Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2019, 20:49   #60
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka tym razem jednak wolała trzymać się już Roberta. Strzały i hałas były na tyle głośne, że niemożliwym było, by Arthur już się stąd nie ewakuował. Nie mogła sobie pozwolić na sytuację, w której policja zainteresowałaby się w tym wszystkim jej osobą. Zacisnęła mocniej dłoń na ramiączku torby, przyciskając ją do siebie i skoncentrowała się na opuszczeniu The Deck. Szumiało jej w uszach od hałasu i od adrenaliny.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, ujrzała tłum rozpraszający się po uliczkach. Niektóre osoby stanęły jednak i zdawało się, że nie wiedzą, co mają dalej począć. Rozglądali się wokoło, chyba spodziewając się lada moment ujrzeć prezentera telewizyjnego, który wyskoczyłby zza rogu i obwieścił, że to tylko taki psikus. Alice dostrzegła blondynkę, którą zapłakana wtulała się w swojego dużo starszego partnera. Ujrzała również małżeństwo z małym dzieckiem, które wciąż dokazywało, wywijając zabawką. Jej matka przytulała dziewczynkę, cała zapłakana. Natomiast ojciec przeglądał jej ciało, jakby w poszukiwaniu ran postrzałowych.
- Widzisz naszych? - zapytał ojciec.
- Hmmm… - mruknęła tylko i śledziła dalej wzrokiem okolicę. Harper szukała reszty rodziny Douglasów. Widok zapłakanych i straumatyzowanych ludzi nie robił już na niej takiego wrażenia. Widziała Helsinki w ich najtrudniejszym momencie.
Wnet ujrzała rozpłakaną Evelyn, która mocno przytulała swoje dziecko. Obok niej znajdowała się ławka, na której siedziała Mia. Niestety nikogo więcej z rodziny Alice nie spostrzegła. Kobiety znajdowały się sto metrów dalej pod znakiem informującym o tym, że instytucja za nimi to Muzeum Windmill. Dentystka była cała blada i trzymała przed sobą chusteczkę. Wycierała nią usta. Czyżby wymiotowała? Wyciągnęła z torebki wodę i odkręciła ją. Tymczasem Evelyn praktycznie kręciła się dookoła własnej osi. Zupełnie jak gdyby próbowała się w ten sposób przewiercić gdzieś daleko w bezpieczne miejsce, na przykład na drugą stronę globu. Mocno przytulała synka. Tak właściwie Alice zastanowiła się, czy go w ten sposób nie zadusi…
Harper ścisnęła nieco mocniej ramię Roberta
- Tam są - wskazała kierunek, gdzie znajdowała się Mia z Evelyn. Ruszyła w tamtą stronę, poprawiając torebkę na ramieniu. Wyciągnęła z dna kapelusz i okulary przeciwsłoneczne, dzięki temu zrobiło się trochę więcej miejsca i druga torebka mogła zapaść się głębiej ukrywając całkiem we wnętrzu jej torby. Nie zakładała jednak tych rzeczy. Trzymała je w rękach. Zamierzała podarować kapelusz i okulary Evelyn, żeby się nie przegrzała i aby każda osoba nie widziała jej łez.
Ciężko było wyjąć rzeczy z dna torby, w ogóle nie podnosząc do góry drugiej, która znajdowała się w środku. Kiedy Alice zmagała się z tym zadaniem, Robert pobiegł do Mii i już miał coś powiedzieć, kiedy ta zarzuciła mu się na ramiona.
- Tak bardzo się bałam! - z trudem złapała powietrze. - Nie wiem, jak ty możesz pracować w takich warunkach.
Pojawienie się Roberta nieco uspokoiło Evelyn, którą wreszcie usiadła.
- To dla mnie? - spojrzała na nieco wymięty kapelusz i okulary, które oferowała Alice.
Śpiewaczka wykorzystała moment rozproszenia Roberta, by wygrzebać z torby rzeczy. Poprawiła kształt kapelusza i zerknęła na Evelyn
- Tak. Pomyślałam, że źle by było, gdybyś dostała udaru, no i wiesz… - podała jej okulary i uśmiechnęła się lekko, nie musząc tłumaczyć nic więcej. Żadna kobieta nie chciała pokazywać się nikomu zapłakana. Kapelusz również zaraz jej podarowała. Zerknęła na jej synka, pierwszy raz z całkiem bliska. Zdawało się, że ten przespał wszystko i miał się kompletnie dobrze. Wydawał się miękką, różową kulką ukrytą pomiędzy płachtami materiału. To cud, że nie wyparował w tej temperaturze.
- To… takie miłe z twojej strony - Evelyn wydawała się całkowicie zaskoczona. Założyła kapelusz i okulary. Te nie pasowały do niej w ogóle. Miała zbyt szeroką twarz dla oprawek, a nakrycie głowy dziwnie tańczyło na gęstym koku. Mimo to nic nie powiedziała, ani nie skomentowała. - Widziałaś może Finna? - zapytała.
Mia drgnęła. Następnie odepchnęła od siebie męża.
- Przyprowadziłeś bękarcicę, a prawdziwego syna masz kompletnie w dupie?! - krzyknęła cała czerwona. - Gdzie jest Finn? Gdzie jest Arthur? Gdzie jest Thomas? Dlaczego widzę tylko JĄ?!
Alice aż cała się wzdrygnęła słysząc słowa Mii. Spojrzała w jej stronę i przez moment chciała ją uderzyć. Powstrzymała się jednak. Odwróciła się i rozejrzała po okolicy szukając reszty braci. Powinni już być na zewnątrz, w restauracji było już bardzo niewiele osób, kiedy wychodziła wraz z ojcem. Wyostrzyła wzrok, by prześledzić tłum i poszukać znajomych twarzy. Na moment zapomniała o niepokoju i wzbudziła się w niej agresja, którą utemperowała udając, że nie słyszy darcia się żony swego ojca.

Arthura na pewno nie mogła dostrzec. Tak samo Finna. Nie znaczyło to, że nie byli gdzieś w pobliżu… wokół panował jeden wielki rozgardiasz. Zbiegli się okoliczni mieszkańcy i zaczęli mieszać z widzami asasynacji. Ktoś krzyczał, ktoś płakał, ktoś kręcił głową. Ktoś stał w miejscu, ktoś przechadzał się tam i z powrotem, ktoś przychodził, ktoś odchodził. Jeden wielki chaos. Alice mogła wyostrzyć wzrok, ale dzięki niemu mogła jedynie dostrzec kropelki na skroniach przerażonych oczu, albo subtelność czerwonego odcienia pod zapłakanymi oczami. Zmysł Łowcy nie zapewniał jej większej spostrzegawczości. Jedynie to, co już widziała, mogła opisać z większymi szczegółami. Thomasa również nie widziała… ale to się szybko zmieniło. Wnet przyjechał radiowóz policyjny, a za sterami siedział policjant. Obok niego spoczywał nikt inny, jak brat Alice. Zauważył rodzinę i dał znak kierowcy. Najpewniej po to, aby zatrzymał się właśnie w tym miejscu, gdzie stali pozostali członkowie klanu.
- Wszyscy zdrowi? - Thomas zapytał śmiertelnie poważnie Alice po opuszczeniu szyby. Był cały spocony i rumiany. Może od słońca, może od emocji… najpewniej to wszystko składało się razem. Teraz wydawał się Harper może nawet nieco bardziej pucułowaty, choć z drugiej strony… w tej chwili nikt nie wyglądał dobrze. Co nie znaczyło, że nie mogliby zostać uwiecznieni na zdjęciach… na przykład lokalnej reporterki, która właśnie zajechała na miejsce swoim audi. Alice spojrzała na nią kątem oka, jednak Thomas przed nią domagał się odpowiedzi.
Śpiewaczka nie była zbyt spokojna nie mogąc znaleźć wzrokiem żadnego z trzech braci, kiedy jednak na horyzoncie pojawił się Thomas, poczuła nieco ulgi. Dała odsapnąć swoim zmysłom, przywracając je do normalnego stanu, kiedy przyszedł do rodziny
- Trochę sfatygowani, ale zdrowi. Nie możemy jednak znaleźć Finna i Arthura. Gdzies nam się zapodziali i choć nie sądze, by groziło im cokolwiek gorszego od zagubienia w tym tłumie, to sądzę, że wszystkim spadłby kamień z serca, gdyby jednak udało nam się ich zlokalizować. Wiesz może, czy mają przy sobie telefony komórkowe i roaming? - Harper zerknęła kątem oka na Mię, czy ta nadal wyrzucała Robertowi, że zajął się bękarcicą, a nie synami.

Dentystka doskoczyła do radiowozu i obcałowała Thomasa. Ten uśmiechnął się do niej niepewnie i dotknął jej ramienia.
- Wszystko w porządku, mamo - rzekł. - Jestem cały i zdrowy.
- Chociaż ty… - mruknęła Mia. Szybko dodała. - Bo nie wiemy, co z Finnem i Arthurem - przypomniała, patrząc prosto w oczy syna.
- No ja też nie wiem, gdzie mogą być - Thomas spoglądał to na Alice, to na swoją matkę. - Wybiegłem od razu, aby zawiadomić policję. Gdybym miał broń, to bym został. Mam nadzieję, że nie sprawiłem wrażenia tchó…
- Zrobiłem bardzo dobrze, kochanie! - Mia weszła mu w słowo. - Ale teraz musimy znaleźć Finna i Arthura…
- Mamy komórki i roaming - mężczyzna odpowiedział Alice, po czym zwrócił się do matki. - Dzwoniłaś do nich?
Kobieta zastygła w bezruchu. Chyba nie pomyślała o czymś tak podstawowym…
Śpiewaczka uniosła brew spoglądając na Mię, lekko oceniająco. Miała czelność wykrzykiwać takie rzeczy, a sama nie pomyślała o bezpieczeństwie synów w najprostszy sposób? I to jeszcze nikt inny jak właśnie Alice zasugerowała takie rozwiązanie. Rudowłosa odpuściła jej jednak. Westchnęła i zerknęła na Evelyn
- Znajdą się - zapewniła ją i uśmiechnęła się do kobiety uprzejmie. Nie chciała, by ta poczuła się zapomniana w tym wszystkim
- Chcesz się napić wody? - zapytała ją jeszcze, bo nie była pewna, czy Mia pomyślała o takiej podstawowej sprawie jak zapytanie synowej o jej potrzeby.
- Nietrzeba, mama dała mi butelkę - odpowiedziała Evelyn, ale uśmiechnęła się do Alice. Zdawało się, że dentystka nie była kompletnie bezużyteczna, nawet jeśli w stresie i szoku jej umysł nie funkcjonował do końca logicznie i należycie. Żona Finna zdawała się jednym wielkim kłębkiem nerwów i choć na moment uśmiech zagościł na jej twarzy… to nadał jej jakby nieco groteskowego wyrazu. Błyskawicznie odwróciła się i zaszlochała, zapewne nie mogąc wymazać z pamięci obrazu odłamków kości i mózgu w powietrzu. Alice widziała coś takiego ze znacznie bliższego dystansu. Biedna Sonia już dawno temu została zastrzelona.
- To ja zadzwonię. Najpierw do Arthura - rzekł Thomas.
Rozległ się pik zwiastujący nawiązywanie połączenia. To jednak nie doszło do skutku. Mia cała się spięła, jak gdyby właśnie mieli przed sobą ostateczny dowód, że jej najstarszy syn umarł i powoli opada na dno Oceanu Indyjskiego. Kobieta nawet spojrzała na spokojną toń, jakby spodziewając się ujrzeć ostatnie bąbelki z płuc syna, uciekające na powierzchnię.
Harper ulżyło, że choć trochę Mia zadbała o Evelyn. Następnie jej uwaga, tak jak i wszystkich, skupiła się na Thomasie. Gdy Arthur nie odebrał, nie poddawała się tak jak Mia
- Pewnie nie słyszy telefonu w tym chaosie. Wyślij mu sms, że jakby co to potem widzimy się w hotelu? Nie wiadomo kiedy sam sprawdzi telefon - zaproponowała kolejne rozwiązanie. Zastanawiało ją też, czemu jeszcze żaden z dwóch braci sam z siebie nie próbował się z nimi skontaktować. Przecież skoro wszyscy mieli roaming… Co do Arthura, to w jego obecnym stanie bóg wie co mogło chodzić mu po głowie. Finn tymczasem był dla niej niezwykle zastanawiającym przypadkiem, gdzie się u licha podział i czemu nie szukał swojej żony? Wydawało jej się, że w poprawnej rodzinie to powinien być dla niego priorytet. Ponownie rozejrzała się, choć teraz szukała wzrokiem też jakiegoś wyższego punktu, na którym mogłaby stanąć, by lepiej rozeznać się po tłumie.

- To teraz zadzwonię do Fi… - zaczął Thomas, kiedy nagle jego telefon zadźwięczał głośno.
- O MÓJ BOŻE, ONI PRZEŻYLI!!! - Mia krzyknęła cała szczęśliwa i w skowronkach. Nawet złapała się ramienia swojego męża, który sprawiał wrażenie nieco skołowaciałego. Mógł być agentem FBI, jednak posiadał już swoje lata. Pewnie nie miało minąć wiele lat zanim będzie mógł ubiegać się o emeryturę.
Thomas spojrzał na ekran telefonu.
- O… nie. To SMS od Petera. Przybył na lotnisko i pyta się, gdzie ma przyjechać taksówką.
Z krtani Mii rozległ się głośny pisk, kiedy Thomas zapowiedział kolejnego bękarta. Zaczęła płakać. Jej głowa opadła na ramię męża. Głośno oddychała przez usta. Zdawało się, że miała napad paniki… który wyglądał naprawdę poważnie. Alice mogłaby, być może, odczuwać satysfakcję lub wesołość, jednak dentystka naprawdę sprawiała wrażenie umierającej. Jak gdyby tonęła pod wodą i nie mogła zaczerpnąć nawet pojedynczego haustu powietrza.
Rudowłosa patrzyła chwilę na wcześniej płacząca Evelyn, a potem na Mię. Jak musiała wyglądać na ich tle? Nie była aż tak wstrząśnięta jak przystało na osobę, która rzuciła się by ratować kogoś przed śmiercią, jak osoba której na twarz skapnęła krew… Jak osoba, która pierwszy raz w życiu widziała śmierć. Spojrzała w ziemię i sapnęła, po czym spojrzała na Thomasa. Chyba tylko w jego oczach mogła przy tym nie wzbudzić żadnych podejrzeń… Przecież przeżyła z nim atak włoskiej mafii. W czasach, kiedy była jeszcze naprawdę dziewicza pod względem akcji, śmierci, bólu, krwi i sensacji. Młody agent FBI wiedział, że Alice została ulepiona z nieco mocniejszej gliny. Może to dlatego ze wszystkich zebranych osób rozmawiał głównie z nią...
- Tam jest nieco wyższy punkt - rzekła. - Rozejrzę się z niego po tłumie, może ich wyśledzę - powiedziała wskazując bratu stojący nieco dalej w stronę tłumu posąg. Wokół niego znajdował się cokół, na który można było wejść i przy odrobinie spostrzegawczości, rozeznać się lepiej po zebranych w okolicy gapiach i zagubionych owcach. Jak powiedziała, tak zrobiła. Thomas miał jej numer. Harper ruszyła w stronę posągu ustawionego na rogu muzeum. Zręcznie wymijała ludzi, nie dając nikomu na siebie wpaść, następnie jak planowała, weszła na cokół w dwóch zręcznych krokach, przytrzymując się statuy i odwróciła, przykładając dłoń do czoła by przysłonić nieco rażące słońce i zaczęła się rozglądać po ludziach zebranych w tym miejscu. Szukała zagubionych braci.
Nie znalazła Arthura. Ten kompletnie zniknął. Może naprawdę przez cały ten czas znajdował się w toalecie The Deck? Nawet jeżeli tak rzeczywiście było… to i tak nie mogli już udać się do środka. Właśnie pojawiła się policja i odgradzała wejście do środka grubą taśmą. Potem jednak spojrzała gdzieś w bok… i dostrzegła Finna, choć wpierw go nie poznała. Po pierwsze, nie znała go zbyt długo. Po drugie… mężczyzna klęczał na ziemi i udzielał pierwszej pomocy staruszce, która leżała bezwładnie na asfalcie. Chyba zemdlała z powodu emocji. Programista udzielał jej sztucznego oddychania, choć na pewno nie było to dla niego zbyt przyjemnym doświadczeniem.
Harper cała drgnęła, kiedy dostrzegła Finna. Spojrzała w stronę reszty Douglasów, czy ktokolwiek zwracał na nią uwagę, a jeśli tak to kiwnęła głowa w stronę, gdzie widziała brata. Nie czekała jednak na cokole za długo, zeszła z niego i ruszyła w stronę Finna. Przedostawała się przez tłum, rozglądając się dalej za Arthurem po drodze, by wreszcie dojść do miejsca gdzie był jej przybrany brat
- Potrzebujesz pomocy Finn? - odezwała się do niego poważnie i rzeczowo.
Mężczyzna drgnął, ale nie przestawał wdmuchiwać powietrza w płuca kobiety. Nagle ta zakrztusiła się i oprzytomniała. Douglas cofnął się, jednak i tak został obryzgany krwistą śliną. Spojrzał na swój tors z niesmakiem.
- Chyba, kurwa, tak - skrzywił się, mrucząc cicho, ale wtem przywdział sztuczny uśmiech i nachylił się nad kobietą. - Dobrze się pani czuje?
- Co?! - staruszka miała problemy ze słuchem.
Finn głośno westchnął, po czym wstał i spojrzał na Alice. Zmęczenie wylewało się z niego.
Śpiewaczka nie przerywała mu, a gdy kobieta znów wróciła do siebie, a przy okazji okaszlała Douglasa, Alice wyciągnęła z bocznej kieszeni torby paczkę mokrych chusteczek, którą zwykle miewała przy sobie, choćby po to, by wycierać dłonie. Podała mu je i sama przychyliła się do staruszki, podając jej jedną, którą sama wyciągnęła
- Pytamy, czy dobrze się pani czuje? - powiedziała powoli, głośno i wyraźnie do kobiety. Miała dziadków, a oni mieli znajomych, część z nich była przygłucha, wiedziała, że do rozmowy z nimi potrzeba było tony cierpliwości, ona jeszcze energię miała, domyślała się że zmęczenie uderzy ją dopiero w hotelu.
- W siedemdziesiątym szóstym roku wyszłam na lodowisko. To nie było prawdziwe lodowisko, tylko zamarznięte jezioro. Była tam moja siostra Milly oraz jej przyjaciel Johnny, który wiele lat później poprosił ją o rękę. Kilka dekad później strzelił sobie w głowę, tak jak o temu tu uczyniono. No i odkąd uderzyłam o ten lód, bo chciałam wtedy jechać tyłem, mój kręgosłup odzywa się raz na jakiś czas. To teraz, to wcześniej, to później, o najgorzej o tu… - staruszka pomasowała kark i jęknęła. - Na litość boską, niech to się już skończy… Mam osiemdziesiąt dwa lata i pamiętam czasy, kiedy można było pójść do restauracji i nie nabawić się zgagi…
- Zgagi? - powtórzył Finn. - Co…? - mruknął, po czym zamilkł na kilka sekund i spojrzał na Alice. - Wydaje mi się, że już dobrze się czuje - mruknął tonem sugerującym ogromne pragnienie, aby Harper zgodziła się z nim.
Rudowłosa zerknęła na Finna, po czym spojrzała w bok na jedną z ławeczek
- Może pomóżmy jej usiąść, żeby już nie leżała na ziemi? - zaproponowała, a następnie zwróciła się do kobiety
- Proszę pani, pomożemy pani wstać, dobrze? - znowu mówiła tym spokojnym, cierpliwym i wyraźnym tonem.
- A dobrze, no dobrze… - staruszka mruknęła tak, jak gdyby zmiana pozycji była dla niej katorgą i tak właściwie chciała pozostać na tym asfalcie na wieczność. Co rzecz jasna nie było rozsądne. Wnet usiadła na pobliskiej ławce i wyciągnęła telefon. Przymrużyła oczy, odsuwając go tak daleko, jak to możliwe. Zdaje się, że miała wadę wzroku, dodatnie dioptrie.
- Do kogo chce pani zadzwonić? - Finn zapytał ciężko.
- Do syna, bo się gdzieś zagubił… - kobieta mruknęła. Głośno oddychała, wręcz rzęziła. Na pewno nie pomagało to, że siedziała w pełnym słońcu, a to grzało przeokropnie. Nawet Alice marzyła o ucieczce pod dach, a najlepiej w klimatyzowane pomieszczenie. Czuła strużkę potu spływającą po skroni, przez co czuła się niekomfortowo. Na dodatek jej buty i stopy lepiły się od piwa wylanego na podłodze w The Deck.
Śpiewaczka cierpliwie czekała, w międzyczasie wyjęła telefon i napisała sms do Thomasa, że znalazła Finna i za moment go przyprowadzi całego i zdrowego, może poza wymęczeniem. Dodała, że resuscytował starsza kobietę, która straciła przytomność. Zaraz znów schowała komórkę. Wyjęła małą butelkę wody i podała starszej kobiecie
- Proszę, niech się pani napije - zaproponowała. Otarła wierzchem dłoni pot ze skroni i policzka.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline