Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2019, 22:00   #17
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Cała i zdrowa? - spytał Kit, podchodząc do Lili.
- Tak, dzięki. - Kobieta odpowiedziała mu. - A ty?
- Jakoś się udało. Innym, jak słyszałem - dotknął słuchawek - też. A skoro tak, to powinniśmy spróbować odzyskać naszą limuzynę - zmienił temat, spoglądając na
wyświetlacz, na którym pulsowała kropka, oznaczająca orientacyjne położenie Peacemakera.
- Nadgorliwość gorsza od faszyzmu. - Elizabeth starała się ostudzić zapędy swojego towarzysza.
- Tu van Erp i Carson - zameldowała się. - U nas też OK. Mamy sygnał Peacemakera. Proszę o pozwolenie na wyruszenie w jego kierunku ..
- Powiedz mu, że mamy do pojazdu dwie godziny. Łączność może szlag trafić - zaproponował Kit. Na tyle cicho, by tylko Lili to słyszała.
Rozejrzał się dokoła, pragnąc się zorientować, czy w okolicy nie ma żadnych istot żywych.
- Nie udzielam pozwolenia.- odparł Wolvie.-Przynajmniej dopóki ktoś was nie wzmocni. Zostańcie na miejscu i czekajcie na posiłki.
Kit rozłożył bezradnie ręce.
- Żadnych przyjemności - powiedział cicho, gdy słyszeli rozmowę między porucznikiem a grupką Meyes i Ash dotyczącą ich wsparcia. - Ktoś się boi, że nie damy sobie rady, a tamci chodzą samodzielnie - dodał żartobliwym tonem.
A potem po raz kolejny sprawdził, czy broń jest sprawna.
- Zrozumiałam. Czekamy na wsparcie. - Lili zameldowała dowódcy. - Meyes? Dawaj Guerrę.
- Aye aye ma’am - odezwała się Heyes w odpowiedzi.
Na żart swojego towarzysza Lili wzruszyła tylko ramionami.
- Widziałaś te stworki, które nas zaatakowały? Mi się skojarzyły z harpiami - powiedział Kit.
- A mi z pomocnikami Drakuli ze starych filmów. Tak czy tak nie wróży nam to nic dobrego- odpowiedziała mu cały czas lustrując okolicę.
- Ładne stadko, na dodatek bez instynktu samozachowawczego. - Kit przeniósł na moment wzrok na niebo. - Nawet Dwight nie ustoi, jak mu się dziesięć takich zwali na głowę.
- To lepiej żeby się nie zwaliło - Lili zażartowała.
- Trzeba będzie patrzeć nie tylko pod nogi. No i być cicho jak mysz pod miotłą. Cóż to dla nas, dzielnych wojaków z AST - stwierdził.
- Zaraz dotrze do nas wsparcie i będziemy mogli się stąd ruszyć.
- Przyda się. Ale przyznam się, że wolałbym mieć nieco większych przeciwników w znacznie mniejszej ilości.
Po kilku minutach czekania, w końcu do obojga dołączył kolejny meatboy.
- Pearson melduje się na rozkaz.- rzekł salutując.
- Spocznij.- Lili odpowiedziała przepisowym machnięciem ręki. - Czekamy na Guerrę i możemy ruszać.
- Mamy jakiś plan? Pomysł na formację? Kto idzie na szpicy?- zapytał Ważniak.
- Cieszę się, że zgłosiłeś się na ochotnika. - Gdyby nie hełm to widać byłoby jak Elizabeth unosi kąciki ust w czymś na kształt uśmiechu. - A Carson będzie pilnował tyłów.
- Tak jest... - powiedział Kit.
- Tak jest - odparł niemrawo Ronald.
- Jak na ćwiczeniach panowie. Szybko, sprawnie i bez strat własnych.- Van Erp wygłosiła mająca podnosić na duchu formułkę.
Kit uśmiechnął się, ale tak, by Pearson tego nie zauważył. Potem spojrzał w stronę, skąd powinien nadejść Guerra.
Ronald też próbował być… radosny. Ale miejsce na szpicy nie było tym, na co miał ochotę.
Guerra w końcu zjawił się machając do nich ręką.
-Stęskniliście się?- zapytał na powitanie nie dbając o regulaminowe zameldowanie.
- Jak cholera. - Lili pokręciła tylko głową. - Poruczniku? Jesteśmy w komplecie. Możemy ruszać.
- Macie moją zgodę… starajcie się jak najkrócej przebywać poza zasięgiem mojego sygnału.- padła odpowiedź.
- No to ruszajmy. - Guerra ruszył przodem i Pearson do niego dołączył.- Sierżant mnie kazała iść na czele.
Dominic zerknął na van Erp.
- Serio?
- Nie, kurwa!! Żartowałam!! - Elizabeth podeszła do obu. - Pearson idzie jako pierwszy, ty , Guerra za nim, a Carson zamyka szyk. Jasne?- Było to pytanie z tych retorycznych. - To ruszamy.,
-Yes ma’am.- odparł Guerra i wzruszając ramionami przepuścił Ronniego pierwszego.
Ważniak ruszył więc przodem, ściskając taurus w dłoni rozglądając się bacznie w poszukiwaniu zagrożenia. Dominic parę metrów za nim. A za nim Lili.
Idący na samym końcu Kit więcej uwagi zwracał na to, co działo się z tyłu i na niebie, od czasu do czasu spoglądając na boki.

Droga do pojazdu była monotonna i w zasadzie nudna. Guerra urozmaicał ją sobie gwizdaniem cicho, a Pearson… był zbyt spięty zadaniem jakie mu powierzono, by się nudzić. Sygnały reszty członków ekipy, były coraz słabsze. Cała czwórka powoli wychodziła poza ich zasięg.
- Cicho! - Syknęła Lili do komunikatora.
Co jakiś czas sprawdzała odczyty i rozglądała się uważnie z bronią gotową do użycia.
Po chwili sygnały znikły całkiem. Poza jednym… sygnałem Peacemakera. Był coraz bliżej.
- Tam! Coś się rusza!- rzekł nieco nerwowo Pearson na szpicy i kucnął szykując się do strzału. Reszta odruchowo powtórzyła jego manewr i zwróciła uwagę na… owo coś.
Na duży.. poruszający się obiekt. Z kości. Wielkości dużego niedźwiedzia.


Szkielet… jakiegoś niedźwiedzia? Poruszający się bez sznurków, bez silniczków i tłoków, bez niczego co mogłoby dać logiczne wyjaśnienie temu absurdalnemu widokowi. Był daleko od nich i zmierzał w kierunku, który z pewnością jeszcze bardziej zwiększy dystans między nimi.
- Zostawmy go w spokoju - zasugerował Kit, po chwili potrzebnej na uwierzenie w to, że widzi to, co widzi.
- Jezu, nie uwierzą nam gdy będziemy składać raport. - Lili przez chwilę śledziła ruchy szkieletu, a gdy upewniła się, że oddala się ruchem ręki nakazała iśc dalej.
- Zauważyliście, że podczerwień go nie widzi? - spytał szeptem Kit, gdy wędrujący szkielet znalazł się dość, daleko.
- To szkielet… co by tam miało wydzielać ciepło?- ocenił Ronald zaciskając dłonie na broni. -Skoro są tu takie niedźwiedzie, to myślicie że… wilki też?
- Z pewnością.- dodał Guerra.
- Ciekawe, ile kul trzeba, by takie coś zatrzymać. - Kit zmienił temat. - Bo to nieźle wygląda w grach komputerowych, ale realu...
- Pewnie jedna, dwie kulki z taurusa by wystarczyły. Albo salwa z śrutówki - ocenił Guerra.
- Idziemy szybko po wóz i zmywamy się stąd, bez sprawdzania ile kul trzeba na rozwalenie tego czegoś.- Powiedziała Lili, jej wcale nie interesowały zabawy w rozwalanie kościotrupów, zwłaszcza na żywo.
- Ale te wilki… oglądałem dokument na ich temat, z miesiąc temu. Widziałem jak rozszarpywały karibu żywcem… Nie wiem czy chciałbym spotkać je tutaj. Zwłaszcza w dużej liczbie - odparł Ważniak rozglądając się nerwowo.
- Przez twoją skorupkę nieprędko się przegryzą. Jest grubsza, niż skóra karibu - spróbował go pocieszyć Kit.
- I karibu nie mają broni ze sobą. - Elizabeth poklepała swoja broń.
- Oby…- odparł Pearson wspinając się na nieduże wzgórze. Za którym, zgodnie z wskazaniem, powinien się znajdować Peacemaker. Na jego szczycie, jednak upadł na ziemię, wzorem szaraka z piechoty. Lili poszła w jego ślady i już, jak na poligonie, czołgając się znalazła się koło niego by na własne oczy sprawdzić co się dzieje. Guerra klnąc pod nosem zrobił to samo. Dominicowi najwyraźniej nie odpowiadały te metody działania, ale cóż… tym razem byli na zwiadzie.
Kit, nim dołączył do pozostałych, rozejrzał się dokoła by sprawdzić, czy z boku nie nadciąga jakieś niebezpieczeństwo.
- To nie jest niedźwiedź - podsumował Pearson to, co cała czwórka widziała. Peacemakera i tą istotę. Czterometrową istotę, ze skrzydłami i rogami, czerwonego potwora jak z jakiegoś horroru. Albo władcy pierścieni, tyle że nie było między nimi żadnego Gandalfa, który mógłby go powstrzymać. Uzbrojona w ognisty bicz i potężny miecz bestia, używała tej drugiej broni do rozcięcia maszyny na pół. I szło jej to całkiem nieźle. Wieżyczka już była rozwalona.
- Sukinsyn... - szepnął Kit. - Spóźniliśmy się odrobinę. Odstrzelimy mu to i owo? - spytał, równocześnie rozglądając się by sprawdzić, czy potwór nie ma w okolicy paru towarzyszy. - Jest sam.
- Jak najbardziej - powiedziała ochoczo van Erp. - Panowie? - zwróciła się do pozostałych. - Pokażmy temu bydlakowi, że nie wolno niszczyć naszych zabawek. Na trzy. - Przygotowała się do strzału celując w korpus bestii. - Jeden…
Kit przymierzył się, biorąc za cel głowę rogatej bestii. Idealnie byłoby trafić w oko, ale stwór zajęty był dewastowaniem wojskowego mienia i spoglądał w inną stronę, a wołać go Kit nie zamierzał. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że jego trafienie w oko, zwłaszcza z większej odległości… było pobożnym życzeniem. Taurus nie był projektowany do takich zadań. Miał kopa i robił duże dziury… i nie miało znaczenia w jakiej części ciała robił te dziury. Nie był bronią przeznaczoną do celowania. Wymierz w kierunku wrogach i naciskaj spust aż do skutku… przy czym tym skutkiem była zwykle mielonka robiona z przeciwnika.
- Dwa…- Lili kątem oka sprawdziła czy wszyscy są gotowi.
Kit skinął głową.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-02-2019 o 22:13.
Kerm jest offline