Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2019, 22:36   #22
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację

- Dawaj ten klucz! I łapcie go! - słowa Arpina smagnęły Kennetha jak strzał z bicza, uruchamiając mózg, który przesłał odpowiedź dalej, do mięśni, zrywając je do niemal instynktownej, natychmiastowej reakcji.

Nim jeszcze Simard skończył prostować rękę trzymającą klucz, Kenneth odwrócił się na pięcie i rzucił się w dół po schodach. Na pełnej prędkości zbiegał po klatce schodowej kamienicy w stronę wyjścia, ryzykownie sadząc po trzy stopnie na raz. W okamgnieniu znalazł się tuż przy oszołomionym dozorcy, który nie do końca chyba nadążał za dynamiką rozgrywających się zdarzeń. Kenneth minął go w pełnym pędzie i wypadł przez uchylone drzwi do kamienicy na ulicę.

Szybki rzut oka upewnił go, gdzie znajduje się najbliższe przejście na podwórze po drugiej stronie. Rzucił się tam ile sił w nogach, zdecydowany dopaść zbiega, nim tamten pozbiera się po skoku z pierwszego piętra.

Wbiegając na okryte o tej porze jeszcze lekkim półmrokiem podwórze Kenneth ujrzał tamtego. Chuda sylwetka ubrana w podniszczoną marynarkę i spodnie zbierała się właśnie z wyłożonego brukiem wewnętrznego dziedzińca kamienicy.

- Arrêtez-vous ! Sûreté! - ryknął co sił w płucach.

Tamten nie zamierzał posłuchać. Błyskawicznie znalazł się na nogach, którymi począł wywijać tak szybko, że Kennethowi przypomniały się szalone gonitwy za kieszonkowcami w początkach jego policyjnej kariery w Londynie. Odezwały się stare nawyki i instynkty, myśliwy ruszył za zwierzyną, rozpoczęła się gonitwa. Nie trwała długo.

Ścigany mężczyzna rzucił się w bramę wiodącą w następną uliczkę... i tu jego szczęście się skończyło. Wybiegając z kolejnego przejścia niemal wpadł na przejeżdżający chodnikiem rowerowy wózek wiozący pieczywo do jednej z położonych nie opodal épicerii. Rozpaczliwie próbując uniknąć wpadnięcia pod toczący się pojazd zmienił kierunek i wpadł na ustawioną na chodniku ławkę. Przeturlał się przez oparcie pustej o tej porze ławeczki i rozciągnął się jak długi po jej drugiej stronie.

Podnieść się już nie zdążył. Buty Anglika załomotały i zaszurały po chodniku, sylwetka Kena całym ciężarem zwaliła się na gramolącego się z ziemi mężczyznę. Nim tamten zdążył zareagować, leżał już znów płasko, przyciśnięty do chodnika, z ręką boleśnie wykręconą w dźwigni nadgarstkowej i kolanem Kena wbitym między łopatki. Kilku przechodzących przechodniów, spieszących już o tej porze zapewne do pracy, przystanęło i popatrzyło z zaciekawieniem.

- Kajdanki, szybko! - wysapał Ken do nadbiegającego Simarda, którego płuca równie ciężko pracowały po błyskawicznym sprincie. Ten pochylił się, chwycił drugą rękę uciekiniera i wprawnie skuł mu ręce na plecach, po czym we dwóch postawili oszołomionego i obolałego mężczyznę na nogi.
- A teraz, gagatku - powiedział po francusku Ken - pójdziesz z nami.
 
Loucipher jest offline