Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2019, 13:45   #218
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Wejście ustąpiło i przed poszukiwaczami widniało zaciemnione przejście do podziemi. Gdy cała trójka przeszła przez mały otwór, po swojej prawej stronie mieli starannie wyrzeźbione, kamienne stopnie. Choć samo zejście było pogrążone w mroku, to na dole wydawało się, że paliło się światło, bo ciepła, o pomarańczowej barwie, poświata oświetlała schody u samej podstawy.
Eidolon zszedł cicho i bezszelestnie jako pierwszy. Za nim skradał się czarownik, do którego ramienia uczepiona była zaciekawiona, ale i nieco przestraszona, bardka. Dziewczyna nie nawykła do takich wycieczek i właściwie nie miała pojęcia czego się po nich spodziewać.

Gdy kot miał już zeskoczyć na posadzkę, długiego korytarza, do jego uszu dobiegł piskliwy głosik dziecka, dobiegający zza otwartych drzwi.
- Timi, Timi ty pierdoło, znowu uruchomiłeś dzwonek!
Mała blondynka w szarej sukience z białym kołnierzykiem, wypadła na korytarz, zanosząc się od mokrego kaszlu. Po całych lochach rozniosło się echo furkoczącej flegmy, która nie chciała się oderwać od płuc Beatrycze.
- Zaraz… ty… nie… jesteś Timi… - wysyczała, podpierając się o ścianę i wpatrując się dzikim i rozgorzałym, niepokojącą, chorobą spojrzeniem w Jarvisa, który nie zdążył się ukryć. Mała złodziejka zacharczała jeszcze raz, tym razem jednak mniej naturalnie, a bardziej zwierzęco, a z jej ust i nosa popłynęła na jej rączkę dziwna, lepka ciecz. Patrząc po ilościach i nietypowym kolorze, nie był to zwykły katar.
- Nie, nie jestem. Na imię mam Jarvis, to jest Paro, a to Gozreh - potwierdził przywoływacz, a cieniostwór miauknął przymilnie.
- Ty musisz być Beatrycze, tak? Angelo martwił się o ciebie. Nie wyglądasz za dobrze? Jakieś problemy zdrowotne? - zapytał się z troską.
Dziewczynka ulepiła w rączkach kulkę, wielkości małej piłki, z flegmy i podrzuciła ją sprawnym ruchem, przybierając pozycję do ataku.
- Nie twój interes… wypad stąd, bo pozabijam - burknęła gniewnie, po czym kaszlnęła jeszcze kilka razy. - Gdzie Timi… - wychrypiała, a w jej tonie słychać było nie tylko podejrzliwość, ale i nutę zatroskania.
- Pewnie nadal zajmuje się pogrzebem. - Wzruszył ramionami mag i spojrzał za siebie. - A Angelo czeka na zewnątrz.
- Nie używaj głąbie mojego brata jako karty przetargowej. Po coście tu w ogóle przyleźli?! - Krzyknęła sierota, a jej spojrzenie rozpaliło się od gorączki i gniewu. Niemniej ze strachem obejrzała się za siebie. po czym ponownie spojrzała na intruzów. - Won stąd! I nigdy tu nie wracać!

Chaaya ukryta za plecami ukochanego, wyglądała ciekawsko, by przyjrzeć się małej arystokratce. Jej wygląd był potworny, a maź, trzymana w jej palcach, obrzydliwa.
~ Nie jestem pewna, czy dobrze się do tego zabraliśmy… ~ stwierdziła poprzez telepatię.

- Po kolczyk pewnej naiwnej córki kupca, który znalazł się w waszych rękach. Jego właścicielka chce go uzyskać. Jak dostaniemy… nigdy już nas nie zobaczysz - westchnął Jarvis uznając, że nie ma co się próbować zaprzyjaźniać na siłę. Tancerka miała nieco racji.
