusej, czerwonej kiecce obserwując ją od góry do dołu i z powrotem.

- O tym nie będę uprzedzać, sprawdzimy twój refleks - wydęła usta w nostalgiczny dzióbek, odwracając się do gościa plecami i płynnym ruchem zgarniając włosy do przodu, na prawe ramię, to samo przez które rzuciła mu rozbawione spojrzenie - Ktoś musi wydobyć mój majestat z kiecki. Sama tam nie sięgnę…

- Hmm… Nie jestem pewny czy mieliśmy trening na obsługę takiego uniformu na obozie szkoleniowym… - Steve zmrużył oczy i przesunął językiem po wnętrzu policzka gdy zastanawiał się na tym tak bardzo odbiegającym od wojskowego elementu ekwipunku. - No cóż, zostaje klasyczna metoda prób i błędów. - westchnął z rozbrajającym uśmiechem i podobnym wzruszeniem ramion. Odstawił szklankę na jakiś element dekoracji, podszedł od tyłu do pleców kobiety i o dziwo całkiem sprawnie, choć bez pośpiechu rozsunął suwak odsłaniając coraz więcej pleców w powstającej szczelinie czerwonego materiału.

- Niezła bajera jak na kogoś kto śmiga w hawajskich palemkach na koszuli zamiast w galowym mundurze - Mruknęła rozbawiona, przymykając jedno oko aby złapać lepszą perspektywę - Ciesz się, że nie działasz w mojej branży. My nie mamy przywileju prób, mamy jedną szansę.

- Kiciu jesteś w “Honolulu”. Pracę i inne smuty zostawiłaś za bramą. Tu przychodzi człowiek aby się zabawić i zapomnieć. Chcesz się smucić to idź smęcić gdzie i komu indziej. - “Krótki” mówił lekko, jakby żartował a jednak brzmiało jak przyjacielska rada co do zasad jakie panowały w tym miejscu nawet jeśli nie zostały nigdzie skodyfikowane.
- A teraz? Proszę. Pokaż co potrafisz. - uśmiechnął się nieco kpiąco a nieco wyzywająco, wskazując na zewnątrz i moknące w mżawce zjeżdżalnie. Pewnie z powodu tej mżawki na zewnątrz było raczej pusto. Ktoś leżakował pod parasolem, ktoś chlapał się w wodzie, ktoś jarał na zewnątrz pod okapem gawędząc z kimś innym ale w porównaniu do tłumu wewnątrz to było tu pusto.

- Mówi ktoś kreujący się na przegrywa - Lamia parsknęła, drażniąco powoli ściągając sukienkę z ramion, potem brzucha i bioder, aż opadła siłą przyciągania prosto na mokre kafelki, a ona została w samych cienkich, koronkowych majtkach i szpilkach.

- Zmieniłam branżę, kotku - odbiła podobnym tonem pochylając się na prostych nogach, aby podnieść kieckę - Teraz robię w rozrywce, kto wie? Może nawet zobaczysz mnie niedługo w akcji. - Wróciła do pionu, odwracając się do oponenta frontem.

- Wiem po co tu przyszłam - powiedziała, wręczając mu karminowy materiał z miną czającego się na mysz kota - A ty nie wskakujesz… wody też się obawiasz?

- Naturalnie, że się obawiam wody. Właściwie obawiam się wszystkiego. Przecież jestem bojaźliwy i w ogóle. - Steve pokiwał głową z uznaniem na ten prywatny pokaz i przyjął na przetrzymanie kawałek czerwonego materiału. - Będę dzielnie pilnował ochrony twojego majestatu. - rzekł nieco unosząc trzymaną kieckę do góry i spoglądając na saper w stroju topless. Zresztą nie tylko on bo prawie nagie, kobiece ciało już zdążyło przyciągnąć pierwsze zaciekawione spojrzenia najbliższych osób.

- Doprawdy? - pytająco uniosła jedną brew, krzyżując ramiona na piersiach i oceniająco taksując go wzrokiem od góry do dołu. Wychyliła się też na boki, aby zbadać inne perspektywy. Odchylała przy tym głowę, a to ją przybliżała aż wreszcie pokiwała nią twierdząco.

- Dziwne, naprawdę bardzo dziwne - skrzywiła się jakby trafiła na nierozwiązywalną zagadkę i głowiła się nad nią strasznie - Niebywałe wręcz… - przybrała minę dość zadumaną, ale w końcu nie wytrzymała i wyszczerzyła się szeroko, nachylając się i rzucając konfidencjonalnym szeptem - Jakoś z taką ochroną ja lęku nie czuję… ale dobrze. Niech będzie - dygnęła, udając przy okazji że unosi rąbek sukni - Dzięki ci szlachetny panie za to poświęcenie. Nie zgub się przez te parę minut - dodała już normalnie, odwracając się na pięcie i z dumnie uniesioną brodą przeszła pod drabinkę do najwyższej zjeżdżalni. Wspięła się prędko po stopniach, z rosnącym podnieceniem stając na platformie u wejścia do rury. Było wysoko, ale jeszcze… wystarczyło nie patrzeć za bardzo na boki. Wziąć rozpęd i ze śmiechem rzucić się szczupakiem prosto przed siebie. Świat zmienił się w tunel ze światłem gdzieś na końcu, zawijający się spiralami i mokry od chlorowanej wody. Lamia poczuła się jak dziecko, śmiejąc się głośno prawie do końca zjazdu, kiedy wreszcie ujrzała światło… a raczej niestety. Te parę sekund trwało zdecydowanie za krótko! Ślizg skończył się na parterze, saper wykorzystała siłę rozpędu aby podpłynąć bez wysiłku tam gdzie zostawiła towarzysza. Dopiero w jego okolicy wynurzyła się spod wody, od razu wskakując tyłkiem na brzeg stawu. Popatrzyła na niego, a potem nagle wybuchła szczerym śmiechem.
- Jeszcze raz! - podnosząc się do pionu zakomunikowała krótko.

- No to zasuwaj! - facet w koszuli, szortach i sandałach beztrosko się roześmiał rozbawiony obserwacją tych wodnych zabaw tak samo jak ociekająca wodą kobieta uczestnictwem. Woda rzeczywiście niosła przyjemną ochłodę i orzeźwienie po tym pełnym zaduchu dniu a w połączeniu z wysypanym przy brzegu tego oczka wodnego złotym piaskiem można było mieć wrażenie, że nawet teraz, sporo po zmierzchu, jest się na jakiejś rajskiej plaży, w jakimś dawnym paro gwiazdkowym hotelu czy innym kurorcie w egzotycznym kraju. Nie tylko kapitan wydawał się rozbawiony. Parę osób podeszło razem z nim śmiejąc się i żartując rozbawieni na całego.

Znaleźli tanią sensację, bez płacenia… tylko coś Mazzi nie umiała się tym przejąć. Nie teraz, gdy w perspektywie znajdował się kolejny zjazd. Oparła się o ramię Steve’a dla utrzymania równowagi i zdjęła buty.

- To pilnuj, świetnie ci idzie - sapnęła wesoło, zatrzymując się w pół ruchu. - Dobra, źle zabrzmiało. Chcesz to chodź, może się nie rozpuścisz - wskazała kciukiem za plecy, tam gdzie oczko wodne. - Ściągaj tę koszulę, wyskakuj z portek. - rzuciła w niego wyszczerzem - Bo ci w tym pomogę i dopiero będzie płacz.

- A kto będzie wówczas dzielnie bronił twojej szaty? - mężczyzna lekko uniósł trzymany fragment odzienia do góry aby przypomnieć kobiecie o ciężarze obowiązku jaki na niego sama złożyła i jaki go teraz trzyma w szachu. Ale niespodziewanie zyskali niezaplanowane wsparcie.

- Myślę, że będę mógł coś na to poradzić. - Don na czele brygady przepchnął się przez luźny tłumek kilkunastu osób i przejął od kapitana brzemię tego obowiązku. Przyszli całą paczką, dzielnie wspomagani przez obwieszone na nich panienki dzielące wcześniej z nimi uroki stołu i sofy.

- No dobrze. To trzymaj. I to też. - Steve bez ceregieli podał mu kieckę Lamii a potem dorzucił swoją barwną, hawajską koszulę. Zaraz potem w rękach technika Boltów znalazły się kapitańskie szorty i szybko “Krótki” pomknął ku szczytowi zjeżdżalni w samych bokserkach.
- Nie blokuj! Miejsce rób! - krzyknął wesoło do Lamii.

- Co kumple przyszli to nagle musisz się pokazać? - Spytała kontrolnie i dodała ze śmiechem - Bujaj się waść, ja idę pierwsza! - wspinała się dalej, aż wlazła na sam szczyt… tylko łeb jej coś uciekał w dół, gdzie deptał jej piętach oponent. Z tej perspektywy miała niezły widok na jego tors i ramiona. Podest był dość szeroki aby dały radę ustać na nim dwie osoby. Mazzi udała że bierze porządny rozbieg i już miała wskakiwać do czarnego tunelu, ale nagle zmieniła plany. Chwyciła faceta za ramię, szarpnięciem ciągnąc za sobą prosto w mokrą czeluść.

Polecieli oboje. Pęd, skośna powierzchnia, ślizg po śliskim i roześmiane wrzaski i piski dwóch splecionych ciał które po paru sekundach radochy z impetem wpadły do wody z wielkim, równie radosnym pluskiem. W końcu wynurzyły się dwie głowy z tej wody wypluwając jej nadmiar i ocierając oczy. Ujrzeli siebie nawzajem no i już sporą czeredę w przeróżnym stopniu ubrania lub rozebrania. Kibice coś krzyczeli, klaskali, gwizdali wesoło i widocznie mieli ubaw na całego. Kolejne osoby dołączały do zabawy. Ktoś już wspinał się po drabince, ktoś inny wskoczył do wody i zaczął się pluskać i chlapać dookoła. Niby dorośli ludzie, pewnie chociaż część będąca zawodowymi żołnierzami, może nawet oficerami a chlapali się i piszczeli jak dzieci przywiezione w pierwszy dzień wakacji na plażę.
 
Driada jest offline