Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2019, 08:36   #22
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Ateny, 15:00

Ann wpatrywała się we wszystko z delikatnie rozchylonymi ustami. Jack… czy.. czy to coś go właśnie… Poczuła jak łzy spływają jej po polikach. Szybko dobyła broni i wycelowała w Hawkesa.
- Niech się nawet do niego nie zbliża! - Nawet nie spodziewała się, że jest w stanie tak krzyknąć.
- Chyba nie uda mi się go powstrzymać - zaśmiał się anglik ukazując pożółkłe zęby. Kreatura targnęła łbem i zaczęła szarpać nogawkę Jacka, wgryzając się w jego nogę z ohydnym chrupnięciem i mlaśnięciem
- Mówiłem, że ludzie z którymi pani zadarła są bardzo potężni i niebezpieczni. Taka duża dziewczynka powinna wiedzieć, aby nie ufać nieznajomym - uśmiechał się i powoli wyciągał zza pazuchy zakrzywiony stylet, dokładnie taki sam, jaki już miała okazję oglądać na statku.
Ann poczuła jak nagle zebrało się jej na wymioty. Strzeliła w kierunku Hawkesa.

Mężczyzna zachwiał się, uderzony pociskiem i oparł się o ścianę sieni. Po czym roześmiał się głośno, stając pewnie na nogi. Anna mogła widzieć dziurę w jego kamizelce, prosto w piersi. A jednak stał tam, i śmiał się z niej, pewny swojej nietykalności - proszę usiąść. Dość tych żartów - wskazał Annie krzesło.
Lockhart zmieniła cel, wybierając teraz głowę anglika. Przez łzy z trudem widziała cel. Nie.. nie była w stanie pomóc Jackowi… to musiał być jakiś potworny koszmar. Chciała się obudzić.. teraz.. już. Oddała kolejny strzał i rzuciła się w stronę okna.
Deski okiennicy ustąpiły pod jej ciężarem i Anna wylądowała na wyschniętej na wiór trawie pod oknem rezydencji. Krzyk wściekłości i tupot nóg na korytarzu domostwa podpowiedział, że Hawkes właśnie próbuje biec za nią wokół domu.

Musiała się dostać do jego auta i uciec… Tylko co z Jackiem. Zerknęła jeszcze raz w stronę okna, czując jak serce jej zamiera. Musi się ruszyć… nie może się dać zabić. Ruszyła biegiem wokół domu, ale słysząc dochodzące zza rogu kroki, szybko zawróciła. Przeskoczyła niski płotek nie zważając na to, że rozdarła sukienkę i dopadła do auta. Widziała jak Hawkes wychodzi zza domu, jak idzie w jej kierunku. Nie miała czasu… jeśli dopadnie drzwi. Ruszyła gwałtownie do przodu potrącając go i szybko wycofała przed podjazd. Widziała jak mężczyzna podnosi się, jak jej wygraża, ale ona już wyjeżdżała na szosę… bez Jacka.
Samochód terkotał na wyboistej drodze, i dziewczyna szybko znalazła się z powrotem w Atenach. W końcu wehikuł stanął, dymiąc z pod maski. Przynajmniej w jednym Hawkes nie kłamał. Auto przegrzewało się i Anna znajdowała się niedaleko centrum. Widziała zza kierownicy dachy hoteli i restauracji a nawet mogła dostrzec muzeum, w którym byli wczorajszego dnia z Jackiem.
Anna wytarła twarz chusteczką przeglądając się w potłuczonym lusterku wstecznym i ruszyła w kierunku hotelu. Nie wiedziała co ma robić… Jack… nie było obok niej Jacka. Poczuła jak łzy znów zaczynają jej płynąc po policzkach. Lily była w szpitalu, a ona.. ona była tu sama i jedyne kogo tu znała to był tamten policjant. Skierowała kroki na komisariat.


Komisariat, Ateny, 16:30

Kapral jak zwykle przygnieciony był papierami, które ogarniał, zagubiony lub zapracowany. Widać było, jak ślęczy nad jakimiś zestawieniami, notując coś na innej kartce. Podniósł głowę, widząc Annę wchodzącą do gabinetu.
- Czuję problemy. Co się stało, panno Lockhart? - policjant wstał i otworzył szafkę, wyjmując czystą szklankę i butelkę wody, którą nalał kobiecie, wskazując krzesło.
- Nie tutaj… możemy gdzieś porozmawiać na osobności? - Ann czuła, że zaraz się rozklei i wolała nie zrobić otoczona biurkami różnych policjantów.
- Hmm...może w restauracji na dole? - zaproponował zbierając ze stołu notes i biorąc z poręczy szelki, na których wisiały czarne kabury - chodźmy.

Ledwo wyszli na korytarz i Ann rozpłakała się. Czuła jak jej ramionami targają dreszcze, nad którymi nie była w stanie zapanować.
Policjant sięgnął za pazuchę, wyciągając bawełnianą chusteczkę - proszę. Proszę się uspokoić i wyjaśnić, co się stało. Nie widzę pani towarzysza, więc pewnie to dotyczy jego? - stwierdził raczej fakt niż zapytał
- Nie żyje… - Ann zakryła oczy chusteczką. Nie była się w stanie uspokoić. Prawda docierała do niej falami. - A nikt nawet nie uwierzy… ciała już pewnie nie ma… - Jej głos łamał się coraz bardziej.
-Proszę się uspokoić i opowiedzieć mi wszystko po kolei -Ilionas uspokajał kobietę spokojnym głosem jednocześnie prowadząc do restauracji, w cień rzucany przez kolorowe parasolki
Ann przytaknęła ruchem głowy. Starała się nad sobą zapanować, ale cały czas widziała rozszarpywane ciało Jacka.. jej Jacka. Opadła na krzesełko w restauracji cały czas ocierając łzy.
- My byliśmy… w tym opuszczonym dworze. - Powiedziała w końcu cicho.
- Opuszczonym dworze? - policjant otworzył notatnik i zaczął notować. Kelner przyniósł wodę i postawił przed Anną koszyk z serwetkami, widząc jej stan. Uśmiechnął się pogodnie i zniknął bez słowa w restauracji
- W pubie.. był… Hawkes… pojechaliśmy i on… on go zabił… jego zwierze… - Ann sięgnęła po serwetki przyniesione przez kelnera.
- Hawkes? Proszę...wiem, że to ciężkie, ale mamy czas. Jest pani bezpieczna a ja mam mnóstwo kartek. Im więcej zapiszę, tym lepiej dla sprawy - policjant notował.
Ann starała się pomału opisać co się dokładnie wydarzyło. Opisała spotkanie z dyrektorem muzeum, jego groźby, potem spotkanie w pubie. Im bardziej zbliżała się do felernego domu tym bardziej jej głos się łamał. Powtarzała iż wie, że policjant jej nie uwierzy. Bo jak można było uwierzyć w to, że kogoś postrzeliła, potrąciła, a on jak gdyby nigdy nic. Jak można uwierzyć w tamtą bestię… w to co zrobiła z Jackiem.
- Jego… jego ciała pewnie tam już nie ma… nic… nie zostało. - Załamana znów się rozpłakała.
- Wierzę pani. Nie mogłem mówić o tym wcześniej, ale ślady znalezione na ciele pani wujka wyglądały jak zrobione przez pazury, czy kły jakiegoś drapieżnika. Nikt kto odbiera sobie życie nie mógłby ich sobie zrobić. Nie było rozsądne ufać pierwszemu lepszemu typowi w knajpie. Nie kojarzę nazwiska Hawkes, ale wiem z akt, że przedmiot ukradziony przez pani wujka podąża do Kairu. Nie wiem, czy zniesie pani kolejny cios, po stracie towarzysza. Ze szpitala… - zaczął policjant - zniknęła pewna