Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2019, 19:18   #14
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Kermem i abishaiem :)

SMS nadawca nieznany
Cytat:
Dasz się zaprosić na lemoniadę? Wieczorem?
Nadawca nie podpisał się, ale ten numer znała na pamięć. A i tak tylko jedna osoba mogła ją zaprosić na taki akurat 'trunek'.

SMS Lili
Cytat:
Jasne
SMS nadawca nieznany
Cytat:
El Toro odpada. U mnie?
SMS Lili
Cytat:
Szykujesz większą imprezę?
SMS nadawca nieznany
Cytat:
Tak.
SMS nadawca nieznany
Cytat:
Dwuosobową
SMS Lili
Cytat:
Ha, ha… romantyczny wieczór we dwoje… dobra, przyjdę.

* * *

Salon wyglądał nieco inaczej, niż to Lili pamiętała z ostatniej wizyty. Stare krzesła zastąpione przez dwa bardzo wygodne fotele, a na stole, nakrytym bieżnikiem w stylu Nawaho, królowały dwie świece.
- Zapraszam. - Kit wskazał jeden z foteli.
Zdziwiona nieco Elizabeth , przebrana w luźniejszy strój, ze zgrzewką piwa w jednej ręce, przekąską w drugiej, rozejrzała się po salonie.
- Jestem pierwsza? - Zapytała kładąc to co przyniosła na stole. - Zaraz przyjdą inni?
- Raz, dwa... - Kit odliczył na palcach. - Z tego wynika, że przyszłaś ostatnia.
- Dobra, dobra… - Zaśmiała się. - Niezły żart.
- Siadaj, proszę - powiedział. - Mam dla ciebie niespodziankę.
Elizabeth rozsiadła się wygodnie na wskazanym fotelu i z wyczekiwaniem spojrzała na Kita, zastanawiając się kiedy przyjdą pozostali. W tę bajeczkę o dwuosobowej imprezie nie wierzyła.
- Założysz? - podał jej okulary VR.
- Co ty kombinujesz? - Lili dopasowała okulary.
- Ciekaw jestem, czy skojarzysz... - powiedział, po czym włączył urządzenie, zaś Lili ujrzała czołówkę - remake pewnego bardzo starego filmu.
- Skądś ty to wstrząsnął? - Zapytała, a szeroki uśmiech wypłynął na jej twarzy.
- Dla ciebie wszystko - powiedział, siadając obok niej i wciskając jej do ręki pudełko z prażoną kukurydzą. - Dawne, dobre czasy - dodał z uśmiechem.
- To była bardzo żenująca chwila, wtedy z tym popcornem. - Lili chwyciła kilka sztuk kukurydzy i wrzuciła sobie do ust.
- Z mojego punktu widzenia dość zabawna - przyznał Kit. - Mile to wspominam.
- Domyślam się. - Powiedziała z ironią.
Kit poklepał ją po kolanie.
- Całe to kino, i ten film, i ciebie przede wszystkim mile wspominam - powiedział.
- Aż nie chcę wiedzieć co ty sobie wtedy o mnie pomyślałeś.
- Więc nic nie powiem. A ty nie traktuj tego tak poważnie, proszę...
- Ja też miło wspominam ten seans.
- I dlatego chciałem przywołać te chwile. Częstuj się, póki nie ostygło.
- Zostanę przy swoim pudełku. - Zaśmiała się głośno.
- Ale jest tylko jedno - powiedział, zabierając garść popcornu ze wspomnianego pudełka... i udając, że nie rozumie jej słów. - Na właściwą kolację jest coś innego.
- Postawię je bezpiecznie między nami. - Lili zachichotała i wyciągnęła rękę tak by to jedno jedyne pudełko było między nimi.
- Budujesz mur między nami... - Kit westchnął. Z udawanym żalem. Po czym na ślepo sięgnął po kolejną porcję popcornu.
- Raczej dbam o moralność podwładnego. - Lili mówiła nadal żartem.
- Wzruszające... To ci się chwali... Jesteś uosobieniem zalet. - Ostatnie zdanie nie do końca było żartem.
- Bo się cała zaczerwienię. - Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Kita Elizabeth przyjęła jako dalszą część ich, utrzymanej w lekkim tonie, wymiany poglądów i tak też mu odpowiedziała.
- Gdyby nie te okulary, to pewnie bym to i zobaczył - odparł. - Ale możemy to powtórzyć jak film się skończy - zaproponował.
- Oglądaj film.
- Tak jest, księżniczko.
Lili westchnęła głośno, przesadnie głośno nie komentując jednak ostatniego zdania wypowiedzianego przez Christophera.
Wróciła do oglądania filmu, który bardzo dawno temu już razem obejrzeli.


* * *


- Było coś dla ducha - powiedział Kit, gdy film się skończył i wymienili się paroma uwagami - to teraz coś dla ciała.
Po chwili na stole znalazło się nieco smakołyków.
- Częstuj się. - Kit napełnił równocześnie dwie szklanki. Do lemoniady, którą podsunął Lili, dorzucił dwie kostki lodu.
- Naprawdę myślałam, że będzie więcej osób. To w końcu ostatni wolny wieczór. - Lili mówiła poważnie nakładając sobie kilka rzeczy na talerz.
- Pewnie każdy spędza go na swój sposób. - Kit poszedł w jej ślady. Było rzeczą jasną, że w ciągu najbliższych dni nie będą mogli liczyć na domowe jedzenie. - Prócz piwa mam też coś mocniejszego... gdybyś chciała łyk lub dwa.
- Czyżby trzeba było wydawać rozkaz żebyś się poszedł zabawić? - zapytała żartem.
- Ależ ja się dobrze bawię. - Udał, że nie wie, o co jej chodzi. - W doborowym towarzystwie na dodatek.
- Wiesz o co mi chodzi. - Trudno było określić czy Lili mówiła poważnie czy żartowała.
- Nie do końca rozumiem... Jeśli masz na myśli to, co myślę, to jestem nieco zaskoczony.
- Że martwię się o morale ludzi przed misją? - Tym razem to ona udała, że nie rozumie o co chodzi. - To należy do moich obowiązków.
- Uznaj więc, że właśnie wypełniasz wspomniany obowiązek i podnosisz moje morale. Trochę sałatki?
- Jesteś niemożliwy. - Lili uśmiechnęła się do Kita, podsuwając talerzyk żeby jej nałożył.
- Staram się. - Obdarzył swą rozmówczynię szerokim uśmiechem, po czym nałożył na talerz nieco sałatki. - Ale są jeszcze słodycze i lody na deser - uprzedził.
- Ale poszalałeś - powiedziała z niekłamanym podziwem.
- No ba... Taki gość...
- Pewnie każdej którą zapraszasz to mówisz. - Zaśmiała się.
- Że niby trenuję na innych, a potem stosuję sprawdzone metody? - Spojrzał na nią z lekko kpiącym uśmiechem.
- Czyli mam być testerem? - odpowiedziała w podobny sposób. - To kogo chcesz oczarować? Opowiadaj.
- No chyba nie sądzisz, że śmiałbym robić z ciebie królika doświadczalnego i testować na tobie niesprawdzone metody... - Tym razem Kit wydawał się być odrobinę dotknięty takim podejrzeniem.
- Czyli nie zwróciłbyś się do mnie o pomoc? - Lili udała zdziwioną i dotkniętą takim brakiem zaufania.
- Jakbyś nie odróżniała udzielania dobrych rad od bycia króliczkiem... - Kit udał zaskoczonego.
- Dla ciebie mogę być i tym króliczkiem… - zażartowała.
- Będę pamiętać, jak zacznę testować nowe techniki uwodzenia. - Dostosował się do jej tonu. - I nawet o marchewkę i listek sałaty zadbam…
- Ależ ja to zrobię zupełnie bezinteresownie - powiedziała Lili między jednym kęsem a drugim - tylko powiedz o kogo chodzi. O tę brunetkę, z którą cię niedawno widziałam?
- To już przeszłość. - Kit machnął ręką, a w jego głosie nie było zbyt wiele żalu.
- W czyich ramionach znalazłeś pocieszenie?
- Chyba nie muszę tak od razu skakać do innego łóżka? Parę dni przerwy mi chyba nie zaszkodzi... - Spojrzał na Lili, jakby oczekiwał jej opinii.
- Czyli to świeża sprawa. - Elizabeth powiedziała to chyba bardziej do siebie. - Są różne opinie na ten temat. - Bardzo dyplomatycznie odpowiedziała na jego główne pytanie.
- Nie taka znów świeża, bo to twoje 'niedawno' było już jakiś czas temu - sprostował Kit. - A ty się wymigujesz. Piwo?
- Nie, dziękuję. Zostanę przy tym co mam. - Uniosła lekko do góry swoją szklankę. - I nie wymiguje się. - To zdanie wypowiedziała udając obrażoną.
- Idziesz w ogólniki, zamiast podzielić się swoim zdaniem. I swoją opinią na mój temat - zażartował.
- Więc dobrze. - Lili udała psychologa, starając się przy tym za bardzo nie śmiać. - Parę dni przerwy dobrze ci zrobi. Pozwoli zagoić się zranionemu serduszku.
- Zranionemu...? - Kit przez moment przyglądał się swej rozmówczyni. - Tak, tak... - potwierdził, udając nagły przypływ smutku. - Ta strzała Amora była tak ostra, że jeszcze teraz mnie kłuje. - Stłumił uśmiech.
- Już mam wzywać sanitariusza? Czy jeszcze wytrzymasz? - Elizabeth nie zdołała powstrzymać śmiechu, lub nie chciała tego zrobić.
- A ty nie masz przeszkolenia medycznego? - W głosie Kita zadźwięczał cień zawodu, ale jednak rozbawienie zwyciężyło i również się roześmiał.
- Chciałam cię oddać w ręce profesjonalisty. - Lili zaczęła się tłumaczyć na żarty.
- Brak zaufania we własne siły? - Kit pokręcił głową z niedowierzaniem. - Według mnie twoje ręce są idealne...
- Do rozbrajania ładunków...To tak.
- Chcesz powiedzieć, że pamięć mnie zawodzi?
- Nie przypominam sobie, żeby opatrywała ci kiedyś rany - powiedziała nadal żartem.
- Szczegół, mało ważny drobiazg... Liczy się talent i delikatne palce.
- Czyżbyś twierdził, że mogę zastąpić Ash na polu walki? - Lili zapytała przekornie.
- Jestem pewien, że w łataniu tych ran dałabyś sobie radę dużo lepiej, niż ona. A na polu walki... Jak pomyślę, że ona zastąpiłaby ciebie... Wylecielibyśmy wszyscy w powietrze - dodał z udawanym przerażeniem.
- Chyba raczej ona byłaby ci bardziej pomocna. - Lili zachichotała. - I nie bój się. Nie oddam jej swoich zadań.
- Przeceniasz ją. Moim zdaniem, bo nie mam porównania. - Kit nie dzielił się zasłyszaną tu i ówdzie wiedzą na temat medyczki. - A to drugie... zdecydowanie mnie podniosłaś na duchu.
- Tobie też nie oddam. - Zapewniła solennie.
- Trzymam za słowo - uśmiechnął się Kit, podsuwając Lili kolejny talerzyk, dla odmiany z kawałkiem placka.
- Chyba zacznę na stałe stołować się u ciebie. - Zagroziła żartem. Miało to również wyrażać uznanie dla jakości posiłku, którym Christopher ją uraczył.
- Wow... - Kit nie wyglądał na przestraszonego. - Powtórz to raz jeszcze, wyrzucając pierwsze słowo...
- A zaraz za mną przyjdzie reszta. - Zaśmiała się głośno.
- Masz zamiar wychwalać publicznie, pod niebiosa, mnie i moją gościnność?
- Ależ oczywiście. - Powiedziała całkiem poważnie.
- No to będę musiał się przyzwyczaić do tłumów gości - stwierdził Kit. Czy był pełen radości, czy wprost przeciwnie - trudno było ocenić.
- I do tych co zechcą zostać na noc. - Lili nadal mówiła żartem
- Będę musiał przemeblować sypialnię... - Wyglądało na to, że tym faktem jest mniej zachwycony.
- Nie martw się. Ja tam lubię swoje łóżko. Także nie będę nadużywać twojej gościnności. - Lili starała się go pocieszyć.
- Jak by nie było, nie jesteś tłumem gości - odparł. - A poza tym jesteś bardzo mile widzianym gościem.
- Bo wiem kiedy trzeba sobie pójść.
- Czy to znaczy, że już chcesz iść?
- Nie no…!! - Lili zaprotestowała energicznie. - Czekam jeszcze na deser.
- Już się robi... co nie znaczy, że cię w ten sposób zachęcam do wyjścia - zapewnił Kit.
Wstał i po chwili wrócił, niosąc dwa pucharki z lodami.

Po deserze Lili została jeszcze trochę, ale w końcu musiała opuścić gościnne progi lokum Christophera. Było już zdecydowanie późno, a ona chciała jeszcze zadzwonić do domu. Wszak nie wiadomo było kiedy następnym razem będzie mogła wykonać taki telefon.
- Może jednak zostać na noc?
- Przecież nie mam tak daleko do siebie - odpowiedziała mu. - I lepiej jak teraz wrócę, niż nad ranem. Co swoje łóżko, to swoje łóżko.
- Dobranoc zatem. I dziękuję za odwiedziny.
- Dziękuję za gościnę. Dobranoc.



* * *



Było już ciemno, gdy wracała do domu wąską ścieżką otoczoną rozłożystymi drzewami. Droga jak z horroru. Prawdziwa Rape Valley. Tyle że potencjalny gwałciciel musiałby się przedrzeć przez straże otaczające bazę, a i nawet gdyby się to mu udało, to… cóż… w bazie nie było prawie w ogóle bezbronnych dziewczątek. A Elizabeth z pewnością nią nie była.
Szła więc bez strachu… bo przemierzała tę uliczkę wielokrotnie. Tym razem było nieco trudniej. Nie usunięto jeszcze wszystkich drzew, które trzęsienie ziemi powaliło.
Musiała lawirować między nimi… i wtedy zobaczyła go. Masywną sylwetkę w dresie z kapturem zarzuconym na głowę i z dużym strażackim toporem… coś rąbał. Lub kogoś. Co dokładnie nie widziała, bo powalone drzewo zasłaniało.
Lili przystanęła na chwilę nasłuchując i zastanawiając się komu chciało się o tej porze tak bawić.
- Nie za wcześnie na zbieranie drewna do kominka? - Zapytał w końcu. Nie musiała nawet krzyczeć, gdyż jej głos dobrze niósł się wieczorem po okolicy.
Mężczyzna słysząc jej głos, odskoczył przerażony machając nerwowo siekierką.
- A...to ty… pani van Erp.- olbrzym odezwał się głosem BFG.- Tak w zasadzie to właśnie robię, bo nie jest byle sosna. Tylko drzewo o wyjątkowo aromatycznym drewnie, idealne do palenia w kominku podczas romantycznych kolacji. Lub przy ognisku. -
Odetchnął głośno z ulgą mówiąc.- Jutro je wywiozą, więc albo teraz załatwię sobie parę szczapek za darmo, albo… zapłacę ze dwadzieścia za szczapkę później.
Lili przyglądała się chwilę, lekko zaskoczona, Dwightowi. Chociaż może w świetle księżyca aż tak bardzo tego nie było widać. Bo to już zakrawało na jakąś epidemię wśród męskiej części oddziału. Trzeci, który w jej obecność mówi o romantyczności. Potrząsnęła głową by odebrać natrętne myśli, że chyba się zamówili.
- Jasne. Nic nie widziałam. - Zaśmiała się, trochę nerwowo.
- Mogę się podzielić, jak wyrąbię za dużo. To dobre drewno, wystarczy podsuszyć. Robotnicy pewnie i tak wyrzucą je na śmietnik. Jak dla mnie to marnotrawstwo dobrego materiału.- odpowiedział mężczyzna zabierając się za rąbanie powalonego drzewa. Potężne mięśnie napinały się pod jego skórą i ubraniem, przypominając Elizabeth, że BFG był potencjalnym heavym.
- Dzięki Dwight, ale nie będę Cię wykorzystywać.
- Ależ wykorzystuj ile chcesz pani sierżant. Lubię pomagać, lubię być przydatny.- odparł przyjaźnie mężczyzna.
- To przygotuj więcej na tę ogniska. - Elizabeth podziwiała sprawne ruchy olbrzyma. - To skorzystamy.
- Tak jest ma’am. Masz kominek w domu? Ja… cóż… nie. Ale moi rodzice mają, to im wyślę. - rzekł wesoło Dwight z olbrzymią siłą i wprawą rozczepiał pień na pół.- A można wiedzieć, czemu tak późno?
- Moi rodzice też mają kominek, ale wiesz, do Teksasu to ciężko byłoby dowieźć. - Zaśmiała się. - Od Christophera wracam.
- Tak późno? W sumie to nie powinienem pytać. Nie moja sprawa.- odparł speszony mężczyzna.
- Jakoś się u niego zasiedziałam . - Lili zachichotała uświadamiając sobie co Dwight miał na myśli. - I wiesz, nie pochwaliłabym się że od niego wracam gdyby… wiesz… chodziło o coś więcej niż towarzyskie spotkanie. Albo nie wracałabym wcale.
- Nie jestem pastorem. Nie osądzam.- zaśmiał się Dwight i spojrzał na Elizabeth wędrując po niej spojrzeniem.- Hmm… Ciekawe… a zresztą nieważne.
Zapytał się z uśmiechem.- Dobrze się bawiłaś?
Lili powstrzymała parsknięcie. Nie chciało jej się tłumaczyć, że wielbłądem nie jest.
- Wyśmienicie. - Odpowiedziała na pytanie. - A ty się dobrze bawisz?
- Super… lubię wysiłek fizyczny, zwłaszcza gdy przynosi on coś poza wyciśniętym na siłce potem. Chcesz spróbować?- zapytał z uśmiechem nie przerywając rąbania.
- Tata mi kiedyś pokazywał jak to się robi. - Wyciągnęła rękę w kierunku Dwighta, by ten dał jej siekierę.
- Proszę… ty rąbaj, a poukładam szczapy za tamtym drzewem. - rzekł żołnierz podając jej sprzęt.- Wal z całej siły. Wyżyj się… taty tu nie ma, więc nie oberwie ci się jak wyjdzie ci nierówno.
- Miałam wtedy dziesięć lat. - Powiedziała Lili biorąc zamach.
Coś niecoś pamięta z tego co jej tata tłumaczył. Stanęła w lekkim rozkroku. Trzonek też ujęła mniej więcej prawidłowo. I uderzyła w przygotowany kawałek drewna.
Był to rozgrzewający ciało wysiłek. Prosty w wykonaniu, zamach, uderzenie, cios… niemal katharsis od myśli.
- Idzie ci całkiem dobrze. Odpalę ci połowę łupu po wszystkim.- pochwalił ją Dwight, widząc jak rozcina kolejne kawałki drewna. Trochę się zarumienił na widok Lili.
Co ona zauważyła, mimo nocnych ciemności i dyplomatycznie zignorowała.
Zrozpłatała jeszcze kilka kawałków i oddała siekierę mężczyźnie.
- Jak mój tata rąbał drzewo, to nie wydawało się to takie męczące. - Powiedziała dysząc ciężko, ale uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Ale przyjemnie nie? Krew pulsuje w żyłach, oddech płonie, ręce może zmęczone… ale jest poczucie dobrze wykonanej roboty. - Dwight rozpiął i zdjął swój dres, odsłaniając prawie nagi tors, bo podkoszulek wydawał się zaraz pęknąć na nim.- Załóż… nie chcę byś się przeziębiła z mojego powodu.
- Dziękuję. - Lili wzięła od niego bluzę i zarzuciła sobie na ramiona. W zasadzie to ta bluza magla robić dla niej za sukienkę, jeśli chodzi o długości. A o szerokości… co najmniej dwie takie osoby jak ona mogły się w tym zmieścić.
- Teraz to oboje będziemy współwinni. - Lili nie wygląda jakby się tym przejęła.
- Nie. W razie czego przyznam się do wszystkiego i wezmę na klatę. Mój pomysł, moja wina.- odparł z uśmiechem Dwight zabierając się za robotę. Jego muskuły pokryły się potem jak biały podkoszulek lepił się do ciała. Było to zabawne widzieć tą całą skumulowaną siłę i wiedzieć, że za nią kryje się łagodny i chętny do pomocy człowiek.
- Nie ma mowy. - Powiedziała stanowczo Lili. - I nie gadaj tyle, tylko pracuj. - Pogoniła go rozglądając się czy ktoś nie idzie.
- Tak jest ma’am.- odparł z uśmiechem i przyspieszył robotę. Raz po raz uderzał toporem dzieląc pieniek na szczapy. Szybko i sprawnie i skutecznie. A Lili dzieliła swoją uwagę między pokazem jak z zawodów Strongmana, a obserwowaniem okolicy.
- Gotowe… teraz tylko schować łup.- rzekł Dwight uśmiechając się łobuzersko i zaczynając zbierać kawałki drewna z drogi.
Elizabeth zaczęła mu w tym pomagać. Wszak we dwoje było szybciej.
- Jak ty chcesz to wysłać swoim rodzicom? - Zapytała.
- Nie wiem jeszcze.- odparł Dwight, gdy już skończyli i podrapał się po łysinie.- Po prostu żal mi było tego pniaczka. I faktu że pójdzie na zmarnowanie.
- Co się wymyślił. - Powiedziała starając się go pocieszyć. - A teraz chodzi, bo ty jeszcze rozchorujesz się. Możesz mnie odprowadzić do domu.
- Z chęcią.- odparł z uśmiechem mężczyzna i dodał. - Zapomniałem ci powiedzieć, że ślicznie wyglądasz. A wypadałoby o tym wspomnieć.
- Dziękuję. - Ujęła go pod ramię. - Ty też nie najgorzej.
- Taa… minus bycia dużym ponad miarę. Ciężko kupić ubrania które pasują.- odparł z uśmiechem Dwight idąc w kierunku osiedla domków.- Ty żyłaś tam? Wiesz… wychowałaś się w bazie?
- Tak. Mój tata jest dowódcą obozu dla rekrutów. Więc tak. Wychowałam się w takiej bazie. - Odpowiedziała z pewną nostalgią w głosie.
- Ja na farmie, moi rodzice to sól swojej ziemi. Prości ludzie. - wyjaśnił mężczyzna.- Żadnej rozwiniętej technologii w domu… ledwie jeden stopień powyżej amisza. Więc wszystko trzeba było naprawiać samemu.
- U nas technologii było czasami aż nadto. - Uśmiechnęła się krzywo. - Niekiedy głupi powrót do domu oznaczał drobiazgową kontrolę. Skanowanie. Prześwietlanie. Także nie było tak kolorowo.
- Współczuję. U mnie też było surowo, ale kontrolować się tak bardzo nas nie dało.- zaśmiał się Dwight. - Więc… pakowaliśmy się w różne kłopoty.
- Na przykład w co? - Zapytała Elizabeth z zaciekawieniem. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić tego miłego mężczyzny jako łobuza.
- Rodeo… z młodymi bykami sąsiada.- wyjaśnił Dwight wyraźnie zawstydzony. - Najtrudniej było je zmusić do zaangażowania się w zabawę. Strasznie leniwe to bydło było.
- Brzmi nieźle. - Zaśmiała się. - Dlaczego to zostawiłeś?
- Rodeo czy farmę? - zapytał Dwight.
- Jedno i drugie. Nie jesteś kowbojem, tylko człowiekiem elitarnej formacji. - Wyjaśniła.
- Rodeo bo byłem kiepski. Łatwiej mi było powalić byka chwytając go za rogi, niż ujeździć. A farma…- wzruszył ramionami.- Chciałem bardziej się przysłużyć społeczeństwu. Farmę mogli prowadzić moi bracia. Nie byłem im potrzebny. A lubię być potrzebny.
- Ilu masz tych braci?
- Dwóch.- odparł z uśmiechem Dwight.- Jake’a i Camerona. I siostrę Mary Sue.
- Ja mam czterech. Czterech starszych braci. - Lili również uśmiechnęła się wspominając ich. - Alex, Rick, Ben i Tony. I żadnej siostry.
- Cóż… to tak samo jak Mary Sue. Może powinienem was poznać.- rzekł z uśmiechem Hauser.
- Może powinieneś… czym ona się zajmuje?
- Ona… ona… jest czarną owcą w rodzinie.- odparł zawstydzony Dwight. - Pokłóciła się z narzeczonym przed ślubem i zwiała do Las Vegas. Została tam striptizerką w barze. Obecnie prowadzi bar ze striptizem w Nevadzie. Ale taki porządny. No i jest miła z niej dziewczyna.
- Nieźle. Musi mieć charakter. - w tym jednym zdaniu zawarty był podziw dla siostry Dwighta.
- Rozstawiała nas po kątach.- wyjaśnił Dwight.- Pobiła narzeczonego na wieczorze kawalerskim. Należało mu się co prawda. Pobicie… nie ukradnięcie jego cadillaca i sprzedanie go w Vegas.
Lili zachichotała zastanawiając się co tak wkurzyło siostrę Dwighta. Parę rzeczy przyszło jej do głowy, ale uznała, że nie będzie wypytywać o szczegóły.
- Spójrz na to z innej strony. - Powiedziała ciągle chichocząc. - Gdy ona sama nie wymierzyła sprawiedliwość, to musielibyście to zrobić wy.
- Też prawda. - zgodził się z nią Dwight. - W każdym razie pogodziła się niedawno z ojcem i znów wpada na Święto Dziękczynienia i Gwiazdkę i czasem na Super Bowl.
- I rodzina znów w komplecie. - Powiedziała sentencjonalnie sierżanta van Erp.
- Oczywiście atmosfera przy stole siada, gdy ktoś wspomni o striptizie… wtedy jest, jakby ktoś wrzucił granat na stół i wszyscy czekają aż wybuchnie. - zaśmiał się Dwight.
- Tata czy siostra? - Lili dobrze wiedziała jak wyglądają spotkania dużej rodziny i wspominała każde miło.
- Rodzice wybaczyli jej wszystko, tylko wiesz… ona nadal prowadzi ten bar ze striptizem.- wyjaśnił BFG.
- I musisz nas kiedyś tam zabrać. - Rzuciła pół żartem Lili.
- Nie żartuj… wzięliby cię za moją dziewczynę. Albo gorzej… swatali by cię ze mną. Nie chcesz tego przeżywać.- odparł z uśmiechem Dwight.
- Dlatego mówię nas. - Lili nadal się śmiała. - Gdy przyprowadzisz tyle kobiet do klubu swojej siostry, to nie będzie wiedziała, która może być twoja.
- Aaa… klub. Myślałem o dziękczyn… Nieważne.- odparł Dwight i rzekł przyjaźnie.- Ok. To kiedy byś chciała wpaść do tego klubu ze striptizem? Na następnej przepustce?
- Następna przepustka. Klub ze striptizen! - Powiedziała Lili z niedawnym entuzjazmem. - Jesteśmy umówieni!
- Nie krzycz tak głośno. Wchodzimy na twoją ulicę, jeszcze sąsiedzi pomyślą że cię demoralizuję.- odparł żartobliwie, acz cicho Hauser.
- Jak to dobrze, że są jeszcze dżentelmeni na tym świecie. - Lili uśmiechnęła się do Dwighta. Jej wypowiedzi była na poły żartobliwa.
- No cóż… matka pilnowała nas byśmy byli dobrze wychowani.- dotarli przed drzwi domu van Erp. Tu mężczyzna zatrzymał się i czekał, aż Elizabeth pójdzie do drzwi i je przekroczy.
- Dobranoc Dwight. - Lili odwróciła głowę naciskając jednocześnie klamkę.
Odpowiedni program odczytał co trzeba i van Erp bez problemu mogła wejść do swojego lokum zostawiając szeregowego Hausera na zewnątrz.
- A nie! Czekaj! - Cofnęła się o krok. - Twoja bluza. - Zdjęła z siebie część garderoby należące do mężczyzny i oddała mu ją. - za to również dziękuję.
- Nie ma za co… ja ma grubą warstwę tłuszczu. Nie marznę w nocy.- skłamał gładko i mało przekonująco Dwight.
- Zapamiętam. - Uśmiechnęła się udając że nabrała się. - Zaprosiłabym cię na piwo, ale wszystkie wyniosłam do Kita. - Powiedziała przepraszającym tonem.
- O tej porze? To chyba byłoby nieodpowiednie. Nie chcę być powodem jakichś plotek związanych z tobą. - odparł przyjacielsko Dwight, zakładając bluzę dresową.
- Jeszcze raz dobrej nocy . - Lili, wróciwszy do drzwi, pomachała na pożegnanie.
- Nawzajem.- odparł Dwight żegnając się.


* * *

Przed pójściem spać Lili wykonała jeszcze telefon do domu. Chciała poinformować rodzinę, że przez jakiś czas nie będzie się odzywała. Za dużo nie mogła i nie musiała tłumaczyć.

Po rozmowie wzięła gorącą kąpiel, pewnie ostatnią na dłuższy czas i wpakowała się do swojego łóżka zapadając szybko w sen.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline