Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2019, 20:42   #57
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Port Louis. Stolica Mauritiusa, licząca około sto pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Największe miasto kraju, będące portem nad Oceanem Indyjskim. Język urzędowy angielski, walutą jest rupia, a prezydentem pozostaje od 2003 roku sir Anerood Jugnauth. Ważna miejscowość turystyczna, czerpiąca zyski również z handlu zagranicznego, produkcji odzieży i chemikaliów. Właśnie tutaj na krótkie wakacje udała się rodzina Douglasów, która przeleciała tysiące kilometrów od dalekiego Portland znajdującego się na północy Stanów Zjednoczonych.

- Mamo, nie denerwuj się - mruknął Thomas, patrząc na Mię. Zazwyczaj kobieta pracowała jako stomatolog, jednak tego dnia była tutaj jedynie z powodów rozrywkowych. Od wielu lat nie udawała się na urlop i być może z tego powodu czuła się jakby nieswojo. Rozglądała się nerwowo, grając czubkami zadbanych paznokci na oparciu drewnianego krzesła restauracji The Deck.


Znajdowali się w bardzo atrakcyjnym miejscu z oszałamiającym widokiem na ocean. Była to łódź, w której podawano najróżniejszego rodzaju dania oraz napoje. Arthur Douglas, najstarszy z rodzeństwa, jadł rybę z frytkami. Popijał to sokiem pomarańczowym, jako że od jakiegoś już czasu zachowywał wstrzemięźliwość od alkoholu. Ciężko mu było walczyć z nałogiem wśród tylu imprezowiczów, którzy kompletnie nie stronili od czegoś mocniejszego. Obok niego siedziała matka, popijająca martini, a nieco dalej ojciec. Robert Douglas pochłaniał już drugą porcję kalmarów smażonych na głębokim oleju i wydawał się kompletnie nie przejmować nieciekawym nastrojem żony i najstarszego syna.

- Wcale nie denerwuję się - Mia odpowiedziała cała spięta. - O której ma przylecieć Finn z rodziną? Dlaczego ich jeszcze nie ma? Robercie, czy aby na pewno zabukowałeś im dobry lot? A co jeśli nie wsiedli na pokład? Dlaczego nie odpisują na moje wiadomości…
- Bo właśnie lecą, kochanie - Robert mruknął w odpowiedzi. - Tryb samolotowy, pamiętasz?
Dentystka jednak nie wydawała się przekonana.
- A ta… jak ona się nazywa…
Rozbrzmiała chwila ciszy.
- Alice? - podsunął Thomas. - To miła dziewczyna, powinnaś…
- Dla niej to na pewno zabukowałeś dobry lot, Robercie - Mia skrzywiła się.
- Pamiętaj o manierach, mamo - młodszy agent FBI spojrzał uważnie na kobietę, która chwyciła mocniej kieliszek martini i wypiła bardzo duży łyk. A potem następny.
- Nie zapominaj się, kogo pouczasz, Thomasie. Jestem twoją matką.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał na Arthura, który patrzył pustym, martwym wzrokiem na piękne odblaski południowego słońca. Roztaczały się po tafli wody, kołyszącej miarowo łodzią restauracji The Deck. Bardziej pasował na pogrzeb lub imprezę halloweenową, niż na tego typu wakacje.
“Jak bardzo zmieniłeś się, bracie”, Thomas westchnął w duchu. “Jak bardzo cała nasza rodzina zmieniła się. Jednak niektóre rzeczy pozostają takie same…”, dodał po chwili, spoglądając na ojca pałaszującego pyszny posiłek i Mię z zaciętym wyrazem twarzy.

Następnie przesunął wzrok na wejście na pokład. Uśmiechnął się, rozpoznając znajomą twarz. Alice dotarła na miejsce! Nie sądził, że przyjmie zaproszenie od Roberta. Aż do tej pory wydawało mu się, że lada moment wyśle wiadomość, że niestety nie będzie mogła pojawić się na małym, rodzinnym zlocie Douglasów. A jednak… bezsprzecznie pojawiła się. Thomas wyciągnął w górę rękę i pomachał jej, aby mogła ich dostrzec i skierować się w ich stronę.

Alice nie spodziewała się takiego zaproszenia ze strony ojca. Nigdy nie była na ‘wakacjach z rodziną’ i to doświadczenie miało być dla niej kompletnie nowym. Rudowłosa ekscytowała się i choć miała obowiązki, te mogły chwilę odczekać na rzecz tego wspaniałego doświadczenia. Oczywiście Harper miała nadzieję, że rzeczywiście będzie wspaniałym. Nie była pewna jaki stosunek będzie do niej miała Mia, a z tego co zgadywała, prawdopodobnie nie będzie zachwycona. Mimo to, śpiewaczka zgodziła się. Przyleciała.
Chwilę zajęło jej przekonanie Terrence’a, że nie potrzebuje obstawy do tej wyprawy. Biorąc jednak pod uwagę, jak początkowo stawiał się de Trafford, a potem rozluźnił i jednak zgodził, spodziewała się, że coś chodziło mu po głowie. Miała jednak nadzieję, że nie będzie miała sytuacji, w której obejrzy się i zobaczy kogoś w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych chowającego się za najbliższą palmę…

Kobieta przyleciała około dwóch godzin temu. Chwilę zajęło jej opuszczenie lotniska, a następnie udanie do hotelu, który Thomas podał. Jalsa Beach Hotel and SPA zrobiło na niej wrażenie. Odświeżyła się po podróży, następnie przebrała i ruszyła w miejsce, które Thomas wybrał na punkt spotkania. Nie mogła ukryć, że była coraz bardziej spięta im bliżej restauracji się zbliżała. Wzięła taksówkę z hotelu i wysiadła.

Kiedy weszła na główny pokład, Thomas mógł ujrzeć w co była ubrana. Miała na sobie ciemnozieloną, zwiewną letnią sukienkę z tasiemką użytą za pas pod biustem. Na głowie Alice był kapelusz, a na ramieniu jasna torba pasująca do niego. Miała też jasne sandałki, pasujące do reszty ozdób. Jej lewa dłoń odziana była w jasną, koronkową rękawiczkę. Harper zafundowała sobie epitezy, więc z odległości nie było widać, że brakowało jej dwóch palców, a zamaskowana delikatną rękawiczką dłoń wyglądała całkiem dobrze.

Rudowłosa zdjęła okulary przeciwsłoneczne i wkładając je do torby, zwolniła kroku i rozejrzała się po stolikach. Gdy tylko dostrzegła Thomasa, nawiązała z nim kontakt wzrokowy i uśmiechnęła się. Widać było, że była trochę spięta. Już po chwili jej wzrok przesunął się na ojca, a potem po reszcie osób siedzących przy stoliku. Ruszyła w ich stronę
- Dzień dobry… - przywitała się uprzejmie i zdjęła kapelusz. Jej rude włosy były zebrane w warkocz na boku, opadający po jej ramieniu do przodu.
- Wow… wyglądasz jak aktorka - Thomas przywitał się tymi słowami. Wstał i z uśmiechem wyciągnął do niej rękę i uścisnął ją. Wskazał dłonią jedno z wolnych krzeseł. - Siadaj - zaproponował. Śpiewaczka zaraz odpowiedziała, lekkim uściskiem dłoni i zerknęła na wskazane miejsce.
- Ale to miejsce Finna - wtrąciła się Mia. Nie ruszyła się z miejsca, ale spojrzała na Alice. Zmusiła twarz do uśmiechu, w rezultacie czego ta prawie pękła. - Dzień dobry. Jaka miła niespodzianka.
Harper przeniosła spojrzenie na Mię i zrobiła przepraszającą minę
- Ależ to żaden problem, dostawię sobie dodatkowe krzesło - powiedziała uprzejmie. W końcu nie wszystkie stoliki były zajęte, a nie chciała nikogo podsiadać.
Robert kompletnie nie zważał na żonę. Tylko wstał i podszedł do Alice. Objął ją, po czym usiadł z powrotem. Rudowłosa odetchnęła wyraźnie, gdy ojciec okazał jej taki ciepły gest. Poklepała go ostrożnie po ramieniu w geście czułości. Robert był w bardzo dobrym nastroju. Spoglądał na kalmary i cicho nucił pod nosem. Natomiast Arthur siedział cały czas w tej samej pozie i nie odrywał wzroku od morza. Wydawałby się obrażony na Harper… gdyby tylko nie sprawiał wrażenia tak bardzo złamanego.
- Cóż za radość wreszcie cię poznać, Amelio - Mia dodała, mocniej chwytając kieliszek martini.
Rudowłosa wzięła wolne krzesło z jednego ze stolików i przystawiła je w miejsce gdzie Thomas pomógł jej stworzyć dla siebie odrobinę wolnej przestrzeni.
- Alice. Amelia, to moja mama. Mi również niezmiernie miło, panią poznać. Cieszę się bardzo z zaproszenia na te małe wakacje - postanowiła przyjąć taktykę, że nie da się sprowokować tej kobiecie. Usiadła, powiesiła torebkę na podłokietniku i założyła nogę na nogę.
- Ach, rzeczywiście - Mia załamała ręce. - Wybaczysz mi tę małą pomyłkę? Ciężko jest spamiętać te wszystkie kobiece imiona… Jakaś kolejna Emily, następna Samantha, trzecia Amy, znajdzie się i Alice.
- Mamo… - zaczął Thomas, krzywiąc się delikatnie. - Co to w ogóle za imiona?
Harper patrzyła chwile na Mię, po czym znów obdarzyła ją lekkim uśmiechem
- Nic się nie stało. Naprawdę - powiedziała uprzejmie.
Robert chwycił chusteczkę i otarł nią usta.
- Co ci zamówić? - spojrzał z uśmiechem na Alice. Następnie podał jej menu. - Wszystko, na co masz ochotę. Ja stawiam.
Rudowłosa zerknęła na menu
- To ja może… Zjem kalmary? Poproszę. I coś lekkiego do picia, może być jakiś sok, albo w ostateczności… - przesunęła wzrokiem po alkoholach
- Mojito - powiedziała. A za moment rozejrzała się
- W sumie to nie musisz się kłopotać tato, ja sobie zamówię… - powiedziała z zamiarem wstania i podejścia do punktu gdzie składało się zamówienia. Nie chciała wołać kelnera, o ile w ogóle tu chodzili. Żadnego nie widziała, dlatego ruszyła w stronę zadaszonej części łodzi, gdzie znajdował się kontuar.
- Jakie słodkie… - usłyszała jeszcze za sobą głos Mii. - Zamówi to samo, co tatuś. O ile to rzeczywiście jej tatuś - mruknęła ciszej. Alice nie usłyszałaby tego, gdyby nie wyczulone zmysły Łowcy i pewnie nawet rodzina dentystki mogła nie wyłapać tych słów.
Śpiewaczka poczuła nieprzyjemne uszczypnięcie przygnębienia, ale nie dała tego po sobie okazać w żaden sposób. Zachowała wszelkie myśli wyłącznie dla siebie.


Za kontuarem stał wysoki mężczyzna. Był opalony i miał krótko ścięte, czarne włosy. Z jakiegoś powodu skojarzył się Alice z piłką nożną. Może dlatego, bo nieco przypominał Cristiana Ronalda… Zdawał się całkiem przystojny, ale jednocześnie niezbyt rozgarnięty, lub też pod nieznacznym wpływem alkoholu.
- W czym mogę pomóc? - zapytał z kilkusekundowym opóźnieniem.
Harper poczekała sekundę, po czym przesunęła wzrokiem po tablicach umieszczonych za jego plecami
- Dzień dobry, chciałabym zamówić kalmary i mojito… - powiedziała płynnie swoim melodyjnym głosem. Nie wiedziała, jak tu działała polityka oczekiwania na posiłek.
- To dobrze - odpowiedział mężczyzna. Sekundę mu zajęło przypomnienie sobie, w jakim miejscu znajduje się i jaką rolę pełni. - Ach, oczywiście. Który stolik? - zapytał, rozglądając się po wnętrzu łodzi. Jak gdyby spodziewał się znaleźć w którymś miejscu neonową strzałkę, wskazującą właściwe stanowisko. Alice kątem oka zobaczyła, że dwójka ludzi ustawiła się w kolejce tuż za nią. The Deck powoli zapełniało się ludźmi, jako że pora obiadowa dopiero zaczynała się.
Harper uśmiechnęła się lekko
- To będzie ten na końcu, najbardziej po prawej - wskazała mu jeszcze lekkim ruchem dłoni, dając mu chwilę, żeby dane weszły mu do głowy.
- Płacę od razu, czy dopiero potem z rachunkiem? - zapytała gdy już przyswoił informację o stoliku.
- Dopiero potem z rachunkiem - mężczyzna odpowiedział. - Chwila, co pani zamawiała? - poskrobał się po głowie i dopiero w tej chwili otworzył notes i chwycił długopis. Zdawało się, że nie był najszybszym kelnerem na Mauritiusie. - Krewetki i co?
Tymczasem Alice słyszała również za sobą strzępki rozmowy. Zapewne nie zwróciłaby w ogóle na nią uwagi, gdyby słowa nie były w języku fińskim, na który zdążyła się wyczulić.
- A czy nie możemy wrócić wreszcie do domu, kochanie? - rozległ się znudzony, męski głos. - W sumie… teraz to chyba nie mamy domu. Ale kiedyś musimy przestać wałęsać się po świecie…
- To się nazywa turystyka i podróżowanie - kobieta poprawiła go. Coś w jej głosie sugerowało, że była podekscytowana. - Co zjemy? Co jedzą ludzie w takich miejscach? Ryby?
- Kalmary - poprawiła kelnera Harper, jednocześnie koncentrując się ponownie na swojej rozmowie z nim. To byli tylko jacyś niewinni finowie na wakacyjnej podróży.
- I mojito - dodała jeszcze, poprawiając się, bo teraz to niemal ona sama zapomniała czego chciała. Finlandia działała na nią jak zapalnik, kompletnie traciła głowę, kiedy jej myśli błąkały się w jej kierunku.
- Kalmary i modżajto - powtórzył kelner. Czytał z notesu i zdawało się, że z trudem udawało mu się to. - Dobrze, a woli pani te kalmary smażone, czy gotowane? Smażone lepsze, bo tłustsze - mruknął, choć zdawało się, że spodziewał się, iż Alice wybierze tę bardziej dietetyczną opcję. Przynajmniej w jego oczach sprawiała wrażenie osoby, której zależy na wyglądzie.
- Dobra, a dostanę likier salmiakki? - mężczyzna za Alice zapytał chyba bardziej swojej towarzyszki, niż kelnera. - Ja bardzo lubię likier salmiakki.
- Wiem, że lubisz likier salmiakki - kobieta westchnęła. Zdawało się, że jej kompan niejednokrotnie wspominał o tym swoim upodobaniu.
- Poproszę gotowane - rzeczywiście Alice wybrała tę lżejszą opcję, odrobinę zmieniając wybór posiłku w stosunku do tego jak spożywał go jej ojciec. Słysząc o salmiakki, Harper miała wrażenie, że zaraz ciemne chmury zasnują niebo nad zatoką i zacznie padać deszcz. Skojarzenia, które bombardowały ją z tytułu stojącej za nią pary powoli doprowadzały ją do pogorszenia nastroju, a nie mogła sobie pozwolić na okazywanie choćby najmniejszej słabości przy Mii. Skoncentrowała się więc w pełni na kelnerze, mając szczerą nadzieję, że to już koniec zamówienia i będzie mogła wrócić do stolika i zapomnieć o tym, że na mapie świata istnieje Finlandia, choćby na najbliższe pół godziny.
Tak też zrobiła.

Kiedy wróciła do Douglasów, ci milczeli. W przypadku Arthura nie było to nic dziwnego, a Robert dalej jadł. Natomiast Mia i Thomas pojedynkowali się na spojrzenia. Przybycie Alice przerwało tę walkę.
- Tylko pamiętaj, ja płacę - rzekł jej ojciec.
- A może ty chciałbyś coś jeszcze zjeść, Arthurze? Albo ty, Thomasie? - Mia odezwała się z przyciskiem. - Jeśli jesteście głodni, to od razu mówcie. Weźcie wszystko, na co macie tylko ochotę. Tylko pamiętajcie, ja płacę.
Śpiewaczka uśmiechnęła się z wdzięcznościa do Roberta. Nic nie powiedziała na ten jawny pokaz ‘chyba sił’, albo ‘chyba zazdrości’, czy może wręcz ‘chyba zawiści’ ze strony Mii. Zerknęła na Thomasa, który siedział obok niej. Zastanawiała się o czym mogłaby z nim niezobowiązująco porozmawiać, coś przyszło jej do głowy
- Zmieniłeś już trochę dietę? - zagadnęła Thomasa, nawiązując do tego, że w domu zajadał się głównie chipsami. Postanowiła udawać, że nie widzi tego, jak nieuprzejmie zachowywała się Mia. Przyjechała tu dla ojca.
Thomas wpierw spojrzał na nią z niezrozumieniem w oczach, ale po chwili zaśmiał się.
- A tak, rzeczywiście. Otóż… tak i nie. Jak pewnie widzisz, nieco przytyłem od ostatniego czasu, kiedy mnie widziałaś, ale jestem od dwóch tygodni na diecie.
Rzeczywiście, agent FBI wyglądał nieco okrąglej, jednak nie był pulchny. Alice oceniła, że przytył z pięć kilogramów, może trochę więcej. Wciąż zdawał się jednak atrakcyjnym mężczyzną.
- Ale co drugi dzień robię sobie jakiś wyjątkowy wyjątek i łamię postanowienia - zaśmiał się. - Wczoraj na przykład wypiłem dwa ciemne piwa. Swoją drogą rano aż bolał mnie od nich brzuch.
- Thomasie! - Mia prawie krzyknęła. Spojrzała na swojego syna dużymi oczami. Ciężko było powiedzieć, czy jej zdecydowana reakcja wynikała z obecności Arthura, przy którym temat alkoholu mógł mieć rangę tabu… Czy może też nie chciała, aby obcy człowiek, jakim w jej oczach była Alice, słyszał cokolwiek, co mogłoby zepsuć wizję idealnych, nieposzlakowanych ludzi, czystych jak łza. Takich, którzy nie piją “napojów wyskokowych”.
Harper aż podskoczyła lekko na podniesiony ton Mii i zerknęła w jej stronę. Wzięła głębszy wdech, po czym znów przeniosła wzrok na Thomasa
- No to w samą porę z tą dietą na wakacje - uniosła lekko brew. Przechyliła się do tyłu i przebiegła wzrokiem po pokładzie ze stolikami. Teraz dopiero z czystej ciekawości chciała zerknąć jak wyglądali owi finowie, których wcześniej niechcący podsłuchała.

Przy jednym stoliku siedziała atrakcyjna blondynka, która przypominała nieco miks Britney Spears i Pameli Anderson. Siedziała wyprostowana, a jej rozwiane włosy powiewały na wietrze niczym proporzec. Rzeczywiście, od oceanu wiał dość mocny prąd powietrza, jednak Alice cieszyła się z jego powodu, gdyż dzięki niemu można było wytrzymać upalne słońce. Obok blondynki siedział dużo starszy mężczyzna, zapewne jej ojciec. Tak w każdym razie pomyślała śpiewaczka, gdy nagle nieznajomy coś powiedział, a kobieta w odpowiedzi zaśmiała się, nachyliła i pocałowała go w usta. No cóż, kto jak kto, ale Alice nie mogła oceniać par z dużą różnicą wieku. Przy następnym stoliku również siedzieli ludzie. Młode małżeństwo z małą córeczką. Chyba była ich oczkiem w głowie, gdyż obydwoje spoglądali tylko na nią i karmili ją na zmianę ze swoich talerzy, choć dziewczynka zdawała się bardziej pochłonięta pluszowym jednorożcem, którym z zapałem waliła ojca po ramieniu. Jeszcze dalej stolik był wolny, natomiast przy kolejnym siedziała trójka młodych ludzi, na oko nastolatków. Zachowywali się najgłośniej, żartując po francusku. Sprawiali wrażenie trochę sympatycznych, a trochę irytujących, o ile to możliwe. W następnej kolejności Alice zaobserwowała…

Nagle Mia odsunęła się od stolika i poderwała z miejsca. Robert aż wzdrygnął się, patrząc na żonę ze zdziwieniem. Potem jednak zrozumiał.
- Finn! Kochany ty mój! - Mia ruszyła po pokładzie w stronę mężczyzny, który musiał być jej synem. Alice oceniła, że był podobny do Thomasa, choć mniej przystojny. Tuż obok niego szła pulchna blondynka, trzymająca na rękach małego chłopca. Mógł mieć najwyżej dwa lata. - Tak bardzo na was czekałam!!! - Mia prawie załkała. Zupełnie tak, jak gdyby syn miał uratować ją od towarzystwa Alice. Czy właśnie tego spodziewała się dentystka? Że Finn podejdzie, nawtyka śpiewaczce i wyrzuci ją za burtę? Mia bez wątpienia rozpłakałaby się ze szczęścia.
 
Ombrose jest offline