Odwołanie przepustek być może zabolało pewnie parę osób, lecz dla wszystkich oznaczało tylko jedno - gdzieś tam (pewnie kilkaset mil stąd) zrobiło się niewesoło i gdzieś tam, wysoko (ale nie aż w niebie), ktoś doszedł do wniosku, że jeden z oddziałów AST powinien wreszcie przestać się obijać i zacząć zarabiać na swe utrzymanie i opinię. W końcu wiadomo - gdzie diabeł nie może, tam Doomguy’s pośle.
Pytanie można było postawić tylko jedno - ile czasu im pozostało, nim wpakują ich do samolotu i wyślą w jakieś lokalne piekiełko.
A drugie - jak spędzić czas między komunikatem "przepustki odwołane" a poleceniem "pakować dupy".
Parę piw? Parę rozmów? Parę mile spędzonych chwil z kimś tam? Jakaś ciekawa lektura lub film? A może strzelnica?
* * *
Koniec końców czegoś się dowiedzieli. Chociaż było to niewiele więcej, niż głosiły niewiele wiedzące, kiepsko poinformowane wiadomości, to i tak oznaczało to spore kłopoty.
-
Co oznacza słowo 'porażka' w odniesieniu do zwiadu lotniczego? Samoloty nic nie odkryły, czy nie wróciły z rozpoznania? - To było jedyne pytanie, jakie zadał Kit.
-
Zwiad nad chmurami okazał się bezowocny. Zwiad poniżej pułapu chmur zawrócił z powodu kiepskich warunków pogodowych. Tak że i jutro możliwe, że nasz lot zakończy się tuż za granicami parku, z powodu kiepskiej pogody - wyjaśnił porucznik.
Odpowiedź była na tyle mało optymistyczna, że lot 'gargulcem' przestał wyglądać na miłą i przyjemną wycieczkę. Innymi słowy - kłopoty mogły się zacząć jeszcze przed wylądowaniem.
No i zaczęły się, lecz w żadnym wypadku Kit nie spodziewał się, że przybiorą one postać żywej chmury, której elementy składowe nie przestraszą się nawały ognia i spróbują schrupać samolot na drugie śniadanie. I było rzeczą oczywistą, że opcja 'wysiadamy przed stacją docelową' jest jak najbardziej słuszna.
-
Zostaliśmy zaatakowani przez halucynacje, plotki i kaczki dziennikarskie - mruknął, przypominając sobie krytykę, jaką szczodrze obdarzyła go Ash.
Było rzeczą jasną, że szybsze niż to planowano opuszczenie samolotu jest rzeczą najrozsądniejszą.
Kit wyskoczył tuż za Lili.
Jakimś dziwnym trafem żaden z latających stworów nie zainteresował się osobami, które opuszczały pokład Gargoyla. Być może znacznie większy samolot był dla nich bardziej interesującym obiektem, a może krewniaczki harpii uznały 'gargulca' za większe zagrożenie. Cokolwiek było powodem, Kit nie narzekał. Wystarczającą ilość kłopotów dostarczała konieczność lądowania w zbroi na grzbiecie, z ważącym swoje ekwipunkiem, a na dodatek w resztkach zniszczonego lasu, gdzie kikuty drzew oczekiwały na nieostrożnego skoczka.
A jednak udało się wylądować. I na dodatek nic sobie nie zrobić.
-
Carson cały i zdrowy - zameldował Kit, po czym ruszył w stronę najbliżej się znajdującej osoby - sierżant Elisabeth van Erp.