Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2019, 21:57   #16
Obca
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Team Ashley

- Tu Ash, jestem z Collier i Pearsonem, mamy określoną trasę na cel. Switch. Van Erp. Któraś z was potrzebuje naszego wsparcia? - Ashley rzuciła w eter. Jeśli ani jedna ani druga nie wyrażą potrzeby wsparcia to Team Ash pójdzie na cel zjednać się z drużyną porucznika.
- U nas wszystko OK. Widzimy dym z AVki oraz mamy sygnał jego czarnej skrzynki. Możemy ruszyć im na pomoc - odezwała się Switch.
- Nie zezwalam - odezwał się Wolvie.
- Dlaczego? - zaprotestowała latynoska.
- Niby jak chcecie? Na razie czekajcie tam, gdzie jesteście, aż Ash do was dotrze. Jeśli ktoś żyje, to potrzebuje czegoś więcej niż tylko udzielenie pierwszej pomocy.- zadecydował Jones.
-Przyjęłam!- Potwierdziła Hansen, poprawiając broń zwróciła się do reszty.
- Ruszamy na pozycje Switch, potem sprawdzimy co zostało z AVki. Zachowujemy ostrożność to co straciło nas z nieba może spróbować dobrać się do nas na ziemi. - Ruszyli w wyznaczonym kierunku, bądź co bądź medyczka tu decydowała.
- Hansen. Wyznacz jednego ze swoich. Niech dołączy do van Erp. Potrzebują wsparcia. Heyes… - rzekł porucznik. - Wy zróbcie tak samo.
- Słomki mamy ciągnąć, czy co? - marudziła metyska.
- Wszystko jedno. Co ze zwiadem za pomocą drona? - dopytywał się Wolvie.
- Dron działa, ale sygnał pewnie nie da możliwości użycia na dużym zasięgu.- wyjaśniła Louise. - Do wraku nie doleci.
- Pearson, idziesz do Lili i Kita. - powiedziała Ashley do Ważniaka.
- Ok… to… trzymajcie się? - rzekł Pearson zawracając, a Collier zapytała ironicznie, gdy się oddalił. - Myślisz, że poradziłby sobie lepiej ode mnie, czy może jestem znośniejszym towarzystwem?
- Nie zachowuj się jak rozczarowana prymuska Collier. - Ucięła dyskusję o porównaniu kwalifikacji obojga. - Roland dawaj znać co jakiś czas że nic cię nie zjadło.
- Mnie tu nic nie zdoła strawić, za żylasty jestem.- odparł w odpowiedzi Pearson.
- Widzę, dotarłem.- zameldował jeszcze po paru minutach.
A Ashley i Collier dostrzegły zbliżającego się do nich Guerrę.
- Handsome, po raz kolejny jako komitet powitalny? - Medyczka ucieszyła się na widok Dominica, kiedy byli w zasięgu głosu. -
Gdzie jest reszta?

- Siedzą przy zwalonych drzewach i nudzą się. Switch posłała swoją zabawkę, ale ta niewiele wypatrzyła i ona nie chce posyłać jej dalej… bo się boi, że straci z nią łączność.- odparł mężczyzna i dodał.-Niezły mieliśmy komitet powitalny.
- U nas było spokojnie. Co spotkaliście? - Ashley starała się nie ubierać w kwieciście słówka wypowiedzi. Byli w terenie i jasne informacje i komunikaty ratowały życie.
- Spalone drzewa. Bear znalazł uwędzoną wiewiórkę w popiele. Żadnych śladów życia.- rzekł krótko Guerra i klepnął poufale naramiennik lekarki.- Uważajcie na siebie. I w razie czego chowajcie się za Bearem.
Po tym pożegnaniu ruszył dalej, mówiąc:
- No to idę, zanim Lili uzna że warto mi uwędzić granatem tyłek na powitanie.
- Moment, ciebie też ściągnęli? Oni już samochodem do rowu wjechali czy co? - zdziwiła się trochę Ash, ale nie zatrzymała się na długo. - Dobra, nieważne, bo wyjdzie ze rozpowiadam, że Lili to kiepski kierowca. Uważaj na siebie.
- Ty też.- odparł Guerra.
A Collier znacząco westchnęła. Nie było tajemnicą, że poufałe podejście Dominica do innych podczas samych misji nie bardzo jej odpowiadało. Dziewczyny więc ruszyły dalej przedzierając się przez powalone drzewa i wypalone trawy posypane wulkanicznym popiołem, aż… dotarły do Cooka i Heyes.
- Miło was widzieć dziewczyny. Skoro to wyprawa ratunkowa, to zapewne ty wydajesz polecenia, Ash?- zapytała wesoło Louise.- Jak się czujesz w dużych butkach?
- Nie strasz jej Heyes.- dodał Bear i poradził lekarce.- To teraz powinnaś zameldować gotowość do wyruszenia na akcję.
- Dzięki Misiu co ja bym bez ciebie zrobiła? - Powiedziała do Bear’a drocząc się przyjacielsko. - Tu Ash, dołączyliśmy do Beara i Switch. Ruszamy na AVke.
- Zezwalam. Uwińcie się szybko.- usłyszała w odpowiedzi od Jonesa.
Roger that -
Rozłączyła się i wydała kolejne polecenia. - Charlotte prowadzisz, Bear zamykasz, Switch za mną. -
- Skarbie… ja tu jestem zwiadowcą.-
przypomniała Louise głaszcząc pieszczotliwie snajperkę. -Ja powinnam z przodu. Rozwalę wszystko, zanim coś wejdzie nam w drogę.
- No tak jasne mój błąd... -
Ashley cieszyła się, że nikt nie widzi jej miny. - Charlotte idziesz druga Bear nadal zamykasz.
Ruszyli w stronę wyznaczonego celu. Switch od czasu do czasu wysyłała swojego drona na przeszpiegi.
- Strasznie przygnębiająca okolica. Wiecie… ja tu przyjeżdżałam co wakacje. Old Faithful był jednym z moich ulubionych widoków. A teraz… to wygląda koszmarnie.- stwierdziła Charlotte, by przełamać przygnębiającą ciszę.
- Będziesz musiała zmienić miejscówkę. -
Odezwała się zza niej Ash.
- Floryda jest ładna, co nie Bear. Albo Las Vegas. -
zaproponowała ze śmiechem, a Bear tylko mruknął coś pod nosem.
- Las Vegas to siedlisko seksu, grzechu i hazardu.-
odparła oburzona blondynka.
- No.. moje trzy ulubione siedliska w jednym. Jak tu nie kochać Las Vegas. Ashley byłaś już tam?-
zapytała Louise.
- Tak, i to tyle co zamierzam o tym powiedzieć. Niektóre historie nie powinny opuszczać granic tego miasta. -
Powiedziała Hansen.
- No to ja nie podzielę się swoi… -
zaczęła mówić Heyes i zamarła. Gestem ręki zatrzymała resztę i wpatrywała się w czarny punkcik. Drona którego posłała do przodu.-Ash… to ci się nie spodoba.
- Mów. -
Hansen wydała polecenie patrząc we wskazaną stronę.
- Znalazłam jednego pilota, brakuje mu dolnej połowy ciała.-
rzekła współczująco Louise.
- Mieliśmy jeszcze drugiego. -
Odpowiedziała Hansen dochodząc po tonie głosu Louise, że to pewnie Napierre.
- I nawigatorkę. Tego tam…. odstrzelić, by nie wisiał, czy zostawić jak jest?-
zapytała Meyes, gdy podążali w tamtym kierunku.
- Chyba nie mamy czasu na chowanie, no i wyszliśmy poza zasięg reszty ekipy.-
dodała Charlotte.
- Masz rację, nie mamy. -
Potwierdziła słowa blondynki i dodała. - Zajmijmy się żywymi. - Ruszyli dalej.
Wkrótce dotarli do tego, co Louise widziała poprzez drona. Zwłoki wiszące na spadochronie, zaczepionym o drzewa. Zwłoki, kończące się na klatce piersiowej. Poszarpane. Coś dopadło pilota i rozszarpało. Brakowało nóg. Brakowało wnętrzności.
Tyle się dało dostrzeć przez kamerkę drona i obraz przekazywany Ash przez Louise. Hełm zakrywał twarz, więc ciężko było stwierdzić czy to rzeczywiście był Paul. Równie dobrze mógł być to i drugi pilot.
-Tam!-
krzyknęła Charlotte pokazując, na pierwsze żywe stworzenie jakie dostrzegli… cóż… właściwym określeniem było “ruszające się”. Animowane zwłoki lisa.Truposz patrzył na całą czwórkę z bezpiecznej odległości. Obserwował.
- Co do…? -
Skomentowała Ashley patrząc na “zwierzę” to było tak fizjologicznie i biologicznie nieprawdopodobnie, że lekarka aż przystanęła. - Nie atakuje więc nie ma co marnować kul. Idziemy ostrożnie na Gargulca. - Powiedział do reszty Hansen.
- Może to jakiś wirus? Zombie wirus?-
zapytała nerwowo Charlotte cicho.
- Za dużo horrorów się naoglądałaś. Zresztą filtry w pancerzach ochronią nas przed zarazkami, prawda?-
spytała Louise.
- Tymi co spełniają standardy filtrów na pewno. -
Odpowiedziałam Hansen i ruszyła dalej. - Nie pojawiły się poza Yellowstone. Wirus nie roznosi się przez powietrze.- wtrącił Cook, gdy ruszyli dalej.
- Zombie roznoszą wirusa gryząc.-
przypomniała blondynka.
- To przez nasze pancerzyki się nie przegryzą. Lisy na pewno nie.-
pocieszyła ją latynoska.
- Wiesz może to być jakaś po wybuchowa wariacja wirusa ‘wścieklizny’ wtedy będa to pojedyńcze porzypadki nawet tutaj...dobra, koniec o teoriach medycyny. Zajmijmy się wpatrywaniem innych zjawisk niesamowitych. -
Upomniała ich Hansen, choć z jej wiedzy stworzenie ‘zombi’ wirusa nie byłoby wcale takie trudne.
Cała drużyna ruszyła dalej, coraz mniej potrzebując Louise by ich prowadziła, czy sygnału czarnej skrzynki. Dym był wyjątkowo wyraźnym wskaźnikiem.
Gdy już dochodzili do rozbitego wraku, Collier zwróciła uwagę na jeden detal.
- On za nami idzie.-
wskazała palcem. Lis rzeczywiście za nimi podążał. Ale to już nie miało znaczenia. Dotarli do rozbitego statku. Maszyna rozpadła się przy lądowaniu, wszędzie płonęło paliwo, ale brakujących pilotów tu nie było.
Przynajmniej żadne z nich nie zauważyło ciał. Za to Bear przykucnął przy ziemi i sięgnął dłonią po coś.
- Pistoletowe łuski. Standard NATO. Ktoś przeżył. Ktoś strzelał.-
rzekł lakonicznie.
- Switch wznieś twoją zabawkę wyżej może coś zauważysz. -
Poleciła Ashley. Sama zaczęła się rozglądać po pobojowisku.
- Ok…-
odparła metyska i jej dron ruszył w górę, podczas gdy Bear szukał śladów wśród popiołów.- Chyba tam…
Wskazał palcem.
- Idziemy i broń w pogotowiu, od tak sobie pewnie nie strzelali. -
Team Ash zaczął przesuwać się w stronę wskazaną przez Cooka.
Cała grupa porzuciła więc rozwaloną maszynę i ruszyli pod wodzą Ash dalej. Oddalali się coraz bardziej od pozostałych drużyn, co narażało na coraz większe ryzyko ich misję. Ale w końcu nie mogli kogoś porzucić.
Po piętnastu minutach zauważyli coś dającego nadzieję. Jakaś chatka w lesie, zapewne zbudowana jako tymczasowe miejsce odpoczynku podczas zimowego patrolowania parku, nadal stała cała. I ktoś chyba był w środku.
- Switch co widzisz? -
zapytała Hansen, chatka pojawiła się w ostatniej chwili. Lekarka miała już zameldować Wolviemy, że wracają.
- Moment.-
odparła Louise kierując drona niżej i do chatki. Kobieta i mężczyzna. Mężczyzna leży na łóżku. Ranny. Kobieta macha do drona.
- Dobra ostrożnie i do przodu.
- Mam rannego… nie wygląda to dobrze.-
krzyknęła kobieta do całej czwórki otwierając drzwi do chaty.
-Ja zostanę tutaj.-
zaoferował się Anthony opierając dłonie na swojej ciężkiej “maszynie do szycia”.-Są kolejne liski.
Bo też i do pierwszego, dołączyły się dwa kolejne.
- Meyes zostań z Cookiem. Jak podejdą za blisko zdejmijcie je. -
Powiedziała Ashley wchodząc do środka i kierując się do rannego. - Charlotte ocenisz wytrzymałość chaty, na wypadek gdybyśmy musieli ich tu zostawić na jakiś czas zabarykadowanych.
- Tak jest.-
odparli szybko. A gdy Ash i Charlotte weszli do środka,pilotka w środku odetchnęła z ulgą.
- Dzięki Bogu. Jestem Marge. A Paul… oberwał mocno. Przytargałam go tutaj po opatrzeniu, ale nie odzyskał przytomności.-
Paul leżał na łóżku i wyglądało na to, że stracił dużo krwi. Był blady i miał słaby płytki oddech.
Hansen zaczęła badać Paula... każdy kolejny test coraz bardziej pokazywał że pilot jest umierający. Jeśli Ash użyje całych zasobów medycznych jakie miała przy sobie, może kupi mu z dzień, ale nawet gdyby udało im się wydostać z parku i dostarczyć do szpitala to umrze w przeciągu paru dni… obrażenia były zbyt duże.
Ashley nie wierzyła że przyjdzie jej to kiedykolwiek zrobić. Po prostu nie nie była wstanie nic zrobić poza przyspieszeniem nieuniknionego. Wydawało się jej że ręce jej się trzęsą, kiedy wyciągnęła fiolkę. Kiedy przygotowywała zastrzyk zaczęła przypominać sobie ich przygodę na Hawajach. Jak dobrze bawili się razem w tropikach i jak rozczarowana była kiedy zdecydowałą to skończyć. Paul chciał więcej, a Ashley nie umiała się związać na stałe. Podała mu zastrzyk który zabije szybko i bezboleśnie. Nienawidziła tracić pacjentów, jakichkolwiek. Kiedyś było jej łatwiej, kiedyś traktowała ich jak zepsute ciała jakie trzeba było naprawić, ...teraz przywiązywała się do tych popsutych ciał.
- Marge, zbierz całą amunicję jaką miał Paul. On nie będzie jej już potrzebował. -
Ash starała się być stanowcza i opanowana. Było trudno nie cierpiała tracić ludzi, ale znała swoje możliwości nie wyratuje go straci tylko suplementy by pomóc reszcie.
“Naprawdę mi przykro Paul.”
Spoglądając na Marge, Ashley widziała niemal lustro odbijające jej własne emocje; najpierw nadzieję, potem zaskoczenie, rozczarowanie, ból, żal i zrozumienie.
- Mam tylko Berretę i dwa magazynki.
- rzekła ze smutkiem.- Na te nieumarłe drapieżniki wystarczało… przynajmniej by wystraszyć.Ash wykonała zastrzyk i poczekała aż funkcje życiowe ustaną. Zerwała z szyi paula nieśmiertelnik i schowała do kieszeni.
- Bierzesz go dla ochrony tylko i wyłącznie własnej. Trzymaj się w środku grupy. Chodźmy. wracamy do reszty. -
Marge skinęła tylko w milczeniu głową.
- Wolvie tu ash mamy jedna ocalała i potwierdzenie dwóch zgonów. Zabieramy ja ze soba i kierujemy się na wasza pozycje.
Nie otrzymała odpowiedzi. Byli za daleko od reszty, by jej sygnał dotarł.
- Czyli co? Przeszukujemy wrak w razie gdyby było coś wartego uwagi, czy wracamy do reszty ekipy.-
zapytała Charlotte.
- Wracamy. Jeśli coś się nam rzuci w oczy to zrobimy przystanek jak nie to nie będziemy tracić czasu. -
Powiedziała lekarka podchodząc do drzwi. Odwróciła się do pilotki- Gotowa ?
Wyszły na zewnątrz. - Bear Switch wracamy do reszty. Co z pieskami?
Odpowiedź przyszła w postaci strzałów z pistoletu maszynowego Switch.
- Podeszły bliżej. Louise próbuje je ubić.- odparł Cook w odpowiedzi.
- Z jakim skutkiem?-
- Trafiłam za każdym razem. Nie zabiłam ani razu. Ale uciekły.-
stwierdziła z ironicznym uśmiechem Meyes i zerknęła na Marge wyciągając ku niej dłoń.-Przynajmniej księżniczkę uratowałyśmy, więc zysk jest. Louise jestem.
- Marge.-
odparła pilotka ściskając co prawda dłoń, ale z rezerwą. Bezpośredniość latynoski musiała ją razić.
- Switch prowadź. Idąc przez wrak spróbuje nawiązać kontakt z Wolviem jak nam da czas to poszukamy jakiejś dodatkowej amunicji broni i tym podobnych. Jeśli nie, bierzemy tylko to co się napatoczy po drodzę. -
Ashley wydała polecenia i zaczęli wracać po własnych śladach.
- Ok.-
odparła Louise spoglądając na Beara. -Dasz mi osłonę jakby co? Na te typki szkoda marnować amunicji snajperki, ale może się trafić coś gorszego.
- Jasne. Możesz na mnie liczyć.-
odparł Anthony czule gładząc lufę swojej broni.
- Jak Lili wróci z wozem, będę o wiele spokojniejsza. Nie cierpię zombi. I horrorów o nich.- w
zdrygnęła się Charlotte. A potem spojrzała na Marge.-Ty powinnaś wiedzieć co w maszynie jest wartego złupienia?
- Kilka rakietnic sygnałowych, zestawy medyczne. Nic więcej… broń miałam przy sobie. Granaty zużyłam.-
oceniła Marge.
-Idziemy do obozu zgrupowania, o amunicję chyba nie musimy się martwić.-
rzekł Cook.
-Nie mieli żadnych sił AST na wsparcie. Nie mają zaopatrzenia dla nich.-
przypomniała Collier.
- Mhmm…-
Ashley zastanowiła się nad Zombi Lisami. “A gdyby zamiast zabijać je unieruchomić strzelając w kończyny? “
- Switch jak znowu zobaczysz te zombie lisu spróbuj mu uszkodzić same kończyny. Jak je tak trudno ubić może da się je spowolnić lub zatrzymać w miejscu. -
Lekarka zaproponowała luźną teorie do sprawdzenia. Choć plan nie był idealny postrzał w ruchomą kończynę jest trudniejszy niż w tors. No i tylko Meyes była snajperem.
- Ok… poślę mu serię po łapach, ale one nie podchodzą bliskie. I nie atakują.-
stwierdziła zamyślona Meyes, ważąc w dłoniach swój pistolet maszynowy.
-To oczy... władcy zombi.-
szepnęła paranoicznie Charlotte, wywołując śmiech Cooka i Meyes. - To prawda! Widziałam taki horror. Wiecie, że zombie naprawdę istnieją? Robią je haitańscy czarownicy. Najpierw takiego ubijają w specjalny sposób, a potem ożywiają po śmierci. I muszą im służyć. Robić jego polecenia…- zaperzyła się Collier.





Ash spojrzała na Collier ze swojej zbroi różowej zbroi. - Charlotte…- Odezwała się poważnie kobieta w dowodząca zespołem. Choć wiedziała że gdyby nie użyła sformułowania ‘zombie lisy’ to by pewnie nie było tej sytuacji. -...przestań mówić o zombie.
Blondynka spięła się w sobie, ale zamilkła. I cała drużyna bez większego problemu do szczątków maszyny latającej. Tam napotkali… pierwsze istoty żywe
Szczury.

Wielkości kota, o smoliście czarnym futrze i czarnych ogonach. Było ich z pięćdziesiąt i szabrowały elektronikę z rozwalonej maszyny.
- Szczerze nawet nie wiem jak to skomentować …- Powiedziała z niedowierzaniem Ashley, kiedy zobaczyli co wyprawiają zmutowane gryzonie.
- Mogę ich posiekać.- zaoferował się Anthony.
- Ja bym proponowała obejście szerokim łukiem. Nic nam nie da bronienie tego wraku.- stwierdziła Louise, a milcząca dotąd Marge dodała.-Popieram. W Gargulcu nie ma nic, aż tak bardzo nam przydatnego.
- Wolvie Tu Ash odbiór. - próbowała nawiązać kontakt z porucznikiem. Bez skutku, nadal byli poza zasięgiem. - Obchodzimy. Sorry Misiu postrzelasz do gryzoni kiedy indziej.

Drużyna ruszyła dalej w stronę reszty ale obchodząc stado gryzoni. Dalej wędrówka przebiegała spokojnie, choć w milczeniu. Louise nie wysyłała drona, by zaoszczęcić jego baterię na później. W końcu jednak pojawiły się nowe sygnały. Weszli w zasięg radiowy porucznika i jego oddziału.
Wolvie tu Ash. Odbiór. - Wywołała ‘wodza’.
- Jaki status?- odezwał się Jones ku uldze Ashley.
- Medyczka poradziła sobie wyśmienicie.Dawać jej awans.- wtrąciła Meyes, obrywając w potylicę od Beara za głupie żarty.
- Potwierdzam jedną żywą odnalezioną, i dwa potwierdzone zgony. Z Gargulca nic nie zostało. Idziemy w waszym kierunku. Odpowiedziała lekarka również ignorując komentarz Louise.
- Nikt z was nie ucierpiał?- zapytał Wolvie.-My tu mamy rannego.
- U nas wszyscy cali. Jaki status rannego? - Spytała się Ashley mimowolnie przyspieszając kroku.
- Ugryzienie w ramię. Przebiło pancerz, ale wygląda niegroźnie. Gorzej z Russellem. Strasznie lamentował nad uszkodzeniami.- ocenił Jones ironicznie.
- Przyjęłam. Będziemy najszybciej jak się da. A Russella niech ktoś przytuli.- Druga część była oczywiście odpowiedzią na ironię Wolviego. - Przyspieszamy dziewczyny.
- Taaak szefowo.- odparły unisono Louise z Charlotte. A Bear coś mruknął pod nosem.
 
Obca jest offline