Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2019, 09:53   #231
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Dziewczyna skłoniła się i wstała, by się oddalić do stołów z jedzeniem. Między trójką mężczyzn panowała krótka chwila ciszy.
- Ćmy to nieszczęśliwe istoty, które giną z własnej głupoty i… ludzkiej okrutności - stwierdził melancholijnie ojciec zniewieściałego syna.
- W takim razie mój synu… jesteś durny jak ten insekt - skwitował na to Helios.
- Sam jesteś durny jałopo wredna - głos starszej kobiety rozległ się za plecami czarownika tak niespodziewanie, że niemal rozlał pozostałości swojej kawy… a może tak działała na niego kofeina?
Jarvis czuł, że się wkopał w ciężką sytuację… i w czyjeś problemy rodzinne i to tylko dlatego, że zgrabnie poruszająca się skorpioniczka, obudziła w nim wspomnienia czytanej poezji. Pomyślał, że powinien takim atakiem metafor połączonym z pocałunkami rozmiękczyć Kamalę wieczorem.
- O ty stara pomarszczona czarownico - zbuntował się dziadunio, co Rithik skwitował smętnym “eeeech” i roztarciem skroni.
- Ruszże cztery litery Fadl… nie będę tu tak sterczeć - zaordynowała nieznajoma i koło przywoływacza usiadła z jękiem starsza pani. Wiekiem dorównywała wdowcowi… a może była nawet od niego starsza. Jej piękne powłóczyste szaty, rozłożyły się po poduszkach, niczym skrzydła egzotycznego ptaka, kiedy to cynoskóry “brat” Chaai, podkładał jej pod plecy poduszki.
- Jak ty się zwracasz do damy dziadygo, miejże trochę szacunku i oleju w głowie! - Białowłosa, i zapewne stuletnia, piękność popatrzyła się srogo po zgromadzonych, zwłaszcza na mężczyznę w bieli, po czym pogoniła strażnika pod ścianę. - Idźże sobie, zawołam cie kiedy będziesz potrzebny…
No… - ozwała się gdy strażnik się oddalił. - To gdzie jest ta moja rodaczka? - spytała wyczekująco, a dwójka starszych panów jęknęła w trwodze i boleści.
Kochanek kurtyzany, spojrzał na staruszkę i ocenił, że… czasami, Sundari ujawnia podobne cechy charakteru. Niemniej milczał jak pozostali mężczyźni, uznając to za bezpieczną strategię.
- Co… języka w gębie zapomnieliście? Mówić mi gdzie ona jest, bo zaraz…
Babci nie dane było dokończyć, bo oto zjawiła się ich wybawicielka z roladką z podpłomyka z dodatkami. Zdziwiona obejrzała się na kobietę, która samą swoją obecnością terroryzowała trójkę gości, po czym przysiadła obok “męża”, nie za bardzo wiedząc co dalej.
~ Tooo… nadchodzi wojna czy jak, żeście tacy posępni? ~ spytała poprzez telepatię, odpowiadając na surowe spojrzenie nieznajomej.
- Tyyy… - zawołała do jedzącej tancerki matrona. - Och… nawet nie wiesz jak się cieszę, że w końcu w tej dziurze zamieszkał ktoś z moich rodaków! - zawołała uradowana staruszka. - Są tu wszyscy… Zerrikanie, Teheranie, Fusyci, Jazyci, Hasyni, Muzabhedanie… są nawet Mahlar…
Bardka zakrztusiła niespodziewanie, chowając usta za welonem.
- ...ri? Nie nauczył cie nikt, że ludzie to nie gęsi i najpierw muszą przerzuć? - Babka machnęła ręką. - Niezmiernie się cieszę, że w końcu mam tu jakąś rodaczkę… Fadl wpada tu raz na trzy lata… i słaby z niego gawędziarz… sama rozumiesz, poznałaś go przecie.
~ Wygląda na to, że nie dość kiepski, skoro się wszędzie wygadał ~ podsumował ironicznie Jarvis i spytał. ~ Mogę jakoś pomóc?

Helios wymknął się niepostrzeżenie z kółeczka rozmówców, pozostawiając Rithika samego na pastwę dwóch Dholianek. Choć… sądząc po jego minie, nie za bardzo się tym przejmował, syn idiota musiał go mocno zaprawić w boju.
~ Taki przepływ informacji ma swoje plusy… zwłaszcza tu na obcych ziemiach ~ wyjaśniła nieco oględnie kurtyzana. ~ Nigdy nie wiadomo kiedy potrzebna będzie nam pomoc… znajomość siebie nawzajem gwarantuje nam ochronę i wpływy, gdy będziemy w trudnej chwili…
- Dawnom nie była w domu mego… ojca, być może nieświadomie przyjęłam niektóre barbarzyńskie zachowania… begum - usprawiedliwiła się na głos cicho.
- Mów mi Esmeralda córciu… i tak, to nie jest moje prawdziwe imię, biali nie potrafią go wymówić, więc porzuciłam je dawno… dawno temu. Niektórzy wołają też na mnie Vanalika. - Kobieta przeszła z szorstkiego tonu na słodki i przyjemny. Uśmiechała się już mniej jak harpia, a bardziej jak syreni galion.
- Bardzo mi miło mateczko Esmeraldo… nazywam się Paro, a to mój mąż… Jarvis. - Chaaya przedstawiła ich oboje, przy czym czarownik musiał wytrzymać bardzo długie i bardzo groźne spojrzenie starej kuropatw… damy.
- To wielki zaszczyt poznać dostojną członkinię szlachetnego ludu mej żony - odparł wzniośle. Co prawda, staruszka nie wydawała się magowi szczególną wielbicielką “lukru”, ale w takim miejscu i przy takiej okazji, nie wypadało być chyba bezpośrednim.
- Aćha… jaki dobrze wychowany - odparła zadowolona matrona. - Ale nie przyszłam tu na pogaduszki z mężczyznami.
Tymi słowy przeszła do śpiewnego dialektu ze swoją nową koleżanką, dając spokój całej reszcie. Tawaif po chwili rozluźniła się i jadła, swobodnie odpowiadając. Rithikowi skończyły się daktyle, co przyjął ze smutnym westchnieniem.
Ukochany złotoskórej relaksował się widokiem. Podobało mu się to co widział - tancerkę rozkwitającą w tym miejscu, szczęśliwą. Więc słuchając jednym uchem ich mowy, rozglądał się dookoła, czekając na dalszy rozwój sytuacji i kolejne stopnie ceremonii ślubnej.

Minuty mijały, a obie Dholianki zdawały się jedynie rozkręcać, więc Smoczy Jeździec miał wiele czasu i sposobności, by poobserwować pustynnych odszczepieńców. Byli tu starzy i młodzi, pomarszczeni i gładcy, ciemni i jaśni, ale wydawało się, że należeli do jednej rodziny. Jedni tańczyli, drudzy rozmawiali… mało się lało alkoholu, za to kawy i herbaty upływało całymi kanałami. Nie było burd, ani kłótni… jeśli ktoś komuś nie przypadł do gustu, to po prostu odchodził. Zdecydowana większość twarzy była roześmiana i radosna. Wszyscy, z wyjątkiem tych na parkiecie, zachowywali odpowiedni dystans, by każdy miał swoją własną, prywatną przestrzeń, którą wykorzystywano na przykład do… gestykulacji.
Ręce niczym bicze lub węże, strzelały i machały w powietrzu, jakby żyły własnym życiem. Gesty te z początku wydawały się napastliwe, ale im dłużej przywoływacz się im przyglądał, tym wyraźniej widział, że nie miały w sobie nic z napastliwości, ni wrogości. Nikt tu sobie nie odgrażał, a jedynie… uwypuklał swoją wypowiedź, jakby same słowa nie wystarczały do opisania tego co chcieli przekazać.

Po niejakim czasie zrobił się mały zamęt koło tronów pary młodej. Okazało się, że Amal zawezwała swoją matkę i chciała udać się do prywatnych komnat. Dziewczyna, z daleka i w półmroku, wydawała się… zmęczona i zrezygnowana. Przygotowania do ślubu oraz kradzież nath musiały dać jej mocno popalić, a stres przed nocą z mężem zapewne wcale nie ułatwiał jej sytuacji.
Jarvis był zaskoczony jak wiele osób zdołała zaprosić i zebrać w tak krótkim czasie Hala, bo choć nie znał zwyczajów ludów pustyni, to… przypuszczał, iż przygotowania do ślubu należą do zadań żon, a nie mężów. Rozejrzał się za Godivą, która nie wydawała się szczególnie dobrze bawić, ale też nie była znudzona, czy wściekła. Ot, ograniczała sie do zabijania czasu kosztowaniem nowych potraw, paleniem fajki wodnej i obserwowaniem wybranych osób.
Tłumek okrytych kobiet wytoczył się z haremu, gotowy odprowadzić pannę młodą do alkowy. Chaaya była tak pochłonięta rozmową, że nie zwróciła na to uwagi i dopiero Esmeralda uzmysłowiła jej co się dzieje. Kurtyzana obejrzała się na orszak, po czym popatrzyła pytająco na ukochanego.
~ Idź, idź… i baw się dobrze ~ stwierdził jej telepatycznie, z czułością w myślach.


Złotoskóra bardka pożegnała się ze starszą rodaczką, po czym poprawiając welon na swoim dekolcie, ruszyła powoli w kierunku wyjścia z sali. Czarownik nie musiał jednak długo babci zabawiać, bo ta przyzwała Fadla i kazała się odprowadzić do domu. Najwyraźniej dla niej impreza właśnie dobiegła końca.
Godiva przedzierała się przez tłum, chcąc dotrzeć do tawaif i razem z nią odprowadzić pannę młodą do jej alkowy. Nie bardzo interesował jej los Amal, a dostojna Hala i tajemnicza Kanakpriya, które znajdowały się na przedzie orszaku.
Oddalenie się, tak licznej grupy kobiet, nie obeszło się bez szmeru podnieconych szeptów mężczyzn, którzy zapewne zaczęli wspominać swoje miłosne podboje minionych lat. Cóż… przynajmniej oni zdawali się być uradowani sytuacją.

Kiedy smoczyca dotarła do ukochanej swojego jeźdźca, ze zdziwieniem stwierdziła, że Chaaya jest smutna. Jej rumiana buzia pobladła, oczy przygasły, a niespotykane do tej pory zmarszczki zmęczenia i smutku nieznacznie znaczyły jej piękne lico. Szła w zamyśleniu, patrząc bardziej pod nogi niż przed siebie, bardziej jak żałobnik, niźli weselnik. Jak się okazało, nie ona jedna była w podobnym humorze. Kobiety milczały w napięciu, a wokół nich formowała się aura niedostępności, ale i… waleczności. Szły niezłomnie za dziewicą, niczym wierna armia brytanów, gotowa wesprzeć i ochronić swoją panią.
Skrzydlata nie bardzo rozumiała nastroju, a samych powodów mogła się tylko domyślać, lecz czy były one trafne? Cóż… była tylko gadem i kierowała się instynktem, a nie emocjami. Nie mając zbyt wiele do roboty, wpatrywała się w plecy dwóch, miłych swemu sercu, kobiet. Jednej, dla której tutaj przyszła i drugiej, którą tu poznała. Obie szły na przedzie lekko zgarbione. Hala trzymała córkę pod rękę z prawej strony, a Priya z lewej. Dziewczęta szeptały ze sobą podczas długiej wędrówki między piętrami hotelu, aż nie dotarły na trzecie piętro, pod drzwi ostatniego z pokoi.
Kilka dam weszło do środka wraz z panną, kilka zawróciło i tylko nieliczne zostały w korytarzu wahając się nad swoją decyzją.
Tancerka stanęła pod ścianą, opierając się skronią o zimny marmur. Bawiła się frędzlem z rogu welonu, który nie tyle pełnił rolę ozdoby, co odważnika. Najwyraźniej nie zamierzała przechodzić przez próg sypialni, wybierając swoje własne miejsce do przemyśleń i oczekiwań. Swoją głowę.
Dla niebieskołuskiej cała ta sytuacja kojarzyła się bardziej z pogrzebem niźli miłosną nocą. Pamiętała pochylone głowy i zgarbione plecy. Pamiętała zasmuconą Natchalli… pamiętała, bo Jarvis pamiętał. Smoki bowiem umierały samotnie. Zazwyczaj przynajmniej.
Dla formalności zrobiła smutną minę, na ile oczywiście była w stanie. Gra aktorska nie leżała bowiem wśród najmocniejszych atutów Jaenette.
Wojowniczka zatrzymała się przy Dholiance, chrząknęła znacząco, by zwrócić na siebie uwagę i ruszyła w kierunku drzwi. Dała znać dziewczynie, więc jeśli ta zamierzała ją zatrzymać przed dalszym marszem… ona łaskawie dałaby się powstrzymać. Tylko, że kurtyzana nie zwróciła na nią nawet uwagi, więc smoczyca weszła do środka, niepewna tego co zastanie.

Pokój był ogromny. Dwa razy większy od pokoju w którym kilka dni temu została przyjęta. Wystrój jak zwykle przytłaczał szykownością, ale to… łóżko kradło centrum uwagi, było bowiem ozdobione sznurami żywych kwiatów, a pościel zrobioną miało z najdelikatniejszego jedwabiu… chyba, bo Godiva nie odważyła się podejść i pomacać.
Amal rozebrała się z ciężkiej biżuterii i welonu, by chwilę pooddychać. Tymczasem Hala urządzała jakieś machinacje w łazience, rozmawiając ze swoją rówieśniczką na temat wesela. Młode dziewczyny, które nie miały jeszcze mężów, wyjęły z szafy przepiękny strój koloru jasnego szmaragdu o pięknych złotych haftach. Następnie pomogły rozebrać się pannie młodej z grubych warstw materiału, które musiały ważyć tyle samo co gadzina w smoczej wersji, bo aż pięć dziewczyn siłowało się z wiązaniami i dziesiątkami połów.
Kanakpriya pacnęła szaczującą włóczniczkę w ramię, wyrywając ją z matematycznych obliczeń dotyczących ciężkości tkanin.
- Masz tupet… nie powiem… - stwierdziła, ni to zła, ni rozbawiona, ni z podziwem, wyciągając ze skrzyneczki nowy zestaw biżuterii. - Przyszłaś popatrzeć na gołe panny, czy może dopaść swoją ofiarę?
- Albo poszukać nowej - odparła enigmatycznie skrzydlata, patrząc wprost w oczy koleżanki i dodała melancholijnym tonem. - Popatrzeć na zgrabną pupę, powzdychać do pięknych i niedostępnych. Ja… jestem z innego świata. Jutro żadna z nich, tych unoszących w górę nosy pannic, nie zauważy mnie, nawet gdy będziemy się mijały na uliczce miasta. Zresztą… - Zaczęła desperacko szukać w pamięci jakie to kłamstwa na temat Jaenette wciskał Jarvis. - ...zwykle badam okoliczne ruiny, więc… korzystam z okazji na obserwowanie czegoś pięknego, co nie jest kwiatem.
Kaligrafistka potrząsnęła w zrezygnowaniu głową, bowiem jej rozmówczyni nie należała, ani do zbyt subtelnych, ani do… finezyjnych.
- Wstęp mają tylko osoby chcące wesprzeć Amal, dla reszty jest zabawa na dole - stwierdziła cierpko.
- A właściwie to co się robi w noc poślubną? - zapytała jedna z dziewczyn, która miała może z siedem lat.
- Leży się i umiera… - stwierdziła świeżo upieczona mężatka, paradując w bieliźnie i halce… zrobionej na wzór pustynny, co też nie było za bardzo na co popatrzeć.
- Jak to umiera? - zdziwiła się małolata.
- No normalnie… leżysz i walczysz by się nie wykrwawić - odparła jej koleżanka w podobnym do niej wieku.
Kanak z Amal zaśmiały się jak wredne hieny, przyglądając się przerażonemu dziecku.
- Nie strasznie małych dzieci, bo będą miały traumę… - Hala weszła do sypialni, kręcąc w zrezygnowaniu głową.
- Lepiej żeby przeżyły ją teraz niż pod swoim mężem - burknęła chmurnie córka Karimów, a jej matka znowu westchnęła, spoglądając wymownie na inne mężatki, które starały się kryć uśmiechy.
- Trochę szkoda mi jej męża. - Smoczyca nachyliła się, by szeptać Prii do ucha. - Wydawał sie miłym i poczciwym. Możliwe, że traumę to będzie miał on. - Następnie uśmiechnęła się do małej dziewczynki i dodała. - Nie bój się. Wiesz jak jest z kwiatkami? Wsadzasz nasionko do ziemi i ono zamiera, by potem rozkwitnąć piękniejszym. Czasem tak bywa w noc poślubną. Czasem.
- Wsadzasz nasionko? - Maluszek pociągnął nosem, spoglądając z jeszcze większym zamętem i przerażeniem na białoskórą.
- A jakże… mężczyźni maja między nogami prawdziwą bestię… zwierza, który jest brzydki i pomarszczony jak najstarszy ze starców na tym świecie… gdy go uwolnią… - Amal zaczęła zakradać się do dziecka, jakby miała się zaraz na nią rzucić i porwać.
- O bogowie… - Hala zakryła sobie uszy i weszła z powrotem do łaźni.
- Gdy go uuuwolnią… bestia rośnie i unosi się. Staje się twarda, zajadła i ostra niczym mieczczcz…
Kaligrafistka popatrzyła na Godivę ze znudzeniem.
- Nie znasz się na ludziach co? - spytała, gdy panna młoda capnęła piszczącą dziewuszkę.
- Iiii przytacza na ciebie atak, wbijając się w twoje ciało, niczym sokół pazurami w królika… rozrywa cię od środka, a ty walczysz o…
- Amal… dajże spokój. - “Świekra”, która siedziała cały czas pod oknem w końcu nie wytrzymała. - Nie jesteś za stara na takie głupoty?
- Niestety nie bardzo. - Westchnęła cicho niebieskołuska, spoglądając na swoje stopy w ażurowych pantofelkach. - Jestem za impulsywna, za gwałtowna, za szczera… i za szybka w działaniu. Sama zresztą to pewnie zauważyłaś.
- Mój wujek to twardy zawodnik… wychowywał się z moją matką… macochą w zasadzie, więc zna się na ujarzmianiu gadów. - Kanak potrząsnęła charakterystycznie głową, biorąc się pod boki. Skruszona “synowa” zostawiła w spokoju chlipiące dziecko, szepcząc mu jakieś słowa otuchy, które chyba podziałały, bo mała zaraz przestała płakać.
- Na twoim miejscu uważałabym co komu mówię. Różni są ludzie i różne kultury, swoim nieobyciem możesz kogoś obrazić. - Priya przerwała, bo do pokoju wjechał wózeczek z przekąskami.
- Słodycze! Najwyższa pora. - Podbiegła wraz z innymi dziewczętami objadać się smakołykami.

“Jestem smokiem, my nie dbamy o to, czy kogoś obrazimy… zazwyczaj” stwierdziła w myślach Godiva, bo teraz zależało jej by nie obrazić wychowanki młodej wdowy i Hali. Przez chwilę wodziła łakomym wzrokiem po pupie swojej znajomej i zerknęła jeszcze na kształtną Amal w bieliźnie. Może i była z niej gadzina… ale ładna. Następnie dołączyła do stadka objadających się dziewcząt, aczkolwiek jadła słodycze powoli i z gracją, delektując się ich smakiem. Byłoby nawet przyjemnie, gdyby stadko kuropatw nie rozmawiało o penisach i o tym jacy to faceci są obleśni, beznadziejni, nudni, brzydcy i myślący tylko swoim sprzętem. Najwyraźniej przedstawiciele płci przeciwnej są zakompleksioną bandą idiotów, którzy najchętniej nie wychodziliby z łóżka i nie puszczali swoich żon samopas w obawie, że te okażą się inteligentniejsze od nich. Tylko seks, seks, seks marne komplementy, niepotrzebne prezenty i ciągła nieustawiczna rutyna w zamknięciu.
Cóż… najwyraźniej już od najmłodszych lat kobiety trenują swoje córki na zajadłe, dwulicowe żmije. Co z jednej strony było przyjemne, bo były krewkie i namiętne, ale z drugiej… przerażające. Lepiej nie odwracać się do nich tyłem po kłótni, bo skończy się to kosą w żebrach.

Skrzydlatą bawiło to ich narzekanie. Uśmiechała się ironicznie, jakby znała jakieś egzotyczne sekrety, co rzecz jasna spotkało się z krytyką w postaci kwaśnych uśmieszków i dwuznacznych wymian spojrzeniami między zebranymi. Zapewne na nic by się zdały jej tłumaczenia, że znała… niejaką Chaayę i jej dziką stronę (choć nie znała imienia tej strony, które brzmiało: Umrao) i to jak bardzo potrafiła pragnąć tego, na co one narzekały.
Dlatego będąc… mimo wszystko dość uczynną i przyjazną samicą, nieśmiało pytała o… pozycje stosowane w łóżku i wspomniała, że zawsze można uczynić ów stosunek… ciekawszym i przyjemniejszym doświadczeniem. Chodźby poprzez grę wstępną. Bądź, co bądź, Godivie nie mieściło się w głowie to, że z jednej strony narzekały na seks i straszyły nieletnie ich przyszłą pierwszą nocą, a z drugiej nie czyniły nic, by te doświadczenia uczynić… miłymi. Po pewnym czasie miarka się przebrała i jedna z nieznajomych w mało zawoalowany sposób ”poprosiła” białoskórą wojowniczkę o opuszczenie pokoju.
- Masz tupet wpraszać się do prywatnych komnat i jeszcze wciskać ten swój biały nosek w nieswoje sprawy, prawiąc morały na tematy o których nie masz najmniejszego pojęcia. Wyjdź stąd zanim zdenerwujesz starszyznę lub co gorsza naszą Amal.
Młoda dziewczyna niemal trzęsła się od gniewu, który starała się trzymać na wodzy. Niemniej… skoro już jedna odważyła się rzucić kamieniem, te, które jeszcze nie były zdecydowane do ataku, właśnie podjęły decyzję.
- Kto cie tu w ogóle zaprosił? Nie jesteś, ani rodziną, ani przyjaciółką panny młodej! - syknęła nastolatka o dwóch, długich warkoczach, spływających jej po plecach.
- Nie dość, że tu przyszłaś wiedziona zapewne wścibskością, to jeszcze nas tu oceniasz i pouczasz. Nie dość, że nie masz taktu, to i wstydu…
- Co się dziwisz białej barbarzynce… pewnie trafiła tu z ulicy, dzięki łasce przełożonych i myśli, że złapała samego boga za nogi… założe się, że to jakaś bezwstydna ladacznica. Słyszałaś jak się dopytywała? Nas? Pierwszy raz widzę ją na oczy, bałabym się jej powiedzieć ile mam drzwi w domu, a co dopiero jak to robię z moim mężem.
Kanak odłożyła talerzyk z ciasteczkami i speszona wzięła skrzydlatą pod łokieć.
- Chyba powinnaś już się zbierać… - szepnęła cicho, starając się odciągnąć Jaenette od zarzewia problemu, którym powoli zaczęły interesować się matrony i obie Karim.
- Przecież nikogo nie pouczałam… tylko grzecznie proponowałam… nie rozumiem tego narzekania, które przecież nic im nie daje - mruknęła cichutko, urażona ich uwagami smoczyca, dając się jednak odciągnąć od pozostałych kobiet.
- Już, już cicho… - Dziewczyna otworzyła drzwi i wyciągnęła je od coraz głośniej pomrukujących weselniczek. Gdy znalazły się na korytarzu, Priya upewniła się, że alkowa jest szczelnie zamknięta i rozejrzała się, dostrzegając Chaayę, która jak ją Godiva zostawiła, tak stała.
- Co ci strzeliło do głowy, by wypytywać o takie rzeczy? - spytała w końcu, widząc, że bardka chyba nie bardzo kontaktuje. Zapewne wypiła zbyt dużo alkoholu. - I serio? Gra wstępna? Umilanie sobie stosunku, by był przyjemniejszy? Dobra… nie chcę wiedzieć. - Kaligrafistka potrząsnęła głową. - Chodź, odprowadzę cię do sali balowej.
- Przecież o tym gadały i narzekały na to - szepnęła cicho wojowniczka, obejmując czule dłoń przyjaciółki. - Przepraszam, że ci zepsułam to przyjęcie.
- Przeprosiny odrzucone - odparła jej zmęczonym głosem znajoma. - Jesteś z innego świata, a my z innego, wiem, że nie chciałaś źle… ale wyrządziłaś nam wiele niedobrego. Po prostu zapomnijmy o całej tej nocy, dobrze?
- Dobrze - odparła spolegliwie drakonka, lekko ściskając dłoń dziewczyny, jakby starając się ją pocieszyć. Jarvis najwyraźniej miał rację starając się uniknąć tego wesela.

Schodzenie w kompletnej ciszy na parter hotelu, było prawdziwym wyzwaniem wytrzymałości i silnej woli. Tym bardziej, że pisarka z pustyni, nie miała z tym najmniejszego problemu. Była swobodna w swym milczeniu i swobodna w gniewie lub urazie, której nawet nie okazywała. Cisza ta, nieco pomagła Jeanette, która czuła się przybita sytuacją. Obelgi dziewuch na górze nie mogły specjalnie przebić jej łuskowatego ego i tak czuła się od nich lepsza, więc były dla niej jedynie sforą obszczekujących ją małych i niegroźnych piesków… które mogłaby przegonić… gdyby tego chciała. Co innego Hala i Pryia, to ich zdanie było dla niej ważne. To pozwalało skupić się na milczeniu i na dotyku jej dłoni, oraz biciu własnego serca.

Przejście długimi korytarzami, od recepcji, i kolejnymi schodami na dół, było o tyle wygodniejsze, że smoczyca po prostu zdążyła już do ciszy przywyknąć.
Muzyka, i śmiech bawiących się, która coraz głośniej dochodziła do obu pań, była nieco abstrakcyjna z pierwszej chwili, ale też nie na tyle nieznośna.
W końcu kaligrafistka puściła rękę włóczniczki, gdy przeszły przez wielki, zdobiony portal do sali haram. Na parkiecie było prawdziwe zamieszanie, gdyż grupa mężczyzn, podniosła tron z panem młodym i wesoło tańcowała, kiedy nieborak w powietrzu, łapał się czego mógł, by nie spaść.
Kanak uśmiechnęła się pod nosem, widząc przerażonego wujka, jedną ręką, obejmującego oparcie, a druga trzymającego turban, by nie spadł mu z głowy.
- Tu się rozstaniemy - odparła do Godivy. - Muszę powiadomić te na górze, że zaraz trzeba się będzie ewakuować, bo Ravi długo nie wytrzyma w takiej atmosferze.
- Kanakpryiu… dziękuję za wszystko… - Uśmiechnęła się drakonka, na moment chwytając za jej dłonie. - Naprawdę cieszę się, że cię poznałam. Mimo, że ty pewnie masz odmienne zdanie i… chciałam jeszcze… - Spojrzała na pana młodego. - Przeprosić cię za coś. Bo chyba źle mnie zrozumiałaś. Nie uważam twojego wuja za... kogoś słabego. Wygląda na bardzo sympatyczną i miłą osobę. Kogoś z kogo można być dumnym.
- Ale z jego żony już nie… - Dziewczyna wykrzywiła się gorzko i wyswobodziła się z ujęć. - Powodzenia orchideo, na pewno znajdziesz taką, która będzie bliska twemu światu i sercu. - Mówiąc to ruszyła w drogę powrotną, kiedy pan młody zaczął walić kogoś po głowie, by dać mu znać, że chce znaleźć się z powrotem na ziemi.
- Tak. Z jego żony już nie - westchnęła smętnie kobieta, spoglądając tęsknie za Kanakpryią. Następnie przyjrzała się panu młodemu. - I ja tobię życzę też… czegoś takiego Pryiu.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline