Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2019, 15:45   #56
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iebwn1L4lyM[/MEDIA]

Plan na powrót udało się Mazzi wykonać prawie idealnie. Mimo zamroczenia alkoholem, zmęczenia i senności, poprawnie namierzyła właściwe piętro i pokój, a nawet dotarła do łóżka bez dodatkowego towarzystwa, budząc się rano z minimalnym kacem, o dziwo nie moralnym. Co prawda perfekcję psuło to, że otworzyła oczy nie w swoim łóżku, jednak tutaj dało się znaleźć rozsądne wytłumaczenie - pomyliła się tylko o dwa metry, bo jej wyro stało po drugiej stronie przepierzenia, w zagrodzie obok. Jak na dwie krótkie wizyty i tak nieźle zapamiętała rozkład pomieszczenia, mogła więc sobie pogratulować zmysłu terenowego. Znaczy mogłaby, gdyby nie pilna potrzeba opróżnienia pęcherza i przepłukania gardła.

Reszta współlokatorów już nie spała, co dziwne nie było patrząc na godzinę, oczywiście przywitali ją jak kota który odpadł w zawodach w kantynie, a ona miała tyle siły żeby machnąć im ręką na powitanie i wymamrotać “Księżniczka, nie królewna”. Potem skorzystała z podpowiedzi gdzie jest prysznic, rzecz zbawienna na kacu. Doprowadzona do porządku, przebrana w czyste ciuchy od razu poczuła się lepiej, tak że gdy wróciła do pozostałych, szczerzyła się już wesoło. Zostawało poznać rozmiar i zasięg strat ostatniego powrotu do domu… chociaż dziura w ścianie coś jej mówiła, że jest wynikiem prac pijanej saper.
- Dobra… dobierałam się do kogoś, albo rozwaliłam komuś gębę? - rzuciła sakramentalne pytanie, dosiadając się do grających. - Niezłe wyro Carol, masz lepszy materac niż w moim.

- Mamy taki sam. Jakbyś skorzystała to byś wiedziała.
- odpowiedź Carol była szybka i ironiczna. Podobnie się uśmiechnęła. Panowie prychnęli na pytania nowej i popatrzyli na siebie jakby sprawdzali co i jak powiedzieć.

- Nie, wiesz było spoko. Nie licząc paru drobiazgów to wiesz, luzik. - moździerzysta machnął ręką i wzruszył ramionami. - Dobra to teraz ja rzucam. Gapcie się bo nie będę powtarzał. - oznajmił pozostałej dwójce i pomachał kostkami po czym potoczył je po planszy. Ruch małych sześcianików na chwilę przykuł uwagę innych.

- No to stoisz. - Chrisa jakoś nie zmartwił wynik tego rzutu za to Rich westchnął gdy widocznie poszedł nie po jego myśli. Teraz obaj popatrzyli na Carol więc pewnie był jej ruch.

- Luzik powiadasz - Mazzi zadumała się, siadając wygodniej na krześle i opierając plecy o ścianę - Przez chwilę myślałam, że odwaliłam coś grubego przez co nie chcieliście mnie znać i zamknęliście samą u Carol w kojcu… dziwne. Naprawdę cholernie dziwne - zmarszczyła brwi zastanawiając się głęboko nad genezą prostego faktu po czym wyjaśniła - Nie przypominam sobie abym poza szpitalem budziła się w ubraniu… dość niecodzienne, dlatego pomyślałam żeście walnęli na mnie focha, nikt nie chciał ze mną spać i miał gdzieś że z powodów… no powodów - wzruszyła ramionami - Potrzebuję wsparcia duchowo-fizycznego podczas zasypiania. Dobrze że byłam pijana - westchnęła boleśnie i z wyrzutem, ale szybko jej przeszło. Dokończyła z uśmiechem - Próbuję sobie poskładać powrót, pamiętam jak śpiewałam przed wejściem żeby obudzić Freda...no i schody i… co za “parę drobiazgów”? Mieliście trochę funu, teraz ja chcę mieć.

- No tak, tak schody… no tak, były jakieś schody…
- Chris uśmiechnął się z przekąsem patrząc na swoje karty. Pozostała dwójka trochę pokiwała głowami, trochę wzruszyła brwiami tak dość oględnie komentując słowa kolegi. Carol rzuciła kostkami i wszyscy znów obserwowali jak się toczą.

- Ty chyba czitujesz te kostki… - mruknął Rich gdy uśmiechnięta łącznościowiec zaczęła przesuwać po planszy swój pionek.

- Dobrze, że on wstał się w nocy odlać. To cię doholował po tych schodach. - Carol wskazała na Richa. Ten spojrzał na siedzącą obok stołu nową i pokiwał twierdząco głową.

- Tylko przez ciebie nie zdążyłem do kibla bo dopiero wychodziłem jak patrzę, że ktoś walczy z tymi schodami. A mnie przyszpiliło. To doholowałem cię do drzwi no i kućwa myślałem, że dalej sama trafisz. - moździerzysta rozłożył ramiona by dać znać, ze proste jego zdaniem zadanie jednak przerosło powracającą na łono rodziny koleżankę.

- No ale nie… - Carol roześmiała się wesoło przekazując kostki Richowi. Ten odwrócił się do stołu i planszy próbując coś wykombinować.

- No nie. Ja myślałem, że jakiś dureń się capstrzyk bawi czy inny chuj. Jak mi się “ktoś” zaczął szarpać z drzwiami. Tymi do mnie. - Chris lekko wskazał na zagródkę z rozwalonym fragmentem dykty. - Myślę sobie “wstanę i trzasnę bo urwie”. No ale byłaś szybsza. - Chris rozłożył ramiona w geście bezradności.

- No i tym tajemniczym sposobem, jakiś tajemniczym zrządzeniem losu jakoś tak się trafiło, że się obudziłam. No wyłażę na środek a patrzę ktoś tam się szarpie po ciemku przy drzwiach. Pytam co jest grane a potem samo poszło. - Carol dorzuciła swoją cegiełkę do wspólnej opowieści. Trzepnęła Richa w rękę przypominając mu o jego turze. Ten pokiwał głową i rzucił w końcu kostkami.

- Nie jest źle. - mruknął i zaczął przesuwać swój pionek po tym jak sprawdził swoje karty. - Chyba chciałaś jej coś powiedzieć. Albo komukolwiek. - wyjaśnił operator broni ciężkiej wskazując na ich łącznościowca.

- Ta. Bardzo śmieszne. Ten cwaniak ją na mnie wepchnął. - Carol poskarżyła się na Chrisa rzucając mu przez stół oskarżycielskie spojrzenie.

- Nie popchnąłem tylko nakierowałem. I nie na ciebie tylko do jej przegródki. Sama zaczęłaś ją łapać to nie zwalaj na mnie. - czołgista poczuł się w obowiązku doprecyzować ten detal nocno - porannej opowieści.

- Bałam się, że się przewróci. - Carol wzruszyła ramionami ani nie drążąc dalej tego tematu ani rezygnując ze swoich pretensji. - Skracając jakoś się mnie uczepiłaś tak, że jak ja chciałam wrócić do siebie to mnie popchnęłaś i wylądowałyśmy u mnie. Myślałam już, że ci przyleję no ale padłaś jak zabita. Nie chciało nam się już ciebie budzić i przenosić to zostawiliśmy cię u mnie a ja przespałam się u ciebie. Nie zarzygałaś mi tam niczego? Jak tak to lepiej grzej od razu i to sprzątnij. - Carol dokończyła wspólną opowieść i nocno-poranna przygoda chyba niezbyt ją bawiła sądząc po wyczuwalnej nutce irytacji. Na końcu popatrzyła na siedzącą obok Lamię i wskazała na wejście do swojej zagódki z której ta niedawno się wytoczyła.

Nie wyszło źle, wręcz przeciwnie. Żadnych strat moralnych, ani za dużo materialnych. Sierżant kiwała głową, przyjmując do wiadomości zdarzenia sprzed paru godzin. Było dobrze, bez przypału. Bała się, że odwaliła coś grubszego, na szczęście udało się nie.
- No bez przesady - przybrała urażony ton, patrząc równie urażonym wzrokiem na drugą kobietę - Nie doprowadzam się do takiego stanu aby rzygać i robić pod siebie. Mogę coś rozwalić, do kogoś się dobierać, albo usnąć na chodniku, albo obudzić się w innym mieście… ale no bez przesady. Trzeba mieć jakieś granice - uniosła dumnie brodę, przybierając pozę skrzywdzonej, wcielonej niewinności - Trochę mi się w klubie przedłużyło. Jeden szarmancki koleś zgubił kąpielówki, więc jako kobieta empatyczna i nastawiona do bliźniego pozytywnie, pomagałam mu szukać. Jakoś tak straciłam rachubę, wiem… wiem - westchnęła, kręcąc głową i popatrzyła na każdego po kolei - Miałam wrócić wcześniej, na parapetówę. Wybaczcie, zasiedziałam się… i dzięki za ogarnięcie mnie przy powrocie. Chyba wiem co chciałam wam powiedzieć - wróciła do uśmiechu - W końcu mieliśmy pić, nie? Wódka jest, zagrycha też. O ile nie pozbyliście się wszystkiego wieczorem, jak tak to trudno - rozłożyła ręce - Oby wam smakowało i poszło w cycki.

- Jaka wódka? Jaka zagrycha?
- chłopaki wyraźnie zbystrzeli na te kluczowe słowa i można było mieć wrażenie, że zastrzygli uszami jak kot na dźwięk otwieranej lodówki. Przynajmniej według dawnych powiedzonek jakie dotrwały do dzisiejszych czasów.

- No Lamia zostawiła mi na przechowanie jak wróci. - Carol westchnęła przykuwając uwagę obydwu mężczyzn.

- Masz u siebie wódę i nic nam nie mówisz? - Chris aż pochylił się nad stołem w stronę łącznościowca gdy upewniał się, że dobrze zrozumiał jej słowa.

- Mieliśmy ją zrobić jak wróci. No to wróciła. Weź wyciągnij wiesz gdzie jest. - Carol nic sobie nie robiła z tych męskich wyrzutów i na koniec spojrzała na Lamię i obojętnie wskazała na swój kojec gdzie widać powinna być nadal ukryta wczorajsza wałówa w jej szafce.

Zdziwienie saper pewnie wymalowało się na jej twarzy. Nie liczyła że fanty się ostaną, a tu proszę. poranek cudów. Szybko podbiła do odpowiedniej szafki, wyciągając z niej dwie butelki i owiniętą ścierką blachę szarlotki. Niosąc z pietyzmem oba dobra, wróciła pod stolik.
- No ale trzeba zrobić miejsce - popatrzyła na planszówkę i ściągnęła usta z zamyślony dzióbek - Chyba że lecimy z tym na świetlicę, albo schody. Kojarzę że te ostatnie całkiem wygodne - skończyła wachlując do Richa rzęsami. Jej prywatny, poranny bohater, holujący do pokoju.

- Ty patrz nie ściemniała… - Chris mruknął szczerze zdziwiony i tak samo jak jego kolega wpatrywał się w prezentowane dobra jak urzeczony. Ale tylko chwilę. - Połóż na parapecie, zaraz to oporządzimy. - zdecydował szybko wskazując na wolny parapet jaki był naturalną, improwizowaną półką do rozdysponowania. Na to hasło ruszyła się też i pozostała dwójka. Carol poszła po coś do siebie, Rich do siebie, Chris zaczął coś zbierać rzeczy tej planszówki ze stołu i po chwili nieuporządkowanego chaosu wszyscy, tym razem we czwórkę, znów spotkali się przy stole. Tym razem uzbrojeni w talerzyki na ciasto, kubki na kompot i kieliszki na wódkę.

- No dobra. Masz na wkupne. To możesz zagrać z nami. - rzekł Rich tonem jakiegoś wtajemniczonego tajnego klubu do nowego kandydata do tego klubu.
I rzeczywiście stół dalej był zawalony planszą ale po małym przemeblowaniu zrobiło się miejsce na czwartego gracza.

- Taka nasza mała tradycja. W sobotę po śniadaniu w coś gramy. - Carol wyjaśniła niewtajemniczonej jeszcze koleżance jak to wyglądają u nich te sobotnie poranki.

- Nie bój się, wszystko ci powiemy co i jak. - Chris zaczął rozdawać każdemu jakieś małe, kolorowe karty a jako nowej nawet pozwolili jej wybrać pionka. Znaczy jednym z dwóch jakie zostały gdy już pozostali wybrali swoje a wyglądało na to, że każde z nich ma swój ulubiony.

- Na pokera to nie wygląda - Mazzi popatrzyła na barwne kartoniki, przedstawiające jakieś mityczne, fantastyczne postaci. Przyglądała im się przez dłuższą chwilę, aż wreszcie wskazała na coś podpisanego “Elfka”.

- Ma niezłe cycki, biere ją - pokiwała do tego głową z miną znawcy tematu. Nie pamiętała by grała w podobne gry, przynajmniej odkąd obudziła się w szpitalu. Na razie wyglądało w porządku, więc wzięła pionek i czekając aż reszta się obsłuży, pokroiła ciasto.
- Co, myśleliście że tak tylko pierdoliłam głupoty o wkupnym, nie? - rzuciła ironicznym spojrzeniem na parę żołdaków - Popitoli, popitoli, a i tak zapomni. A tu smutek, nie można się fochać… to co, komu ciasta? - zadała pytanie, pokazując Gerberem na blachę.

- Niezły kozik. To dawaj kawałek. - siedzący najbliżej ciasta Chris zerknął na trzymane narzędzie. Potem na ciasto i podstawił swój talerzyk. Atmosfera zrobiła się wyraźnie wyluzowana jak na sobotę pasowało jak najbardziej.

- No. Nie dziw się. Co drugi tak mówi. Zrobię to czy tamto, wpadnę, odwiedzę, powiem, przekażę… a potem dupa. - Rich wzruszył ramionami jakoś niezbyt sie kryjąc z tym, że za wiele po nowej z tych jej obietnic to widocznie się nie spodziewali.

Gdy wszyscy znaleźli się znów przy stole zaczęli grać. Trójka weteranów tej gry zaczęła tłumaczyć świeżakowi co i jak z tymi kartonikami, kolorową planszą, kostkami i masą malutkich żetoników do pomocy. Na pewno było to prostsze niż ogarnięcie wszystkich tabel właściwości materiałów wybuchowych to mieszania ich nowe mieszanki o pożądanych właściwościach. No i o wiele przyjemniejsze a do tego zabawne. Skracając to trzeba było swoim pionkiem dojść do centrum prostokątnej tarczy podzielonej na trzy warstwy zwane krainami. Gdy ktoś tam doszedł to mógł się zmierzyć w walce o koronę. Jeśli wygrał to zostawał władcą całej planszy i wygrywał grę. Ale, że im bardziej wewnętrzna kraina tym silniejsi byli przeciwnicy no to i trzeba było sobie uzbierać trochę żetonów ze sprzętem, rozbudować i wzmocnić postać zanim się ktoś pokusił o skok do wewnętrznych krain. Za to pozostałej trójce, chociaż każde z nich chciało wygrać to chyba główną przyjemność sprawiała właśnie sama gra a nie wygrana więc grało się całkiem przyjemnie i z dużym przymrużeniem oka. Zwłaszcza, że kolejne kawałki ciasta i wypite kolejki rozluźniały atmosferę jeszcze bardziej.

Więc tak spędzali czas wolny zwykli, normalni ludzie - grając wspólnie w coś, co nie musiało zawierać podtekstów albo robić nowych problemów. Mazzi masa elementów i barwnych kart strasznie się spodobała. Zbierała szpej dla postaci, klęła gdy jej kości nie sprzyjały i przepijała kolejne kawałki ciasta wódką, czując się podejrzanie wyluzowana, spokojna wręcz. Miłe, sobotnie południe w gronie znajomych, którzy w przyszłą sobotę też będą grali w grę.

- Muszę zapamiętać żeby zwlec się w przyszłą sobotę na partyjkę - mruknęła pogodnie, gdy przełknęła wódkę i odstawiła kieliszek na parapet. - A właśnie… ktoś z was wybiera się dziś na koncert do starego kina? Wywrotowe, antysystemowe darcie mordy na trzy akordy - zabujała brwiami, pod stołem buszując bosą stopą po nodze moździerzowca, a nad stołem udając że nic zdrożnego się nie dzieje - Do tego tanie wino, dużo skór i ćwieków. Glany, pogo i pewnie ktoś będzie się bił pod sceną… wspominałam o pogo? - polała nową kolejkę.

- Nie moje klimaty. - Chris skrzywił się trochę ale raczej wolał cieszyć się kostkami, planszą, ciastem i alko niż zajmować się czymś innym. Pozostała dwójka też zareagowała podobnie jakoś nie czując wystarczającej motywacji i potrzeby do wieczornego pogowania i punkowania pod sceną.

- Taka rozrywkowa jesteś? A to z kim się tak wczoraj zrobiłaś w “Honolulu”? - Rich zerknął ciekawie na Lamię i rzucił kostkami bo akurat była jego kolejka. Zaczął przestawiać po planszy swój kartonowy pionek gdy do rozmowy się wtrąciła łącznościowiec.

- Pewnie z tym swoim kapitanem. I to nie jakimś tam zwykłym kapitanem. Tylko z Bolców. - Carol mruknęła z przekąsem sprawdzając coś na swoich kartonikach a dwaj pozostali gracze zerknęli na nią, na Lamię, na siebie nawzajem w końcu jeden zajął się ciastem a drugi zapitką.

- No to jak tak zaczynasz ostro to długo tu nie pomieszkasz. Widzicie jak to nasza Lamia się umie ustawić? Ledwo zaczęła fikać po mieście a już się buja po “Honolulu” z kapitanem Bolców. - Chris rozłożył ręcę i pozostała dwójka mądrze pokiwała głowami na znak, że ma racje i wiele tu się już zdziałać nie da. Rich przekazał kostki Lamii bo teraz była jej kolejka.

Albo się Mazzi wydawało, albo ktoś tu miał ból dupy, tylko nie ogarniała z jakiego powodu. No dobra, chyba coś tam się jej w głowie łączyło dwa z dwoma, ale było to tak absurdalne, że nie chciało przejść jako fakt.

- Nie po mieście, ale po klubie - popatrzyła kwaśno na operatora maszyn bojowych - Nie mój kapitan, ale po prostu kapitan. Ale fakt, bolcuje całkiem, całkiem - przy tej kwestii wzruszyła ramionami, wypijając kielonka i zaraz uzupełniając szkło. Drugą ręką potoczyła kostki, a potem przesunęła pionek o odpowiednią ilość oczek.

- Wzgórza… ciągnij 2 karty - mruknęła, odczytując co było wypisane na planszy. Ciekawe jaki by nastrój nastał, gdyby padło, że z Estebanem też się buja - O… zajebiście - uśmiechnęła się, odkładając kartę “Manierka” na kupkę sprzętu swojej postaci. Powoli zaczynała łapać o co tu chodzi, w grze oczywiście.

- Długo nie pomieszkam tutaj? Niech zgadnę… złożycie skargę na nieobyczajny sposób prowadzenia się, nocne rozróby i pijaństwa, degrengoladę, nepotyzm, gorszenie współlokatorów - oddała kości dalej - Mówiłam wam że i tak tu pewnie długo mnie nie będą trzymać, zanim nie polecę ze względów tursytyczno-obyczajowych. Poza tym chlałam wczoraj z oddziałem Boltów, taka ze mnie zła padlina i niedobra - parsknęła dość cynicznie - Już mam się pakować, czy kończymy partię?

- Daj spokój, nikt cię przecież nie wygania.
- Rich przyjął ugodowy ton ale relacje z wieczornych przygód chyba niezbyt przypadły trójce współlokatorów do gustu.

- Nie przetrzymuj kostek. - Carol stuknęła dłoń Lamii dopominając się o przekazanie losowego elementu gry w swoje ręce po tym gdy skończyła swoją turę.

- Nic nam do tego, mieszkaj sobie i bujaj się gdzie i z kim chcesz. Nikt tu żadnych skarg nie pisze, mieszkaj sobie. Nie myśl, że jesteśmy jacyś trefni czy co. Po prostu widocznie kręcą nas inne rzeczy. - Chris wzruszył ramionami czując się chyba zobowiązany wypowiedzieć się w imieniu całej trójki.

- Ale dałaś wałówę i wódę więc spoko. Nie bój się tu sami swoi. Po prostu nie co dzień trafia się ktoś kto pierwszej nocy buja się po “Honolulu”. W oficerskiej obstawie. My tu same szaraczki w większości. Oficery bujają się w Bloku A. Inny świat. My nie gadamy za bardzo z nimi a oni z nami. Jak w wojsku. Brak wspólnoty interesów. - Rich nieco rozwinął punkt widzenia jaki mieli na kontakty z oficerami i klub który chyba nie był takim kolejnym przydrożnym barem w mieście. W wojsku rzeczywiście istniała dość duża rozbieżność między oficerami, nawet tymi młodszymi a resztą wojskowej masy. Byli niczym rodzynki w wojskowym cieście skoro średnio statystycznie na setkę mundurowych przypadało może kilku poruczników i co najwyżej jeden kapitan ale zwykle był ponad taką przeciętną setką szarej wojskowej masy. Nie do końca wiedziała jakie jej współlokatorzy mają szarże ale widocznie do oficerów nie należeli.

O tak, szczególnie po drugiej kobiecie dało się zauważyć jak nikt nic do Mazzi nie ma. Ani tym bardziej do jej zeszłonocnej wycieczki. W jednym jednak się nie mylili - chuj ich to obchodziło. Nie żeby jeszcze kiedyś miała spotkać się z Mayersem i to nie dlatego że ona nie chciała, a odwrotnie. Wątpiła aby zobaczyła go jeszcze, chyba że przypadkiem pójdzie znowu do Honolulu, bo nawet, kurwa mać, nie ogarniała gdzie go w cywilu złapać poza jednostką. W jednostce za to i tak nie udzieliłby jej takich informacji - szarakowi, podoficerowi. Kawałkowi żwiru w porównaniu do rodzynków z oficerki. Westchnęła ciężko, zamykając na chwilę oczy. Dobry humor poszedł nie mówiąc kiedy wróci, sierżant za to nie wiedziała czemu jest jej źle: przez “Krótkiego”, albo pozostałą trójkę współlokatorów.

- Nie no, zajebiście. - parsknęła raczej cynicznym śmiechem, przepijając to klinem. Nalała jeszcze jedne, wypiła i dopiero odetchnęła raz jeszcze, ale nastrój się jej nie poprawił.
- Jak nie chcieliście słuchać to po co pytaliście gdzie i z kim się włóczyłam? To co, mam jak ta smętna pizda siedzieć na dupie u siebie w zagrodzie i tylko zalewać pałę póki się nie porzygam pod siebie albo nie stwierdzę że to ten moment kiedy wreszcie trzeba się zaćpać albo powiesić? - zebrała leżący przed nią zestaw kart do kupy, wyrównała boki i całość odłożyła na kupkę kart zużytych. Wstała od stołu i rzuciła przez ramię - Dzięki za grę, reszty nie trzeba. Umyta blacha po cieście do zwrotu.

- Po prostu żyj sobie po swojemu i daj nam żyć po swojemu. I tych kapitanów i całą resztę trzymaj dla siebie i będzie okey. - Carol rzuciła za odchodzą Lamią. Całą trójką wydawali się mieć dość niewyraźne miny więc chyba humor im też się zważył mniej lub bardziej. Gra wyraźnie przestała się kleić i w końcu Chris zaczął ją składać na dobre. Pozostała dwójka siedziała jeszcze przy stole bawiąc się kubkami i kieliszkami ale też jakoś tak machinalnie i bez przekonania. W końcu Rich zaczął jakoś trochę na siłę temat obiadu. We trójkę zaczęli nieśmiertelny, wojskowy i swojski temat “Co dziś dają w stołówce?”. I jakoś to poszło. Rzeczywiście pora była już taka, że do obiadu było zdecydowanie bliżej niż do śniadania.

W międzyczasie we własnym kojcu saper skończyła się malować i czesać, kończąc przygotowania do wyjścia na miasto. Po drodze wypadało wpaść gdzieś po kwiaty oraz wino, bo z pustymi łapami na obiad do Betty iść nie wypadało. Planowanie zrobienia przyjemności pielęgniarce i Amy trochę rozruszał brunetkę, tak że wiążąc buty machnęła ręką na resztę towarzystwa. Nie umieli sobie zorganizować czasu ich problem. Ona w planach miała całkiem niezłe perspektywy i na żarcie i po żarciu, już w starym kinie. Wreszcie spakowała do torby parę drobiazgów, nie chcąc po raz kolejny wykorzystywać zapasów kasztanki jeśli chodzi o mydło i pokrewne klimaty. Ciuchów zostawiła u niej jeszcze masę, nie zanosiło się jednak że trzeba je będzie do domu weterana przenosić.
Wyszła z zagrody, zamknęła za sobą drzwi, a potem bez słowa wypłynęła z pokoju, to samo powtarzając z drzwiami na korytarz. Kierowała się do Freda, zgłosić że znowu jej nie będzie. Nie potrzebowała jeszcze MP na karku.


Nie wiadomo gdzie i kiedy ale od momentu przebudzenia, wspólnej gry, popijawy i zajadania się ciastem w pokoju a następnie załatwiania swoich spraw poza Domem i parę godzin zleciało. Dlatego gdy stanęła w progu apartamentowca na pierwszym piętrze, w drzwiach na końcu korytarza zrobiło się już popołudnie. Za to w międzyczasie pogoda zrobiła się idealna. Gorąc lejący się z nieba trochę zelżał a chmury ustąpiły i nad miastem nastał błękit nieba. I Dom Weterana i mieszkanie pielęgniarki były o tyle wygodnie położone, że dotarcie tam środkami komunikacji miejskiej nie było już takie trudne dla saper. Już zaczynała na tej trasie poruszać się całkiem swojsko.

Chwilę czekała gdy zapukała do drzwi. Ale prawie od razu usłyszała za drzwiami szybkie, energiczne kroki, szczęk zamków i w drzwiach ukazała się szczupła sylwetka okularnicy.
- Cóż za niespodzianka. Amy, nie uwierzysz kto nas odwiedził! - łaskawa pani uśmiechnęła się oszczędnie jak na dobrze wychowaną damę wypadało. Ale mimo to w ustach i spojrzeniu i tak przekradło cię ciepło i sympatia do stojącego w progu gościa.

- Jack?! - gdzieś z głębi pomieszczenia dobiegło podekscytowane pytanie młodej blondynki. Kasztanowłosa kobieta w czystej koszuli sapnęła i pokręciła głową by dać znać gościowi co tu się teraz wyrabia jak jej nie ma.

- No niestety to nie twój amant. - Betty podniosła głos aby blondynka mogła ją usłyszeć i otworzyła drzwi wpuszczając do środka gościa. - No widzisz Księżniczko co ja się tu teraz mam z tymi młodymi zakochanymi? - powiedziała tonem skargi gdy ciemnowłosa Księżniczka przekroczyła próg mieszkania.

- O! Lamia! Cześć! - Amelia ukazała się wyskakując ze swojego pokoju. Co prawda to nie był Jack no ale ten gość też sprawił, że blondynka uśmiechnęła się przyjaźnie i podbiegła do gościa aby pomóc jej się rozpakować.

- Dziś dzień rozczarowań moją osobą, co? - saper parsknęła, wyjmując z papierowej osłony wpierw bukiet dla Betty, a potem dla Amy. Wręczyła je po kolei, każdą z kobiet całując w policzek. Przez myśl przeszło jej, że dobrze wreszcie wrócić do domu.

- Jak tam, gotowa na koncert? - spytała blondynki zdejmując buty i rozglądając się za kapciami - Jak wam minął wczoraj dzień? Byliście w ZOO? Co na obiad? - dodała spoglądając na gospodynię - Byłam w okolicy i pomyślałam że wpadnę, zobaczę co u was słychać.

- I świetnie zrobiłaś Księżniczko, mam nadzieję, że wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana. Nawet bym powiedziała z szeroko otwartymi… hmm… no już tutaj wstaw sobie coś sama. - Betty mówiła ze swobodną swadą lekko sobie żartując ale bukiecik kwiatów przypadł jej do gustu i bo uśmiechnęła się promiennie na tą niespodziankę.
- Wreszcie ktoś kto wie jak należy taktować kobietę. - zamruczała z zadowolenia biorąc w wolną dłoń podbródek Lamii i składając na jej ustach ciepły pocałunek. Chwilę potrzymała jej twarz jakby chciała się jej napatrzyć z bliska.

- O rany jakie śliczne! Lamia jesteś kozacka! - Amy też była zachwycona swoim bukietem i okazała swoją wdzięczność zarzucając swoje ramiona na szyję gościa i przytulając się i ściskając ją mocno czym nieco wtargnęła między nią a Betty ale okularnica chyba się nie gniewała z tego powodu.

- No chodź, dobry moment wybrałaś, obiad już prawie gotowy. - okularnica jak zwykle zarządziła okolicą jaką miała do dyspozycji. Zakomenderowała Amelię do pomocy z kwiatami i wazonami, przypomniała Lamii, że nadal ma swój pokój do dyspozycji no i dała jej czas aby mogła się rozpłaszczyć i ubrać kapcie. Spotkały się ponownie w salonie gdzie gospodyni usiadła na swoim honorowym miejscu a Amelia jeszcze zwlekała sprawdzając na jej polecenie obiad w kuchni. Sądząc po zapachach piekło i gotowało się coś dobrego.

- Wyobraź sobie Księżniczko, że z tej naszej małej Amy to cała latawica się zrobiła… - Betty podniosła wymownie głos na tyle, żeby blondynka w kuchni mogła ją usłyszeć. No i usłyszała.

- Nie mów tak! Ja nigdzie nie latam! - zawołała blondynka trochę jakby rozbawiona i przejęta jednocześnie, że ktoś mógłby wziąć słowa gospodyni tak na poważnie.

- Tak?! A kto ci musiał przypominać, że dziś wieczór masz już zajęty bo się umówiłaś z dziewczynami? - Betty już wyraźnie posłała głos i spojrzenie w stronę kuchni gdzie trochę nawet było widać sylwetkę drobnej blondynki.

- Oj, no wiem przecież! Tak się tylko pytałam! - blondynka ciut straciła rezon i mówiła tonem upartej prawie dorosłej córki której rodzicielka wypomina to czy tamto z nie wiadomo jakiego powodu.

- Wszystko przez tego całego Jacka Księżniczko. W ogóle straciła dla niego głowę. Dobrze, że ma mnie co ją postawi na czas do pionu. Na szczęście miałam rękę na pulsie i pomogłam młodym zakochanym zorganizować sobie czas wolny. - Betty świetnie wychodziła w roli starej kumoszki czy innej ciotki. Takiej starej, złośliwej, gderliwej która stanowi idealną zawalidrogę i cięzar dla eksperysjnej młodości. I ekspresyjna młodość dała temu wyraz z kuchni.

- No! Ale jutro mnie zaprosił na grilla! - Amy wreszcie się doczekała z gorącym newsem aby się nim pochwalić swojej szpitalnej kumpeli.

- Tak Księżniczko, to prawda. Jutro w samo południe. Dopilnowałam aby Jack zobowiązał się, że po nią i przyjedzie i odwiezie przed wieczorem całą. - okularnica niewinnie zaczęła oglądać swoje paznokcie informując swojego gościa o planach młodych na jutrzejszy dzień. - Więc chyba niestety Księżniczko będziemy jutrzejszego popołudnia skazane same na siebie. I będziemy musiały sobie znaleźć jakieś zajęcie aby się nie nudzić. - Betty popatrzyła z dziwnie mało nieszczęśliwą miną znad swoich okularów na drugą kobietę.

- Nie no dziewczyny! Jack powiedział, że jak chcecie to możecie też jechać! - Amelia która nie widziała twarzy gospodyni chyba wzięła sobie do serca, że jej przyjaciółki zostaną same we dwie na pół niedzieli i będą się nudzić w pustym mieszkaniu.

Lamia przybrała podobną pozę starej hetery-matrony, która już zgorzkniała podeszłym wiekiem skrzeczy nad karkiem młodzieży, układając jej życie wedle własnego widzimisię, bo w końcu jako doświadczona przez los i postępujące dekady, ma oczywiście do tego święte prawo.
- No zobacz Betty, jaki to niecny młodzian - westchnęła ciężko, patrząc wymownie na kasztankę. Zasiadła przy stole, przyglądając się pozostałej dwójce kobiet - A takie dobre pierwsze wrażenie sprawiał. Porządny, szarmancki… dobrze wychowany i dobrze się zapowiadający… a tu proszę. Już na złą drogę sprowadza naszą biedną Amy. Co będzie dalej? Weekendowe wypady poza miasto? Wycieczki nad jezioro? - spytała tonem czystej trwogi, po czym załamała ręce - Zobaczysz Betty, jeszcze chwila i nam słoneczko stwierdzi że pakuje manatki i się wyprowadza. Do tego całego Jacka. Zostawi nas dwie samotne… bo przecież samej cię nie zostawię. Wrócę i będziemy obie siedziały, stare, zakurzone i zapomniane. Relikty dawnych czasów. Kupimy sobie kota, jak na stare panny przystało, przywdziejemy czerni żałobny kir. Zaczniemy robić na drutach i siedząc na balkonie popijać herbatkę a Amolem. No i naleweczki - pokiwała uroczyście głową - Aż zmienimy się w dwa suche, ususzone szkielety, okryte pajęczyna zapomnienia - udała że roni gorzką łzę nad tym tragicznym losem - Nie przejmuj się nami Amy, poćwiczymy w niedzielę te dewocenie na balkonie, a ty baw się dobrze. Młoda jeszcze jesteś, życie przed tobą… nie to co my - dokończyła melancholijnie.

- Nie no nie wygłupiajcie się. - Amy zerknęła z kuchni w ich kierunku jakby się obawiała, że to tak obie gderają na poważnie. - A w ogóle to chodźcie, obiad już jest. - zawołała je do siebie i Betty wstała dając znak gościowi, że mimo wszystko muszą wspomóc tą ekspresyjną młodość.

- Świetnie wyglądasz w tej kiecce. Dobrze ci podkreśla figurę. - okularnica wydawała się w świetnym humorze mimo tego zgrywu jaki odstawiała kosztem blondyny. Na znak jak dobrze wygląda figura Lamii trzepnęła ją w pośladek gdy zrównała się z nią w krótkiej drodze do kuchni.
- Tylko jak pewnie już wiesz jak tu zostaniesz to tu jest istna komarza plaga. - powiedziała uśmiechając się do niej słodko a na dole mocno i władczo targając jej pośladek.

- No bierzcie talerze i chodźcie. - nieświadoma mowy ciała Amelia przywitała je ciepłym uśmiechem wskazując na naszykowane naczynia. Sama miała na dłoniach grube rękawice i trzymała w nich jakąś szklaną brytfankę. Gdy postawiła ją na jednej z szafek i otworzyła buchnął z niej apetyczny zapach pieczeni. Nie zbyt spieczonej, niezbyt suchej, ot w sam raz razem z jabłkami i śliwkami.

- Udało mi się zdobyć kaczkę. - oznajmiła Betty poufałym tonem zdradzając przyjaciółce ten wielki sekret. Wzięła swój talerz i podeszła do blondyny która w międzyczasie zdjęła grube rękawice i zaczęła kroić pieczeń.

- I nie gadajcie tak na Jack’a. On jest bardzo miły. I rodzinny. Na tym grillu nie będzie nic strasznego to taki rodzinny grill ma być, żadne straszne rzeczy. - Amelia poczuła się w obowiązku aby wyklarować wizerunek swój i młodziana z jakim miała plany na jutrzejszy dzień. Przy okazji całkiem sprawnie nałożyła porcję na talerz gospodyni i zaczynała kroić drugą parującą porcję dla swojej kumpeli.

- Tak. Grill prorodzinny. Ale macie odpowiednie środki antykoncepcyjne? Jeśli nie to są w szafce w łazience weź co ci potrzebne. - kobieta o kasztanowych włosach świetnie sprawdzała się w roli starej, gderliwej ciotki. I co chyba nie dostrzegała przejęta całą sprawą Amelia, świetnie się przy tym bawiła. Zwłaszcza teraz gdy blondyna cała spąsowiała i nie wiedziała gdzie oczy podziać więc kończyła kroić porcję i nałożyła ją na talerz Lamii.

- Nie no co ty gadasz… przecież nic nie będzie ani nic no… - wybąkała w końcu zaczerwieniona blondynka. - Jak chcecie to możecie z nami jechać! - wybrnęła w końcu z zakłopotania i popatrzyła na swoje dwie towarzyszki. Pieczeń była już nałożona teraz wzorem gospodyni trzeba było nałożyć sobie puree z ziemniaków jakie znajdowało się w jednym z garnków.

Rozmowa robiła się coraz ciekawsza, jednak to co wjechało na stół kupiło uwagę sierżant na długą chwilę. Oniemiała patrzyła na pieczeń, przełykając ślinę tak głośno, że pewnie słyszano ją w mieszkaniu obok.
- Wow… - sapnęła z uznaniem, a potem spróbowała i mrucząc z uznaniem zaczęła wcinać, delektując się pieczonym mięsem w lekko słodkim sosie z owocami. Najlepsze co jadła odkąd pamiętała.
- Coś wspaniałego - pochwaliła, przerywając żucie tylko na tyle aby się tą informacją podzielić. Po paru długich minutach, kiedy zaspokoiła pierwszy głód, włączyła się do rozmowy.

- Oj daj spokój, przecież nie będziesz ciągnęła ze sobą dwóch starych bab aby skrzypiały gdzieś w kącie - Mazzi machnęła zbywająco, patrząc na blondynkę nostalgicznie - Wiesz… też zawsze jak gdzieś idę to zakładam że nic się nie wydarzy, a finał jest taki, że ląduję gdzieś na kimś. Albo pod kimś. Życie - wzruszyła ramionami, bagatelizując sprawę - Wczoraj na przykład. Wyszłam do klubu, spotkałam tego kapitana od Boltów. Mieliśmy wypić drinka, skończyło się w krzakach. Sama nie znasz dnia ani godziny, lepiej się przygotować na to, co może się stać… zresztą śliczna jesteś, wolna i młoda. Co sobie będziesz, proszę ja ciebie, żałować. Ten Jack wydaje się całkiem porządny. Mnie żaden do tej pory nigdzie nie zaprosił tak o… na coś nawet jak grill. Że niby kameralnego. Więc się ciesz i korzystaj ile wlezie. Betty dobrze mówi. Bierz gumy, nie ma co bez nich lecieć… chyba że potem ma się ochotę grać w loterię “Kto jest ojcem” - parsknęła, pomijając fragment że sama nie za bardzo pamięta o odpowiednim przygotowaniu i zwykle leci na żywioł, ale cóż. Młodzież należało odpowiednio edukować, zamiast zakrzewiać złe nawyki.

- Naprawdę, nie przejmuj się nami. Baw się jutro dobrze i nie do końca grzecznie. My z Betty sobie poradzimy, duże jesteśmy - wychyliła się i pocałowała kasztankę w policzek - Do tego pomysłowe… a właśnie. Będzie na koncercie jeszcze jedna laska z nami. - popatrzyła na obie towarzyszki na przemian - Val, kelnerka z “41”. Zabawna, wesoła, urocza dziewczyna. Lubi lizać buty - dokończyła patrząc bez podtekstu na okularnicę.

- Naprawdę? O, to wydaje się bardzo ciekawą osóbką. Wartą poznania. - Betty zareagowała jak na dobrze wychowaną damę przystało czyli oszczędnie się uśmiechnęła i zerknęła ponad okularami na Lamię. Włożyła sobie widelec z porcją jedzenie do ust i jakoś tak niby zwyczajnie powoli go z tych ust wysunęła co jednak w tym wykonaniu i temacie jakoś budziło kosmate skojarzenia.

- Ale Księżniczka dobrze mówi Amy. Naprawdę, dziękujemy ci za te zaproszenie ale no jedna przyzwoitka to już duży stres a dwie? Co by sobie Jack pomyślał albo jego rodzina? Że ci nie ufamy albo, że jakaś nierozgarnięta jesteś i trzeba cię mieć na oku non stop? No daj spokój Amy. - okularnica przybrała lekko strofujący ton jak matka czy nauczycielka który musi wskazać dziecku oczywistą, oczywistość którą dziecko z uporem zdaje się nie dostrzegać.

- I to będzie jutro. Zastanowiłaś się jak się już ubierzesz? Może porozmawiasz z Księżniczką ona ci na pewno coś doradzi. Jak i na dzisiaj. A właśnie. Pomyślałyście już o tym koncercie? Macie wszystko gotowe i jak się tam zabrać? - gospodyni niczym sprawny wodzirej imprezy zgrabnie przekierowała uwagę blondynki na inne tory. Ta rzeczywiście uniosła buzię znad talerza gdy uświadomiła sobie ubraniowe dylematy oraz obecność Lamii obok.

- Noo… Ale ja nie wiem jak się ubrać na ten koncert. Nigdy na takim nie byłam. A pojechać to chyba autobusem do kina to tylko jedna czy dwie przesiadki. - blondyna z grubym bandażem na twarzy wydawała się przyłapana na gorącym uczynku bo pod względem przygotowań mówiła jakby gorączkowo improwizowała a jej plany na wieczór były w proszku. Dlatego coraz częściej zerkała na Lamię ze niemą prośbą o wsparcie w oczach aby nie wyjść na lebiegę w oczach surowej siostry oddziałowej.

- Coś słyszałam że łaskawa pani nas podwiezie, więc tak… czy byłoby nietaktem gdybyśmy jeszcze podskoczyły do “41” po Val? - Mazzi płynnym ruchem stoczyła się z krzesła, opadając na kolano obok stołka pielęgniarki. Ujęła ją za dłoń i przycisnęła do swoich ust - Byłoby to niezwykle wygodne, poza tym sama byś pani miała okazję zobaczyć ten przypadek o którym wspomniałam. No i Maddie będzie, warto się przywitać i parę słów zamienić z tak zdolna kobieta. Może szybki masaż pleców spracowanych po dyżurze? Z ubraniem nie ma sprawy. - uśmiechnęła się do blondi - po to byłyśmy na zakupach. Coś ci po obiedzie dobierzemy.

- Kusisz Księżniczko.
- pod wpływem poddańczych zabiegów królowa na swoim tronie wydawała się rozpływać w swojej wspaniałości i łaskawości względem swojej faworyty. Pozwoliła jej unieść i pocałować dłoń po czym pogłaskała ją czule po policzku. Zastanawiała się chwilę siedząc trochę po przekątnej swojego fotelowego tronu i drugą dłonią przesuwając palcami po swoich ustach.

- Myślę, że taki brudny, hałaśliwy koncert jest zbyt mało higieniczny jak na muj gust. - odezwała się po chwili namysłu a Amelia cichutko westchnęła słysząc ten werdykt. - Ale podwieźć was gołąbeczki chyba bym mogła. A ten “41” coś mi się wydaje chyba jest po drodze. Mam nadzieję, że owa amatorka obuwniczej kolekcji będzie tam dzisiaj. - powiedziała powoli i z zastanowieniem. Przy okazji zaczęła też przesuwać palcami po twarzy Lamii zwłaszcza kciukiem po jej ustach.
- Kto wie Księżniczko? Może jak Jack porywa jutro nam na cały dzień Amy to może my byśmy mogły porwać jeszcze kogoś do towarzystwa? Jakby nam podpasował oczywiście. Jak myślisz Księżniczko? - okularnica rozparta wygodnie i władczo na swoim fotelu mówiła jakby pytała swojej prywatnej doradczyni o zdanie w bardzo ważnej kwestii.
 
Driada jest offline