młoda kobieta. Podobno jest pani jej pracodawczynią? Dwójka podejrzanych wyglądała cudzoziemsko, nawet nie jak europejczycy. Sądzimy, że mogli przyjechać tu z panią, lub za panią. Jest pani w wielkim niebezpieczeństwie. Nawet nie bardzo wiem, czy powinienem panią aresztować, bo mam wrażenie, że dla ludzi areszt w Atenach nie jest żadną przeszkodą. Może mi pani powiedzieć, co takiego jest w tym urządzeniu, że ludzie za nie umierają? - zapytał się, łącząc obawę w głosie z ciekawością.
Ann oklapła. Zabrali jej też Lilly… jeśli dotarli do jej domu… Emma nie miała z nimi szans. Nikt nie miał.
- Gdzie… gdzie jest moja służąca? - Spytała bezbarwnym głosem wpatrując się nieprzytomnie w policjanta.
- Próbujemy to ustalić. Póki co mamy porwanie, nie ofiarę zabójstwa, bo ciała jeszcze nie znaleźliśmy. Podejrzani… - przekartkował nieco notatnik, wracając wstecz do informacji zabazgranych ołówkiem - Jeden z wąsikiem, niebieskooki, dobrze ubrany. Drugi...barczysty, w typie mięśniaka, o tępym spojrzeniu. Zwrócili uwagę, bo mieli bardzo modne ubrania - kojarzy pani kogoś o takim wyglądzie? - zapytał Ilionas.
- Tak… chcieli nas zabić w Nowym Yorku… toż oni… - Lockhart bała się pomyśleć co zrobią Lilly.
- W co dokładnie się pani wplątała, panno Lockhart? - zapytał osuszając szklanką i patrząc przenikliwie na kobietę.
- Lepsze byłoby pytanie… w co wplątał nas Glier. - Ann przetarła twarz. Stała się nagle potwornie zmęczona. Najchętniej położyłaby się i nie budziła. - Chce Pan posłuchać ciekawych historyjek.. proszę bardzo. - Opowiedziała kapralowi o znaleziskach z pokoju Gliera, o ołtarzach, znakach, o liście do ojca Jacka, o podejrzeniach wujka. - A teraz… Pana pewnie też będą mieć na muszce bo rozmawia Pan ze mną.
- Zabić policjanta nie jest tak łatwo, jak zabić cywila czy turystę. Choć ma pani rację. Jestem przerażony. To tak bawią się teraz amerykanie?
- zapytał z lekką ironią ale nie starał się być złośliwy. Raczej próbował grobowym humorem poprawić samopoczucie kobiety - Co pani zamierza? - zapytał po dłuższej chwili milczenia.
- Nie ucieknę im. Jeśli wrócę do hotelu… pewnie mnie tam znajdą… jeśli w ogóle są tam jeszcze moje rzeczy. - Ann zaśmiała się gorzko. Najważniejsze rzeczy miała przy sobie, w torebce, ale… rzeczy Jacka. Znów poczuła potworny ból przy sercu. - Jeśli ja ich nie dopadnę, oni dopadną mnie. Choć… nie wiem jak mam to zrobić.
- Z tego, co mi pani opowiedziała, kluczem jest urządzenie. Wystarczy je znaleźć i zabezpieczyć
- stwierdził sprawdzając na kartkach, czy nic nie pomylił - nie znam się na tych wszystkich książkach, naukach a już zwłaszcza na tym okultyźmie. Tu też mam związane ręce. Prokurator każe mi zamknąć śledztwo i wolę się nie stawiać, bo rzeczywiście, może mi coś grozić. Skoro nie wiemy, jak wysoko to sięga, to nie zakładałbym się, że ktoś z moich szefów nie bierze w tym udziału. Jak się postawię, wiadomo. Urlop, a potem kto wie, czy nie znajdą mnie tak, jak pani wujka. Z hotelem mogę pomóc. Po prostu pojedziemy tam razem i sprawdzimy, czy dotarli do hotelu - zaproponował.
Ann przytaknęła ruchem głowy. Miała ruszyć za nimi do Kairu? Znaleźć urządzenie. Jakie miała szanse? Z trudem podniosła się z krzesła.

Wrócili do hotelu. Pokoje nie wydawały się w żaden sposób naruszone i wszystkie pozostawione rzeczy Anny i Jacka, jak również część rzeczy Lily była na swoim miejscu. Policjant rozejrzał się dokładnie, zaglądając we wszystkie kąty, pod łóżka, za kotary czy zaglądając do szaf i schowków - Chyba było tu spokojnie. Proszę sprawdzić czy nic nie brakuje. Czy potrzebuje pani pomocy? Psychologa? Może lekarza? Mogę kogoś przysłać.
- Wie Pan w jakiej jestem sytuacji. - Ann obejrzała się na mężczyznę. Teraz… nie chciała korzystać z tego pokoju. Kojarzył się jej z Jackiem. - Czy uważa Pan, że może zrobić cokolwiek by mi pomóc nie narażając siebie?
- Mogę odstawić panią do portu, załadować na dowolny statek, niezależnie od kierunku. Jeśli pokój jest nie ruszony, mogę wziąć go pod obserwację, aby nikt nie zakłócił pani odpoczynku. Szefowie nie wnikają co robimy i jakimi metodami - uśmiechnął się lekko - czego pani ode mnie oczekuje? - zapytał patrząc na Annę i lekko mrużąc oczy, jakby o czymś myślał.
- Jak Pan sobie wyobraża, mój odpoczynek? - Ann podeszła do swoich rzeczy i zaczęła poważnie się zastanawiać, czego będzie potrzebować. Nie mogła brać z sobą tyle bagaży. - Nie chcę być sama, ale nie chcę też Pana narażać.
- Hmm, a gdybym oddał do pani dyspozycji nie rzucającego się w oczy człowieka? To zdaje się prywatny detektyw, obecnie pracuje na taksówce. Jeśli spróbuje pani odpocząć, mogę go przysłać. Można mu zaufać, zna grekę. Arabski też
- rozłożył lekko ręce - sam nie wyjadę z Aten, bo to naraziłoby nie mnie, ale moją rodzinę - wyjaśnił.
- Tamten mężczyzna… ten który zabił Jacka… On też podobno jeździł taksówką.
- Lockhart obejrzała się na kaprala. - Myśli Pan, że… że mi uwierzy?
- Mój człowiek? Może nie uwierzy, ale przyda się pani ktoś, kto cały ten okultyzm wkłada między bajki. Nieco starszawy jest, ale jeszcze daje radę. A ten...Hawkes. Może wcale nie był taksówkarzem. Mógł być kimkolwiek, aby tylko zechciała pani za nim pójść. Niebezpieczny człowiek. Spróbuję tu w Atenach podziałać. Porwanie, zabójstwo, upozorowane samobójstwo, będące morderstwem, niebezpieczny kult, najpewniej kradzież artefaktu z muzeum...widzi pani, moja robota jest tutaj
- stwierdził mężczyzna.
- Z przyjemnością go poznam. - Ann zerknęła na swoje torby. - Chcę jak najszybciej wyjechać… Ale mam jeszcze jedno pytanie. Czy kojarzy Pan jakiegoś człowieka nazwiskiem Stanford?
- Nie. Niestety nie. Ale poszukam w archiwach
- odpowiedział po dłuższej chwili zastanowienia, zerknął jeszcze raz w swój notes i zanotował nazwisko ołówkiem - Ciekawa sprawa. Kto wie, co z tego wyjdzie. Wydaje się pani silna. Nie wydaje mi się, że wiedzą z kim zadarli oni, kimkolwiek są - pocieszył ją na odchodnym.
- Gdybym była silna… nie naraziłabym swoich bliskich. - Ann skrzyżowała ręce na piersi. - Dziękuje za pomoc i proszę… proszę ją znaleźć.
Policjant kiwnął głową, włożył kapelusz na głowę i wyszedł, zostawiając Annę samą.


Hotel Helios, restauracja. Godzina 13:30

Po jakichś dwóch godzinach siedzenia w samotności, Anna usłyszała kroki na korytarzu, ostrożne, jakby ktoś się skradał, po czym nastąpiło cichutkie pukanie do drzwi, jakby nieśmiałe. Ktoś też ciągnął za klamkę, bo delikatnie obracała się wokół własnej osi. Ann zdążyła rozpakować rzeczy Jacka ponownie zalewając się łzami. Ale musiała to zrobić. Musiała się spakować w coś niewielkiego. Teraz… była sama i musiała być mobilna. Ostrożnie złożyła rzeczy ukochanego, chowając je w jednej z walizek i zabrała się za przebieranie swoich ubrań. Ledwie wybrała bieliznę, usłyszała pukanie. Sięgnęła po pistolet odblokowując go.
- Kto tam? - Starała się by jej głos nie drżał.
- Panna Lockhart? Jestem z polecenia pana Ilionasa, naszego wspólnego znajomego - odpowiedział przytłumiony głos zza drzwi.
- Zapraszam. - Ann zacisnęła dłoń na pistolecie. Nie znała głosów swoich oprawców. Mogli być obsługą na łodzi, mogli być też znajomymi Ilionasa.

[MEDIA]https://m.media-amazon.com/images/M/MV5BMTY2MTAxMzIxMV5BMl5BanBnXkFtZTYwODc3OTE2._V1_U X214_CR0,0,214,317_AL_.jpg[/MEDIA]

Do pomieszczenia wszedł niewysoki, krępy grek, nieco posunięty w latach, choć postawę miał prostą.Zatrzymał się w progu, widząc Annę z pistoletem
- Bardzo dobrze - pokiwał głową - roztropnie - pochwalił i spokojnie wszedł do środka zamykając drzwi i rozglądając się po pokoju - To...jaki mamy problem szefowo? - zagaił, wydając się całkowicie ignorować wymierzony w siebie pistolet - arabusy, mafia włoska, może angole? - zainteresował się - Christos niewiele mi mówił.
Lockhart opuściła broń.
- Prosze usiąść, kawa powinna być jeszcze ciepła. - Anna wskazała na stojące na stoliku imbryk i dwie filiżanki. - Opowiem Panu wszystko, a potem… ustalimy czy chce Pan bym była jego szefową.
Mężczyzna rozsiadł się wygodnie, zdejmując marynarkę pod którą widać było broń na szelkach, podobnych jakie miał Ilianos i popijając kawę, spokojnie słuchał opowieści kobiety.
Opowiedziała raz jeszcze, od początku, od listu Gliera do dzisiejszego dnia. teraz było już nieco łatwiej i kto wie.. może parę.. paręnaście lat, będzie mogła już o tym mówić swobodnie. Jeśli przeżyje.
- Hmm - mruknął odstawiając pustą filiżankę - pewnie że wezmę sprawę. Po pierwsze Ilianos nakopałby mi do ty...przepraszam - skarcił się - dostałbym za swoje, gdybym pani nie pomógł. Mówił coś o ryzyku, a ja nie ryzykuję już niczym. On tak. A mam wobec niego dług i pewnie nawet to nie wystarczy, abym go spłacić. Pani działa, ja pilnuję, by pani nie skończyła jak pan…ekhm, nieważne. Mam możliwość przenocowania w tym hotelu i mogę pilnować pokoju. Proszę się porządnie wyspać. Jaki plan na jutro? Czy może chce pani coś robić dzisiaj, choć ze względu na pani stan… - spojrzał pytająco.
- Podobno by tu człowiek Stanford… Ilianos, ma sprawdzić czy kogoś takiego kojarzy, ja… chcę zaczekać chwilę czy może… moja służąca. - Ann westchnęła ciężko.- Chcę nadać niepotrzebny bagaż do stanów i wyruszyć do Kairu. Nie wiem jeszcze jaka droga będzie najprościej.. najszybciej.
- Statkiem. Szczęściem mam znajomego w takiej firmie w dokach. Kursują do Kairu niemal codziennie. Będziemy mieli łódź niemal do naszej dyspozycji. Co prawda to nie liniowiec pasażerski, ale za to mniej widoczny. Bagaż...szefowa odda je konsierżowi na dole, załatwi wszystko włącznie z wysyłką
- poradził - jeśli ma pani broń, proszę ją zabrać. Mam wrażenie, że nam się przyda. Kair...to ciężkie miejsce dla europejki, a nic nie mówię już o amerykance. Jakiś szal czy chusta zasłaniająca twarz byłaby wskazana. To wariaci są, arabowie - parsknął.
- Mam szale. - Ann wpatrywała się w mężczyznę nie wierząc do końca w to co słyszy. Ten człowiek był gotów zaryzykować. - Panie… jak Pan w ogóle ma na imię? Wie Pan jak bardzo to niebezpieczne? Mojego… zabito go zaledwie jednym ciosem.
- Andreas
- powiedział spokojnie mężczyzna - powodów lepiej też nie znać. Im mniej o sobie wiemy, tym bezpieczniejsza będzie robota. Dla mnie to cóż, tylko robota. Jakoś ciężko mi uwierzyć w ludzi zjadających innych ludzi, choć o kanibalach gdzieś czytałem. Ale nie w Grecji. Arabowie są dziwni, ale wiem jak działają. A pani potrzebuje pomocy, a grek nie odmówi pomocy kobiecie - skwitował i wzruszył ramionami, jakby to było wystarczające wytłumaczenie.
- Głowa do góry, szefowo. Będzie dobrze - zapewnił.
- Już raczej… nie będzie dobrze. - Ann opuściła wzrok. - Ale trzeba odzyskać to urządzenie.
- Jak to wygląda?
- zainteresował się Andreas?
Ann wydobyła z torebki swój notes i pokazała mężczyźnie swoje szkice.
- To taki trochę zegar.. choć bardziej przypomina kulę. Widoczne są na nim symbole nawiązujące do hieroglifów egipskich. - Lockhart pokazała palcem przerysowane znaki i zlokalizowała je mniej więcej na szkicu przedmiotu.
- I dla tego czegoś zabijają ludzi? Widziałem już wiele rzeczy, ale za takie dziwactwo… - pokręcił głową - choć są bogacze, którzy chcieliby mieć coś takiego w kolekcji - ton Andreasa zdradzał zrozumienie - to co, ruszamy, czy mam skorzystać z dobroci tego hotelu?
- Myśli Pan, że tu będzie bezpiecznie? - Lockhart zawahała się. - Chciałabym się przepakować i… może rano dowiedziałabym się czegoś o tym Stanfordzie.
-Będę się tu kręcił. Armii chyba nie mają…
- mruknął z powątpiewaniem Andreas - Dobrze. Idę w takim razie do recepcji, i powiem o tych bagażach. Widzimy się jutro szefowo? - Andreas podszedł do drzwi.
- Nie byłabym pewna z tą armią. - Ann odprowadziła mężczyznę wzrokiem. - Widzimy się jutro… jakby co… nie ryzykuj. Chyba zalezym im tylko na mnie.
- Adio, szefowa
- mrugnął sympatycznie i wymknął się z pokoju. Tym razem Anna w ogóle nie słyszała kroków. Jakby...rozpłynął się w powietrzu.
Ann poczuła nagle potworną pustkę. Wiedziała, że pewnie nie zaśnie, ale musiała się przepakować. Zmieniła strój na lżejszy podróżny, a uszkodzoną suknię spakowała do walizki do wysłania. Wzięła kilka tylko kilka małych przedmiotów do badań, kilka odczynników. Tylko niezbędne rzeczy. Wykąpała się porządnie, spędzając dłuższą chwilę w wannie i zabrała się za sporządzanie notatek z tego co się wydarzyło. Usnęła słabym snem gdy za oknem pojawiła się już jutrzenka.
 
Aiko jest offline