Beatrycze zbladła, o ile w ogóle w jej stanie dało się poblednąć jeszcze bardziej, jej przekrwione oczy o krwistych workach, zapadły się w oczodołach, jakby dziewczyna miała zaraz zemdleć. Na szczęście nic z tych rzeczy się nie wydarzyło, a ona sama ukryła się w pokoju z którego przyszła, rzężąc przy tym jak konająca. A kocur ostrożnie podążył za nią. Jednakże w momencie gdy jego wszystkie cztery łapy znalazły się na podłodze, ze ściany wyleciały dwie strzały, które z sykiem przeleciały nad ciałem eidolona rozpryskując się kwasem na przeciwnej ścianie. Trzeci z pocisków najwyraźniej utknął w mechaniźmie, bo chowaniec dostrzegł grot wysunięty na wysokości jego głowy.
- Chyba poczekam… no chyba, że mi każesz? - zapytał retorycznie czworonóg przyglądając się nieufnie kolejnym schodom.
- Damy jej trochę czasu, zanim wpakujemy się w kolejną pułapkę - zgodził z nim czarownik. - Tym bardziej, że nie powinniśmy używać tu magii.
- Na wszystkich bogów, czy wy słyszycie co mówicie? - oburzyła się Dholianka, przepychając się przed ukochanego, by stanąć pomiędzy rozmawiającymi. - Właśnie napadliśmy na czyjąś kryjówkę, której jak widać pilnuje TYLKO mała dziewczynka! Jak będziemy tak stać, to zwalą nam się na głowy inni mieszkańcy i dopiero wtedy będziemy mieć problemy!
Popatrzyła złowrogo na cieniostwora i warknęła. - Rusz ten zad perwersie, przecież i tak nie możesz umrzeć!
- Ale mogę wyczerpać swoje siły życiowe i zniknąć, a wtedy będziecie pozbawieni mej światłej obecności. - Kot ostrożnie ruszył do przodu. - I proszę nie przypisywać mi swoich cech. To nie ja uprawiam akrobacje synchronicznie w łóżku.
- Nie wiem czy chcemy do tej dziewczynki strzelać - stwierdził Jarvis do kurtyzany. - W sumie.. byłem kiedyś taki jak ona. Też mały, też sam, też nie w pełni kontrolujący swoje moce. Tyle, że ja zyskałem Gozreha i moi kamraci... się na mnie nie wypięli.
- Przymknij się wyliniały burku, bo ci strzelę z łuku prosto w dupę! - Tawaif nie miała zamiaru wdawać się w potyczki z pyskatym chowańcem. Obejrzała się gniewnie na przywoływacza, bo doskonale rozumiała dlaczego ten został sam po przywołaniu czworonożnego wkurwiatora otoczenia, po czym ruszyła do pokoju.
- Stój se tu na czatach, skoro przeżywasz właśnie egzystencjalne problemy, a ja pójdę załatwić sprawę - odparła, tupiąc przy tym jak gniewna kuzka, ale mężczyzna podążył za nimi.

Gozreh, o dziwo, nie wdepnął już w żadną pułapkę, co z jednej strony było pocieszające, a z drugiej… cóż. Skoro nie było pułapek w podłodze, znaczyło tylko jedno… są wszędzie indziej. Gdy dotarł do drzwi pokoju, w ostatniej chwili podkurczył przednie łapy, zarywając mordą o podłogę, a złotoskóra, na jego ogonie, z wizgiem zrobiła zamaszystego pirueta, przez co Jarvis instynktownie przyległ do muru, a wszystko po to by uniknąć lepkiej mazi, lecącej wprost na nich.
Kulka rozplasła się z mokrym mlaskiem na murze, ściekając różnokolorowymi zaciekami. Czarownik od razu poznał z czym miał do czynienia. Mała franca kontrolowała i rzucała w nich ektoplazmą. Wpadniecie z nią będzie się wiązało z poważnymi kłopotami odczepienia się od niej.

- Czy wy zamiast mózgu macie słonie łajno we łbach? Życie wam nie miłe i po kiego? Po jakiś kolczyk? Chcecie się zabić w porządku, ale dlaczego mnie w to mieszacie… i Timiego… i jeszcze MOJEGO BRATA?! - Beatrycze była tak wściekła, że z trudnością powstrzymywała łzy. Wyglądało na to, że zdążyła się szybko spakować i chyba planowała ucieczkę, a jej pewna mina świadczyła o tym, że wcale nie znajdowała się w pułapce, jakby to z boku wyglądało.
- Od kiedy to arystokraci smarczą na innych?! - oburzyła się nie na żarty, obrzydzona Chaaya. - Od kiedy pyszczą jak barachło z rynsztoka co to na oczy nigdy noża i widelca nie widziało i jeszcze KRADNIE!
- JA NIE KRADNĘ! - odkrzyknęła butnie blondynka, po czym zaniosła się od kaszlu, gdy kolejna fala ektoplazmy zalewała jej płuca. - JA SIĘ TYLKO UCZĘ!
- KRAŚĆ! - wydarła się bardka, ale jej oponentka już się broniła.
- NIE PRAWDA!
- A WŁAŚNIE, ŻE PRAWDA!
- GÓWNO A NIE PRAWDA!
- ZWAŻ NA SŁOWA MŁODA DAMO, BO ŻADNA FLEGMA NIE UCHRONI CIE PRZED KLĘCZENIEM NA GROCHU!
Mała czarodziejka napuszyła się jak niezadowolony gołąbek i marudząc coś pod nosem, spuściła nieco z tonu. Tawaif od razu złagodniała i rozejrzała się po wąskiej i długiej celi, gdzie znajdowało się liche łóżko, topornej roboty biureczko z krzesełkiem i… skrzynia.
- Posłuchaj no… Beatrycze… - zaczęła, ale w tym momencie Jarvis padł jak długi na podłogę, dostając siarczysty cios w zęby od… niczego.
- U-u-u-u-uciekaj B-b-b-bumi! - Jakiś głos znikąd ozwał się nagle, a przerażona tancerka nie wiedziała gdzie się schować.
- Dosyć tego dobrego! Chciałem to załatwić w cywilizowany sposób, ale jeśli wolicie inaczej! - Krzyczał wściekle przywoływacz, zbierając się z ziemi. - To ty Timi się przymknij i nie dawaj dziewczynce głupich rad. A ty… - Spojrzał na Bumi, pocierając dłonią podbródek. - Jesteś zamieszana w kradzież tego kolczyka… sama dobrze o tym wiesz. To nie jest byle bibelot. To rodzinna pamiątka, część ślubnego stroju dla panny młodej. Ważny drobiazg dla ich kultury… a wy go jej pozbawiliście.
Blondynka zaczęła inkantować jakiś czar, ale Kamala rzuciła się na nią, łapiąc ją za rękę i przyciągając do siebie.
- Ała ty zołzo! - syknęła pochwycona, kiedy kobieta ją trzymająca rozglądała się w przerażeniu po pomieszczeniu, szukając niewidzialnego napastnika.
- P-p-p-puść ją! - Timothy nie słuchał Jarvisa, którego pchnął z powrotem na ścianę. Na nieszczęście dla niego, mag miał niejasne pojęcie gdzie ten teraz stał.
- Nie puszczę i jeszcze chwila a poderżnę jej gardło! - Krzyknęła ostrzegawczo Sundari, wyciągając zza pasa kunai.

W pomieszczeniu zapadła ciężka i grobowa cisza, którą mąciło tylko chrychanie i prychanie wziętej za zakładnika Bea.
- A teraz pokaż się! I nie kombinuj, albo będziesz patrzeć jak ulatuje z niej życie! - odparła hardo Dholianka, mając zwycięstwo tej mentalnej walki w kieszeni.
Timothy pojawił się posłusznie, wyraźnie blady i przestraszony o los przyjaciółki.
- O-o-o- j-j-jaki ko-ko-ko-kolczyk wa-am chodz-dz-dzi? M-my nicc nje uk-k-kra-adliśmy… - wyszeptał potulnie, jak zbite i umęczone zwierze.
- Beatrycze… powiedz mu o jaki kolczyk chodzi - rzekł czarownik do małej złośnicy, a kocur stanął na czatach u progi drzwi. Na wypadek kolejnych niespodzianek.
- Kiedy on mówi prawdę, my nie kradniemy! - Ssierota zdawała się być twarda, ale ostrze na jej szyi przyprawiało ją o nerwowe spoglądanie ku górze na twarz Chaai.
- Może i nie kradniecie… - Jarvis powątpiewał czy mówi prawdę, ale Gozreh stwierdził. - Mała nie kłamie w tej materii.
- W takim razie co się stało z kolczykiem? - zapytał retorycznie magik, spoglądając na oboje. - I co was łączy z Amal. O co chodzi w tym całym romansie z czarodziejem Timothy’m?
Tancerka popatrzyła na ukochanego z takim wyrazem na twarzy, że ten się zaczął zastanawiać, czy ta nie wątpi w jego pokłady inteligencji. Niemniej rzekła dyplomatycznie.
- Mój partner, chciał powiedzieć…
- Bardzo ułomny ten twój partner - burknęła Bumi, ale uciszyła się, gdy kobieta szarpnęła ją nerwowo.
- Mój partner chciał powiedzieć, że przybyliśmy tu po tropie skradzionego przedmiotu, pewnych zagranicznych kupców. Niejaki czarodziej… jak mu tam było?
- Francis - wyjaśnił przywoływacz.
- Właśnie… Francis… zapoznał się z pewną rodziną z pustyni, podczas wyciągania cię z więzienia…
- Aaaa… - U małej złodziejki czarów nagle zaświtało. - Chodzi wam o Remiego… To on pewnie ukradł. Teraz już pamiętam… była taka jedna cizia o kakaowej buzi. Głupia jak kamień, ale miała ciekawe historie do opowiedzenia…
- R-r-r-remi z-z-zły… - wtrącił Timi, ale pod jednym spojrzeniem swojej małej przyjaciółki, spuścił wzrok i zaniechał dalszego jąkania się.
- Pracujemy dla niego… ja robię mu pułapki, zbieram informacje… Timi nas zaopatruje w różne przybory i jedzenie, on w zamian nas uczy i chroni. Zabije nas wszystkich gdy się dowie, że rozmawialiśmy… - stwierdziła w końcu La Strange.
- To akurat nie jest stuprocentowo pewne - odparł Jarvis, przyglądając się dziecku. - To co z tą głupiutką cizią było, co?
- A co miało być? Gdy Remi się zorientował, że są tacy dobroduszni, kazał mi zgrywać ofiarę losu… Raz, drugi, trzeci.. no spoko, było nawet zabawnie, ale później go olałam i sam się z nimi bujał - wytłumaczyła sprawę zaklinaczka.
- Remi coś zabrał. A my jesteśmy tu po to, by to odzyskać. Więc gdzie jest siedziba tego Remiego… korytarzem do końca? - zapytał Smoczy Jeździec.

Para pseudo złodziejaszków wymieniła się pytającymi spojrzeniami. Najwyraźniej nie bardzo rozumiejąc dlaczego ktoś się tak mocno trudził z powodu jakiegoś kolczyka.
- On was zabije… - przypomniała chorowita arystokratka. - On się nie zawaha… on od razu uderzy tak by zabić. Nie dostrzeżesz go i nie usłyszysz… nie wywęszysz nawet jego zapachu. Gdy wróci… a wróci niedługo, pozabija nas jeden po drugim…
- N-n-nas t-t-e-eż… - wyjąkał Timothy. - U-u-uzzna… ż-ż-ż…
- Uzna, że go zdradziliśmy i specjalnie sprowadziliśmy do kryjówki… - Bumi dokończyła myśl mężczyzny. - Nie chcę tu być, gdy on wróci… nie chcę być w tym mieście, bo jestem pewna, że mnie znajdzie i zabije…
- Cóż… znamy pewnego staruszka, który jest nam winien duużą przysługę za pomoc przy pewnym posągu i z pewnością chętnie pozbędzie się Remiego raz na zawsze. A i może was przyjmie pod swoje skrzydła - zaproponował czarownik, uśmiechając się na samą myśl. Nie ważne jak potężny był Remi, nie poradzi sobie ze starożytnym, miedzianym smokiem i całą armią jego sług.
- Jakoś go tu nie widzę - odparła oprysliwie blondynka, patrząc na przywoływacza jak na idiotę. Obecność ostrza przy jej twarzy, powoli stawała się być jej obojętna.
Tawaif wydawała się być czymś zmartwiona, spoglądała co chwila na przejście w którym czatował Gozreh.
- Idziemy po ten kolczyk, potem wynosimy się z tej wieży… wszyscy. A potem ty i twój brat i Timothy zobaczycie tego staruszka - warknął gniewnie Jarvis. - I sama się przekonasz. A jak pomożecie go znaleźć, to tym szybciej sama się przekonasz. Zgoda?
- Człowieku… wiesz ile on ma rzeczy? Ja nawet nie wiem jak ten kolczyk wygląda! - Beatrycze nie wytrzymała. - Zarżnijcie nas albo puśćcie!
- M-m-może z-z-z… - Timi ponownie chciał coś wyartykułować, ale dziewczyna machnęła na niego ręką.
- Nie chcę tu być jak on wróci, pozwólcie nam odejść… ukryjemy się w lesie i jeśli przeżyjecie to chwała wam za to…
- Gozreh ruszaj przodem. A ty powiedz gdzie są pułapki. - Mag zwrócił się do łotrzyczki i burknął. - To was puścimy. Nie mam już ochoty nikogo uszczęśliwiać na siłę.
Chaaya zwolniła uścisk i sierota wyplątała się na wolność. Zgarnęła swój tobołek i podeszła do drzwi.
- Na końcu korytarza jest jego pokój… jedyna pułapka o jakiej wiem, jest na drzwiach do pokoju Timiego… - Wskazała palcem na przejście po przeciwnej stronie. - Nie myśl sobie, że się tak łatwo wywiniesz, powiedziałeś A, więc jeśli przeżyjesz masz zrobić B, zrozumiałeś? Nie jestem jak Angelo. Nie jestem naiwna - kaszlnęła kilka razy i wytarła nos rękawem, mrużąc oczy od blasku pochodni porozmieszczanych wzdłuż podziemi.
- J-j-ja m-m-m…
- On rozbroi pułapkę, bo musi się spakować - wyjaśniła blondyneczka. - Idę na górę.
- Chodźmy - odparł czarownik, zwracając się do pozostałej dwójki i kota. - Ponoć wszystkim śpieszno do wyjścia?
Jąkała podszedł posłusznie do drzwi i ostrożnie zabezpieczył pułapkę, po czym wyjąwszy klucz z kieszeni otworzył drzwi i zniknął w pomieszczeniu. Bea tymczasem inkantowała jakiś czar, pociągając co chwila zapchanym nosem, po czym rozpłynęła się jak mgiełka w miejscu w którym stała.

Smoczy towarzysze ruszyli w dół korytarza, eidolon jako pierwszy, by ściągnąć na siebie ewentualne pułapki, Jarvis jako drugi i bardka na końcu. Dotarli bezpiecznie do drzwi, które oczywiście okazały się zamknięte.
- Trochę mnie niepokoi, że się go tak obawiają… - stwierdziła cicho złotoskóra, oglądając się za siebie. Do ich uszu dobiegały odgłosy szamoczącego się ze swoim ekwipunkiem mężczyzny.
- Może mają rację, ale nie tylko Timothy może się ukryć pod płaszczykiem niewidzialności. W razie czego skryję nas tym zaklęciem i sobie pójdziemy. Poza tym jest jeszcze Godiva na górze - pocieszał ją magik, sam cały czas trzymając dłoń na swoim dubeltowym pistolecie.
Ostrze sztyletu, wzmocnione wytłoczoną na jego skórze runą, która rozbłysła nagle, przecięło zasuwkę. Przywoływacz nie bawił się w subtelności. Nie było powodu. Podał ukochanej niedużą fiolkę.
- Eliksir niewidzialności. Ja mam zaklęcie, więc… lepiej żebyś ty go miała. Na wszelki wypadek - rzekł do dziewczyny, która zarumieniła się z gniewu i odmówiła przyjęcia mikstury.
- Chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że cię tu zostawię - syknęła niczym wężyk, a jej szept potoczył się po cichym niczym grobowiec korytarzu.
- Nie o to chodzi. Jak ja rzucę na siebie niewidzialność, to wypijesz eliksir i oboje uciekniemy zaoszczędzając czasu. Nie martw się… nie zamierzam tu ginąć - odparł czule czarownik, wpuszczając Gozreha pierwszego do środka.
Kot popatrzył krytycznie na parę po czym odezwał się jak gdyby nigdy nic.
- Nie chcę wam przeszkadzać w tej jakże romantycznej chwili… ale jest cicho. Z naciskiem na bardzo.
Jego pan wyciągnął jeden ze swoich pistoletów i uzbrojony rozejrzał się w milczeniu, jakby wyczekując wroga.

Drzwi okazały się drzwiami do spiżarni. Pod ścianami stało kilka regałów z pustymi słojami, kilkoma butelkami, jakimś chlebem. Były też świeże owoce, trochę ciasteczk i masa serwet. Na długim stole z ławami, leżały brudne naczynia po czymś, co kiedyś mogło być czekoladowym ciastem. Niestety światło z zewnątrz nie dochodziło zbyt daleko, toteż trudno było określić czy pokój był duży, czy właściwie kończył się tam gdzie zaczynał mrok.

Tymczasem zaaralmowana para, stała w bezruchu nasłuchując, jednakże Jarvisowi zbyt mocno biło serce, by mógł skupić się na otoczeniu, a Kamala po pewnym czasie miała wrażenie, że słyszy cały pułk wojska maszerujący wprost na nich.
Kobieta po chwili nie wytrzymała napięcia i naparła w panice na ukochanego, chcąc go wepchnąć do pomieszczenia i ukryć się za drzwiami. Mężczyzna pozwolił jej na to i oboje wpadli do środka. Przytulił ją, by mogła nabrać otuchy, a eidolon będący z przodu, zabrał się za przeszukiwanie. Wszak wiedział czego jego mistrz szuka.
- Znajdźmy ten kolczyk i wynośmy się stąd, co? - Przywoływacz mocniej przytulił Sundari, by ta poczuła się lepiej. Jego słowa podziałały na nią nieco odprężająco, choć wciąż wpatrywała się w rozświetlony korytarz.

Za bordową, która wyglądała jakby ktoś ukradł ją z opery, znajdowała się dalsza część pomieszczenia. Tym razem urządzonego jako mieszkalne. We wnęce stało wielkie, zdobione łoże o czystej i drogiej pościeli. Po przeciwległej stronie stał mistrzowskiej roboty sekretarzyk z tak pięknym i drogim krzesłem, że, aż dziw brało, że ktokolwiek odważył się na nim siadać. Na blacie leżało kilka papierów i zwojów, jakaś księga i trochę przyborów do pisania oraz szkicowania. Obok, na ziemi, stał też pancerny kufer z mocną żeliwną kłódką, o rozmiarach tak obszernych, że pomieściłby w sobie ciało orka.
Kocur wdrapał się na blat i macką zaczął przewracać strony księgi, a czarownik kucnął przy kłódce, by wlać do środka kwas z fiolki i przetrawić nim zamek. To był błąd o którym przekonał się po czasie. Mała iskierka elektryczności przeskoczyła mu na dłoń, kiedy dotknął chłodnego metalu. Mała iskierka, która wywołała potężną eksplozję, zupełnie jakby drużyna znalazła się w samym sercu burzy.
Chaaya upadła z krzykiem na podłogę, jakiś inny głos wrzasnął dzikie “KURWAAA” ale z pewnością nie był to Gozreh, ani jego pan. Cieniostwór poczuł jak prąd pieści go w łapy i na chwilę odbiera mu zmysły.
- Ty pieprzony pojebie! - oburzył się ten sam głos co wcześniej. - Zarżnę cię jak bobra!
Eidolon skoczył z biurka w ciemny kąt i przyczaił się, czekając na okazję do ataku, kiedy tancerka wydawała się zamroczona bólem.
- Zarżnij to… pyszałku. - Mag dotknął podłogi, przywołując krępą sylwetkę żywiołaka ziemi wynurzającego się z gruntu i ruszającego na niewidzialnego przeciwnika.
Jarvis posłyszał ironiczne prychnięcie, a następnie cichy… cichuteńki szept inkantacji czarów. Ani Chaaya, ani tym bardziej żywiołak nie był celem ataku. Czarownik jeszcze nie pozbierał się z podłogi od wstrząsu elektrycznego z pułapki, gdy obok niego zmaterializował się mężczyzna. W tym samym momencie sześć kul energii uderzyło w Smoczego Jeźdźca paląc i parząc go od mrozu.

Eidolon wreszcie dostrzegł swój cel i rzucił się na niego. Skoczył na łydkę przeciwnika, wgryzając niczym… koci wampir. Ostre kiełki, zatopiły się w miękkim ciele, zadając niewielki ból, acz… zostawiając coś po sobie, krwawiącą rankę, kiedy Jarvis sięgnął po jedną z fiolek, które zdobyli jakiś czas temu i opróżnił ją duszkiem.
Ten którego zwano Remim zasyczał gniewnie, a jego spojrzenie pociemniało od wzbieranej furii. Tymczasem tawaif ukryta za kawałkiem kamienia, który, że tak się składało, był też przy okazji żywiołakiem, spróbowała usidlić przeciwnika dzięki swojej magii, lecz jej wola okazała się zbyt słaba w porównaniu do jego.
Przywołaniec ze skał zaatakował, ale był zbyt wolny, by nie dało się przewidzieć kiedy i gdzie uderzy. Mężczyzna uchylił się od niechcenia, ale najwyraźniej dostrzegł wśród swoich ofiar pewien potencjał, bo wycofał się nieco, kastując kolejny czar. Żywiołak i eidolon mieli sposobność by zaatakować, ale niestety czarownik okazał się sprytnym czaromiotem i nie dając szansy się do siebie zbliżyć, narzucił na siebie magiczną osłonę w kształcie tarczy.
Kocur skorzystał więc z okazji, by macką sięgnąć po należący do niego eliksir tarczy wiary i wypił go.
Dholianka widząc, że jej czary nie działają, spróbowała tradycyjnego ataku w postaci rzucenia sztyletem, ale i tym razem jej zamiary spełzły na niczym. Remi nie tylko był wprawnym czarodziejem, ale i wojownikiem, który bez problemu uchylił się przed ciosem. Wtem…

Godiva wpadła z rykiem i rozpędzona, rzuciła się z włócznią na wroga. W jej oczach widać było wściekłość godną smoczych przodków, a wzmocniona obawą o swojego partnera i frustracją związaną z czekaniem, nie dała biedakowi szans. Potężna włócznia strzaskała magiczne osłony, wbijając się w pierś zaskoczonego “Francisa” i przeszywając ją na wylot. Po tym ciosie był kolejny. I kolejny. I kolejny. Rozświeczona smoczyca nie zaprzestawała ataków, mimo że, praktycznie konający, przeciwnik krwawił obficie z ust, a jego klatka piersiowa była krwawą miazgą. Gdy upadł… był już martwy, choć czarownik wyrwał włócznię uspokajającej się skrzydlatej i zamachnąwszy się uderzeniem szerokiego ostrza odrąbał mu głowę.
Po czym kucnął przy bardce i pogłaskał czule ją po twarzy.
- Potrzebujesz leczenia z różdżki? - zapytał ciepło.
Złotoskóra piękność nie tak sobie wyobrażała tą całą wyprawę, a już z pewnością nie myślała, że będzie świadkiem szlachtowania kogoś jak dzikiej świni. Niemniej… była przyzwyczajona do takich widoków. Wbrew pozorom jej kraj nie uchodził za lekki w prawie karnym, a bycie nałożnicą Malhari wiązało się z wieloma widokami, różnorakiej śmierci…
- Nic mi nie jest… mój strój uchronił mnie przed większością ataku… - wyjaśniła, biorąc ostrożnie posiniaczoną twarz ukochanego, po czym z troską, ale i wewnętrznym spokojem, zaczęła śpiewać mu dobrze znaną pieśń, która przyniosła mu ukojenia nie tylko na ciele, ale i na duchu.
- Niełatwo mnie uśmiercić Chaayu. Choć przyznaję, że liczę iż całe południe spędzisz na uzdrawianiu i pieszczeniu mojego ciała w łóżku - odparł czule Jarvis i zwrócił się do smoczycy.
- Gdzie jest Angelo? Spotkał się aby z siostrą?
- Z siostrą? - zdziwiła się skrzydlata, wkrótce jednak do niej dotarło, że przecież faktycznie była tu mała dziewczynka i że wyszła… tylko, że… - Nie widzieliśmy jej. Siedzi ukryty za murkiem i czeka.
- Cóż… trzeba mu będzie dać tą głowę w prezencie dla siostry, by wyciągnęła naukę… - stwierdził przywoływacz, zerkając na martwego mężczyznę. - Taką naukę, że zawsze trafią się twardsi ludzie od aktualnego tyrana.
Spojrzał na kufer, oceniając czy poza “rozminowaniem” pułapki własnym ciałem, zdołał rozpuścić kłódkę na tyle by ją zdjąć.
Dholianka rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu i rzuciła na wszelki wypadek wykrycie magii, nucąc pod nosem jakąś pozytywną pioseneczkę, co by rozładować u wszystkich napięcie. Magik podszedł do skrzyni i zaczął wyrzucać z niej ubrania, po czym wyciągnął to co zwracało uwagę, a Kamala potwierdziła jako magiczne. Zwój ognistego oddechu zatrzymał dla siebie. Pierścień piórkospadania i buty lewitacji… spojrzał na kurtyzanę mówiąc, gdy trzymał je oba.
- Jeden powinnaś zatrzymać dla siebie. By móc lepiej radzić sobie z tym lękiem.
Kocur zaś zabrał się za przeszukiwanie pomieszczenia, by znaleźć ukryte skrytki. Po obrabowaniu trupa ze wszystkiego co ładne lub użyteczne, dołączyła do niego Godiva.
- W tym biurku jest szuflada ale nie mogę jej otworzyć… - Sundari nie bardzo się teraz interesowała znaleziskami, przeglądając w skupieniu księgę. Marszczyła co chwila nos, rozglądając się po pomieszczeniu.

Ferragus siedzący na dnie jej duszy poczuł jak “czyjeś” spojrzenie wyjątkowo się ożywia, gdy dziewczyna przyglądała się projektowi jakiegoś pierścionka… albo kolczyka, albo ki chuj czego. Wyglądało na to, że twórca rysunków albo próbował być jubilerem, albo jakimś szalonym wynalazcą, bo co i rusz jakaś strzałka prowadziła do znaków zapytania lub krótkich notatek na temat koloru kamieni, jakiejś symboliki i tym podobnych.
Smoczyca zaoferowała pomoc w postaci wepchnięcia sztyletu w szczelinę szuflady i siłowym jej wyważeniu. Oczywiście uruchomiła zaraz pułapkę, która przywołała małego, jadowitego wężyka, zwijającego się w sprężynkę, by zaatakować.
Zaczytana tawaif nie zwróciła nawet na to uwagi, bowiem zamarła widząc rysunek jakiegoś medalionu z zaznaczonym oczkiem. Na kolejnej kartce zobaczyła szkic tradycyjnego nath z pawim ornamentem i również z zakreślonym w kółeczko jakimś kamyczkiem.
Zaś niebieskołuska zaskoczona tym atakiem, odruchowo chwyciła gadzinę tuż poniżej pyska i przyciągnęła zwierzaczka do swojej twarzy.
- Znaj moją litość - prychnęła i odrzuciła żmijkę jak najdalej od całej grupki licząc, że zwierzę pójdzie po rozum do głowy i instynktownie da dyla.
- Znalazłaś coś ciekawego? - zapytał bardkę jej ukochany.
W szufladzie znajdowała się szkatułka, która swym wyglądem obiecywała wiele. Tymczasem Chaaya wręczyła ukochanemu księgę, by mógł ją przejrzeć.
- Sama nie wiem… znaleźliście coś przy nim? - spytała, bojąc się podchodzić do stygnącej miazgi jaka została po Remim.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline